rozdział 2.pdf

(267 KB) Pobierz
260210912 UNPDF
Shea zamarła, przez moment nie była w stanie nabrać powietrza w płuca ani myśleć. Czy 
odpowiedź na ie mogli jej pytania znajdowała się przed nią, w całkowitym upodleniu? Czy to coś, 
tak zniszczone torturami było jej przyszłością? Czy los zafunduje jej podobny koniec? Zamknęła 
oczy próbując choć na chwilę odciąć się od koszmarnej rzeczywstości. Cóż za okrutni ludzie byli w 
stanie dopuścić się czegoś takiego. Łzy płynęły po jej policzkach na samą myśl o bólu, o cierpieniu 
jakiemu poddawane było to stworzenie przed śmiercią. Powinna wykorzystać zdolności które 
posiadała do znalezienia lekarstwa ta tę chorobę by pomóc takim jak ona.
Wzięła głęboki wdech, otworzyła oczy i spojrzała przed siebie. Z przerażeniem zdała sobie 
sprawę, że on musiał być żywy kiedy oprawcy zamykali go w trumnie i zamurowywali w ścianie. 
Drapał w drewno próbując zrobić w nim jakiś otwór. Shea z trudem tłumiła szloch, czuła się 
związana z zamrodowanym nieszczęśnikiem. Jego ciało nosiło ślady tysięcy ciosów zadanych 
nożem. Drewniany kołek, tak gruby jak ludzka pięść, przechodził na wylot przez ciało w pobliżu 
serca. Ktokolwiek dopuścił się tych okropności musiał znać anatomię ludzkiego ciała. Wciągnęła 
powietrze zbulwersowana. Co on musiał wycierpieć? Jego ręce i kostki w dalszym ciągu były skute 
kajdanami a gnijące i brudne szmaty okrywały pasami ciało. Z sarkazmem pomyślała o mumiach. 
Jej naukowa część umysłu natychmiast zaczęła analizować możliwości zbadania ciała. 
Niemożliwością było określenie jaki czas temu zmarł. Według stanu piwnicy i trumny mogłaby 
próbowac odgadywać w przybliżeniu, ale ciało nie zaczęło się jeszcze rozkładać. Linie cierpienia 
ciągle znaczyły rysy jego twarzy. Skóra była szara a kości i ścięgna wyraźnie się pod nią 
odznaczały. Znaki świadczące o tym co przeszedł były odbite na jego twarzy, tak surowej i 
bezlitosnej. Patrząc zdała sobie sprawę, że zna tego mężczyznę. Był w jej snach. 
Chociaz było to nieprawdopodobne, wiedziała, że nie mogła się pomylić. Widziała go 
wstarczająco często. I był to ten sam mężczyzna co na fotografii, którą pokazał jej Don Wallace. 
Mimo całego absurdu, wszystko co się działo było prawdą. Czuła się związana z tym człowiekiem. 
Czuła że za wszelką cenę powinna mu pomóc, ratować go. Cierpienie rosło, promieniowało. Shea 
czuła się tak, jakby jakaś jej część była zamknięta w tej trumnie.
Delikatnie, drżącymi palcami Shea dotknęła jego brudnych, kruczoczarnych włosów. Musiał 
choroać na tę samą rzadką chorobę krwi, co ona. Jak wielu podobnych do nich będzie ściganych, 
prześladowanych, torturowanych i wreszcie mordowanych za coś na co nie mili wpływu? ­ 
Przepraszam – szepnęła miękko. ­ Zawiodłam nas wszystkich.
Powolny świst powietrza stanowił jedyne ostrzeżenie. Powieki z wolna podniosiły się i 
nagle ze zdumieniem przeradzającym się w grozę, zdała sobie sprawę, ze patrzy w oczy płonące 
nienawiścią. W przypływie siły jedna z obręczy pękła i wolną ręką chwycił ją za gardło. Uchwyt 
był silny, czuła się jak w imadle. Był zbyt silny by mogła mu się wyrwać, chwyt pozbawiał ją 
oddechu, nie mogła więc wołać o pomoc. Wszystko wokół zaczęło wirować, tańczyły biało czarne 
cienie. Miała tylko tyle czasu i świadomości by poczuć ubolewanie nad tym, że nie dała rady mu 
pomóc. Czuła tylko palądy ból, gdy zębami rozszarpywał jej krtań.  Niech to się szybko skończy.  Nie 
walczyła, wiedziała, że to nie ma najmniejszego sensu. Ktoś z jakiegokolwiek powodu znęcał się 
nad tym stworzeniem, sprawił mu wiele bólu za który jej przyszło zapłacić. Już dawno pogodziła 
się z myślą o śmierci. Może nie dokładnie takiej, ale jednak. Była przerażona ale jednocześnie 
ogarniał ją dziwny spokój. Gdyby tylko mogła w jakiś sposób przekazać mu to ukojenie, zrobiłaby 
to. Przytłaczało ją poczucie winy, że nie zdołała znaleźć lekarstwa. Ale było coś jeszcze, coś 
podstawowego, dlaczego do tej pory żyła. Potrzeba ocalenia go. Wiedziała, że on musi żyć. I była 
gotowa poświęcić swoje życie dla niego.
Shea czuła się oszołomiona i bardzo słaba. Głowa pulsowała bólem, a gardło było tak 
okaleczone, że bała się wykonać najmniejszy nawet ruch. Zmarszczyła brwi próbując rozpoznać 
miejsce w którym się znajdowała. Słyszała własny jęk. Leżała na ziemi, jedną rękę coś blokowało, 
coś trzymało ją za nadgarstek. Szarpnęła, chcąc uwolnić rękę i przyciągnąć ją bliżej ciała, ale uścisk 
obręczy groził zgruchotaniem jej kruchych kości. Na powracające wspomnienia o tym co zaszło, 
serce jej podskoczyło a wolną ręką sięgnęła do krtani. Jej szyja była obrzmiała, a gardło 
pokaleczone i rozdarte. W ustach i na języku czuła dziwny, jakby metaliczno rdzawy posmak. 
Straciła zbyt dużo krwi i szybo zdała sobie z tego sprawę. Pulsujące ciśnienie sprawiało, że jej 
głowa rozpadała się na tysiące drobnych elemantów. Dotarło do niej, że to stworzenie było 
odpowiedzialne za wdzieranie się do jej umysłu. Zwilżyła delikatnie usta. Przesunęła się w tył tak 
by ulżyc obolałemu ramieniu. Spojrzała i ze zdumieniem zrozumiała, że ta obręcz to były jego 
palce otaczające jej nadgarstek. Gdyby tyllko spróbowała uwolnić rękę zmiażdzyłby jej kości. Jęk 
wydarł się bezwiednie z jej ust. Tak bardzo chciała wierzyć, że to tylko senny koszmar. Okradając 
się ze słudzeń odwróciła głowę tak, by móc spojrzeć na niego.
Ruch, pomimo że nieznaczny, wywołał falę tak intesywnego bólu, że odebrał jej na chwilę 
oddech. Odruchowo walczyła być mieć szansę na ucieczkę z tego miejsca. Spojrzenie jego oczu, 
czarnych jak noc paliło ją. Niepohamowana nienawiść, jadowita nienawiść z samego dna duszy 
koncentrowały się w tym wzroku. Jego palce otaczały, miażdzyły jej nadgarstek, przyciągając ją i 
powodując płacz z bólu jaki emanował z poszarpanego gardła przy każdym ruchu. 
­ Czekaj – jej czoło uderzyło o bok trumny – jeśli mnie skrzywdzisz, nie będę mogła ci 
pomóc. ­ Podniosła głowę, by móc spojrzeć w ciemne studnie jego oczu. ­ Jestem wszystkim co 
masz, rozumiesz to? ­ Zmusiła się by wytrzymać spojrzenie mrocznego wsroku. Ogień i lód 
jednocześnie. Miał najbardziej przerażające oczy jakie kiedykolwiek spotkała. ­ Nazywam się Shea 
O'Halloran i jestem lekarzem. ­ powtórzyła te słowa we wszystkich znanych jej językach, ale 
zrezygnowała pod palącym spojrzeniem, w którym nie było ani grama litości.
Bezduszne zwierzę. Złapane w pułapkę. Ranne. Zagubione. Niebezpieczny drapieżnik 
zniszczony tak, że wydawał się być pustą, bezbronną skorupą.
 ­ Pomogę ci, jeśli mi pozwolisz. ­ Szeptała śpiewnie, tak jakby naprawdę mówiła do 
ogromnego zierzęcia. Używała całej moc swojego głosu, hipnotyzowała go, koiła i łagodziła. ­ 
Potrzebuję sprzętu i transportu dla ciebie. Rozumiesz?
Pochyliła się nad nim, wolną ręką delikatnie dotykając jego poharatanej klatki piersiowej. Świeża 
krwe sączyła się z miejsca w którym tkwił kołek. Wyciekała z tak wielu innych ran, jakby były 
zrobione bardzo niedawno. Na jego nadgarstku zauważyła świeże rozdarcie i była pewna, ze nie 
widziała go tam wcześniej. 
­ Boże, musisz straszliwie cierpieć! Nie ruszaj się. Nie mogę usunąć tego kołka tutaj, 
musimy znaleźć się w moim domu. Inaczej się wykrwawisz. ­ Zadziwiająco jego skóra przybierała 
zdrowszego koloru. 
Stworzenie wolno rozluźniało chwyt na jej nadgarstku, ale jednocześnie czuje spojrzenie nie 
opuszczało jej twarzy. Sięgnął ręką w dół i zaczął drapać ziemię, powiększając przy tym swoje 
rany. Oczywiście. Ziemia. Zaczęła mu pomagać, zagarniając pełnymi garściami glebę i okładając 
go całego, na każdej z ran. Było ich tak wiele. Po obłożeniu kilku leżał już spokojnie, nieruchomo, 
zbierając energię, a jego spojrznie było ciągle uważne. Nigdy nie mrugął ani nie dostrzegła w jego 
oczach nawet sladu wahania.
Shea nerwowo spojrzała w kierunku wyjścia z piwnicy. Dużo czasu upłynęło kiedy leżała 
nieprzytomna. Niedłuo będzie wschód słońca. Pochyliła się nad leżącm, gładziła jego czarne włosy 
delikatnie z dziwną tkliwością. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu odczuwała współczucie dla 
wymizernowanego stworzenia i nie było to uczucie jakim lekarz darzy pacjenta. Chciała żeby żył. 
Musiał żyć. Musiała znaleźć sposób, by ulżyć mu w okrutnym cierpieniu.
­ Potrzebuję kilku rzeczy. Pośpieszę się jak tylko się da i wrócę, obiecuję. ­ Podniosła się z 
kolan i ruszyła w kierunku schodów.
Poruszył się tak szybko że wyglądał jak zamazana plama. Zacisnął ręce dookoła jej szyji, 
szarpnął tak, że upadła na niego. Zanurzył zęby w jej odsłoniętym gradle. Rozdzierał go ból. 
Pożywiał się łapczywie niczym dzikie zwierzę pozbawione samokontroli. Zmagała się z bólem, 
martwiła daremnością jego działań. Zabijał jedyną osobę, która mogła mu pomóc, ocalić go. Jej 
ręka odnalazła jego czarne włosy. Zanurzyła palce w brudnej, gęstej grzywie, pozostawiając je tam 
nawet wtedy, gdy niemal martwa upadła obok niego. Ostatnią rzeczą jaką słyszała zanim zemdlała, 
było bicie jego serca. Co dziwne jej własne serce próbowało dostosować się do tego miarowego, 
silnego rytmu.
Panowała cisza, gdy charczący oddech przywrócił jej ciało do życia. Potwór przyglądał się 
tępo jej smukłemu, bezwładnemu ciału. Stał się dużo silniejszy i pomału wracała również 
świadomość. Jednak ból również rósł, przelewał się przez jego ciało, pochłaniał go. Uniósł wolną 
rękę, wgryzł się w nadgarstek i trzymał krwawiącą ranę tuż nad jej ustami przez jakiś czas. Nie był 
pewnien, co działo się dookoła gdyż siła bólu prawie odbierała mu świadomość. Spał tak długo, że 
nie pamiętał niczego ze swojego życia oprócz szarości i cieni. Teraz oczy bolały go od jasności 
otaczających go kolorów. Uciekał od tego kalejdoskopu barw. Ból rósł z każdą sekundą a nieznane 
mu emocje zalewały jego umysł, aż w końcu zatoną w nich.
Shea budziła się wolno z twarzą w brudnej ziemi.  Jej gardło było obolałe  i pulsowało, tak 
samo słodkie, jak miedziana powłoka otaczająca jej usta. Była chora i miała zawroty głowy i 
instynktownie zdawała sobie sprawę, że słońce stoi wysoko na niebie. Jej ciało było niczym z 
ołowiu. Gdzie się znajdowała? Jej cialo było zimne a ją ogarnęła dezorientacja. Podciągnęła się na 
kolana, ale musiała opuscić głowę chcąc uniknąć omdlenia. Jeszcze nigdy w życiu nie byla taka 
słaba, bezsilna i bezbronna. To było przerażające uczucie. Świadomość wróciła z ogromną siłą. 
Zaczęła czołgać się wzdłuż brudnej podłogi. Przywarła plecami do ściany i poprzez dzielącą ich 
szerokość pokoju ze strachem patrzyła na trumnę. Wyglądał jak martwy. Serce nie biło i płuca nie 
pracowały. Cofnęła się i zatykajac usta trzęsącą się ręką starała się powstrzymać szloch i uciec. Nie 
zamierzała pozostawać blisko niego, nie ważne czy był martwy czy nie. Nie ważne jak bardzo 
racjonalny był pomysł, by uciekać jak naszybciej, nie mogła zmusić się do opuszczenia piwnicy. 
Coś w niej nie pozwalało jej odejść, zostawić go. Czuła, że musi znaleźć sposób by mu pomóc.
Może myliła się co do tej choroby krwi? Może coś takiego jak wampiry istniało naprawdę? 
Używał zębów, były ostre i musiały wydzielać jakąś substancję przeciwzakrzepową. Była też 
pewna, że w jego ślinie znajdują się substancje lecznicze. Przetarła stłuczoną skroń. Konieczność 
niesienia mu pomocy była dla niej najważniejsza, przytłaczała ją intensywnością, była prawie jak 
obsesja. Ktoś wcześniej torturował tego mężczyznę i czerpał satysfakcję z jego cierpienia. Zadali 
mu tak dużo bólu jak tylko mogli, a na końcu zakopali go żywcem w trumnie. Bóg jeden wie, jak 
długo znosił te straszliwe męki. Musiała mu pomóc, nie ważne jaką cenę będzie musiała zapłacić. 
To było nieludzkie rozważać pozostawienie go tutaj w takim stanie. To było ponad jej siły.
Z westchnieniem zmusiła się by wstać i czekała aż piwnica przestanie wirować oparta o 
ścianę. Człowiek czy wampir, nie mogła tak po prostu odejść. Cierpiał tak straszliwy ból, że stracił 
świadomość. Został uwięziony w świecie agonii i szaleństwa. ­ Oczywiście tym razem nikt nie 
grzebie ci w mózgu – wyszeptała głośno. Wiedziała, że uczucie które ją opanowało było więcej niż 
zwykłym współczuciem wobec pacjenta. Coś niesamowicie silnego w niej zobowiązywało ją do 
pomocy. W dziwny sposób ten mężczyzna towarzyszył jej od wielu lat. Był w jej umyśle przez 
wszystkie dni, mówił do niej, dzielił z nią myśli, błagał by przyszła i pomogła mu. A ona zostawiła 
go tutaj, w miejscu pełnym cierpienia i szaleństwa, bo nie wierzyła że istnieje naprawdę. Kolejny 
raz go nie zawiedzie. Słońce stało w najwyższym punkcie nieba.
Jeśli słońce wpływało na niego podobnie jak na nią prawdopodobnie spał teraz głębokim 
snem i nie obudzi się aż do zachodu. Miała do wyboru kolejny atak gdy się obudzi lub marsz przez 
las w pełnym, zabójczym słońcu. Znalazła swoją torbę i wyciągnęła okulary przeciwsłoneczne. 
Przejście przez łąkę było niczym piekło. Nawet w okularach słońce raziło jej oczy, 
powodując łzawienie i ograniczając widoczność. Nie widząc wyraźnie ziemi pod stopami 
kilkakrotnie się przewracała. Słońce uderzało w nią nieustająco. W cieniu lasu drzewa dawały 
nieznaczną ulgę. Kiedy dotarła do swojej chatki nie miała kawałeczka skóry, który nie byłby 
jasnoczerwony i pokryty pęcherzami.
W domu od razu zbadała stan gardła i szyji, poszarpane rany i ogromne siniaki, znaczące 
ślady jego palców. Wyglądała groteskowo, jak ogromny, pobity i sponiewierany homar. 
Posmarowała całe ciało aloesowym kremem, potem jak naszybciej zebrała zgromadzone 
instrumenty, przyrządy i liny i wrzuciła wszystko do ciężarówki. Szyby w samochodzie były 
przyciemniane, ale przeciez musiała go osłonić w drodze do auta. Zawróciła więc po koc. Fala 
zawrotów głowy rzuciła ją na kolana. Była bardzo słaba i natychmiast potrzebowała transfuzji. Jeśli 
chiała go uratować, najpierw musiała pomóc sobie. Straciła dużo cennego czasu na wędrówkę do 
domu, i nie chciała marnować go więcej.  Jednak nie mając wyboru zaczęła podawać sobie jedną z 
porcji krwi, które trzymała w zapasie. Wydawało jej się, że to trwa wieczność, każda minuta 
zdawała się ciągnąć godzinami i dawała jej czas na nerwy i zamartwianie się.
Czy trumna nie jest za blisko wejścia do piwnicy? Dlaczego nie sprawdziła? Jeśli tak jest, 
słońce go dosięgnie i spłonie żywcem w czasie gdy ona zajmowała się likwidowaniem 
drugorzędnych niedogodności. Boże, dlaczego o tym zapomniała? Głowa jej pękała, gardło paliło 
zywym ogniem, ale przede wszystkim była przerażona. Nie chciała ponownie czuć jego ręki 
ściskającej jej gardło. Nie chciała myśleć, że przez jej nieuwagę słońce może go dosięgnąć. Myśli 
sprawiały jej psychiczny ból, dręczyły ją. 
Po skończonej transfuzji Shea szybko przygotowała chatkę tak, by mogła w niej 
przeprowadzić operację. Wyjęła narzędzia konieczne do usunięcia kołka i pozszywania rany. Potem 
przygotowała krew dla niego. Działała szybko, nie mogła pozwolić sobie na myślenie o tym, co ją 
czeka zanim dotrze do ruin.
Słońce już znikało za górami gdy parkowała ciężarówkę na wprost wejścia do piwnicy. Za 
pomocą wyciągarki opuściła linę do środka. Wzięła głęboki oddech i przerażona tym, co może 
zastać zaczęła schodzić po rozpadających się i zmurszałych schodach. Natychmiast poczuła 
uderzenie palącego wzroku. Serce łomotnęło jej w piersi, ale zmusiła się do wykonania kolejnych 
kroków dopóki nie stanęła w jego zasięgu. Patrzył na nią niczym drapieżnik na swą ofiarę. Obudził 
się sam, ciągle uwięziony. Strach, ból i nieznośny głód pochwyciły go w swe szpony. Patrzył na nią 
w niemym oskarżeniu, że złością i mroczną obietnicą odwetu.
­ Posłuchaj mnie, spróbuj zrozumieć – była tak zdesperowana, że używała nawet języka 
migowego. ­ Muszę przenieść cię do samochodu. To będzie bolało, wiem o tym. Jeśli jesteś 
podobny do mnie środki przeciwbólowe nie zadziałają – zaczęła się jąkać pod naporem jego 
wzroku. ­ Zobacz – powiedziała. ­ Ja ci tego nie zrobiłam. Staram się jak mogę, żeby ci pomóc.
Oczy nakazywały jej podejść do niego. Podniosła drżącą rękę do włosów. ­ Zamierzam cię 
związać, więc kiedy zaczepię linę do....­ ucichła i przygryzła wargę. Nie patrz na mnie w taki 
sposób. To i tak jest dla mnie bardzo trudne.
Zbliżyła się do niego ostrożnie. Każdy krok kosztował ją wiele odwagi, tak, ze gdy stanęła 
przed nim został jej tylko strach. Mógł poczuć jej przerażenie, słyszał szalone bicie jej serca. Lęk 
był widoczny w jej oczach, w głowie jeszcze zanim zbliżyła się do niego. Nie było zbyt trudne dla 
niego sprawić, by uległa. Ból czynił ją słabą, podatną. Gromadził energię. Zdziwiło go trochę że 
wróciła pomimo strachu który odczuwała. Jej palce były przyjemnie chłodne gdy dotykała jego 
skórę, uspokajała go głaszcząc ciemne, brudne włosy.
­ Zaufaj mi, wiem że proszę o wiele, ale to jest wszystko czego potrzebuję.
Oczy podobne do czarnego lodu nawet na chwilę nie opuściły jej twarzy. Pomału, starając 
się go nie zaalarmować Shea okładała obszar dookoła drewnianego kołka poskładanymy 
ręcznikami. Miała nadzieję, że próba poruszenia go nie zabije. Okryła go kocem aby chronić go 
przed słońcem. Patrzył na nią, pozornie obojętny, ale czujny, gotowy do uderzenia gdyby tylko 
wyczuł taką potrzebę. Kiedy zabezpieczyła go w trumnie tak, by zminimalizować wstrząsy i 
krwawienie złapał jej nadgarstek niczym w imadło. Poczuła jakby ten uścisk był jej znany i bliski.
Zdjęcia które dwa lata wcześniej pokazywali jej Don Wallace i Jeff Smith pokazywały 
związanego mężczyznę z przesłoniętymi oczami i zakneblowanego. Nie mogła zaprzeczyć, że to 
stworzenie wyglądał dokladnie tak, jak mężczyzna z jej snów i ten z fotografii. Ale logika 
zaprzeczała, gdyż nie mógłby przecież przeżyć siedem lat zamknięty w piwnicy. Były jakieś 
łachmany w trumnie. Ale czy był tam knebel? Kajdanki? Żołądek wywinął jej koziołka. Pojęła, że 
nawet dla bezpieczeństwa nie mogła zaswiązać mu oczu. Nie wolno jej było powtórzyć żadnego 
działania, jakie wcześniej wykonywali oprawcy.  Jego skołtunione włosy był bardzo długie, 
opadały splatane wokół twarzy. Ogarnęła ją przemożona chęć odgarnięcia ich z policzków. Chciała 
dotknąć delikatnie, niczym muśnięcie motylich skrzydełek, jego twarzy, by odegnać demony 
ostanich siedmiu lat lekką pieszczotą.
­ Dobra, zostawię ci wolne ramiona – powiedział kojąco. Czekanie w nieruchomości na 
decyzję jaką podejmie było niezwykle trudne, tym bardziej, że cały czasu czuła jego wzrok na 
swojej twarzy. Trwało to niemal wieczność. Złość która go ogarniała była niemal namacalna. Z 
każdą upływającą sekundą jej odwaga malała i malała. Poważnie wątpiła czy jest do końca 
świadomy, a nawet jeśli tak, to czy jest zdrowy psychicznie.
Niechętnie, palec po palcu, uwolnił ją. Nie popełniła drugi raz tego samego błędu próbując 
dotknąć jego ramienia. Bardzo ostrożnie zaczepiła linę do uchwytu trumny.
­ Muszę przykryć ci tym oczy. Wprawdzie słońce zachodzi, ale nadal jest zbyt jasno dla 
ciebie. Tylko to położę, możesz zdjąć w każdym momencie. ­ W tej chwili położyła płótno na jego 
twarzy. Odrzucił je natychmiast, zaciskając jednocześnie palce na jej nadgarstku w niemym 
ostrzeżeniu. Miał ogromną siłę, niewiele brakło by pogruchotał jej kości, ale miała wrażenie, że nie 
chce zrobić jej krzywdy. Wyznaczał jasnę granicę co akceptował a czego nie.
­ Dobra, dobra poczekaj, muszę pomyśleć. Zadnego materiału – oblizała powoli wargi, 
potem zęby. Jego mroczny wzrok delikatnie śledził jej język, by potem powrócić do jasnozielonych 
oczu. Patrzył. Uczył się. ­ Wiem, możesz włożyć okulary na czas, kiedy będziesz na słońcu. ­ Z 
tymi słowami założyła delikatnie ciemne szkła na jego nos. Palcami dotknęła jego włosów w 
delikatniej pieszczocie. ­ Przepraszam, to może boleć.
Shea ostrożnie zrobiła krok w tył. Najgorsze było to, że światło ją oślepiało. Kolejny krok. Z 
jego ust wyrwał się cichy warkot, błysnęły białe zęby. Odskoczyła na ułamek sekndy przed tym, jak 
jego ramię wystrzeliło z oślepiającą prędkością. Paznokcie wyryły głębokie bruzdy w jej ręce. 
Krzyknęła, ale pobiegła dalej, dopóki nie dotarła do przegniłych schodów.
Światło uderzyło ją, oślepiło, przesyłało fale strasznego bólu przez jej głowę. Shea zmrużyła 
oczy i biegiem wpadła do samochodu. Odpaliła silnik i włączyła wyciągarkę. Nie chciała patrzeć na 
jego twarz w tej chwili. Teraz była jedną z tych, którzy znęcali się nad nim, torturowały go. Łzy 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin