Mieville+China+-+Blizna.pdf

(2165 KB) Pobierz
China Miéville
China Miéville
BLIZNA
Przełożył
Tomasz Bieroń
Tytuł oryginału
The Scar
Zysk i S-ka Wydawnictwo 2006
Wydanie I
ISBN 83-7298-899-4
Claudii, mojej matce
A przecież wspomnienie nie chciało się wtopić
w zachodzące słońce, to zielone i zastygłe spojrzenie na
rozległy błękit morza, gdzie złamane serca są
wydłubywane ze swoich ran. Ślepe niebo ukazało biel
intelektu ludzkiej kości, zdzierając z pęknięcia emocje, aby
ukazać tkwiący pod spodem żal. A lustro ukazuje mnie,
nagi i bezbronny fakt.
Dambudzo Marechera, Black Sunlight
Podziękowania
Najserdeczniejsze i najgorętsze podziękowania dla Emmy Bircham, jak zawsze.
Pragnę wyrazić ogromną wdzięczność wszystkim pracownikom wydawnictwa Macmillan
i Del Ray, przede wszystkim moim redaktorom, Peterowi Lavery’emu i Chrisowi Schluepowi.
A Mic Cheetham jak zwykle zasłużył sobie na moją niewypowiedzianą wdzięczność.
Składam podziękowaniawszystkom osobom, które czytały wstępne wersje i udzieliły mi
porad: mojej matce Claudii Lighfoot, mojej siostrze Jemimie Miéville, Maksowi Schaefferowi,
Farah Mendelsohn, Markowi Gouldowi, Olivierowi Cheetamowi, Andrew Butlerowi, Mary
Dandys, Nicholasowi Blake’owi, Deannie Hoak, Jonathanowi Straganowi, Coleen Lindsay,
Kathleen O’Shea i Simonowi Kavanaghowi. Bez nich byłaby to znacznie gorsza książka.
Półtora kilometra pod najniższą chmurą kamień sączy wodę i zaczyna się morze.
Nadano mu wiele imion. Każda zatoka, zatoczka i strużka została zaklasyfikowana,
jakby była odrębna. A przecież morze jest jedno, wytyczanie granic to absurd. Morze wypełnia
przestrzenie między kamieniami i piaskiem, łasi się do wybrzeży i zasypuje rowy między
kontynentami.
Na krańcach świata słona woda jest taka zimna, że aż parzy. Wielkie kawały
zamarzniętego morza małpują ląd, pękają, trzaskają i przekształcają się, poprzecinane
tunelami, mieszkaniami krabów mrozowych, filozofów ze skorupami z żywego lodu. Na
południowych płyciznach są lasy robaków rurkowców, listownie i drapieżnych korali.
Samogłowy poruszają się z idiotycznym wdziękiem. Trylobity zakładają gniazda w kościach
i rozkładającym się żelazie.
Morze kipi.
Unoszący się swobodnie powierzchniacy żyją i umierają na górze, nigdy nie widząc
brudu pod spodem. Złożone ekosystemy rozkwitają w sadzawkach szelfu i na płaskich terenach,
ślizgają się na organicznych piarżyskach do krawędzi skalnych pólek i spadają do strefy
głębinowej.
Są wąwozy. Stworzenia lokujące się gdzieś pomiędzy mięczakami a bóstwami koczują
cierpliwie poniżej trzynastego kilometra toni. W pozbawionym światła chłodzie toczy się
brutalna ewolucja. Prymitywne istoty wydzielają szlam i fosforescencję, poruszając się
szarpnięciami niewyraźnych kończyn. Logika ich form ma swój rodowód w koszmarach
sennych.
Są bezdenne słupy wody. Są miejsca, gdzie granitowo-błotny fundament morza opada
pionowymi tunelami, które wylewają się na inne płaszczyzny, pod tak wielkim ciśnieniem, że
woda płynie leniwie i gęsto. Wytryska porami rzeczywistości, przesączając się z powrotem
niebezpiecznymi wylewami, zostawiając szczeliny, przez które mogą przeniknąć usunięte siły.
W mroźnych, środkowych głębinach sztolnie hydrotermiczne przebijają się przez skały
i bryzgają obłokami podgrzanej do nienaturalnej temperatury wody. Niepospolite stworzenia
pławią się w tym lokalnym cieple przez całe swoje krótkie życie, nigdy nie wypływając poza
metrową strefę ciepłej, zmineralizowanej wody, bo zimno by je zabiło.
Krajobraz pod powierzchnią to krajobraz gór, kanionów i lasów, ruchomych wydm,
lodowych jaskiń i cmentarzy. Woda jest gęsta od materii. W głębinach unoszą się dziwacznie
wyspy, złapane w pułapkę czarodziejskich pływów. Niektóre mają rozmiary trumien, to płaty
krzemienia i granitu, które nie chcą pójść na dno. Inne to poskręcane, długie na kilkaset
metrów skały, zawieszone wiele kilometrów pod powierzchnią, jadące na grzbiecie powolnych,
wyrafinowanych strumieni. Na tych niezatapialnych lądach żyją cale społeczności, rozkwitają
ukryte królestwa.
Na dnie oceanu jest heroizm i brutalna wojna, niezauważana przez mieszkańców
stałego lądu. Są bogowie i katastrofy.
Między morzem a powietrzem kursują intruzi. Ich cienie kładą się na dnie tam, gdzie
jest dostatecznie wysoko, aby dosięgało światło. Statki kupieckie i kogi, statki wielorybnicze
przepływają nad zbutwiałymi szczątkami innych kryp. Ciała marynarzy użyźniają wodę.
Padlinożerne ryby karmią się oczami i ustami. W architekturze koralu są szczerby w miejscach,
z których zabrano maszty i kotwice. Stracone okręty są opłakiwane lub zapominane, żywe dno
morza bierze je do siebie i chowa pod nawarstwieniami skorupiaków, udostępnia je jako
jaskinie dla pozakastowych raków lub innych, jeszcze bardziej prymitywnych stworzeń.
W najgłębszych miejscach, gdzie zasady fizyki rozpadają się pod miażdżącym ciężarem
wody, ciała wciąż opadają miękko przez ciemności, wiele dni po zatonięciu ich jednostek.
Rozkładają się podczas swojej długiej podróży w dół. O czarny piasek na dnie świata
uderzą tylko obrośnięte algami kości.
*
Na krawędzi półek skalnych, gdzie zimna, jasna woda ustępuje przejmującym
ciemnościom, kuśtyka samiec raka. Dostrzega ofiarę, stuka i grzechocze gardłowo, aby zdjąć
kaptur ze swej myśliwskiej kałamarnicy i wystrzelić.
Pocisk wyfruwa, mknie ku ławicy spasionych makreli, które kotłują się i porządkują
szyki jak chmura sześć metrów wyżej. Długie na niecałe pół metra macki rozprostowują się
i ponownie podwijają. Kałamarnica powraca do swego pana, wlokąc konającą rybę, a ławica
na powrót zwiera szeregi.
Rak ucina głowę i ogon makreli i wrzuca tułów do siatkowej torby u pasa. Zakrwawiony
łeb daje kałamarnicy do pogryzania.
Górna część ciała raka, miękka i nie opancerzona, odczuwa najmniejsze zmiany
ciśnienia wody i temperatury. Rak czuje świerzbienie skóry, kiedy skomplikowane przepływy
wodne spotykają się ze sobą i wchodzą w interakcje. Z nagłym spazmem chmura makreli zbija
się w kupę i znika za spieczoną skórką rafy koralowej.
Rak unosi ramię i każe kałamarnicy się przybliżyć, po czym łagodnie dodaje jej otuchy.
Przebiera palcami po swoim harpunie.
Stoi na granitowej półce, wodorosty i paprocie pieszczą jego długie podbrzusze. Po
prawej dźwigają się wzwyż nabrzmienia porowatej skały. Po lewej zbocze szybko opada do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin