Andre Norton - Gryf w chwale.doc

(908 KB) Pobierz

     ANDRE NORTON

    

    

  GRYF W CHWALE

    

    

     (Tłumacz: ELŻBIETA DAGNY-RYŃSKA)

     

 

      ROZDZIAŁ 1

     

      JOISAN

      

       Otulało mnie szare światło brzasku, od mrocznego nieba ostro odcinały się czarne szczyty gór. Tak jak wszyscy, którzy się ukrywają, wykorzystałam owe ciemności do rozpoczęcia wędrówki. Uważałam, że jestem dobrze przygotowana psychicznie na to, co mnie czekało, nadal jednak drżałam pod pancerzem i skórzanym ubraniem, zupełnie jak gdybym potrzebowała okryć się zwiniętym z tyłu siodła płaszczem.

       - Lady Joisan...

       Głos, który odezwał się w ciemnej klasztornej bramie, ogromnie mnie przeraził. Odwróciłam się, dłoń bezwiednie opadła na ciężki, wiszący u pasa miecz.

       - Pani...

       To była Nalda, moja prawa ręka, a czasem także i lewa - szczególnie wtedy, gdy najeźdźcy wypędzili nas z Ithdale i bezradnie zaczęliśmy wędrować poprzez nieznane ziemie, coraz bardziej na zachód. Ostatniej nocy nie wydałam jej żadnych rozkazów, ale zwierzyłam się z mojego postanowienia.

       Słuchała, gdy mówiłam, że niedobitki naszych ludzi były bezpieczne w Norsdale, że będą chronieni przez Damy i dostaną u nich zajęcie - podobnie, jak działo się z innymi uchodźcami, którzy zawędrowali tak daleko - że w niedalekiej przyszłości nie oczekują ich żadne kłopoty.

       - Ale ty - powiedziała wyczuwając w moim głosie nutę postanowienia - mówisz tak, jakby miało cię tutaj nie być.

       - I nie będzie - przez pewien czas. Nikt z nas nie wie, co go czeka następnego poranka. Byłam waszą panią, a w pewnym sensie, podczas naszej wędrówki, także i panem. Teraz muszę się zastanowić nad moim życiem.

       - Moja pani, będziesz więc szukała... lorda Ambera?

       - Nie Ambera! - słowa zabrzmiały ostro. - To było imię, które mu nadałyśmy przy pierwszym spotkaniu, gdy myślałyśmy, że jest jednym z Dawnych Ludzi nieoczekiwanie nam pomagającym. Wiesz przecież, że jest to mój ślubny pan - Kerovan. Muszę iść do niego, a przynajmniej go odszukać. Muszę, Naldo!

       Zawahałam się, nawet jej wstydziłam się wyjawić swoje uczucia, chociaż nigdy przedtem mnie nie zawiodła. Skinęła głową.

       - Kiedy lord Kerovan wyjechał pięć dni temu, wiedziałam, że podążysz za nim. Jest między wami więź i nie można temu zaprzeczyć. Nie należysz także do kobiet, które kryją się za bezpiecznymi ścianami i cierpliwie oczekują na wieści. Musisz coś robić - podobnie jak robiłaś to w Ithdale, kiedy się broniliśmy. - Głos Naldy załamał się. Wiedziałam, że przypomniała sobie, jakie więzy zerwała tego okrutnego krwawego dnia, kiedy tak drogo okupiłyśmy naszą ucieczkę.

       Wspomnienia są czasami zbyt ciężkie i należy je odrzucić, aby nie wpływały na teraźniejszość.

       - Tobie oddałabym klucze, gdyby nadal wisiały u mego paska - powiedziałam szorstko. - Stawiam cię na czele moich ludzi, wiem, że będziesz się nimi opiekowała...

       Przerwała mi szybko.

       - Pani, masz tutaj krewnych. Nie należę do tego domostwa ani nie jestem krewną Domu. Co na to powie lady Islaugha? Wyzdrowiała i nie jest już obłąkana - i jest dumna...

       - Jest moją ciotką, ale nie pochodzi z Ithdale - odrzekłam z przekonaniem.- To twoja sprawa, a nie jej. Powiedziałam Przeoryszy, że będziesz moją zastępczynią. Nie - potrząsnęłam głową widząc w jej wzroku nieme pytanie - Przeorysza nie wie, co zamierzam. Powiedziałam tylko, jak ma być, gdybym nagle zachorowała albo gdyby coś mi się stało. Twoja władza będzie uznana.

       Pod tym dachem tylko jeszcze jedna osoba oprócz Naldy wiedziała, o czym myślałam, co było w moim sercu - i właśnie dzięki niej wyjeżdżałam w szarzejącym świetle poranka ubrana w cudzy pancerz i skóry, dosiadając wytrzymałego górskiego kucyka - była to Wiekowa Przeorysza Malwina. Gdyby nie Nalda i jej szczera, opalona przez słońce twarz, już byłabym w drodze.

       Podeszła bliżej i zaczęła cicho szeptać. Wydawało się, że ona także nie chce zostać zauważona. Wyciągnęła bladą w świetle poranka dłoń i spróbowała złapać wodze mego wierzchowca.

       - Pani, nie wolno ci jechać samej! - powiedziała pospiesznie. - Od chwili gdy powiedziałaś mi o swoim postanowieniu, nie potrafię przestać się martwić. Poza tą górską doliną kraj może okazać się pułapką - wszędzie czai się niebezpieczeństwo...

       - Więc tym bardziej powinnam jechać sama. Naldo, tylko bardzo ostrożna osoba potrafi prześlizgnąć się pomiędzy cieniami. - Wzięłam w dłoń wiszącą na mojej szyi kryształową kulę z zamkniętym w niej srebrnym Gryfem, podarunkiem od mego męża. Co to właściwie było? Nie wiedziałam, może właśnie nadszedł czas, abym poznała moc tego, co nosiłam przy sobie i kiedyś bezwiednie wykorzystałam.

       - Widziałam różne rzeczy, Naldo. Byłam także ich uczestnikiem. Patrzyłam, jak szalone Ogary z Alizonu uciekały z podkulonymi pod siebie ogonami, z pełnym przerażenia skowyczeniem. Pojadę sama, a kiedy powrócę, będzie przy mnie mój pan - albo nie wrócę nigdy!

       Stała obok mnie ocierając się ramieniem o juki przytroczone do siodła i z natężeniem patrzyła w moją twarz.

       A potem skinęła szybko głową, tak jak wielokrotnie robiła to podczas naszych wędrówek, gdy udawało się nam rozwiązać jakiś problem.

       - Niech się tak stanie. Wiedz, że gdy wrócisz, wszystko będzie w najwyższym porządku. Niech ma cię w swojej opiece Pani Świątyni Plonów - zawsze opiekuje się tymi, którzy prawdziwie kochają!

       Już wcześniej zdążyłam się pożegnać, ale inwokacja Naldy skierowana do Gunnory, pani władającej cierpieniami i rozkoszą kobiet, dawała pełną ciepła otuchę. W głębi serca podziękowałam jej za to wezwanie - chociaż wypowiedziała je w cieniu Domu Płomieni, gdzie nie było miejsca dla Gunnory.

       A może za murami znajdował się ktoś, kto nauczy mnie czegoś innego niż to, co przekazywały Damy? Gdy wjeżdżałam w pierwsze promienie rodzącego się poranka, pomyślałam o Wiekowej Przeoryszy Malwinie, o jej starym ciele, którym tak dobrze opiekowały się jej “córki", nie domyślające się nawet, o czym myślała i marzyła.

       Poszłam do niej pełna smutku, weszłam do małego otoczonego murem ogrodu tchnącego uczuciem nieskończonego spokoju, chociaż dla mnie nie było spokoju - szczególnie teraz. Walczyły we mnie gwałtowne, gorące uczucia. Myślałam, że może być za stara, aby zrozumieć, co odczuwałam. Dla Dam znajdowała się w stanie bliskim nirwany - czy mogła zdobyć się na trochę sympatii dla mnie?

       Nasze oczy spotkały się, w jej spojrzeniu zobaczyłam pełną świadomość. W ciągu tej długiej milczącej chwili nie próbowała mnie oceniać ani strofować za nieokiełznaną niecierpliwość. Ukoiła tylko litość, jaką odczuwałam do siebie, i poczucie obrazy, a w ten sposób umożliwiła mi jasność myślenia.

       - Nie pozwolę, żeby to wszystko tak się skończyło! - krzyknęłam głosem pełnym bólu i goryczy, które wezbrały w mojej duszy tworząc szalejący sztorm uczuć.

      

       Nadal wpatrywałyśmy się w siebie. Nie dała mi żadnej rady - byłam młoda, niepewna swoich sił. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś powiedział: Zrób to czy tamto, Joisan, a wszystko będzie dobrze. Tylko że nie było już nikogo, kto mógłby rządzić moim życiem. Byłam sama.

       Owa samotność była sednem wszelkich zmartwień.

       - Jestem jego żoną - nie tylko poprzez ceremonię zaślubin, ale także z wyboru serca! - powiedziałam z wyzwaniem. Mówienie o takich uczuciach w tym miejscu mogło zostać uznane za grzech. Po złożeniu ślubów Damy z Norstead odrzucały wszelkie cielesne pokusy. - Mogę się do niego przyznać z dwóch powodów, ale nadal będziemy rozdzieleni!

       Nie odpowiedziała - bezładnie mówiłam dalej, nerwowym piskliwym głosem opowiadałam o swojej stracie.

       - Razem walczyliśmy ze złem, myślałam, że potem nastąpi nasze prawdziwe małżeństwo. Wiedziałam, że jest wyczerpany po walce - ale miałam nadzieję, że wkrótce zwróci się do mnie - myślałam, że po tych wszystkich cierpieniach najpierw będzie chciał poznać trochę samego siebie. Byłam więc cierpliwa.

       Przypominając sobie swe słowa mocniej zacisnęłam wodze w dłoniach. Patrzyłam przed siebie, ale nie dostrzegałam rozciągającej się drogi.

       - Czynem i słowem starałam się mu pokazać, że widziałam w nim wszystko, o czym może zamarzyć kobieta. Małżeństwo pomiędzy Domami nie zostaje zawarte w wyniku miłości kobiety i mężczyzny. Zostajemy poślubieni w celu umocnienia naszych rodów. Wierzę jednak, muszę wierzyć, że z takich związków powstaje coś więcej. Myślałam, że tak będzie ze mną! Wiesz, czym on się różni od innych - kontynuowałam - ma znamiona Dawnych Ludzi. On jeden przyszedł mnie ratować, gdy zostałam schwytana przez jego wrogów, którzy chcieli mnie wykorzystać do swoich niecnych, ciemnych czynów. Wtedy zrozumiałam, że jego wygląd zewnętrzny nic nie oznacza, nie należy się go obawiać, lecz kochać. Jego rany były moimi, jego droga moją. Wiem, że tak będzie dopóty, dopóki na moim ołtarzu pali się Płomień Wieczności. Ale to, co mogłam mu dać, nie wystarczyło...

       Skarżyłam się jej żałośnie, dłonie trzymałam zaciśnięte na zamkniętym w kuli Gryfie - jedynej rzeczy, jaką mi pozostawił. Teraz także miałam go przy sobie dla dodania otuchy. Gryf był herbem Domu mego pana, ale ten talizman był o wiele starszy, pochodził z Ziem Spustoszonych, na które odeszli Ludzie Starej Rasy. Spojrzałam na niego. Nawet w półmroku jego maleńkie oczy błyszczały niczym klejnoty, wydawało mi się, że na wpół rozwinięte skrzydła lekko drgnęły, jak gdyby Gryf próbował się wyzwolić z kryształowego więzienia. Ten przedmiot należał do Mocy, ale ani ja, ani mój pan nie umieliśmy z niej korzystać. Był także Kluczem...

       Pamiętałam słowa tego dziwnego mężczyzny, który pojawił się pod koniec bitwy. Nazwał siebie Neevor. To on powiedział, że trzymałam w dłoniach Klucz.

       To było jednak za mało! Poczułam ból, który zniszczył wszelkie uczucie dumy. Niespokojnie poruszyłam się w siodle, wyjechałam już poza ostatnie wiejskie zabudowania, wkrótce będę musiała skręcić na szlak prowadzący na południe. Nadal nie umiałam zapomnieć.

       Kiedy to samo wykrzyczałam Wiekowej Przeoryszy, zgodziła się ze mną - choć wcale się tego nie spodziewałam.

       - Nie, to co masz, nie wystarczy. Kerovan - powiedziała miękko, jak gdyby go błogosławiła - zawsze był nie chciany. Jego ojcu syn był potrzebny z uwagi na prestiż, chciał, aby ktoś z jego krwi zasiadał na tronie w Wielkim Hallu. Kerovan wyczuł to, zanim zdołał rzecz w pełni zrozumieć. Ciemność rodzi się i wzrasta na nieszczęściu, będąc źródłem wypaczonych i bolesnych myśli, z których pewne tkwią w nas tak głęboko, że nawet nie uświadamiamy sobie ich istnienia. A jednak Kerovan mimo wszystko nie stał się potworem. Jest silniejszy wewnętrznie, niż mu się wydaje. Znam twego pana...

      

       To mnie zaskoczyło, wiedziałam bowiem, że żaden mężczyzna nie miał prawa przekroczyć bramy Klasztoru. Musiałam jakimś gestem wyrazić zdziwienie, ponieważ Przeorysza uśmiechnęła się do mnie.

       - Moje dziecko - podeszły wiek ma swoje przywileje. Kiedy usłyszałam twoją historię, zapragnęłam dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Przyszedł - i pomimo bariery, jaką odgrodził się od tego świata - mówił ze mną. Oczywiście powiedział niewiele, ale mimo wszystko odkrył przede mną więcej, niż zamierzał. Stoi teraz na rozdrożu - musi wybrać, a wybór ukształtuje go na nowo - będzie dobry lub zły. Dziecko, tak niewiele wiemy o Dawnych Ludziach. Pomimo rozwagi, która nakazuje nam uważać, zawsze ciągnie nas niewiadome - te wszystkie cudowne rzeczy i niebezpieczeństwa znajdujące się poza zasięgiem naszego zrozumienia. Kerovan ma ich dziedzictwo, jest teraz jak dziecko stojące przed stosem kolorowych zabawek. Ostrożność, jakiej nauczył się do tej pory, powoduje, że nie wierzy nikomu ani niczemu. Boi się ulec temu wszystkiemu, co opiera się na uczuciu, a nie rozumie. Najbardziej ze wszystkiego obawia się siebie i właśnie dlatego nie może pozostać z osobami, które pokochał...

       - Pokochał? - moje słowa były pełne goryczy.

       - Pokochał - powiedziała z przekonaniem. - Chociaż o tym nie wie, a nawet gdyby wiedział, nie pozwoliłby na to, aby kierowało nim to uczucie. Czuje się bezpieczny w pancerzu, jaki dla siebie stworzył - uważa, że jest to miejsce bezpieczne także dla innych. Nie wróci do ciebie, Joisan - chociaż sam się nawet do tego nie przyznaje. Nie wróci, ponieważ zależy mu na tobie - ponieważ boi się, że dziedzictwo odmiennej krwi może w jakiś sposób tobie zagrozić.

       - To nieprawda! - krzyknęłam wtedy. Tak mocno zacisnęłam dłonie na kryształowej kuli, że prawie ją zgniotłam.

       - Dla niego taka jest prawda. Chyba że uda mu się zniszczyć odgradzającą go barierę...                  

       - Albo znajdzie się ktoś, kto ją zniszczy dla niego!

       Skinęła wówczas głową, przytaknęła też ponownie, gdy dodałam: - Nie jestem wolna, on także nie będzie! Niech jedzie na południe zgodnie z życzeniem lorda Imgry. Będą go próbowali wykorzystać - tak jak teraz, gdy za jego plecami czynią znaki odczyniające czary. Nie znajdzie tam przyjaciół. Dlaczego odjechał?

       - Dobrze wiesz dlaczego, dziecko.

       - Tak! Myślał, że nie ma nic innego, że równie dobrze może w taki sposób spędzić całe życie. Powiedział więc swojej żonie, że jest wolna - i odjechał! Nie ma we mnie fałszywej dumy. Jeżeli Kerovan pojechał na rozkaz tych, którzy chcą z niego uczynić bezwolne narzędzie - ja także pojadę!

       - Tak się stanie. Tak zostało przeznaczone i jest znacznie ważniejsze, niż możesz sobie nawet teraz wyobrazić. Idź, niech się stanie Wola Płomienia. To będzie twoim płaszczem i ochroną, moje drogie dziecko. Niech Płomień oświeci twoją drogę i w końcu roznieci radość w twym sercu.

       Tak więc, nie tylko mnie w pełni pobłogosławiła, ale kazała także otworzyć dla mnie magazyn klasztorny. Tam wybrałam sobie broń i ubranie, które kiedyś należały do uciekinierów. Rozważałam wszystko do chwili, gdy byłam już gotowa, potem spotkałam Naldę i w końcu rozpoczęłam tę samotną podróż w nieznane.

       Moja klacz, brzydkie zwierzę w porównaniu ze znacznie większymi końmi z równin, należała do górskiej rasy. Nazwałam ją “Bural", jest to nazwa twardego korzenia, którego nie można wyciągnąć z ziemi. Teraz, kierowana przeze mnie, wjechała na południowy szlak, ten sam, który wcześniej obrał Kerovan i jego eskorta.

       Niewielką miałam nadzieję na dogonienie mego męża, minęło zbyt wiele dni. Musiałam jechać ostrożnie, zawsze w wybranym kierunku.

      

       W tym kraju można było spotkać wiele niebezpieczeństw. Przed wojną Ziemie Spustoszone, które rozciągały się w pobliżu, były miejscem kryjówek dla złoczyńców i uciekinierów, a także zbójców. Słyszałam także, że na wschodnich obrzeżach zaczęły się gromadzić niewielkie grupy nieprzyjaciół - choć ostatnio było ich coraz mniej. Być może ich zwiadowcy odkryli ten szlak i sprawdzali, kto z niego korzystał.

       Kiedyś był to szlak handlowy. Leżące w dolinach klasztory były dobrym miejscem do prowadzenia handlu, a niektóre organizowały doroczne jarmarki. Od chwili inwazji nie próbowano jednak podtrzymywać wymiany towarów, droga była teraz zarośnięta, podczas zimy obsunęły się duże kawałki nawierzchni, szczególnie tam, gdzie trasa przebiegała przez górskie szczyty.

       Cieszyłam się z nastającego dnia, już kilka razy musiałam bowiem zsiadać z Bural i przeprowadzać ją przez piaszczysty grunt. Jechałam w zamierzonym tempie aż do drugiego dnia podróży, gdy otoczyła nas gęsta mgła. Otuliła ziemię tak dokładnie, że nie widziałam dalej niż na wyciągnięcie miecza. Na hennie zbierała się wilgoć, spływała na twarz, a dłonie lepiły się do wodzy.

       Błędem byłaby dalsza podróż, zaczęłam więc szukać schronienia. Wokół widać było znaczną ilość kamieni, ale żadnej jaskini ani na wpół przekrytej szczeliny. Nie miałam ochoty siedzieć na otwartej przestrzeni pełnej mokrych głazów i oczekiwać na lepszą pogodę.

       Nagle przed nami pojawiła się kamienna zapora. Bural pociągnęła za wodze i z uporem odwróciła głowę w lewo, nie potrafiłam stwierdzić, czy był to kierunek północny, południowy, wschodni czy zachodni. Już wcześniej zjechałam z drogi, ponieważ przez pewien czas była niczym nie osłonięta, a nie chciałam zostać zauważona.

       Klacz się uparła, a grunt wydawał się bardziej twardy w kierunku, w jakim zmierzała, więc pozwoliłam jej wybierać drogę. Jechałam teraz wzdłuż muru tak blisko, że od czasu do czasu zawieszone przy siodle juki ocierały się o szorstki kamień. Nie wiem już, kiedy zauważyłam, że nie była to naturalna formacja skalna, ale stworzony w nieznanym celu mur.

       Ogromne, nie obrobione kamienie zostały ułożone z takim mistrzostwem, że w szpary pomiędzy nimi nie można było wsunąć nawet ostrza noża. Chociaż inne skały porastał szarozielony lub rdzawy mech, mur był czysty, po jego powierzchni spływały jedynie strużki wilgotnej, osiadającej na kamieniach mgły.

       Byłam pewna, że natknęłam się na ruiny dawnej siedziby Ludzi Starej Rasy, zatrzymałam się i wyciągnęłam przed siebie kulę z Gryfem. Kryształ był ciepły, oczy uwięzionego stwora błyszczały, ale klejnot nie jaśniał żadnym światłem. Nie wszystkie ruiny rozrzucone po Krainie Dales ukrywały w sobie nieznaną Moc. Wiele z nich było podobnych do naszych nowych ruin stworzonych przez przewalającą się na tych terenach wojenną nawałnicę. To musiało być jedno z martwych miejsc, gdzie nie należało się niczego obawiać.

       Bural uparcie wędrowała dalej. W ścianie nie było żadnej przerwy. Nagle górska klacz parsknęła i wyżej podniosła głowę, zupełnie jak gdyby poczuła jakiś zapach. Przyspieszyła kroku ciągnąc za wodze, podczas gdy ja starałam się ją zatrzymać.

       Wyciągnęłam strzałkową kuszę, do której miałam niewielki zapas amunicji, i przełożyłam wodze do lewej ręki. Walka mieczem była dla mnie ostatecznością.

       Teraz także poczułam - we mgle pojawił się duszący zapach palącego się drewna! Gdzieś w pobliżu było ognisko.

       Zanim zdołałam ją zatrzymać, Bural zarżała głośno - odpowiedziało jej również rżenie! Nie mogłam jej powstrzymać. Tak mocno ściągnęłam wodze, że wykręciłam jej głowę w przeciwną stronę. Wierzgnęła i kopnęła, a krótka szarpanina skierowała nas prosto na otwartą przestrzeń w punkcie, gdzie kończył się mur.

      

       W ciemnościach widać było pełgające światełko ogniska. W mgielnych oparach zamajaczył zmierzający w moim kierunku kształt. Bural wyrwała się spod kontroli i pokłusowała w kierunku słabo widocznych płomieni.

       Bałam się pozostać na tym pustkowiu bez konia, jechałam więc dalej, chociaż ognisko prawdopodobnie należało do nieprzyjaciół. Żaden uciekinier nie wybrałby dobrowolnie drogi przez te nagie szczyty.

       Osoba zmierzająca w moim kierunku odsunęła się nie próbując nawet schwycić za zwieszające się wodze Bural. Był to wysoki mężczyzna, w ręku trzymał obnażony miecz. Nie mogłam strzelać, zanim nie pojawił się lepszy cel. Wojownik prawdopodobnie miał na sobie także i pancerz.

       Widziałam już śmierć i byłam gotowa ją zadać. Wtedy jednak działałam w obronie, chroniłam życie innych, a także i swoje. Stwierdziłam, że nie potrafię strzelić chłodno i z rozwagą.

       - Jervon! - z rudawej plamy płomienia widocznej za zbliżającym się mężczyzną dobiegł głuchy głos. Nie odwrócił głowy, ale zatrzymał się z mieczem w dłoni. Pod brzegiem hełmu widziałam tylko jaśniejszą smugę twarzy. Zatrzymałam się nieruchomo i czekałam.

       Z mgły wynurzyła się druga postać. Wzrostem dorównywała pierwszemu mężczyźnie, była jednak szczuplejsza. Nowo przybyły wyciągnął do przodu obie dłonie spodnią stroną do góry, był to odwieczny znak pokoju. Nieznajomy minął mężczyznę i pewnie podszedł do mnie, zachowywał się tak, jak gdybyśmy byli witającymi się krewnymi.

       Jego zbroja miała dziwny błękitnawy odcień, została wykonana z nieznanego metalu. Powoli opuściłam kuszę, ale nie zawiesiłam jej z powrotem na miejscu przy pasie. Mgła przestała wszystko przesłaniać i zobaczyłam opaloną na brąz twarz o delikatnych rysach. Stała przede mną kobieta, uzbrojona podobnie jak ja.

       Opuściła dłonie, nie sięgnęła jednak po broń, w wilgotnym powietrzu nakreśliła szybko znak. Symbol zalśnił przede mną przez parę uderzeń serca, a potem znikł. Był błękitny, chwilami zielonkawy - wiedziałam, że wskazywał na istnienie Mocy.

       Ktoś z Ludzi Starej Rasy?

       Odetchnęłam głęboko i odłożyłam pistolet strzałkowy, żadna broń nie mogła mnie obronić przed kimś takim. Wiedziałam także, że Moc, która przejawiała się tym kolorem, nie zagrażała mojej rasie. Podobnie, wszystkie miejsca w Krainie Dales błyszczące w ciemnościach taką barwą były dla nas bezpieczne.

       Kobieta uśmiechnęła się do mnie, a potem skinęła głową, jak gdyby w odpowiedzi na frapującą ją zagadkę. Wyciągnęła do mnie prawą rękę.

       - Chodź. - Nie był to rozkaz ani zaproszenie, ale coś pośredniego. Zacisnęła palce na mojej bezwiednie wyciągniętej dłoni. Przytrzymała mocno, jak gdyby obawiając się, że będę próbowała się wyrwać.

       Dotyk był zimny i mokry od mgły, podobnie jak i mój, nie różnił się jednak od ludzkiego. Byłam pewna, że nie chce mi zrobić krzywdy. Patrzyła na mnie z uśmiechem niczym na z dawna oczekiwaną osobę.

       Pociągnęła mnie do ogniska. Gdy przechodziłyśmy obok mężczyzny, wsunął miecz do pochwy i dołączył do nas. Miał surową, przystojną twarz, chociaż wokół oczu i ust widniały głębokie zmarszczki. Teraz on także uśmiechnął się do mnie, witając jak krewną.

       Prawie od samego początku wyczułam głębokie uczucie wiążące tych dwoje. Do tej pory nie rozmawiali między sobą ani nie zwrócili się do mnie, w milczeniu zaprowadzili mnie do zakątka, z którego płomienie prawie całkowicie wyparły wszelkie ślady mgły.

       Za ogniskiem stały dwa konie z równin Dales. Miały ostrą zimową sierść i były podobne do tych, jakimi szczycił się mój wuj, zanim pojechał na południe i zginął. Był także koń pociągowy, obok którego stała Bural pocierając pyskiem o jego chrapy. Wszystkie konie miały zdjętą uprząż, złożoną teraz obok bagaży na ziemi. Wokół ogniska ustawiono wystrugane z drewna rożny, na które nałożone były trzy górskie kury. Zapach pieczonego mięsa spowodował, że ślina napłynęła mi do ust.

       Kobieta roześmiała się i wskazała na kury.

       - Nawet Gunnora przygotowała nas na twoje przybycie. Wystarczy dla wszystkich. Usiądź, odpocznij i jedz. Najpierw jednak... - odwróciła się w kierunku swego towarzysza. Bez słowa przyniósł małą manierkę i wyciągnął zębami zatyczkę. W jednym ręku trzymał rogowy kubek, a drugą nalał do niego płyn z manierki.

       Kobieta wzięła naczynie i podała mi. Zachowała się podobnie jak panie na zamkach w Krainie Dales, gdy honorowemu gościowi podają puchar powitania, pozwalając wędrowcowi na zaspokojenie pragnienia, zanim głośno wyjawi cel przybycia.

       To były stare tradycje - pamiętałam, że muszę się ukłonić, a nie dygnąć, nie musiałam przypominać sobie właściwych słów.

       - Piękne dzięki tym, którzy wydają ucztę. Wdzięczność za powitanie przy bramie. Fortuna i słoneczne jutro dla władców tego domu.

       Kobieta zmarszczyła nos i roześmiała się.

       - O ostatnie życzenie możemy poprosić wszystkie Moce wspomagające tutaj podróżnych. O ile - uniosła do góry długi palec i leciutko go ugryzła - o ile to wszystko nie jest częścią jakiegoś Planu.

       Zobaczyłam, że jej towarzysz zmarszczył się lekko, jak gdyby przypomniał sobie coś, co jego nie dotyczyło. Mogłam się im teraz lepiej przyjrzeć. Z wyglądu mężczyzna przypominał typowego wojownika należącego do armii Dales, musiał mieć jednak jakąś rangę i prawdopodobnie zasiadał przy stole swego pana. A jednak na froncie jego matowego hełmu (jego zbroja nie błyszczała tak jak jej) nie widniała żadna odznaka wskazująca na przynależność do Domostwa. Twarz miał jasną i szczerą, ostro zarysowana broda i twardo zaciśnięte usta nadawały mu stanowczy wyraz.

       Pani - byłam pewna, że nie należała do rodu Dales, w High Hallack oznaczało to obcą, starą krew. Także miała na głowie hełm, na policzek zsunęło się pojedyncze pasmo włosów, zupełnie jakby pośpiesznie nałożyła ochronny metal na dźwięk mojego zbliżania. Włosy były bardzo ciemne, rysy ostre, a oczy ogromne. Nigdy nie widziałam kogoś podobnego do niej.

       Gdy piłam czarę powitania, rozsiedli się po moich bokach i skrzyżowali nogi. Mieli prawo dziwić się, dlaczego samotnie wędruję wśród wzgórz, błędem byłoby jednak wyjawienie im mojej misji.

      

      

 

      ROZDZIAŁ 2

     

      KEROVAN

      

       W krainie takiej jak nasza ludzie obawiają się snów. Mieszkańcy Dales przekazują dawne wierzenia, strach przed tym, że właśnie w snach otrzymujemy ostrzeżenia, nakazy... W chwili przebudzenia pamiętamy jednak tylko pomieszane fragmenty, inne zaś tkwią w nas i próbujemy je sobie przypomnieć. Czy można zwariować z powodu snów? Czasami tego właśnie się obawiałem. Byłem bowiem nawiedzony... A jednak z nadejściem każdego poranka rodziła się nadzieja, że wyzwolę się z cienia, jakim okrywały mnie nowe nocne marzenia, których nie potrafiłem sobie przypomnieć.

       W pewnym sensie byłem więźniem - nie wiedziałem jednak czego lub kogo. Kiedy ostatni raz byłem na Ziemiach Spustoszonych, poszukiwałem Joisan, gdyż taki był mój obowiązek. Tak, właśnie tak to określę - tylko obowiązek. Nie mógł być dla mnie niczym innym. Bez względu na to, jakie kiedyś były moje chłopięce marzenia, zrozumiałem, że nie mogły dotyczyć kogoś takiego jak ja - pół człowieka, pół - kogo? Przynajmniej teraz mam odwagę, aby przyjąć siebie takim, jakim jestem, i nie ukrywać się. Wystarczy, że spojrzę na niczym nie okryte stopy (gdyż nie staram się już ukrywać mojej odmienności) i zobaczę na ich końcach kopyta...

       Odłogi powitały mnie jako Kerovana z Uimsdale. Kim byłem, gdy wyszedłem z tej krainy? Nie wiem. Może nigdy się nie dowiem i tak będzie lepiej. A jednak dręczyła mnie ciągła samotność, ostra niczym dotyk miecza.

       Joisan - nie, nie będę myślał o Joisan. Zmuszę się, aby o niej nie myśleć. Przypomnę sobie tylko, jak patrzyli na mnie w Norsdale, gdy ją tam przywiozłem - bezpieczną, niezależną. Potem zerwałem naszą ślubną umowę, dałem jej prawo do odejścia, gdyż sama nie chciała tego zrobić.

       Tamta kobieta - Stara Przeorysza... nie, o niej też nie będę myślał. Ich świat nie jest moim. Tak naprawdę nie czuję żadnych związków z Krainą Dales, pomimo że lord Imgry wezwał mnie ponownie do siebie. Nic nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia i dlatego przyjąłem jego rozkaz.

       Sny pojawiają się i nie mogę się ich pozbyć z bolącej głowy tak łatwo, jak z hełmu można odrzucić znak swego Domostwa. Nienawidzę spać - chyba że będzie to bezbrzeżna ciemność bez marzeń.

       Moja eskorta siedzi wokół ogniska z daleka ode mnie. To mężczyźni tacy jak i ja kiedyś byłem albo wydawało się, że byłem. Unikają mnie, wiem, że tylko rozkaz lorda Imgry trzyma ich przy mnie.

       Kiedyś fascynowały mnie sekrety Ludzi Starej Rasy. Razem z Mądrym Riwalem badałem Odłogi. Wspólnie pojechaliśmy Drogą Wygnania. Nie - nie będę pamiętał!

       Włosy - jak błyszczące jesienne liście, szybkie kroki, jej głos... To zbyt silne wspomnienie. To rana, która się nigdy nie zagoi. Nie będę pamiętał! Nie jestem już tym samym Kerovanem...

       Nocny obchód obozu uchroni mnie przed snem. Ciało szarpie zmęczenie. Mężczyźni patrzą na mnie z ukosa i szepczą. Nie pozwolę sobie o nich myśleć - ani...

       Nie można jednak bronić się bez końca. Znowu śnię...

       Kiedyś istniał jeden z Dawnych Ludzi - pamiętam, jak się nazywał - Neevor. Nie wiem, czym ani kim był. Raz, nawet dwa razy, pomógł mi. Przyjaciel? Nie, tacy jak ja nie mają przyjaciół. Kiedy nie śpię, staram się myśleć o Imgrym i o jego rozkazie. To zimny mężczyzna, silny i dumny, rośnie w siłę dzięki swym czynom, sile woli i swym zamiarom.

       My z rodu Dales (kiedyś i ja należałem do Dales) nigdy nie składamy przysiąg wierności jednemu głównemu przywódcy. To właśnie była nasza słabość, w chwili gdy napadli wrogowie. Dzięki szpiegom wiedzieli, co się stanie. Każdy lord walczył samotnie broniąc swojej posiadłości, a w ten sposób łatwo można było go zwyciężyć.

       To była bolesna lekcja. Wówczas całe wybrzeże zostało już opanowane przez najeźdźców, a ci, którzy mieli wystarczającą władzę i moc przywódczą - zginęli podczas walk lub zostali skrycie zamordowani. Dopiero wówczas zgromadziliśmy się pod przywództwem trzech lordów z południa, mężczyzn przewidujących i dysponujących odpowiednimi siłami, aby utworzyć królestwo z luźnej konfederacji warowni.

       Spośród nich Imgry był najmniej lubiany. Nikt, kto pod nim służył, nie może jednak zaprzeczyć, że miał stalową wolę. Nie trzeba kochać przywódcy, aby mu wiernie służyć. To właśnie jemu udało się zgromadzić nasze rozgromione szeregi, stworzyć z nich armię, w której niedopuszczalne były dawne waśnie i zatargi, a która znała tylko jednego wroga - Ogary z Alizonu.

       Armia była jednak rozbita i zmęczona, nie potrafiła oprzeć się atakom. Zamiast tego wojsko napadało na wzór rozbójników z Ziem Spustoszonych, walczyło jak stado wilków.

       Najeźdźcy nadal przybywali do zdobytego przez nich portu. Jedyną przewagą, jaką nad nimi osiągnęliśmy, był fakt, że przestali przywozić zza morza swoją dziwną broń, która zadała nam takie straty - broń, która przewaliła się nad naszymi zamczyskami i zniszczyła je tak łatwo, jak człowiek burzy kopiec mrówek. Te wiadomości przekazali nam nieliczni jeńcy, którzy mówili także, że broń nie należała do Alizonu, ale powstała dzięki nowym czarom, znanym jedynie sprzymierzeńcom naszych przeciwników.

       Fakt, że te machiny były zniszczone lub z nie znanego nam powodu niezdatne do użycia, nic nie oznaczał, nasi wrogowie nadal mieli mnóstwo broni i gotowych do walki ludzi. Na dalekich zachodnich krańcach Dales mozolili się nasi kowale, ale nawet oni nie mogli spowodować, aby jedna strzała trafiała dwa razy, a my czasami musieliśmy napadać po prostu w celu zdobycia pożywienia.

       Byłem jednym ze zwiadowców poszukujących prowiantu. Dziecinne lata spędzone z myśliwymi w głuszy Krainy Dales predysponowały mnie do takiego zadania. Byłem zadowolony z misji, gdyż moi krewni patrzyli na mnie z podejrzliwością, nawet zanim odkryto moje znamiona - potwór, półmężczyzna - tak zawsze o mnie szeptano.

       Parę miesięcy temu z powodu choroby mego ojca Imgry wysłał mnie na północ. Istniała też zawsze szansa, że badające wybrzeże Ogary mogły zapuścić się w głąb lądu. W tajemnicy odwiedziłem Uimsdale, dowiedziałem się wówczas, że mam wrogów wywodzących się z mojej własnej krwi, najbliższej rodziny. Matka nienawidziła mnie od urodzenia nie tylko z powodu zniekształconego ciała (jak się dowiedziałem), ale dlatego, że nie okazałem się bronią, jakiej poszukiwała, bronią, która mogłaby zwiększyć ograniczoną dawną Moc, jaką udało się jej okiełznać.

       Zbyt była jednak dumna ze swojej wiedzy, i nie tylko moja osoba okazała się porażką. Kiedy matka wraz ze swymi towarzyszami spróbowała wezwać na pomoc morze i zniszczyć ludzi z Alizonu, zatopiła całą dolinę, nie pozostał nawet skrawek dziedzictwa. Kiedy chciałem wówczas powrócić do armii, okazało się, że pomiędzy mną a siłami Dales znajdują się wrogowie. Wyruszyłem na zachód - odnalazłem swoją panią...

       Nie, nie będę w ten sposób o niej myślał - chociaż według wszelkich praw naszej krainy od dziecka byliśmy sobie poślubieni, na długo zanim się spotkaliśmy. Joisan...

       Nie mogę opanować swoich myśli, tak samo jak nie potrafię opanować swoich snów. Widzę ją wraz z jej ludźmi, z moim kuzynem Rogearem, który podał się za mnie - podczas gdy ona wierzyła, że ja jestem jednym z Dawnych Ludzi. Widzę ją wśród Odłogów we władzy Rogeara, jak jest wykorzystywana przez niego i przez moją matkę jako narzędzie Ciemności. W jej dłoniach spoczywała bowiem rzecz należąca do prawdziwej Mocy, a którą znalazłem i dałem jej w prezencie - kula z uwięzionym Gryfem.

       Tak, nie mogę od niej uciec umysłem, chociaż uciekłem ciałem. Widzę ją dumną, odważną, szlachetną - mającą wszelkie zalety, jakie u kobiety może sobie wymarzyć mężczyzna. Mężczyzna - nie byłem mężczyzną, a jednak nadal jej pragnąłem.

       Dlaczego wciąż jest w mej pamięci - przecież zwróciłem jej wolność? W Dales jest mnóstwo mężczyzn, którzy dadzą jej to, na co zasługuje, a ja nie mogę do nich należeć.

       Odjechałem bardziej dlatego, że chciałem się od niej uwolnić, niż z uwagi na rozkaz lorda Imgry - muszę się do tego przyznać. Jestem taki zmęczony, mimo to śnię, kiedy zasypiam... Muszę jednak spać - chociaż jest we mnie duma nie pozwalająca na pokazanie zmęczenia tym, którzy mnie otaczają. Będę zmuszony się jednak w końcu poddać...

       Hall był tak ogromny, że ściany leżały poza zasięgiem wzroku. Wielkie kolumny tworzyły nawy, wzdłuż których płynęły pasma słodko pachnącej, zwijającej się w abstrakcyjne wzory mgły. Zupełnie jakby ktoś bawił się długim kawałkiem wstążki. Nie było żadnych łuczyw ani lamp, a jednak było jasno.

       Przeszedłem pomiędzy dwoma rzędami kolumn, na których wyryto błyszczące własnym światłem znaki runiczne; niektóre z nich były szare, inne lekko błękitne.

       Znaki runiczne wprawiły mnie w zakłopotanie. Powinienem był potrafić je odczytać - informacje, jakie zawierały, niosły w sobie ważne przesłanie - być może była to historia narodu, który już dawno zniknął z powierzchni ziemi. To miejsce było bardzo stare - wrażenie minionych wieków emanowało tak mocno, że prawie czułem jego ciężar na barkach.

       Czas - i wiedza. Nasze warownie także miały biblioteki. W człowieku istnieje coś, co nakazuje pozostawić po sobie wspomnienie ze swojego życia i czynów. W porównaniu z tym, co mnie otaczało, zapiski mojego rodu były niczym nic nie znaczące bazgroły patykiem na nadbrzeżnym piasku.

       Było to także miejsce Mocy. Prawie ją odczuwałem, poczułem jej smak - całkowicie wypełniała to miejsce.

       Byłem przejęty, ale nie przerażony. Wszystko było tak bardzo oddalone ode mnie, że nie mogło mi uczynić żadnej krzywdy. Nie mogło zagrozić istocie takiej jak ja...

       Byłem Kerovanem - mocno uchwyciłem się skrawka mojej osobowości. Nie wiedziałem, gdzie jestem, ale nie mogłem zapomnieć, kim jestem. W mojej decyzji było wyzwanie.

       Kolumny stały się cieniami, które minąłem szybkim równym krokiem. Chociaż nie usłyszałem najmniejszego dźwięku, w mojej głowie brzmiał natarczywy szept - maleńkie bezpostaciowe istoty starały się dotrzeć za ochraniającą moje myśli barierę, walczyły o możliwość wejścia.

       Przede mną mocniej zapłonęło światło. Jasność skupiła się w jednym punkcie, najpierw zabarwiła się błękitnie - a potem srebrzyście zalśniła.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin