Andre Norton - Cesarska córka.doc

(1167 KB) Pobierz
Norton, Andre - Cesarska corka

Andre Norton

 

 

 

Cesarska córka

 

Przełożyła Anna Wojtaszczyk

Tytuł oryginału Imperial Lady

 

 

SCAN-dal


Wiersze do tej książki wybrałyśmy z ponadtysiącletniego okresu poezji chińskiej. Pochodzą one zasadniczo z dwóch źródeł:

 

„Łódka orchidei: Poetki Chin” („The Orchid Boat: Woman Poets of China”) zredagował i przetłumaczył Kenneth Rexroth i Ling Chung. New York, McGraw–Hill, 1972. Wybór obejmuje część „Lamentu Hsi–chun” (110 r. p.n.e) i „Wiersz pisany na unoszącym się czerwonym liściu” (dziewiąty wiek n.e.) Ts’–ui–p’in. Wszystkie prawa zastrzeżone. Wykorzystano za zgodą. Copyright Harcourt Brace Jovanovich.

 

„Tłumaczenia z chińskiego” („Translations From the Chinese”) Arthura Waley. New York, Alfred A. Knopf, 1941. Fragmenty pochodzą z wiersza z okresu dynastii T’ang; wierszy Wu–ti o Li Fu–jen; oraz z „Jeńca”. Wszystkie prawa zastrzeżone. Wykorzystano za zgodą.


Rozdział pierwszy

 

Mieniąc się żywym złotem i zielenią w ukośnych promieniach zimowego słońca, bażant poderwał się w śnieżnej chmurze z ukrycia. Jednocześnie pani Srebrzysty Śnieg uniosła swój łuk z drewna i rogu, wypuściła strzałę. Ciężki ptak opadł w poszycie. Skinęła głową i jeden z eskortujących ją ludzi ruszył, by go odszukać.

 Wspaniały strzał, o najczcigodniejsza pani! — zawołał stary kawalerzysta Ao Li głosem tak rubasznym, jak gdyby zwracał się do rekruta. — Nawet kobiety z plemienia Hiung–nu… pokornie błagam panią o wybaczenie. Kobiety Hiung–nu są opryskliwe, mowa ich niepiękna, lecz po trzykroć czcigodna pani… — Słowa zamarły mu na ustach, a jego ogorzała twarz poczerwieniała od wstydu.

Nikt z pozostałych nie wiwatował na jej cześć, jak zrobiliby to dla któregoś ze swoich towarzyszy. Wszyscy byli starymi żołnierzami, walczyli jeszcze pod dowództwem jej ojca, a teraz, w pobliżu granic odwiecznych wrogów, Hiung–nu, strzegli jego córkę.

W momencie gdy Srebrzysty Śnieg podniosła władczą dłoń, Ao Li rzucił się z siodła do jej stóp z poczuciem palącego wstydu i lęku przed swoim generałem, który mógł być pohańbiony i osłabły, ale mimo to wciąż jeszcze był panem w swoim domu.

Pani Srebrzysty Śnieg odwróciła się, a jej okryte rękawicami dłonie tak gwałtownie ściągnęły cugle, że kudłaty kucyk z północy niemal stanął dęba. Śnieg posypał się z jego szorstkiej grzywy i sierści.

 Wstań, proszę — rozkazała, uśmiechem wybaczając mu przewinienie. — Jakżebym mogła się obrazić? Twoje słowa oddają cześć mojemu panu i ojcu, który mnie uczył. Czy nie mówiono mi zawsze, że kobiety spoza Purpurowego Muru słyszą, co mówią ptaki, i potrafią zrozumieć znaczenie poskrzypywania kamieni i drewna, a najpotężniejsze spośród nich słyszą nawet głosy cieni przedwcześnie zmarłych, wołających ze swych grobów?

Jej oddech parował, blada mgiełka na białym jadeitowym niebie, a stopy w haftowanych butach z grubego filcu drętwiały z zimna. Rumieniec płonący na policzkach był równie szkarłatny jak krew ptaka, którego Ao Li podniósł i przytroczył do siodła, wykonanego na modłę Hiung–nu, którzy, aczkolwiek barbarzyńcy, byli również bez wątpienia niezrównanymi konnymi wojownikami.

Podczas gdy uroczyście chwaliła starego strażnika za zręczność, z jaką tropił zwierzynę, i oceniała pulchność bażanta, którego zestrzelił jej łuk, lżejszy i bardziej giętki niż te ze stepów, równocześnie mrugała oczami, by powstrzymywać łzy żalu i gniewu na samą siebie. Była niewdzięcznicą. Syn Niebios mógł z łatwością skazać na śmierć za zdradę całą rodzinę jej ojca; bo jeżeli głowa domu zwróciła się ku złu, czyż ktokolwiek kiedykolwiek mógł zaufać reszcie ciała? Jak dotąd jednak żyli — ona i jej ojciec; żyli i nawet, na swój sposób, byli zadowoleni. Czasami zresztą udawało jej się zapomnieć, że egzystencję swą zawdzięczają jedynie kaprysowi, który nawet kielich grzanego wina mógł zmienić w śmierć.

Zabrzmiał głos rogu, a po nim krzyk, tak szokująco głośny, że Srebrzysty Śnieg spodziewała się usłyszeć, jak z krystalicznym trzaskiem pękają spadające z drzew sople. Ao Li oprzytomniał, jedną ręką chwytając rękojeść miecza, a drugą ściągając wodze swego kuca. Jego wierzchowiec zarżał w proteście, kiedy jeździec zmuszał go do wejścia pomiędzy córkę swego generała, której przysiągł bronić własnym życiem, a intruza.

Zobaczyła, jeszcze zanim poczuła, że Ao Li pokornie dotyka rzędu jej kuca. — Pani — odważył się szepnąć. Stojący za nią mężczyźni napinali łuki i wyciągali miecze. Srebrzysty Śnieg zadrżała, mimo okrywających ją ciepłych skór owczych. Wyjechali dzisiaj daleko — czy Hiung–nu dojrzeli ich i zdecydowali się na atak?

Odwróciła się, by popatrzeć w kierunku, który palcem wskazywał Ao Li. Zawsze uważała go za człowieka bez trwogi, jednak teraz jego pokryta bliznami dłoń drżała.

Srebrzysty Śnieg nasadziła strzałę na cięciwę z większą nawet szybkością niż przy zestrzeleniu bażanta. Jęknęła w duchu i ukradkiem rzuciła pełne tęsknoty spojrzenie na błyszczący, wygięty grzbiet Wielkiego Muru. Mogła to być — pomyślała — ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek zobaczy. Poza nim znajdowały się równiny i pewien rodzaj wolności, co niewątpliwie odkrył jej ojciec podczas lat swego wygnania. Może powinien był tam zostać, mimo że była niegodną imienia córki niewdzięcznicą ośmielając się nawet tak pomyśleć. Bo chociaż został pokonany i pohańbiony, to kapitulacja spowodowała upadek ministrów w lśniącym Chang’an. Przez dziesięć lat pozostał z tymi, którzy go pojmali, jak żałosny Li Ling, generał i zdrajca. Podobnie jak generał Chang Chien, który mieszkał wśród Hiung–nu, żenił się, a nawet płodził potomstwo, a jednak i on kiedyś pierzchnął z powrotem do krainy Han. A teraz na zgrzanym, spienionym koniu zbliżał się ku niej posłaniec, jakiego obawiała się od dziesięciu lat. A jeżeli przybywał on z Chang’an, ze stolicy, gdzie Słońce Niebios zasiadał w chwale na Smoczym Tronie i ogłaszał edykty przeciwko tym domom, które uznał za zdradzieckie? Może ten goniec doręczył już szkarłatny sznur jej ojcu i jechał teraz rozkazać, by również i ona pozbawiła się życia? Czy ciało Chao Kuanga zwisało teraz, stygnąc, z gałęzi drzewa, leżało porażone trucizną lub krwawiło od ciosu mieczem? Przysięgła sobie, że długo go nie przeżyje; a wyboru tego wcale nie podyktowała wola Syna Niebios.

Pomimo żelaznego opanowania, którego wcześnie się nauczyła — najpierw jako dziecko, potem jako dziewczyna wychowywana przez ponurego, zranionego ojca — po policzku jej ściekła jedna gorąca łza. Zmusiła się do bezruchu, wpatrując się w step. Wielki Mur, strażnik Ch’in od czasu rządów Pierwszego Cesarza, zwinął się wokół tej krainy jak śpiący smok. Ten grzbiet z kamienia i ubitej ziemi, wznoszący się ponuro ponad równiną, wydawał się teraz blady, posrebrzony świeżymi zaspami i kurzawą przezroczystego śniegu, od którego matka pani Srebrzysty Śnieg — zanim umarła z żalu i samotności — nadała imię swojemu dziecku. Nie miała też żadnych żyjących braci. Wszyscy zginęli na granicy, mając nadzieję, że zmazą grzech ojca. Był markizem i generałem, który zawiódł zaufanie Syna Niebios. Nie tylko poddał krwawiące resztki armii wojowników Han barbarzyńcom, ale kiedy to uczynił, ośmielił się pozostać przy życiu.

Ao Li wykonał ostry gest, na który pozostali bezzwłocznie zaszli ją z boków. Srebrzysty Śnieg rzuciła szybkie spojrzenie na starego, potem prędko odwróciła wzrok. Całe jego życie podporządkowane było kodowi wojskowego posłuchu. Czy naprawdę ośmieliłby się wydać rozkaz, by zaatakować posłańca Syna Niebios? Czy ona, córka swego ojca, potrafiłaby napiąć łuk przeciw takiemu człowiekowi? Zbierała się na odwagę, by rozkazać Ao Li, żeby się powstrzymał. Następnie wydała cichy okrzyk. Jej oczy były młodsze, bystrzejsze od oczu starego dowódcy oddziału, chociaż teraz zaćmiły je łzy wdzięczności, kiedy spostrzegła, że jeździec, którego parujący koń ślizgał się i potykał podchodząc po ścieżce, nosił sfatygowaną liberię ludzi jej ojca. Wyciągnęła dłoń i dotknęła ręki Ao Li. Stary człowiek szarpnął się w tył, jak gdyby dotknął rozżarzonego węgielka. — Przyjaciel — powiedziała półgłosem i ściągnęła konia w tył, za swoją eskortę.

Jeździec już chciał zejść z siodła i uklęknąć, gdy zatrzymało go warknięcie Ao Li. Młodziutki jeszcze chłopiec ośmielił się tylko na moment podnieść na nią oczy. Następnie opuścił spojrzenie na ośnieżoną ziemię, składając jej hołd stosowny bardziej dla Cesarzowej czy pierwszej żony markiza niż córki żołnierza w niełasce.

Zmęczony posłaniec ciężko łapał hausty rzadkiego, zimnego powietrza, a następnie rozkaszlał się tak, że Srebrzysty Śnieg obiecała sobie, że jeszcze tego samego wieczora, razem ze służącą Wierzbą, sporządzą napar z ziół przeciwko gorączce płucnej.

 Pro… proklamacja… edykt Syna Niebios… — Srebrzysty Śnieg z trudem rozróżniała wyrzucane pomiędzy kaszlnięciami słowa. — Twój najczcigodniejszy ojciec generał wzywa…

 Jedziemy! — Srebrzysty Śnieg zaszokowało to, jak niósł się w powietrzu jej czysty głos, kiedy odwróciła się plecami do Muru, pozostawiając za sobą pokrwawiony śnieg, na którym tak krótko spoczywały trofea jej polowania.

 

Tego dnia Srebrzysty Śnieg i jej strażnicy zajechali daleko w poszukiwaniu zwierzyny. Ściskając boki konia, by jechał szybciej, robiła sobie wyrzuty. Jeżeli gościł w jej domu posłaniec Syna Niebios, ona jako pani tego domu powinna być tam obecna i dopilnować, żeby wszystko zostało zrobione najlepiej jak można, by uczcić człowieka Cesarza oraz by pokazać, że chociaż byli ludźmi Północy, służyli Smoczemu Tronowi wiernym sercem.

Gdyby jednak obowiązkowo siedziała zawsze w domu, urzędnik z Chang’an musiałby jeść na obiad jakieś resztki. Dobrze, że polowanie uwieńczone zostało sukcesem; tych kilka starzejących się kobiet, które pozostały jeszcze na wewnętrznych dziedzińcach, będzie mogło przygotować ucztę.

Kto wie — pomyślała, nagle znowu wstrząśnięta trwogą — jakich strażników taki południowy pan rozesłał własnym rozkazem? Tacy ludzie nawet w tej chwili mogli ją obserwować. Dotąd pilnie wypatrywała w okolicy nieprzyjaciół, ale teraz spuściła oczy. Jeżeli w majątku jej ojca jest gość ze stolicy, to ona musi przestrzegać wszystkich zasad i reguł postępowania.

Obserwator — jak wiedziała — mógł przypisać jej nieobecność stosownej skromności, właściwej niezamężnej dziewczynie. Jakich słów użyliby jej Przodkowie czy Księga Rytuałów, by opisać dziewczę, które szydziło z odpowiedniego zachowania, a nawet narażało na szwank samo dziewictwo, by jeździć z łukiem i polować jak nieokrzesany chłopiec? Mimo że trudy życia zmusiły ją do zerwania z tradycją, wiedziała, że za wiele spraw sama jest odpowiedzialna. Mimo to Przodkowie mogliby krzywo patrzyć na jej zachowanie.

Ten nie znany jeszcze urzędnik mógł mieć czelność poddać ją krytyce; jednak to dzięki niej tego wieczora będzie jadł, a z nim wszyscy inni. Przodkowie nadal będą czczeni.

Nie mogła im tak służyć sama. Jako córce, nie wolno jej było palić kadzidła i papierowych wizerunków u ołtarzy, by zwrócić ich dostojną uwagę. Obsługiwać mógł ich tylko sam jej ojciec, zbyt okaleczały po latach spędzonych w siodle i od starych ran, by teraz jeździć na polowania; ale wystarczająco czerstwy, by nauczyć swe jedyne pozostałe przy życiu dziecko noszenia łuku, gry w szachy i myślenia oraz chęci działania w sposób, którego Mistrz Konfucjusz wcale by nie pochwalał.

Pierwsza Żona Chao Kuanga wolała się powiesić, niż żyć we wstydzie i hańbie, kiedy postanowiono, że generał nie będzie już generałem ani markizem. Jej synowie, po trzykroć czcigodni bracia, wyjechali, żeby umrzeć, walcząc przeciw Khujandze. Jesienny Dym, druga żona, brzemienna w chwili pojmania jej pana, pozostała przy życiu w nadziei, że urodzi syna, którego pobożność pewnego dnia może odkupi to, co utracił jego ojciec. Jednak urodziwszy Srebrzysty Śnieg, straciła nadzieję i życie. Pozostawiła swoją córkę z imieniem tak melancholijnym jak jej własne. Takie dziecko bez trudu mogło zostać porzucone, ale dzięki miłości starej niańki matki zostało uratowane i wychowane.

Kiedy miała dziesięć lat — to więcej niż wiek, w którym szlachetnie urodzona panienka powinna zostać zamknięta w pomieszczeniach niewieścich i nie opuszczać ich, aż zostanie zaniesiona na swój ślub — jej ojciec uciekł od Hiung–nu. Plotki, które podróżowały szybciej niż on sam, przypisywały mu opuszczenie żony (jeżeli tacy jak Hiung–nu uznawali ten podstawowy związek ludzki) oraz maleńkiego syna, wywołując w pomieszczeniach niewieścich strach o Srebrzysty Śnieg. Jak zareaguje najszlachetniejszy (chociaż dekretem Cesarza już nim nie był) markiz i generał Chao Kuang na wieść, że ma jedną jedyną córkę i że nie ma żadnych żyjących synów? Jej niania potrząsała głową, przestrzegała, wreszcie przedstawiła mu Srebrzysty Śnieg. Jeszcze teraz pamięta, że nie wybuchnęła wtedy łkaniem chyba tylko cudem, zesłanym przez niebo: jej ojciec bardziej przypominał Przodka przywróconego do niepewnego życia niż człowieka. Opadł z niego cały pełen mocy pozór, właściwy dla mężczyzny. Jego broda i włosy przybrały srebrny kolor, a sute fałdy starożytnej, wystrzępionej jedwabnej szaty, z ciężkim futrzanym kołnierzem i podpinką, pozapadały się — tak wychudły był ten, który je nosił.

O większy nawet ból niż utrata ciała i żywotności przyprawiała go okulała noga, przez którą ta szalona ucieczka z Zachodu musiała stać się torturą. Blisko, pod ręką, miał hebanową laskę, a obok jedwabny zwój z pismami Mistrza Konfucjusza i misę z żarem, z brązu misternie kutą w kształt dwunastu górskich szczytów, wykładaną cennymi metalami i karneolami — domowy skarb. Z misy unosiły się delikatne smugi sosnowego zapachu bylicy; na zawsze już w umyśle Pani Srebrzysty Śnieg sprzęgły się te sękate i wytrzymałe sosny z ojcem i jego ciężkimi przejściami.

Nawet teraz, kiedy Srebrzysty Śnieg podniosła jedną zziębniętą dłoń i chuchnęła na nią, przypomniała sobie ciepło i aromat misy z żarem. Wtedy była ona jedyną jej pociechą, kiedy podchodziła drobiąc ostrożnie stopami, jeden króciutki krok za drugim, ze spuszczonymi oczami, ku człowiekowi, który siedział wyprostowany pomimo wyściełanych poduszek za plecami, jakby nieufny wobec ich miękkości. W tym momencie, jak gdyby zrządzeniem dobrych bogów, z misy wyleciały iskry, a Srebrzysty Śnieg, zapomniawszy o swojej starannie wystudiowanej pokorze, podniosła wzrok, by napotkać oczy, które natychmiast dały jej miłość i zaufanie, tak jak miały prawo narzucić posłuszeństwo. Ojciec wyciągnął rękę — chudą, ogorzałą, bez jednego palca — a ona pobiegła do niego.

Nie dbano odtąd o należytą powściągliwość i dystans: dziesięcioletnia Srebrzysty Śnieg miała być wychowywana jak syn, którego ojcu brakowało. Miała się uczyć polowania, gry w szachy, śpiewu i — co było największym zuchwalstwem — czytania oraz pisania wierszy.

Tak więc nadal mieszkała na Północy, blisko Wielkiego Muru. Leżały tam ich rodzinne majątki, od czasów we mgłach ginących rządów Pięciu Cesarzy; ale również, zgodnie z tradycją, tam także usychali teraz z tęsknoty inni banici.

Północ można było uważać za wygnanie, ale Srebrzysty Śnieg kochała zawsze surową urodę rodzinnego kraju, bezkresny obszar równin, który naruszały tylko opiekuńczy Wielki Mur i mniej starożytny, ale równie zniszczony dom jej przodków. Teraz wątłe promienie popołudniowego słońca ukosem prześlizgiwały się po Murze, wzbudzając refleksy w śniegu i lodzie.

Myślała o rozkazach, jakie po dziesięciu latach milczenia przesłał im Syn Niebios. To, co ojciec opowiadał jej o Hiung–nu, spowodowało, że Srebrzysty Śnieg spoglądała poza ogromną barierę bardziej z ciekawością niż z lękiem. Wiedziała, że poza nią znajduje się coś więcej niż tylko pustkowie bez końca, opanowane przez bezbożnych dzikusów, jedzących mięso na surowo, nie kąpiących się nigdy i torturujących cywilizowanych ludzi. Tak, poza tym Murem znajdowały się bezkresne obszary i otwarte przestrzenie — a także wolność i utracony honor jej ojca.

 

Zanim pani Srebrzysty Śnieg dotarła do starożytnego zamku (jego strażnicy podstarzali łucznicy, podrzemywali, kiedy jej grupa przejeżdżała obok w obłoku śniegu i pary z oddechów), do maksymalnego wysiłku w równym stopniu zmuszały ją chłód i pragnienie, by być posłuszną ojcu i dowiedzieć się, co to za wieści spowodowały, że ten najmłodszy z członków świty ryzykował śmierć, by w takim pośpiechu wezwać ją z powrotem. Dygocąc z zimna i podniecenia skręciła za ostatni róg — obok pustego miejsca, z którego tajemniczo ostatniej zimy zginął nefrytowy posąg, obok muru, na którym malowidła płowiały od co najmniej dwóch pokoleń — by dotrzeć nareszcie do swego własnego maleńkiego podwórca.

Niania Srebrzystego Śniegu skwapliwie pochwyciła ją rękami, które wyglądały jak ptasie łapy, by pociągnąć ją w kierunku najgłębiej położonego pokoju, gdzie oczekiwały na nią ogień, parująca woda oraz szaty, być może znoszone, ale z pewnością ciepłe i pedantycznie czyste.

Kiedy jednak stara kobieta chciała ją rozebrać, Srebrzysty Śnieg ubiegła ją.

 Stara matko, ta usługa — i taka szybkość, pomyślała — to dla ciebie za wiele. Gdzie moja dziewczyna, Wierzba?

 Jest tam, na zewnątrz. — Staruszka wskazała w kierunku podwórca. Pomimo starannego ustawienia wyblakłych parawanów, otwarte drzwi wpuszczały lodowaty przeciąg i widok wieczornego nieba, które stało się tak fioletowe jak wiosenne szaty pierwszej konkubiny.

Niania wykonała gest chroniący przed złym urokiem. Gdyby staruszka nie była aż tak wiekowa, prawie jak babcia dla Srebrzystego Śniegu, mogłaby jej dać klapsa.

 Twój brak zaufania to głupota — znalazła sposób na łagodną wymówkę. — Od dziesięciu lat, odkąd tylko mój ojciec ją kupił, Wierzba obdarza mnie pełną oddania lojalnością i doskonałą obsługą.

Staruszka ukłoniła się — ręce miała wyładowane ciężkim, podbitym i obszytym futrem płaszczem Srebrzystego Śniegu — i wymamrotała coś, bez wątpienia zwykłe plotki o Wierzbie.

 Znowu jakieś głupoty — powiedziała Srebrzysty Śnieg. — Babskie gadanie. Dlaczego ta dziewczyna miałaby się zwrócić przeciw domowi, który uratował jej życie? — Sprawdziła palcem kąpiel. — Ta woda jest chyba za zimna. Przynieś jeszcze kociołek wrzątku, a potem zostaw mnie samą. Nienawykła do maniery wielkiej damy, jaką ostatnio przybrała jej wychowanka, kobieta ukłoniła się i umknęła. Srebrzysty Śnieg, kierując się ku swej służącej, niezręcznie grzebała przy zapięciach swej sukni odrętwiałymi palcami, w których napływające do nich ciepło i krew powodowały mrowienie. Tuż za parawanem klęczała Wierzba, niepomna, jak się zdawało, na zimno. Nawet skąpe światło od ognia pozwalało dostrzec rudy przepych długich włosów Wierzby, które miały ten sam kolor co lisica, z którą wydawała się teraz trajkotać cichym skomleniem i krótkim poszczekiwaniem. Tak stajenni porozumiewają się ze swoimi końmi, a dzieci ze wszelkiego rodzaju zwierzakami. Na ziemi leżał okrawek mięsa zaoszczędzony z obiadu Wierzby.

Srebrzysty Śnieg, wyćwiczona w sztuce łowieckiej, umiała podkradać się bezszelestnie w swoich ciężkich filcowych butach. Lis i służąca oboje usłyszeli ją jednak i zamarli, jakby byli gonioną zwierzyną. Wierzba odwróciła się ku niej twarzą. Na twarzy jej błysnął lęk. Zalśnił w niesamowitych zielonych oczach, które na równi z rudymi włosami powodowały, że ciemnowłosi, ciemnoocy Hanowie osądzali ją jako nieprawdopodobnie brzydką, jako prawdziwy wizerunek jednego z przejmujących grozą lisoduchów — uprzedzenie, które Srebrzysty Śnieg zawsze surowo potępiała.

 Młodsza siostro, zbierz wieści, jakie będziesz mogła, ale skończ szybko. Potrzebuję cię. — Srebrzysty Śnieg mówiła cicho i z uśmiechem, ale głos jej brzmiał stanowczo.

Zupełnie jakby mogły się nawzajem zrozumieć, Wierzba i lisica wymieniły między sobą skomlenie. Lisica zaszczekała, powęszyła w powietrzu, chwyciła zębami mięso i uciekła. Powoli, niezgrabnie Wierzba podniosła się, nie spuszczając swoich zielonych oczu z miejsca, gdzie zniknęło zwierze. Następnie kulejąc podeszła obsłużyć swoją panią.

 Gdybyś nie urodziła się ze zniekształconą stopą — zamruczała Srebrzysty Śnieg bardziej do siebie niż do dziewczyny — to czy zostałabyś ze mną, czy też chciałabyś, jak mówią plotki, zmienić własną skórę i odbiec ze swoją siostrą lisicą?

Myślała, że mówi zbyt cicho, by ktokolwiek ją usłyszał, ale nie wzięła pod uwagę zdradliwego nocnego wiatru i nadnaturalnej ostrości słuchu Wierzby. Dziewczyna delikatnie rozluźniła palce Srebrzystego Śniegu na zapięciach sukni. Jej własne dłonie były ciepłe, a nawet gorące. Była to następna przywara, jaką zarzucała jej służba, bo przecież wszystkim było wiadomo, że krew u lisów — i lisoduchów —jest rozpalona w wyższym stopniu niż u zwykłych kobiet. Taka bzdura, w połączeniu z rudymi włosami Wierzby i jej zręcznością w postępowaniu z małymi dzikimi stworzeniami, spowodowała, że niemal ją zabito, zanim nabył ją ojciec Srebrzystego Śniegu. Od tego czasu z oddaniem służyła domowi. Jak zawsze, Srebrzysty Śnieg odprężyła się pod zwinnym, ciepłym dotknięciem rąk swojej służącej.

Łzy splamiły futro Srebrzystego Śniegu.

 Kiedy twój ojciec kupił mnie, żebym była twoją służącą, uratował mnie przed śmiercią, jako lisa lub jako wybrakowaną niewolnicę jakiegoś handlarza zabiliby mnie od ręki albo nieco później. Jakżebym miała ciebie kiedykolwiek opuścić… nawet gdybym była bez skazy i mogła biegać z mymi siostrami „po futrze”… kiedy winna ci jestem moje własne życie? — zapytała Wierzba. — Chociaż — dodała, a oczy jej błyszczały niewypowiedzianą emocją — być może, to ty mnie opuścisz.

Jej łzy obeschły równie szybko, jak popłynęły. Kulejąc, Wierzba przynagliła swoją panią do przejścia przez pokój. Mogły spokojnie być bliskimi siostrami, a nie panią i służącą. Wierzba — pomyślała Srebrzysty Śnieg — po prostu nie mogła być lisoduchem, ponieważ, jak wszyscy wiedzą, lisoduchy nie potrafią kochać.

 Ja, opuścić ciebie? — zapytała Srebrzysty Śnieg. Odetchnęła głęboko, by zdławić budzące się podniecenie. Trzeba przywołać li i chih — atrybuty zasad postępowania i mądrości, które, jak zalecał Mistrz Konfucjusz, były konieczne, jeżeli miało się osiągnąć chung yung, to zachowanie pogodne i niezmienne, do którego każda przyzwoita osoba musi dążyć, by w końcu stało się jej własnym sposobem bycia. Musi się pośpieszyć, by posłuchać wezwania swojego ojca, to prawda; ale nie może pośpiesznie pojawić się w jego obecności, jak ktoś niewłaściwie wyszkolony w dostojnej metodzie li.

 Być może — powiedziała Wierzba, długimi rzęsami zasłaniając te zielone oczy, w głębi których zawsze roiły się psotne iskierki. Rzeczywiście, gdyby była zwykłą mieszkanką wewnętrznych podwórców, źle czułaby się w obecności Wierzby. Tak, od momentu kiedy jedna zobaczyła drugą, były jak siostry.

 Twój najczcigodniejszy ojciec przyjął dziś posłańców z Chang’an. — Wierzba rozwiązała ciężką, podzieloną spódnicę do konnej jazdy i zdjęła ją ze szczupłego ciała swojej pani.

Srebrzysty Śnieg skinęła głową, potem weszła do nasyconej ziołami wody w kąpieli. Dzięki polowaniu zapewniła przysmaki na spodziewaną ucztę. Musi się wykąpać i ubrać szybko, następnie pośpieszyć do kuchni i sali bankietowej, zobaczyć, czy wszystko zostało przygotowane jak wypada, godnie markiza — nawet jeżeli został zdegradowany.

 Przywieźli proklamację — ciągnęła dalej Wierzba.

 Tyle się domyśliłam — powiedziała Srebrzysty Śnieg. Wklepywała gorącą wodą w swoją wysuszoną od wiatru twarz, podczas gdy Wierzba podawała wonne olejki. Zaprawdę musi to być niezwykła okazja, jeżeli Wierzba i jej stara niania porozumiały się, by uszczknąć nieco ze starannie przechowywanych perfum z czasów jej matki. Odświeżona i odprężona zapytała: — Skąd wiesz więcej?

 Od mojej siostry — wyszeptała Wierzba. W uśmiechu ukazała białe zęby i wykonała szybki ruch głową. Przez moment bardzo przypominała zwierzaka, z którym wcześniej zabawiała się przed drzwiami pokoju. Srebrzysty Śnieg wstała i Wierzba owinęła ją ciepłą szatą. Nie było potrzeby obawiać się Wierzby. Jeżeli ta dziewczyna potrafiła obrócić plotkę w żart, żeby wywołać uśmiech swojej pani, to tylko podwyższało jej wartość. Jeżeli była niezwykle zręczna w nawiązywaniu przyjaźni ze zwierzętami, no to co? Taki talent to dar. Sama Srebrzysty Śnieg, kiedy wyjeżdżała konno, świadoma była obecności małych stworzonek, które zdawały się ją obserwować z ciekawością.

 Co powiedziała ci twoja siostra? — Srebrzysty Śnieg odwróciła się znowu, dostosowując się do Wierzby, podczas gdy ta rozczesywała jej długie czarne włosy, tak proste i delikatne w świetle lampy, jak włosy Wierzby były rude i falujące. Spojrzała w lusterko, które służąca dla niej trzymała, w wygładzony do połysku krążek ze srebra, z wyrytymi na brzegach życzeniami szczęścia. Była to jedyna rzecz pozostała z dawnego życia Wierzby, jaką przyniosła ze sobą do domu Srebrzystego Śniegu. Uważała ją za skarb.

Przez moment pokój za jej plecami — mały, sfatygowany, ale znajomy i bardzo kochany — falował, napłynął podmuch wiatru, który zagłuszył ciche, codzienne odgłosy kobiet pracujących wśród kobiet; zamrugała oczami i zobaczyła ponownie damę cesarstwa Han o śmietankowej cerze, dużych, głęboko osadzonych oczach kształtu migdałów, brwi, którym nie trzeba było depilacji, by ukształtować je w skrzydła ćmy, maleńkie usta. Potrząsnęła głową, niemile zaskoczona tą niestosowną próżnością.

 Słyszałyśmy — Wierzba ponownie wsunęła lusterko do jego ochronnego woreczka z jedwabiu — że ukochana Pierwsza Konkubina Syna Niebios umarła w połogu.

Srebrzysty Śnieg skinęła głową, ubierając się ostrożnie, pełna obaw za każdym razem, kiedy nosiła ten cienki, starożytny strój, że podrze go i nie da się go już naprawić. Nawet tak daleko na Północy ludzie opłakiwali tę wielce czcigodną damę, która była tak odważna, że raz, kiedy tygrys zerwał się z uwięzi, wyszła przed Cesarza i stała przed nim, dopóki nie dało się z powrotem bestii zwabić do klatki.

 Czy ten kupiec futer, który przybył przy ostatnim księżycu — ciągnęła dalej Wierzba — nie mówił, że podczas żałoby Syn Niebios odesłał wszystkie inne swoje damy do ich domów? Chociaż wszyscy jego ministrowie i poeci wychwalali głębię jego żałoby, nastała bieda dla kupców, kiedy nie było już komu oferować jedwabi ani futer za Feniksowymi parawanami.

To prawda — pomyślała Srebrzysty Śnieg — że gdy zabrakło dam, które kupowały jedwabie, żądały klejnotów, haftów i delikatnych potraw, ucierpieli ci, którzy ich dostarczali. A jakżeby nie? Ale ja sama jestem biedna. Cóż takiego dziwnego jest w biedzie? Przecież serce słusznie postępującego człowieka nie musi cierpieć, nawet jeśli jego miseczka na ryż jest niemal pusta. Konfucjusz miał wiele do powiedzenia na ten temat, to wiedziała. Czyż pogoda jej ojca, mimo ran i niewoli, nawet w biedzie i niełasce, nie dowodziła słuszności takiego pogodzenia się z faktami?

 Czy wiedziałaś — szeptała Wierzba chytrze w ucho, które, jak upewniało Srebrzysty Śnieg jej lusterko, było tak różowe i delikatne jak rzadkie muszle z dalekich mórz — że Syn Niebios napisał wiersz o swojej pani, zanim wezwał czarodziejów?

Pojedyncza bransoletka ze starego białego jadeitu brzęknęła o kuferek z laki, przed którym siedziała Srebrzysty Śnieg. Na tę myśl przeszedł ją silniejszy dreszcz niż od zimowego wiatru.

 Cesarz wezwał czarodziejów? — wyszeptała. — Szybciej! Już zbyt długo ociągam się z wypełnieniem woli ojca.

 Wybacz mi, Starsza Siostro — powiedziała Wierzba — ale wolę zbłądzić przez to, że cię opóźnię, niż żebyś zasłabła na płuca. Daleka kuzynka mojej siostry „po futrze” — tu znowu Wierzba uśmiechnęła się i błysnęła ku swojej pani tym niesamowitym podobieństwem do lisicy — siedziała na zewnątrz dziedzińca Cesarza w Chang’an i stąd słyszała, jak mówił:

 

Umilkł szelest jej jedwabnej spódnicy.

Na marmurowym chodniku rośnie pył.

Jej pusty pokój jest zimny i cichy.

Opadłe liście gromadzą się pod drzwiami.

Gdy tęsknię za tą uroczą damą,

Jak mi ukoić udręczone serce?

 

Srebrzysty Śnieg dołączyła do Wierzby w westchnieniu z głębi serca.

 Przepiękne — szepnęła — i takie melancholijne. Ale dlaczego on wezwał czarodziejów?

 Żeby ją przywołali z powrotem. — Jedna z rudych, poziomych brwi Wierzby wygięła się, jak gdyby miała swoją własną opinię o takich czarodziejach i podobnych sprawach. — To, co oni mamroczą, to najczęściej same głupoty. Tao dzieje się tak, jak się dzieje; a my, ludzie i zwierzęta, rodzimy się i umieramy. Ale przecież Syn Niebios jest wszechmądry; tak wiec zawezwał swoich czarodziejów, którzy dołożyli wszelkich starań — jak ludzie, którzy parają się takimi rzeczami. W końcu tylko jeden czarodziej wywołał cień… zaledwie migotanie… na tle jedwabnej kotary.

Wtedy Syn Niebios zapłakał i wykrzyknął:

 

Jest czy nie?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin