Miles+Rosalind+-+Powrot+do+Edenu+t1+(rtf).pdf

(1187 KB) Pobierz
342075753 UNPDF
ROSALIND MILES
Powrót do Edenu
(Przełożyła Ewa Górczyńska)
Miłości kobiet - o! poznania warte,
Piękne a groźne, pełne tajemnicy,
Kobieta wszystko stawia na tę kartę,
Gdy przegra, to jej nic oprócz tęsknicy
I żalu życie nie odda rozdarte.
Za to ich zemsta, jak skok tygrysicy,
Krwawa... lecz i ta zwiększa serca rany,
Bo czują same cios drugim zadany.
Lord Byron - Don Juan
Przekład Edwarda Porębowicza
Rozdział I
Gwałtowny świt wstawał nad Edenem jak łuna pożaru. Stary człowiek spoczywał w wielkim
dębowym łożu swoich przodków i po raz ostatni śnił o zwycięstwie. Miał za sobą ciężką noc.
Wreszcie mruknął z zadowoleniem, uśmiechnął się do siebie i ścisnął dłoń spoczywającą w jego
ręku, jakby chciał przypieczętować umowę. W ten właśnie sposób, jakże stosowny dla weterana
tysięcy bitew z żywiołami, ludźmi i maszynami, Maks Harper żegnał się z burzliwym życiem.
Oddychał teraz płytko, ale bez trudu. Ogarnął go spokój. Rysy twarzy złagodniały i wypogodziły się
jak nigdy dotąd.
Dla dziewczyny siedzącej przy jego posłaniu koszmar dopiero się zaczynał. Mijały długie,
czarne godziny nocy, przynosząc ze sobą narastający strach. Zalała ją fala paniki.
- Nie odchodź - modliła się. - Proszę, nie opuszczaj mnie...
Z początku łzy płynęły tak obficie, że zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie w stanie je
powstrzymać. Teraz jednak, zmęczona ciągnącym się bez końca całonocnym czuwaniem, nie była w
stanie nawet płakać. Czuła zaciskającą się wokół serca pętlę bólu. Gorączkowo szukała ulgi w
wypowiadanych zduszonym szeptem pytaniach, skargach i słowach miłości.
- Jak ja sobie teraz poradzę... Bez ciebie życie traci sens. Jesteś dla mnie wszystkim. To
twojego uśmiechu i twojej pomocnej dłoni pragnęłam, a nie Katie. Zawsze bałam się, że czymś cię
rozgniewam i zostawisz mnie samą. Znam twoją twarz lepiej niż swoją własną, ale ciebie samego
nigdy do końca nie poznałam. Daj mi szansę. Nie odchodź teraz, kiedy tak cię potrzebuję...
Lekarz spojrzał na zegarek i skinął głową do pielęgniarki. Cicho wymknęła się z pokoju, aby
zawiadomić wszystkich, że rozpoczął się ostatni akt rytuału. Z całego niezmierzonego obszaru
Terytorium Północnego limuzynami, landroverami, śmigłowcami i awionetkami przybyli do Edenu
przyjaciele, znajomi i wspólnicy umierającego magnata. Zebrali się w wykładanej ciemnym drewnem
bibliotece wielkiego kamiennego domu. Z niepokojem, jaki zwykle ogarnia ludzi w obliczu śmierci,
krążyli pod wielkim portretem człowieka, dzięki któremu wszyscy się kiedyś poznali, a teraz, gdy
umierał, zeszli się ponownie. Czekali w napięciu, ale bez obaw. Maks Harper zabezpieczył ich
przyszłość, tak jak kiedyś pokierował ich życiem.
Przed domem, w narastającym upale dusznego przedpołudnia, czekała cierpliwie grupka
ciemnoskórych tubylców z osady. Yowi, duch, który zapowiada nadchodzącą śmierć, przekazał
wiadomość jednemu z mędrców plemienia, więc wszyscy zgromadzili się, żeby uczcić ostatni sen
starca. Wpatrywali się teraz nieruchomo we wspaniałe, stare domostwo oraz pokryte grubą warstwą
pyłu awionetki, dwa helikoptery i samochody.
Całą okolicę spowijała cisza. Rozżarzone słońce paliło bezlitośnie, ale nawet najmłodsi z
grupy, bracia Chris i Sam, trwali w bezruchu. Czekali z rezygnacją. Wiedzieli, co dzieje się wewnątrz
domu, i w duchu pogodzili się już z nieuchronnym losem. Od niepamiętnych czasów ludzie z ich
plemienia mieli duchową łączność ze wszystkimi żywymi istotami. Dlatego też wiedzieli, kiedy
Maks Harper przekroczy granicę śmierci i odejdzie do niezmierzonego królestwa Praojca, aby tam
zacząć nowe życie.
Dręczącą ciszę zaciemnionej sypialni przerywał tylko słaby oddech umierającego człowieka.
Nagle chory westchnął głęboko i z trudem, po raz ostatni chwycił powietrze. Lekarz podszedł szybko
i uwolnił jego ciężką dłoń z uścisku dziewczyny. Z zawodową obojętnością sprawdził puls,
stwierdził, że serce przestało bić, i złożył rękę starca na pościeli. Spojrzał na dziewczynę.
Odpowiadając na nieme pytanie w jej oczach, wolno skinął głową.
Niczym we śnie uklękła przy łożu. Ujęła dłoń zmarłego, pocałowała i na moment delikatnie
przytuliła do policzka. Czując znajomy dotyk ciepłej, twardej skóry, znów nie mogła powstrzymać
łez. Spływały wolno i boleśnie, ale twarz pozostała niewzruszona. Dziewczyna z trudem opanowała
łkanie.
Po chwili wstała i otarła łzy z policzków. Po raz ostatni spojrzała na spoczywającego w łożu
człowieka, otworzyła drzwi i sztywno ruszyła korytarzem. Za oknem dostrzegła niewyraźne sylwetki
żałobników. Jedna z ciemnoskórych kobiet przykucnęła w pyle, objęła rękami głowę i krzyknęła
rozpaczliwie. Miękkim, gardłowym głosem zaintonowała pieśń, którą wkrótce podchwycili inni.
- Ninnana combea, innara inguna karkania... O, Wielki Duchu, Praojcze! Dęby bagienne jęczą
i szlochają, akacje ronią krwawe łzy, bo jedno z twoich stworzeń wchłonęła ciemność...
Ukojona monotonnym śpiewem dziewczyna opanowała się i weszła do biblioteki.
Zgromadzeni tam mężczyźni czekali na jej przybycie. Rozmowy umilkły natychmiast. Wszyscy
zwrócili się w jej stronę. Każdy odznaczał się silną osobowością, ale pierwszym wśród równych był
Bill McMaster, dyrektor generalny spółki Harper Mining i podległych firm. Pośpiesznie odłączył od
grupy i podszedł do stojącej samotnie w drzwiach postaci. Jego pobrużdżona twarz wyrażała
współczucie. Ujął dziewczynę pod ramię i szepcząc słowa otuchy, zaprowadził ją do reszty
towarzystwa.
Z głębi pokoju wynurzyła się Katie, zajmująca się w Edenie prowadzeniem domu. Niosła
srebrną tacę, zastawioną kieliszkami spienionego szampana. Jej zwykła wesołość gdzieś znikła. Bała
się spojrzeć na swoją podopieczną, którą znała od dziecka. Bez słowa roznosiła drinki. Dziewczyna
odetchnęła głęboko i unosząc kieliszek, z pozornym spokojem zwróciła się do zebranych:
- Za Maksa Harpera, mojego ojca. Niech spoczywa w pokoju.
Kiedy wszyscy wznieśli toast, Bill McMaster wystąpił na środek sali. Wyciągnął kielich w
stronę olbrzymiego portretu Maksa, dominującego nad pokojem i zebranymi.
- Za Maksa! - zaczął. - Był świetnym szefem, starym tyranem i wspaniałym kumplem. Taki
człowiek trafia się raz na milion. Nie ma rzeczy, której by nie wiedział o przemyśle górniczym.
Zawdzięczamy mu wszystko. Będziemy pracować dla ciebie, moja droga, tak jak pracowaliśmy dla
niego. Jesteśmy z tobą. Dopóki ktoś z rodziny Harperów stoi na czele Harper Mining, możemy być
spokojni o naszą przyszłość. Wznieśmy więc jeszcze jeden toast, panowie. Tym razem za Stefanię
Harper. Niech się okaże godna swojego nazwiska i niech kierowana przez nią firma nadal działa i
kwitnie!
- Za Stefanię Harper! Za Stef! Za Stefanię! - zawtórowała reszta towarzystwa.
Zbolała i oszołomiona Stefania prawie nie słyszała kierowanych do niej słów, jednak
stopniowo ich znaczenie dotarło do jej świadomości. Król umarł - nich żyje królowa. Tutaj? Tu, w
Edenie, gdzie rządził jej ojciec? Przeszedł ją dreszcz strachu. Odrzuciła głowę do tyłu. Ojciec patrzył
na nią groźnie z portretu. Napotkała znajome, drapieżne spojrzenie i poczuła, że ziemia usuwa jej się
spod nóg.
- Nie!
Nagły krzyk wydarł się z gardła Stefanii, wprawiając w osłupienie zgromadzonych i ją samą.
- Nie mogę! Nie potrafię! Nie mogę!
Cofała się, drżąc na całym ciele. Odepchnęła wyciągnięte przyjaźnie dłonie, odwróciła się i
wybiegła z domu. Na oślep, jak opętana popędziła w kierunku stajni. Aborygeni obserwowali z
kamiennym spokojem, jak w szaleńczym galopie przemyka długim podjazdem i wypada przez bramę
na bezkresne, pokryte karłowatą roślinnością pustkowie. Tylko tam mogła odnaleźć wewnętrzny
spokój i ukoić cierpienie. Wielki, czarny rumak gnał niestrudzenie. Serce dziewczyny waliło w rytm
uderzeń kopyt. Wreszcie, bliska omdlenia, wstrzymała konia i unosząc się w strzemionach,
wykrzyczała cały swój ból wprost do nieczułego nieba. Spalona słońcem brunatna równina ciągnęła
się aż po horyzont, przytłaczając swym ogromem zlane potem, niespokojne zwierzę i wyczerpaną
Stefanię.
- Ojcze, jak mogłeś? - łkała rozpaczliwie dziewczyna. - Tak bardzo cię potrzebuję. Jak
mogłeś mi to zrobić? Dlaczego zostawiłeś mnie samą?
- Stefanio! Gdzie jesteś, Stef?
Ocknęła się z zamyślenia. Usłyszała lekkie kroki na schodach i już po chwili otworzyły się
drzwi do jej sypialni. Weszła Jilly.
- Wróć na ziemię, Stef? Chyba odbiegłaś myślami na drugi koniec świata.
- Prawie. Wspominałam Eden.
- Eden? - Jilly rozejrzała się po luksusowo urządzonej sypialni i przybrawszy wyniosły ton
angielskiego kamerdynera, ciągnęła żartobliwie: - Jesteśmy w rezydencji Harperów w Sydney, proszę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin