Wojownik Maryi ks.Dominik-świadectwo.doc

(59 KB) Pobierz

 

Ks. Dominik Chmielewski - Wojownik Maryi

 

Wpisany przez WK   

sobota, 14 sierpnia 2010 10:00

źródło: www.tajemnicamilosci.pl

Poniżej znajduje się krótkie, rzeczowe świadectwo z życia jednego z najbardziej uduchowionych kapłanów - danych nam wszystkim na dzisiejsze, jakże trudne moralnie czasy. Świadectwo to zostało nagrane dyktafonem, a następnie spisane, aby także inni mogli poznać tego wybitnego duchowo człowieka, który jest solą w oku złych duchów... (naocznie widać to podczas egzorcyzmów, w których ksiądz ten uczestniczy - jako że ma silną modlitwę)...

 


    Pan Bóg niesamowicie działa Swoją Mocą poprzez tego kapłana, który sercem angażuje się każdego dnia w duchową pomoc innym ludziom, szczególnie młodzieży. Uczestnictwo we Mszy Świętej, celebrowanej przez Ks. Dominika, należy do niezwykłych przeżyć, dzięki temu, że kapłan ten jest świadomy tego, co Bóg wtenczas czyni (na każdej Eucharystii). Wiele zawdzięczamy temu skromnemu księdzu. Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję uczestniczyć w Seminarium Odrodzenia Życia Chrześcijańskiego, w Seminarium Odrodzenia Życia w Maryi, Adoracji Najświętszego Sakramentu, Modlitwie Uzdrowienia, Modlitwie Uwielbienia lub w którymś ze studenckich spotkań prowadzonych przez niego przy gitarce... nie wahajcie się wziąć w nich udział. Bóg na nowo narodzi się w waszych sercach - odświeżając radość, męstwo i chęć do walki.

    Jak to możliwe? Skąd ksiądz ten czerpie taką wrażliwość serca, a jednocześnie Siłę pobudzania serc innych ludzi? Dowiesz się tego z poniższego świadectwa.

- - - -

    Całe moje życie związane było ze sztukami walki - to był priorytet mojego życia. Jako że byłem trenowany przez Azjatów, oni widzieli we mnie pewnego rodzaju „misjonarza” swojego spojrzenia na medytacje Wschodu. Byłem gościem, który na maxa w to wsiąkł. Medytowałem po dwie, trzy godziny dziennie zen, jogę - ćwicząc trzy razy dziennie mentalnie i fizycznie karate. W wieku 21 lat jako jedyny w Polsce miałem potrójny czarny pas. Zostałem dyrektorem ds. karate w Polskim Związku Sztuk Walki w Bydgoszczy i szkoliłem ludzi nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Szkoliłem ludzi w ... zabijaniu. Mentalnie, fizycznie i umysłowo byłem szkolony, aby zabić. Mając ten trzeci stopień dan nie miałem już żadnych barier w głowie, aby to zrobić.

    Wcześniej zupełnie nie zauważałem tego, by ścieżka walk wschodu była jakoś sprzeczna z chrześcijaństwem. Co więcej, studiowałem wtedy teologię i filozofię. Z filozofii napisałem pracę licencjacką nt. możliwości synkretyzmu filozofii Dalekiego Wschodu z chrześcijaństwem, za którą otrzymałem stopień bardzo dobry. Świadczy to o tym, że wiedza na ten temat między teologami jest po prostu znikoma. Był to czas, kiedy religia dopiero wchodziła do szkół i poproszono mnie, abym wykładał w jednej z nich religię. Zgodziłem się. Pracowałem już wtedy w dwóch prywatnych szkołach walki, które jak na tamte czasy dawały mi duże możliwości finansowe. To niesamowicie ładowało moje ego. Na imprezach, na dyskotekach, gdzie się zjawiałem, mówili za mną: "Patrz, to jest TEN..." Z perspektywy czasu widzę, że było to żenujące, ale wtedy "jarało" mnie to strasznie... I w tamtym czasie takiego "jarania się" na maxa zacząłem wchodzić w bardzo konkretną decyzję poświęcenia się na całe życie wschodnim sztukom walki. Chciałem wyjechać do Japonii, na Okinawę i trenować przez całe życie pod okiem swoich mistrzów. Część moich przyjaciół już tam była, a ja miałem być tym, który do nich dołączy. Wyjazd łączył się z bardzo konkretną inicjacją energetyczną w sztukach walki, którą można porównać do chrztu w chrześcijaństwie. Polegała ona na oddaniu swojego całego umysłu i ciała buddyzmowi. Wiązało się to z odejściem od chrześcijaństwa.

    Moja rodzina jest bardzo wierząca. Mieliśmy taki zwyczaj codziennego wspólnego odmawiania dziesiątki różańca. Ja sam nie zauważałem jeszcze wtedy pewnej zdumiewającej rzeczy - było mi coraz trudniej skupić się na modlitwie. Chodziłem co niedzielę na Mszę Świętą, ale mój umysł zupełnie nie był w stanie skupić się na Eucharystii. Z drugiej strony mogłem np. przez 2 lub 3 godziny bez trudu medytować zen w zupełnym odprężeniu i ciszy, skupiając się na energiach, które krążyły w moim ciele. Dopiero potem, gdy doświadczyłem Ducha Świętego, zrozumiałem, że są to dwie zupełnie różne moce, które w nas działają. Nie jest prawdą, że Bóg jest wierzchołkiem góry i różne ścieżki do Niego prowadzą. To kompletna bzdura. Ale to trzeba zrozumieć i samemu doświadczyć.

    W tym czasie działałem także w odnowie charyzmatycznej jako animator muzyczny. Pewien kolega należący do tej grupy zaprosił mnie do Medjugorie. Mówił, że są tam jakieś objawienia Matki Bożej, i tak dalej... Zaraz do tego wrócę, muszę Wam się jednak najpierw do czegoś przyznać. Miałem wielkie problemy, aby przyjść na ten świat - by się urodzić. Moja mama poroniła pierwsze dziecko i gdy była ze mną w stanie błogosławionym, bardzo przeżywała to, czy się urodzę. W którymś miesiącu ciąży okazało się na podglądzie, że jestem owinięty pępowiną w taki sposób, że jeśli będę chciał wyjść z łona mamy, to się uduszę. Lekarze byli bezradni i nie wiedzieli, co zrobić. Wtedy moja mama bardzo gorąco zaczęła modlić się do Matki Bożej i powiedziała Jej z całą świadomością, że oddaje mnie Jej na własność, że Maryja może zrobić ze mną co chce, bylebym tylko się urodził. Jak się wkrótce okazało, pępowina "nie wiedzieć czemu" cudownie pękła - ku zdziwieniu lekarzom... a ja przepięknie urodziłem się - tak, że nie tylko się nie udusiłem, ale urodziłem się w pełnym zdrowiu, w pełni sił.

    Wracając do Medjugorie. Kiedy tam przyjechaliśmy - ja i moich dwóch kolegów ze szkoły walki - przeraziliśmy się intensywnością programu. W domu miałem problemy z odmówieniem jednej dziesiątki, a tam miałem odmawiać całe części różańca! A dodatkowo jeszcze Msza, modlitwa o uzdrowienie, modlitwa o uwolnienie... No ale, jak już jesteśmy - pomyślałem - to idziemy... Rzeczą, która najbardziej zdumiała mnie na początku jest to, że w Medjugorie czas staje w miejscu. Te modlitwy, które mówisz w domu i ciebie nudzą, tam odmawiasz z lekkością. Postanowiłem być człowiekiem bardzo chłodnym i analitycznym. Nie chciałem poddać się sugestiom innych ludzi.

    Na drugi dzień okazało się, że jesteśmy zaproszeni na górę Kriżevac, na objawienie się Matki Bożej. Przybyło nas tam kilka tysięcy. Dopchałem się z kolegami aż do krzyża, by być jak najbliżej tego wydarzenia. Była godz. 21:30, cudowny klimat, ludzie rozmodleni, śpiewy gitar... Nagle zorientowałem się, że stoję blisko Iwana - jednego z widzących. Jeszcze pamiętam, jak odezwałem się wtedy do kolegów: "Patrzcie, to jest doskonały zen. Tak powinniśmy medytować, w takim skupieniu, jak ten koleś tutaj..."

    Około godz. 22:30 tamten nagle zrywa się, klęka, podnosi głowę i zaczyna z kimś gadać. Wygląda na niesamowicie szczęśliwego. Kapłan, który prowadził całe nabożeństwo, wziął mikrofon i powiedział, że właśnie Matka Boża stanęła pośrodku nas. Wszyscy uklękli, ja miałem przed tym opory i nie chciałem uklęknąć, starałem się to wszystko analizować bardzo sceptycznie i na spokojnie. I w pewnym momencie to się stało. Przyszła do mnie  niesamowita fala takiej czułości i takiego szczęścia, że moje ciało, moje emocje, wszystko zaczęło się we mnie totalnie wywracać. Zacząłem płakać jak dzieciak. Nogi same mi klęknęły, bo uświadomiłem sobie obecność kogoś na wyciągnięcie ręki, kogoś kto nie jest z krwi i kości. To doświadczenie mocy było zupełnie innym od tego, które uzyskiwałem przez medytację po 15 latach treningu. Była to moc kobiety. Bardzo delikatna, bardzo subtelna i łagodna - moc płynąca od Najpiękniejszej. Rozwaliło mnie to zupełnie. Trwało około 15 minut, po czym widzący wstał, dostał mikrofon i zaczął opowiadać o tym, co Matka Boża mówiła, jak wyglądała... Wtedy runął mi zupełnie obraz Maryi, który miałem wcześniej. Wcześniej wyobrażałem Ją sobie siedzącą na tronie, z berłem i Dzieciątkiem na ręku, patrzącą gdzieś z daleka na ten świat, jak ktoś bardzo daleki ode mnie. Mówiło się Matka Boża, ale tak naprawdę zupełnie Jej nie czułem. A tu się okazuje, że Maryja wygląda mniej więcej na 17-18 lat, ma około 164 cm wzrostu, niebieskie oczy, kruczoczarne włosy, jest drobniutka, ale moc, która płynie z Jej ciała, z Jej spojrzenia, jest niesamowita. Ten opis Matki Bożej widzących pokrywa się z przekazami z innych objawień.

    Napisałem później pracę magisterską o objawieniach Matki Bożej w chrześcijaństwie. Okazało się, że w ciągu tych 2000 lat wszyscy widzący Maryję widzieli praktycznie to samo - najpiękniejszą nastolatkę świata o urodzie i piękności takiej, że wpadali w ekstazę nie dlatego, że objawia im się Matka Boża, ale dlatego, jak Ona wygląda - że Czegoś tak pięknego nie można sobie nawet wyobrazić na tym świecie. Patrząc na Maryję człowiek całkowicie wymięka. Nie ma szans, aby się nie nawrócić. Szóstka z Medjugorie widzi Ją codziennie, ale kiedy proszą ich o opisanie Maryi, nie są w stanie dobrać odpowiednich słów, aby to uczynić - taka jest piękna. Ta Nastolatka ma jednocześnie niesamowitą moc, co odczuwają widzący. To tak silna kobieta, a niesamowicie tak łagodna i czuła, że ci faceci, którzy są Nią oczarowani i te kobiety, które są Nią oczarowane, stają się wojownikami i wojowniczkami. To nie jest Kobieta, która chroni swoje Dzieciątko przed złem tego świata przez 24 h. To jest Kobieta, która bierze Ciebie na obóz treningowy i wypycha do walki z szatanem. Jej siłą zaczynasz walczyć z szatanem. Kto odkrył Maryję naprawdę, ten odkrył tą Jej cechę niesamowitej czułości i miłości, delikatności tej Dziewczyny połączonej z niesamowitą mocą i wolą walki. To jest Największa Wojowniczka.

    Po tym objawieniu ludzie padali sobie w ramiona. Zapanowała wielka radość i pokój. W tym stanie uniesienia ludzie zaczęli wracać do swoich kwater, a ja, rozdygotany, postanowiłem sobie usiąść jeszcze przy tym kamieniu, pod krzyżem. Tam powiedziałem Maryi: "Jeśli to wszystko, co tutaj się dzieje, jest prawdą, a nie tylko moim emocjonalnym rozchwianiem, to proszę Cię, Maryjo, abyś jeszcze raz przyszła i została tutaj ze mną, bo muszę coś bardzo ważnego w życiu zrobić i muszę Ci o tym powiedzieć." Siadłem sobie na kamieniu i powtórnie otrzymałem dar tej obecności. Siedziałem na tym kamieniu, Ona siedziała na kamieniu koło mnie i żeśmy gadali, gadali, gadali... Mnie ciągle te łzy leciały, leciały, leciały...

    W końcu koledzy moi mówią: "Mistrzu, idziemy już na kwatery! Już tak długo tu siedzimy..." Ja mówię: "Stary, daj spokój, jeszcze pół godziny." Oni: "Mistrzu, zobacz, która jest godzina." Ja patrzę na zegarek: 03:30 nad ranem. Od 22:30 do 03:30 siedziałem tam, a czas po prostu przestał dla mnie istnieć.

    W końcu wróciliśmy do kwater, ja nie mogłem zasnąć. Postanowiłem to wszystko jakoś przelać na papier. Napisałem list do Maryi, w którym oddałem Jej całe moje życie - swoją dziewczynę, z którą planowaliśmy małżeństwo, sztuki walki, moich przyjaciół, całą moja przyszłość, wszystkie plany na życie, które miałem. Schowałem ten list do kieszeni spodni i poszedłem spać.

    Na drugi dzień poszliśmy do jednej z widzących - Vicki. Ta opowiadała nam przepięknie o Matce Bożej i zakończyła niespodziewanie słowami: "Jeśli ktoś chce coś szczególnego powiedzieć Matce Bożej, to dzisiaj wieczorem, kiedy Ona przyjdzie do mnie, dam Jej tę informację od was. Dlatego, jeśli ktoś chce, to niech coś napisze i mi da, a ja Jej to przekażę." Szybko sięgnąłem do kieszeni spodni i jako pierwszy przekazałem Vicce mój list.

    Wróciłem do domu w stanie ekstatycznego upojenia religijnego. Moi rodzice byli wtedy na rekolekcjach Oazy Rodzin. Zadzwonili do mnie z pytaniem, jak tam było. Powiedziałem, że nie jestem w stanie tego opisać. Zaproponowali więc, abym do nich przyjechał i wszystko im opowiedział...

    Na miejscu było około 60 osób - rodzin z małymi dziećmi i dwóch kapłanów. Kiedy zacząłem opowiadać o Medjugorie, było około godziny 22:00. Skończyłem opowiadać gdzieś koło północy. Rodzice patrzyli na mnie takimi oczami, jak chyba dawno na mnie nie patrzyli. Obecni tam księża, którzy mnie znali, byli zupełnie sfrustrowani. Nie wiedzieli, czy to jestem ja, czy jakiś przebieraniec. Na końcu powiedziałem im, że tam - w Medjugorie - otrzymaliśmy specjalne błogosławieństwo od Matki Bożej, które mamy przekazywać wszystkim innym w celu nawracania ich i przyjęcia błogosławieństwa Bożego. I jeśli chcą, to mogę im to błogosławieństwo przekazać. Księża patrzą na mnie - koleś przyjeżdża, 23 lata i jakieś błogosławieństwo chce przekazywać... Rodzice za bardzo nie wiedzą, co się dzieje. Było tam kilkanaście małżeństw, które przy kawce słuchały tego wszystkiego... I nagle zrobił się niesamowity harmider. Tamci pobiegli po inne małżeństwa, zaczęli budzić dzieciaki o 24:00, schodzić się całymi rodzinami. Ja kładłem na nich ręce, błogosławiłem... no co się tam działo...

    Kiedy wróciłem do domu, zrobiłem mały ołtarzyk Matce Bożej i kręciłem okrążenia na różańczyku, co chwilę, jedno okrążenie za drugim, nie nudząc się, nie mogąc się nasycić modlitwą. Po dwóch dniach zadzwonił do mnie przyjaciel znad morza i mówi: "Słuchaj, od trzech dni trwa zgrupowanie dla czarnych pasów, które miałeś prowadzić. Gdzie ty jesteś?"

    Rzeczywiście, zupełnie o tym zapomniałem. Zapakowałem kimono do plecaka i pojechałem. Na treningu wszyscy patrzą na mnie i widzą, że z pasa zwisa mi różaniec. Nic nie powiedzieli z szacunku, może i strachu, ale spojrzenia mieli przedziwne. Poprowadziłem trening jak zawsze, czyli pokazywałem im, jak na pięćdziesiąt różnych sposobów można kogoś zabić, a potem wyjąłem swój różaniec i powiedziałem, że dzisiaj nie będzie medytacji, tylko opowiem im o miłości Pana Boga do każdego z nas i opowiem, kim jest Matka Boża... I tak słuchali mnie przez dwie godziny, a na końcu wszyscy chcieli przyjąć błogosławieństwo Matki Bożej. Tak więc kładłem na nich ręce i przekazywałem je.

    Dużo by jeszcze opowiadać... Ponieważ byłem dosyć znany w środowisku młodzieżowym w Bydgoszczy, zaczęto mnie zapraszać na różne rekolekcje. Głosiłem Słowo, mówiłem o Medjugorie, o Maryi. Bardzo dużo osób się nawracało, do tego stopnia, że zaczęliśmy organizować pielgrzymki do Medjugorie - tylko dla młodzieży. Utworzyliśmy grupy medjugorskie Matki Bożej, gdzie młodzież modliła się trzema częściami różańca dziennie i pościła o chlebie i wodzie w środy i piątki. Działy się wielkie rzeczy.

    Kilka miesięcy później, będąc w Dębkach niedaleko Żarnowca i ćwicząc intensywnie na kolejnym treningu karate, zacząłem odczuwać, że wykonując te techniki, przenika mnie potworny niepokój, nie wiadomo skąd. To, co kiedyś przynosiło mi ogromną radość, teraz było efektem niesamowitego lęku i przerażenia. Nie mogłem sobie z tym poradzić. Wiedziałem, że niedaleko mieścił się klasztor benedyktynek i pewnego dnia poszedłem tam. Na furcie powiedziałem, ze chciałbym porozmawiać z jakąś mądrą siostrą. Po chwili wyszła do mnie jedna z sióstr, która tak na mnie popatrzyła, uśmiechnęła się i powiedziała: "Czekałam na ciebie." Usiedliśmy sobie w pokoju i zaczęliśmy rozmawiać tak, jakbyśmy się znali od zawsze. Na końcu powiedziała mi: "Słuchaj, Matka Boża ma dla ciebie wspaniały plan, ale tym, co cię od Niej odgradza jest sztuka walki, którą trenujesz. Wybór należy do ciebie."

    Myślałem, że będę przyprowadzał do Matki Bożej chłopaków, którzy sami od siebie nigdy do kościoła nie przyjdą i to będzie taka fajna forma ewangelizacji, by poprzez sztuki walki doprowadzić ich do chrześcijaństwa. Ale ona kręciła tylko głową i mówiła: "Nie, to są dwie różne siły, nie można tego łączyć. Nie można być jednocześnie chrześcijaninem i buddystą."

    Tak więc z ciężkim sercem, ale za wielką łaską Bożą podjąłem decyzję, że rezygnuję ze sztuk walki. Przyjechałem do Bydgoszczy, zrobiłem walne zebranie związku i złożyłem rezygnację ze stanowiska dyrektora technicznego ds. karate. Nie wiedziałem, co będzie dalej, ale to była moja decyzja.

    Od tamtego czasu minęło przeszło 15 lat. Nadal przyjaźnię się z wieloma znajomymi z tamtego środowiska. Cały czas trzymamy się razem. Moi najbliżsi przyjaciele, z którymi trenowałem przez wiele lat, są dzisiaj znanymi ewangelizatorami w Bydgoszczy; jeden w środowisku biznesmenów, drugi już nie trenuje sztuk walki - przerzucił się na sporty walki. Ma bardzo mocną sieć klubów taekwondo i tam również silnie propaguje drogę życia chrześcijańskiego wśród młodzieży.

    Kończąc moje opowiadanie, Matka Boża coraz głośniej wołała mnie, abym się Jej oddał. To było z miesiąca na miesiąc coraz mocniejsze, coraz silniejsze, ale tak jak zawsze było to: "Jeśli chcesz. Nie musisz, tylko jeśli chcesz." Bardzo delikatnie, cichutko, aby nie przestraszyć, aby nie naruszyć wolnej woli, pytała: "Czy chcesz być mój na zawsze, tylko dla mnie? Jeśli nie, będę cię kochać, będę cię błogosławić, dam ci szczęśliwą rodzinę. Ale jeśli chcesz mnie, to uczynię cię najszczęśliwszym." No i tak się stało. Rok później wstąpiłem do zgromadzenia salezjańskiego i tak się to wszystko zaczęło dalej układać (...)

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin