23. Mary Balogh - Bedwynowie 1 - Noc miłości.rtf

(1639 KB) Pobierz
Mary BALOGH

MARY BALOGH

W dniu ślubu hrabiego Kilbourne w kościele pojawia siędznie odziana dziewczyna. Nieoczekiwanie młody hrabia rozpoznaje w niej kobietę, któ niegdyś poślubił i stracił, jak sądził - na zawsze. Teraz piękna Lily powraca. Pomiędzy nimi leży jednak przepaść uprzedzeń i konwenansów...

NOC MIŁCI


CZĘŚĆ PIERWSZA
POWRÓT

1

Pomimo wczesnej pory i dojmującego chłodu na podwórzu przed go­spodą Pod Białym Koniem przy Fetter Lane w Londynie panowałok i gwar. Dyliżans do West Country miał niedługo ruszyć w codzienną trasę. Dopie­ro kilka osób zajęło miejsca. Większość pasażerów kręciła się niespokojnie wokół pojazdu, pilnując, by bagaż został należycie załadowany. Uliczni han­dlarze usiłowali wcisnąć swoje towary podróżnym, których czekaługi i nudny dzień. Stajenni mieli pełne ręce roboty. Obdarte dzieciaki, kiedy nie przeganiano ich na ulicę, biegały wokół podekscytowane.

Pocztylion ogłuszająco zadął w róg; zbliż się czas odjazdu i pasaże­rowie z biletami powinni już wsiadać.

Kapitan Gordon Harris, imponujący w zielonym mundurze dziewięć­dziesiątego piątego pułku strzelców, oraz jego młoda żona, ubrana ciepło i modnie, nie pasowali do tego niewyszukanego towarzystwa. Nie byli jed­nak pasażerami. Przybyli pod gospodę Pod Białym Koniem, by odprowa­dzić kobietę, która ruszała w podróż.

Ich towarzyszka wyglądała zupełnie inaczej. Jej ubranie było czyste i schludne, ale wyraźnie sfatygowane. Nosiła wypłowiałą prostą, baweł­nianą suknię z wysokim stanem i równie znoszony ciepły szal. Kapelusz, dawniej chyba ładny, chociaż nigdy niemodny, bez wątpienia ochronił swącicielkę przed niejednym już deszczem. Jego szerokie rondo znie­kształciło się i oklapło. Kobieta była młoda i tak filigranowa, i szczupła, że na pierwszy rzut oka zdawała się zaledwie dziewczynką. Miała jednak w sobie coś, co sprawiało, że kilku mężczyzn krzątających się gorączko­wo przy robocie zerkało na nią z zainteresowaniem. Uroda, wdzięk i trudna do określenia, emanująca z niej kobiecość świadczyły o tym, że nie była już podlotkiem.

- Powinnam wsiadać do powozu - powiedziała, uśmiechając się do kapitana i jego żony. - Nie musicie tu ze mną stać. Jest za zimno.

Wyciągnęła obie ręce do pani Harris, spoglądając na przemian to na nią, to na jej męża.

- Jak mam wam dziękować za wszystko, co dla mnie zrobiliście?

Do oczu pani Harris napłynęły łzy, kiedy wzięła w objęcia młodą kobietę.

- Nie zrobiliśmy nic nadzwyczajnego - odrzekła. - A teraz pozwala­my ci jechać najtańszym środkiem transportu, chociaż mogłabyś podróżo­wać w godniej szych warunkach, karetą lub dyliżansem pocztowym.

- Dość już się od was napożyczałam. Choć nie pozwalałam sobie na zbytnią rozrzutność.

- Napożyczał - obruszyła się pani Harris, po czym wyjęła z torebki chusteczkę oblamowaną koronką i przycisnęła ją do oczu.

- Jeszcze nie jest za późno na zmianę planów. - Kapitan ująłce mło­dej kobiety. - Możemy razem wrócić do hotelu i zjeść śniadanie. Przed posiłkiem napiszę list i natychmiast go wyś. Jestem pewien, że w ciągu tygodnia nadejdzie odpowiedź.

- Nie, dzięku - odparła stanowczo, ale z uśmiechem. - Nie mogę czekać. Muszę jechać.

Nie oponował więcej, westchnął jednak i poklepał po ręce, a potem objął nagle, jak wcześniej jego żona. Tymczasem okazało się, że ich towa­rzyszka może stracić miejsce, które koniecznie chciał jej zająć. Wsunął na­wet do kieszeni woźnicy napiwek, by siedziała przy oknie podczas długiej podróży do wioski Upper Newbury w hrabstwie Dorset. Jednak jakaśga jejmość, która nie wyglądała na kogoś, kto zlęknie się woźnicy, samego kapitana czy nawet obu na raz, włnie sadowiła się przy oknie.

oda kobieta musiała wcisnąć się na środkowe siedzenie. Nie podzie­lała jednak oburzenia kapitana. Uśmiechnęła się i pomachała im na pożegna­nie. Pocztylion znów zadął w róg, ogłaszając, że ruszają w drogę.

Pani Harris nadal unosiła w pożegnalnym geście odzianą w rękawiczkę, kiedy powóz zaturkotał na podwórzu, skręcił w ulicę i zniknął z oczu.

- W całym swoim życiu nie widziałam osoby równie upartej - oznaj­miła, sięgając znów po chusteczkę. - Iwnie kochanej. Co się z nią stanie, Gordonie?

Kapitan znowu westchnął.

- Obawiam się, że robi źle - odparł. - Minęło już prawie półtora roku. To, co wydawało się szaleństwem nawet wówczas, teraz bez wątpienia sta­ło się nierealne. Ona jednak tego nie rozumie.

- Jej nagłe pojawienie się z pewnością wywoła wstrząs - dodała pani Harris. - Och, niemądra dziewczyna, czemu nie chciała zostać kilka dni dłej, żebyś napisał list. Jak ona da sobie radę, Gordonie? Taka drobna i krucha, i taka... niewinna. Boję się o nią.

- Odkąd znam Lily, zawsze sprawiała takie wrażenie - rzekł kapitan. - Chociaż teraz wydaje się jeszcze delikatniejsza niż kiedyś. Jednak uważam, że ta delikatność i niewinność to tylko pozory. Wiemy, że los nie szczędził jej gorzkich doświadczeń. Pewien jestem, że wielu spośd moich ludzi, nawet najbardziej nieugiętych, nie wyszłoby zwycięsko z tej próby. A prze­cież nie wiemy wszystkiego. Bóg jeden wie, przez co naprawdę przeszła.

- Wolę sobie nawet nie wyobraż - odparła żarliwie jego żona.

- Przetrwała to wszystko, Maisie. A jej duma i odwaga pozostały takie jak dawniej. Jej słodycz również - wcale nie stała się zgorzkniała. Mimo wszystko pozostała czysta.

- Ciekawe, co on zrobi, kiedy przyjedzie Lily - zastanawiała się Maisie, kiedy ruszyli z powrotem do hotelu na śniadanie. - O, Boże, należo go powiadomić.

*

Na Newbury Abbey, wiejską siedzibę i główną posiadłość hrabiego Kilbourne w hrabstwie Dorset, składał się ogromny pałac połony w wiel­kim, troskliwie pielęgnowanym parku, w którym znajdowała się nawet za­ciszna, porośnięta paprociami dolina i złocista plaża. Za bramami parku ciągnęła się Upper Newbury - malownicza wioska z białymi domkami po­krytymi strzechą, skupionymi wokół kościoła pod wezwaniem Wszystkich Świętych i sąsiadującej z nim gospody z szynkiem na parterze oraz świetli­ i sypialniami na piętrze. Kręta dróżka, wzdł której przycupnęło kilka domów i sklepów, biegła stąd do zamieszkałej przez rybaków Lower Newbury, wzniesionej nad osłonię zatoczką, gdzie cumowały łodzie.

Mieszkańcy obydwu wiosek, a także całej okolicy, jak wszyscy ludzie żyjący na uboczu, uwielbiali, kiedy działo się coś interesującego, a najwię­cej okazji do ekscytacji dawało Newbury Abbey.

Ostatnie wielkie widowisko - pogrzeb starego hrabiego - odbyło się rok wcześniej. Nowy hrabia, syn zmarłego, był wtedy w Portugalii razem z wojskami lorda Wellingtona i nie mó wrócić do domu, by wziąć udział w smutnej ceremonii.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin