Aerain i Zueros [kuba'S work - fearadach].rtf

(527 KB) Pobierz

SEN I VAIDEN - CZĘŚĆ 1

 

Wszystko cuchnęło krwią. Zaczynało mu się kręcić w głowie od tego zapachu, tak intensywnego, że niemal materializował się w srebrzysto szkarłatną chmurę. Tropienie dawno straciło sens, bo o ile kilka godzin temu smród stanowił prostą jak strzelił, wyraźną ścieżkę, teraz otaczał go zewsząd, zatykając mu nozdrza, tłumiąc oddech i ukrywając trop. Był w nim ślad krwi zwierzęcej, ale to ludzką cuchnęło tu najbardziej. Krew, spalenizna i przerażenie. Dusiło go to, zmuszało do obnażenia kłów, jeżyło gęstą sierść na jego barkach. Pompowało wrzące gorąco do krocza.

Ale szedł dalej, bo był ciekawy, a niebezpieczeństwo tylko zwiększało podniecenie. Nuda, którą odczuwał od kilku miesięcy, znikła bez śladu, zastąpiona palącym, niemal zapomnianym uczuciem. Taka ilość posoki pochodzić musiała z dziesiątek ciał, trzeba było rozlać ją głębokimi strumieniami, a on nie mógł wyobrazić sobie, kto mógłby to zrobić w podobnym miejscu. Mógł zbliżać się do pola bitwy, prawda, ale nie sądził, by tak było. Zachodnia Rubież była spokojną krainą, tak naprawdę do dosłownie nudną; krainą wiecznie zielonych, wilgotnych puszczy i maleńkich wiosek równie maleńkich ciemnoskórych ludzi, wystarczająco zajętych codzienną walką o przetrwanie, by dokładać jeszcze międzyplemienne kłótnie. Nie pole bitwy więc, to co? Rozbójników nie było tu nawet jak na lekarstwo. Jedyne co mieszkańcy tych lasów mogli mieć wartościowego, to egzotyczne przyprawy i równie egzotyczne kobiety, ale obie te rzeczy trudno było sprzedać bez kłopotliwych pytań ze strony Gildii. Dzikie zwierzęta? O tak. Tych było tu pod dostatkiem, ale to w żadnym wypadku nie mogła być ich robota. Tutejsze nie polowały stadami, a z jednym czy nawet dwoma nawykli ludzie poradziliby sobie bez większych trudności. Wreszcie mogły to być jednorożce i to właśnie to podejrzenie sprawiało, że podążał za krwawym tropem i kąpał się teraz w duszącej, drażniącej końcówki nerwów, chmurze. Dlaczego to robił, skoro przy ewentualnym spotkaniu nie miałby najmniejszych szans? Próbował nie odpowiadać sobie na to pytanie, choć przez cały czas czaiło się gdzieś w zakamarkach jego umysłu, czasami niespodziewanie dochodząc do głosu. Był to mały znak rozsądku, jaki mu pozostał, ale nuda i podniecenie tłumiły go jak wroga. Szedł więc do przodu, choć w każdej chwili mógł spotkać największych nieprzyjaciół, a wraz z nimi swój koniec. Szedł, bo młodość, duma i głupota gnały go do przodu.

Tępy dzieciak - syknął rozsądek z rozdrażnieniem - Zawróć, ukryj się. Wracaj do lasu. Szukasz tu śmierci? Bo chwały na pewno nie znajdziesz.

Stłumił głos z łatwością wskazującą na znaczną wprawę, choć nie mógł pozbyć się narastających wątpliwości. Nie dlatego ukrywał się w tym przeraźliwie nudnym miejscu właśnie przed jednorożcami, by teraz wpaść im prosto na rogi.

Głupi, głupi, głupi... - głos skorzystał z jego zmieszania - Nie będą mieli dla ciebie litości.

Prawda. Ale myśl o powrocie do nudnego życia, jakie toczył przez ostatnie dwa lata niemal wywoływała w nim mdłości i spotkanie z wrogiem jawiło mu się teraz jako wybawienie.

Od życia, pewnie - mruknął rozsądek, ale to były jego ostatnie słowa. Ukrył go głęboko i wciągnął do płuc zawiesiste powietrze.

Nie wyczuwał zapachu koni bestii, swych pobratymców, a była to woń, której nie przegapiłby w żadnej sytuacji. Nie zaniechał jednak ostrożności, choć była ona bezcelowa, jeżeli rzeczywiście one tu były. Stąpał bezgłośnie, z uszami postawionymi sztywno i strzygącymi niespokojnie wkoło, mięśniami napiętymi do granic wytrzymałości. Dżungla była cicha wokół niego, co jej się nigdy nie zdarzało, a to mógł być znak ich obecności. Mogła być nim też podnosząca się właśnie mgła i uważał tak do momentu, gdy pod jego kopytami nie zachlupotało coś, wzbudzając kolejną falę duszącego smrodu. Krew. To krew pokrywała ziemię spitą nią w takim stopniu, że nie była w stanie dalej jej wchłaniać. To krew parowała na wieczornym, chłodniejącym szybko powietrzu, tworząc iluzję mgły. Sierść zjeżyła się mu, gdy zatrzymał się jak wryty, tknięty intuicyjnym niepokojem. Przez chwilę trwał nieruchomo i tylko jego uszy oraz chrapy drgały nerwowo. A potem Sen o Czarnym Piórze Na Tle Umierającego Lasu uniósł łeb i pożałował, że nie posłuchał głosu rozsądku.

Naliczył osiemnaście pali, wbitych głęboko w zrytą ziemię i tyleż ciał na nie nabitych. Wszystkie za życia były kobietami, teraz zaś nieforemnymi kawałkami mięsa, nagimi, z poszarpanymi piersiami i twarzami. Wbijały w niego bliźniacze przerażone, pełne cierpienia spojrzenia. Wszystkie z opuszczonymi głowami i rozpuszczonymi, nietkniętymi włosami. Wszystkie martwe.

Gdy minął pierwszy szok, odetchnął; sierść opadła mu, mięśnie nieznacznie rozluźniły. Więc jednak to nie jednorożce. Takie okrucieństwo nigdy nie było w ich stylu, i nie mogło się to zmienić przez ostatnie dwa lata. To typowo ludzkie tak torturować i czerpać przyjemność z cierpienia innych, był więc bezpieczny, choć musiał przyznać, że poczuł pewne rozczarowanie. Tęsknił za walką, za podnieceniem i szaleństwem z nią związanym. Pragnął poczuć zapach potu innego ogiera, usłyszeć ryk bojowy klaczy. Chciał... zobaczyć na nowo swoich. No tak...

Westchnął i ponownie zawęszył, wciągając do płuc smród przerażenia. Na palach ślad się nie kończył. Prowadził dalej, sądząc po pobliskiej ścieżce w stronę wioski, i to tam osiągał największe natężenie. Ciekawość szarpnęła nim na nowo, wolna o wcześniejszego napięcia. Rozsądek zapragnął coś wtrącić, ale ogier zignorował go i ruszył w dalszą drogę, rozglądając się czujnie. Nigdzie nie wyczuwał żywych ludzi, ani zapachu żelaza, jakie zawsze towarzyszyło potyczce. Magii nie było tu również. Jego ciekawość się wzmogła, ponownie pobudziła jego podniecenie. Wszedł między pale stąpając bezszelestnie i nie zostawiając śladów na miękkiej glebie. Nie on jeden, jak szybko zauważył. Nigdzie nie mógł dostrzec tropów pozostawionych przez sprawców tej masakry. Dopiero gdy zatrzymał się i obrzucił teren uważnym, czujnym spojrzeniem złotych oczu zrozumiał, że to co wcześniej wziął za bruzdy pozostawione przez wleczone pale, było tym, czego w rzeczywistości szukał. Ślady. Ślady, jakich nie widział nigdy w swym trzydziestoletnim życiu. Wielka, pięciopalczasta łapa, w której odcisku zebrała się spora kałuża krwi, mogła mieć bez pazurów jakieś z czterdzieści centymetrów. Ze szponami znacznie, znacznie więcej. Trop był świeży, pozostawiony ledwie przed chwilą, ale ogier nie wyczuwał od niego żadnego zapachu. Dziwne, ale co to zmienia. Młody smok! Smok!

Nie. Nie smok - wtrącił rozsądek jak zawsze rozsądnie, przebijając się przez jego ślepą euforię - To smokołak, więc lepiej zabierajmy się stąd zanim nas wyczuje.

Smokołak! Gorąca krew bojowego zawrzała w nim, zagotowała hormonami, szarpnęła jego ciało do gotowości, napełniając je słodką andrealiną, zmysły wyostrzyła aż do bólu. Nadął chrapy, kładąc uszy po sobie i szczerząc kły. Esencjo! Prawdziwa oszalała bestia w jego lesie; w tym nudnym lesie, w którym nic nigdy się nie działo. Cudowna okazja do walki jakiej nie zaznał nigdy w życiu. Rozsądek zawył w nim z rozdrażnieniem, ale on nie usłyszał tego, ogłuszony szumem krwi w uszach i rytmicznym drganiem wzniesionej mimowolnie antymagicznej bariery. Uniesienie na moment odebrało mu rozum. Wzniósł łeb, celując rogiem w ciemnozielony baldachim liści i zawarczał, tylko instynktownie powstrzymując bojowy ryk. Udowodni im! Pokaże raz na zawsze jak niesłuszne były ich oskarżenia. Zbyt dumny, za bardzo pewny siebie, bez szacunku dla starszych? Te nic nieznaczące słowa zamrą im w łepetynach, gdy wróci w pełni chwały, skąpany we krwi szalonej bestii. Och... zetrzeć się z taką. Walczyć. I wygrać, bo był jeszcze zbyt młody, by sięgnąć wyobraźnią poza inne rozwiązanie. Wygrać i powrócić z tego głupiego wygnania, a potem stanąć przed ojcem i bez strachu spojrzeć mu w oczy. I ujrzeć w nich dumę. Pobiegł w stronę wioski, pijany podnieceniem i pragnieniem chwały. Niosły go młode, gibkie nogi i młodzieńczy, jakże zgubny, zapał.

To musiał być smokołak, nic innego. Smoki nigdy nie zapuszczały się na te tereny, poza tym ludzie nie interesowali ich na tyle, by któryś z nich miał powód urządzać podobną rzeź. A pale, których wraz ze zbliżaniem się do wioski było coraz więcej, były ostatecznym dowodem. Psychika zwierzoludzi zawsze była chwiejna. Trudno było pogodzić obie natury w jednym ciele, instynkt z rozumem, pierwotne pragnienia z ludzką moralnością. Smokołaki były najsłabsze ze wszystkich, podatne na szaleństwo niczym chrust na ogień. Maleńkie wydarzenie w ich początkowo normalnym ludzkim życiu mogło przepełnić czarę, gotowe było zniszczyć chwiejną równowagę. Ten na pewno cierpiał na coś, co związane było z kobietami; na pale zostały nabite tylko one, a sądząc po ich ilości, spotkało to każdą, która zamieszkiwała wioskę, także dziewczynki. Ciekawostka, nic więcej. Ogiera mało interesowało na jaki to kompleks cierpi tutejsza bestia. Znacznie ciekawsze było to, czy nadal się tu znajduje, a jeżeli tak, to czy już wyczuła, że ktoś się zbliża. Sen o Czarnym Piórze Na Tle Umierającego Lasu nie posiadał za wiele informacji na temat smoczej magii; pamięć przodków nie przekazała mu więcej niż ponad to, że u smokołaków nie jest ona równie silna co u Skrzydlatych i może mieć coś wspólnego z ogniem, ale czy pozwala wyczuwać intruzów, młody ogier nie wiedział. No cóż, przekona się przecież.

Kilka minut później natknął się na pierwszego trupa mężczyzny. Rozerwany niemal na pół wojownik nadal ściskał w ręku włócznię i uchwyt połamanej, malowanej w białe okręgi tarczy. Zginął niedawno, bardzo niedawno, a czując to ogier nastawił uszu i przyśpieszył. On tu jest. On musi tu być!

Był. I czekał.

 

http://www.niewazne.net/graendal/img/ozdoby/cwiet02.gif

 

- Witaj, jednorogu - powiedział Vaiden i przeciągnął się, zahaczając skrzydłem wciąż płonącą drewnianą wieżyczkę strażniczą, strojącą w rogu zrównanej z ziemią palisady. Deszcz desek i płomieni spadł na jego grzbiet, odbijając się bezsilnie od twardych, czarnych jak noc łusek, poprzecinanych splątanymi, szkarłatnymi pręgami.

Witaj odpowiedział jednorożec. Był tak samo czarny co Vaiden i równie młody. Dobrze zbudowane, potężnie umięśnione, ciało nie wskazywało na jego wiek, ale w złotych oczach czaił się zapał i podniecenie. Te same, które lśniły w oczach Vaidena.

- Zwabił cię zapach krwi? - zagadnął smokołak pogodnie, owijając ogon wokół łap - Tak... Sądzę, że tak. Częstuj się, więc. Starczy dla nas obu.

Ogier przekrzywił głowę, może z zaskoczeniem, może rozbawieniem.

Nie jadam ludzkiego mięsa.

- Dlaczego? Mięso jak każde inne.

Chyba miałbym wrażenie, że jem mięso mojego gatunku.

Vaiden wyszczerzył na moment ostre, pożółkłe zęby. Może to był uśmiech, a może nie. Rozłożył nieznacznie skrzydła, podparł się na nich, ale nie wstał. Czubek ogona drgał mu leciutko.

- Ciekawe. Warto sprawdzić to możliwe podobieństwo.

Tym razem to ogier wyszczerzył kły i na pewno nie był to uśmiech. Oczy zabłysły mu jak samorodki.

Czy to wyzwanie?

- Skoro nie przyjąłeś gościny, musiałeś przyjść po coś innego - zauważył smokołak z wyraźnym rozbawieniem - I nie sądzę, byś chciał tylko spytać o drogę.

Sen o Czarnym Piórze Na Tle Umierającego Lasu postąpił kilka celowo nieśpiesznych kroków, aż wszedł pomiędzy pogruchotane pale stanowiące resztki palisady. Tam zatrzymał się i spojrzał prosto w jedyne widoczne, szkarłatne oko smokołaka. Omal się nie zachłysnął, gdy na moment ujrzał w nim błagalne spojrzenie dziecka, zastąpione natychmiast tym poprzednim, rozbawionym i złośliwym. Powstrzymał obrzydzenie na myśl o szaleństwie swego wroga i uśmiechnął się, wracając myślami do zbliżającej się potyczki. Jego ciało już dawno było na nią gotowe.

Bezbłędna dedukcja roześmiał się I co, przyjmujesz wyzwanie?

- Jak mógłbym tego nie zrobić? - odpowiedział smok z poprzednim rozbawieniem, jakby nic nie działo się w głębi jego umysłu - W końcu wkroczyłeś na mój teren i rzuciłeś mi je pod sam nos.

To mój teren, smokołaku poprawił go ogier Już od dwóch lat.

- Jak chcesz - mruknął Vaiden i skoczył w powietrze.

 

http://www.niewazne.net/graendal/img/ozdoby/cwiet02.gif

 

To był największy błąd w życiu Snu o Czarnym Piórze Na Tle Umierającego Lasu i wypominał on go sobie jeszcze przez wiele, wiele lat. Na pierwszy rzut oka wielkość smokołaka rozczarowywała; ambitny ogier spodziewał się spotkania z o wiele większą bestią. Potem, gdy już się zbliżył, okazało się, że Vaiden jest od niego cztery razy potężniejszy i cięższy o całe setki kilogramów. Dlatego jednorożec zlekceważył możliwości ociężałego smoczego cielska i wyszedł na wolną przestrzeń, rezygnując z obrony, jaką mu dać mogło gęste poszycie leśne. Nie wziął pod uwagę, że smokołak może być tak szybki, że poderwie się w powietrze z prędkością, którą umożliwić mu mogła jedynie smocza magia. I że zaatakuje nie ogniem, a pazurami.

Płomień nie byłby straszny jednorożcowi, nie z jego potężną, wrodzoną antymagiczną osłoną. Dlatego ogier porzucił rozwagę, i gdy potężne szpony wbiły się w jego grzbiet, rozrywając ciało jak pergamin i łamiąc żebra, mógł jedynie zaryczeć z bezsilności i bólu, niezdolny do obrony. Chwilę potem smokołak nie bez trudności uniósł w powietrze swój łup, a jednorożec stracił przytomność, gdy ostre czubki zakrzywionych pazurów przebiły mu płuca i żołądek.

Odzyskał ją moment później, tylko po to, by spojrzeć na przesuwające się tuż pod nim korony ciemnozielonych drzew. Smokołak leciał z wyraźną trudnością, przytłoczony ciężarem bojowego, czasami opuszczając się tak nisko, że nogi bezwładnego Snu zahaczały o giętkie gałęzie na dole, wywołując w jego ciele fale szarpiącego, paraliżującego nerwy bólu. To właśnie on obudził ogiera, wytrącając go z miłej dla zmysłów nieświadomości. Teraz, wciąż oszołomiony i sparaliżowany, próbował znaleźć jakieś wyjście z sytuacji w jaką się spakował. A była beznadziejna. Jeden nierozważny ruch i pazury bestii dostaną się do jego serca, albo rozerwą płuca za bardzo, by zdążył się zregenerować. O ile w ogóle będzie miał taką możliwość. Nie miał pojęcia gdzie niesie go smokołak i na ile prawdziwe były jego słowa o apetycie na mięso jednorogów. Mógł liczyć jedynie na to, że bestia zapomni o nim zaraz i porzuci go gdzieś w puszczy, ale było to równie niemożliwe jak to, że Vaiden zaraz przeprosi za złe traktowanie.

Głupi, głupi, głupi... - zamruczał rozsądek i tym razem ogier zgadzał się z nim całkowicie. Tylko, że potrzebował aż takiej wpadki, by zrozumieć, że czasami warto wysłuchać tego głosu. Zrozumiał za późno... nawet gdyby smokołak puścił go w tym momencie, nie było szans na poprawienie sytuacji. W końcu wysokość była znaczna, na dole czyhały ostre konary, a jego rany... no cóż. Widział jak krew spływa mu po nogach i pada rzęsistym deszczem na drżące od uderzeń skrzydeł liście. Była jasna i pieniła się mocno. Usilnie starał się brać jak najpłytsze wdechy; z każdym poruszeniem klatki piersiowej miał wrażenie, że płynny ogień przelewa się przez jego płuca do żołądka. Nie musiał być ekspertem, by wiedzieć, że są to obrażenia niemal śmiertelne.

Głupi, głupi, głupi... - mamrotał głos nieustannie. W tle szumiała krew i biło nierówno serce. Czarne plamy zamigotały ogierowi pod powiekami, wyprostowane, napięte nogi zadrgały spazmatycznie - Umierasz. I dobrze ci tak, tępy młodziku. I co teraz czujesz?

Strach. To było całkiem nowe uczucie i wcale nie przyjemne. Przez długą chwilę jednorożec nie był w stanie myśleć o niczym innym, tylko o tym, co go czeka i było to taką nowością, że oszołomiło go to do końca. Jak żył, nie czuł jeszcze nigdy czegoś takiego. Tamowało to oddech i odbierało trzeźwość myślom, zabierało całą chęć przeżycia, pozostawiając miejsce jedynie dla ślepego instynktu. A nie mógł teraz pozwolić sobie na jakikolwiek błąd; musiał pomyśleć, planować. Działać.

Działać!

Smokołak obniżył lot jeszcze bardziej, jego pazury poprawiły chwyt, przesuwając się w ciele jednorożca i drąc kolejne tkanki. Biała mgła bólu przysłoniła oczy Snu, powstrzymał jednak jęk nie chcąc zdradzić, że odzyskał przytomność. Cierpienie pomogło mu otrzeźwieć do końca. Bestia była już zmęczona i tylko czekać aż znajdzie miejsce dogodne do lądowania. Wprawdzie ogier niemal stracił nadzieję na przeżycie, ale nadal mógł postarać się o godną śmierć, do której zjedzenie przez smokołaka na pewno nie należało. Zapanował na tyle ile mógł nad strachem, uniósł lekko łeb i rozejrzał się, starając nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów.

Nie miał dużego pola manewru. Jedna łapa bestii byłaby w zasięgu jego rogu, o ile mógłby odwrócić na tyle łeb, nie ryzykując, że się zdradzi lub porani jeszcze bardziej. Poza tym nie miał pojęcia, czy jest w stanie przebić twardą, mieniącą się teraz od jego krwi łuskę. Miał tylko jedną szansę, a jej strata oznaczała utratę życia, nie mógł więc pozwolić sobie na eksperymenty. Dlatego gdy kątem oka dostrzegł na horyzoncie wystające poza linię drzew wieżyczki strażnicze wioski, do której bestia wyraźnie zmierzała, zaatakował ostatnią bronią, jaka mu została. Antymagią.

Zasięg miała maleńki, ledwie dwa metry, ale starczyło aż nadto. Lot smokołaka załamał się nagle, skrzydła załopotały mocniej, gdy otaczająca go smocza magia wybuchła w niewielkiej, ale skutecznej eksplozji, pozbawiając go na moment nośności. Gibkie ciało wygięło się rozpaczliwie, ale nie mogło zwyciężyć z grawitacją. Bestia gwałtownie obniżyła lot i zahaczyła o drzewa w dole, starając się wczepić w nie pazurami.

Sen uderzył w konary i zawył, gdy szpony próbującej utrzymać się w powietrzu bestii wysunęły się z jego ciała w fontannie krwi i kawałków skóry. Zawisł na moment na gałęziach chylących się od rozpaczliwych uderzeń skrzydeł smokołaka, a potem zsunął na dół, na ziemię, uderzając w nią głową i bokiem. Coś zazgrzytało upiornie w jego piersi, igły bólu wbiły się w mózg pozbawiając go tchu, a potem przytomności.

 

http://www.niewazne.net/graendal/img/ozdoby/cwiet02.gif

 

Vaiden odbił się od pogruchotanych pod jego ciężarem gałęzi i mocnym uderzeniem skrzydeł wzbił się z powrotem w powietrze. Magia, która go przed momentem tak zdradliwie opuściła, powróciła w ostatniej chwili, ratując przed haniebnym upadkiem na ziemię. Sycząc ze złością zatoczył płytki łuk nad miejscem wypadku, wypatrując wypuszczonego z łap łupu, jednak nie zobaczył nic prócz rozrzuconych na ziemi liści i drewna. Zły był z powodu straty, ale nie zdecydował się na wylądowanie. W wiosce na horyzoncie już zauważono jego obecność, wolał więc nie ryzykować zamiany w słabe ludzkie ciałko, bo tylko w takiej postaci mógł przeszukać pobojowisko. Warknął i zwiększył pułap lotu.

Chcę do mamy... do mamy... - zaskomlił Dzieciak - Tak tu ciemno...

Vaiden zignorował go, co zawsze przychodziło mu z największą łatwością; nawet nie próbował tłumić tego obojętnego mu głosu. Dzieciak był słaby i bezsilny, za durny by postarać się odzyskać kontrolę. Prawda była zresztą taka, że tej kontroli po prostu odzyskać nie chciał. Nie było żadnych paktów, żadnych umów, ale smok wiedział o tym dobrze. Przecież został zaproszony.

Raz jeszcze przeleciał nad połamanymi drzewami, ale wypatrywanie czerni pośród czerni nie miało sensu. Jednorożec, nawet jeśli jeszcze żył w jego łapach, teraz już na pewno stracił życie, a tym samym przestał być tak interesujący. Co prawda martwy też mógłby się do czegoś przydać, ale przecież mięso było w końcu mięsem, zawsze znajdzie się inne. Choćby tamto, na horyzoncie. Wzbił się wyżej i rzucił łakome spojrzenie pobliskiej wiosce. Dzieciak załkał, ale ciszej, jakby mógł wyczuć, co planuje smok.

Bestia rzuciła ostatnie spojrzenie w dół, a potem zapomniała. Zgrabnie zawróciła w powietrzu, zahaczając ogonem o co wyższe drzewa i skierowała się w kierunku osady. Wiatr i magia śpiewały jej pod skrzydłami. W sercu płakało dziecko.

 

http://www.niewazne.net/graendal/img/ozdoby/cwiet02.gif

 

Sen o Czarnym Piórze Na Tle Umierającego Lasu nie mógł oddychać... chrapliwie nabierał tchu, ale zamiast powietrza, do spragnionych płuc napływała mu wrząca ciecz. Nie czuł ciała, a jednocześnie miał wrażenie, że piekielnie gorąca lawa wypełnia go aż po czubki uszu. Rozpaczliwie wygiął się w łuk, a wtedy ból powrócił i sparaliżował go na długi jak wieczność moment, zanim coś nie odetkało się w jego gardle i przepuściło cudownie chłodne powietrze. Długo leżał z zamkniętymi oczyma wyrównując oddech, bojąc się poruszyć choćby uchem. A potem ostrożnie uniósł powieki.

Była noc, deszczowa i chłodna. Wielkie zimne krople waliły w jego obolały bok, spłukiwały krew i opadłe liście. Leżał w głębokim błocie, z nozdrzami na wpół zanurzonymi w czerwonej od jego posoki kałuży. Czułym słuchem wyłonił wśród monotonnego szumu deszczu odgłosy niespokojnych ruchów obserwujących go padlinożerców. Powoli zgiął zesztywniałe nogi i przetoczył się na brzuch. Ból był mniejszy niż się obawiał, choć na moment zakręciło mu się od niego w głowie. Oddychał chrapliwie, ale bez większego trudu, co było znakiem, że żebra przesunęły się na swoje miejsca i zdążyły zrosnąć. Skoro zaszło to tak daleko, to jak długo musiał tu leżeć bez czucia i przytomności? Dobę? Półtorej? Tkwiąc tu na pewno nie znajdzie odpowiedzi; uniósł się i stanął niepewnie na drżących nogach. Ból nie zwiększał się. Ustabilizował się na pewnym mdlącym, utrudniającym nieco koncentrację, poziomie, ale nie zamierzał chyba znów odebrać mu przytomności. Słabość ciała wynikała raczej ze znacznej utraty energii, niż z nie zaleczonych jeszcze ran, bo takich już chyba nie było. Sen obejrzał się na wszelki wypadek, zauważając z roztargnieniem, że jeden bok pokryty ma gęsto przyssanymi doń chciwie pijawkami.

Dla próby postąpił kilka niepewnych kroków i zadowolony z rezultatu zaczął ocierać się o jeden z szorstkich pni, ścierając z siebie strupy i pasożyty. Nowe strumienie krwi spłynęły po jego boku, ale małe ranki zamknęły się szybko. Doskonale. Nie było więc tak źle jak podejrzewał.

Potrzebował pożywienia by odzyskać straconą na regenerację energię, ale był zbyt słaby, by zapolować, musiał więc liczyć na szczęście. Zjadł opadłe pijawki, a potem, nieco sztywno, odbiegł jak najdalej od tego miejsca; zapach własnej krwi utrudniał mu zorientowanie się w terenie. Po kilkunastu krokach, gdy irytujący smród zaczynał niknąć, pojawił się inny. Ogier zatrzymał się jak wryty, gdy w nozdrza uderzył go odór rozkładu. Kładąc uszy po sobie, skrzywił się w myślach. Nic dziwnego, że większe drapieżniki nie zainteresowały się jednym jednorożcem, mając taką ucztę w pobliżu.

Wioska. Ogier pamiętał tą, którą przez moment ujrzał na horyzoncie, zanim podziałała jego sztuczka z antymagią. Na jego szczęście smokołak wolał ludzi od jednego jednorożca, w jego mniemaniu i tak pewnie martwego. Bestia mogła tam ciągle siedzieć, ale Sen nie miał wielkiego wyboru. Potrzebował pożywienia i nie stać go było na wybrzydzanie.

Początkowo biegł ostrożnie, zaciskając zęby, gdy płonące błyski bólu przebiegały od jego kończyn do klatki piersiowej i z powrotem, lecz później przyśpieszył, a następnie pobiegł lekkim galopem, tracąc kontakt z wilgotną ziemią. Rozgrzane ruchem i głodem ciało rozluźniło się, stało się bardziej posłuszne, a ból zmalał. Nie widział tego, ale blizny na skórze zbledły i wtopiły się w zmierzwioną sierść, aż nie znikły zupełnie; pod napinającymi się rytmicznie mięśniami ostatnie kości zrosły się do końca. Czuł słabość, nadal kręciło mu się w głowie, ale biegł lekko, niesiony głodem i siłą młodości. Trop zgnilizny był wyraźny, niósł go jak na skrzydłach, zmuszał do nie oszczędzania ciała przez całą kilkugodzinną drogę do wioski.

Pierwsze pale minął tuż nad ranem, ale rzucił im tylko jedno obojętne spojrzenie. Mięso na nich zawieszone było poza jego zasięgiem, a nie chciał nadwerężać tych sił, jakimi jeszcze dysponował. Gdy wbiegł za resztki palisady okazało się jednak, że na nic innego liczyć nie może. Z ciał rozrzuconych wśród spalonych budynków zostały jedynie obgryzione do czysta, rozwłóczone kości, a te ostatnie pokryte jeszcze mięsem, pochwyciły spłoszone jego pojawieniem się drapieżniki. Rozejrzał się, zaskoczony. Jakiś jaguar oddał jego spojrzenie i usiadł, oblizując pysk. Niesamowite, ale nic tu nie zostało, choć jednorożec mógł przysiąc, że widział ruch w wiosce, gdy dostrzegł ją z powietrza. Jedynym w miarę logicznym wyjaśnieniem było, że leżał nieprzytomny naprawdę, naprawdę długo. Kilka dni na przykład.

Był zbyt głodny na wybrzydzanie i moralne rozterki. Wrócił do pali i obalił te, do których jeszcze nie dostały się koty, a potem wziął się za posiłek, wytrząsając z trupów larwy owadów. Mięso było miękkie, miało przyjemny smak, ale zarejestrował to mimochodem, oszołomiony i wyrwany z czasu. Nigdy dotychczas, mimo że często bywał poważnie ranny, nie leczył się dłużej niż przez dobę. Nawet niektóre śmiertelne obrażenia zajmowały tyle ogierom bojowym w sile wieku. Ale kilka dni? Czy to mogło oznaczać, że starł się ze śmiercią? Niemożliwe. Ale czas minął, nieprawdaż?

No i masz za swoje, głupi koniu - zamruczał rozsądek z satysfakcją - O mało nie zginąłeś, obojętnie, czy chcesz się do tego przyznać, czy nie. Co masz zamiar teraz zrobić? Może zmądrzeć wreszcie?

Co teraz zrobi? To było cholernie dobre pytanie. Przegrał, i to tak głupio, iż mógł się tylko cieszyć, że był jedynym tego świadkiem. Podobnie zlekceważyć przeciwnika mógł ledwie odrosły od ziemi źrebak, a nie trzydziestoletni ogier. Młodzik, bo młodzik, ale jakieś doświadczenie już zdobył.

Akurat.

Przegrał.

Tylko to chodzi ci po głowie, co? Głupi koń.

Przegrał w kilka sekund i tylko cholernemu szczęściu zawdzięczał to, że nie wylądował w żołądku smokołaka. Do tego absolutnym cudem uniknął śmierci, a to była już zupełna nowość. Popełnił błąd, ale zawsze szybko się uczył.

Chyba nie zamierzasz...

Ależ tak.

Słońce prześwitywało między listowiem, gdy najadł się w końcu do syta i opuścił zrównaną z ziemią wioskę. Nie miał pojęcia, w którą stronę odleciał smokołak, ale mógł się domyślać. Ta osada leżała dokładnie na wschód od poprzedniej, a to wskazywało na jakąś tendencję, niepewną bo niepewną, ale jakaś była. Szczerze mówiąc ogier nie miał innego wyjścia, jak...

Masz. Zapomnij o tym. Zawróć.

...podążać w tym jednym kierunku i szukać spustoszonych osad. Iść po śladach krwi i zgnilizny.

Siła i moc powróciły razem z pewnością siebie, ale teraz towarzyszyła im niepewna, nieukształtowana jeszcze, rozwaga. Szukał bestii żeby skończyć to, co zaczęli, ale teraz planował, roztrząsał w głowie mnóstwo pomysłów, by za moment je odrzucić i znaleźć nowe. To była nowość dla młodzika, który rzucał się w wir walki bez żadnego planu i zawsze wygrywał. Gnał go zapał, ale i ciekawość, a także złość na swą głupotę. Teraz rozwiąże to inaczej. I na pewno wygra. Rozsądek powstrzymał się od wszelkich komentarzy.

 

http://www.niewazne.net/graendal/img/ozdoby/cwiet02.gif

 

Vaiden otworzył oczy i uniósł łeb, węsząc leniwie. Dochodził do niego jedynie daleki zapach krwi i spalenizny, ale coś nadal nie dawało mu spokoju... jakieś pragnienie, wspomnienie ciepłych rąk, miłego głosu i miękkich piersi. Dzieciak nucił jakąś irytującą melodię, ale przynajmniej wreszcie przestał płakać.

Śpij, maleńki, śpij

Liście szepczą twe imię

Nawołują się wiatry

Noc przykryła las kocem

 

Smok słuchał przez chwilę prostych, powtarzających się słów piosenki, a potem z powrotem złożył łeb na wyciągniętych łapach, czując jak opadają mu powieki. Poderwał ją jednak zaraz, gdy miękki, kobiecy głos, jaki towarzyszył śpiewowi Dzieciaka, stwardniał nagle i zaczął wykrzykiwać obelgi. Ręce, zamiast przytulać, uderzyły, a w oczach nie było już łagodności.

Synu potwora! Smoczy pomiocie! Precz z mych oczu! Nie jesteś moim dzieckiem! Precz! Precz potworze!

Dzieciak zakwilił, przerywając śpiew. Vaiden obnażył zęby, kierowany nagłą, nieuzasadnioną wściekłością i z trudem stłumił rodzący się w głębi jego gardła ryk. Mgiełka szału na moment przysłoniła mu oczy, tłumiąc oba głosy: przeklinającej kobiety i Dzieciaka.

Sytość uspokoiła smokołaka, zgasiła tą obcą chęć zemsty. Wyrównał oddech, oczyścił spojrzenie i zamknął oczy, powoli zapadając w drzemkę. Gdzieś głęboko w jego umyśle Dzieciak zapłakał cichutko. Kilka kilometrów dalej, pierwsze zwabione świeżą krwią drapieżniki przekraczały zniszczoną palisadę. Jeszcze dalej czarny jednorożec przyśpieszał, gdy dotarł do niego smród posoki.

 

 

SEN I VAIDEN - CZĘŚĆ 2

 

Sen o Czarnym Piórze Na Tle Umierającego Lasu stał się pewien, że jest na dobrym tropie, gdy tylko poczuł ten zapach. Wprawdzie zbliżał się do granic Zachodniej Rubieży, a tym samym do wybrzeża i większych osad ludzkich, co mogło oznaczać, że wabi go pole bitwy. Był jednak dobrej myśli. Jeżeli smokołak nie zmienił kierunku lotu to musiał tu być, nie było innego wyjścia. Jeżeli nie... ogier był gotowy przeszukać całą Rubież, a nawet oba kontynenty, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Przez dwa dni ciągłego biegu, gdy wracał do sił, żywiąc się tym, co udało się mu złapać po drodze, jego ciekawość wzrosła jeszcze, obwarowana zdecydowaniem i wzrastającą wciąż złością na samego siebie. Smokołak nie był już tylko godnym szacunku i poznania przeciwnikiem. Wyrósł na coś na kształt muru na drodze; przeszkody, której nie da się przeskoczyć, a jedynie staranować. Sen nie miał o tym pojęcia, ale nie pędziła go już sama chęć zapoznania się i walki z wrogiem, ale i potężny impuls rozmowy z nim, zadawania pytań. Nie zastanawiał się nad tym jeszcze, lecz gdyby to zrobił, wycofałby się oszołomiony zmianą, jaka w nim zaszła.

Kiedy natknął się na pierwsze pale, sierść na karku zjeżyła mu się pod wpływem podniecenia. Zatrzymał się na skraju wioski, a gdy nie zastał w niej bestii, ruszył dalej na wschód, czujny i napięty jak struna. On tu był... to pewne. Trupy nie mogły mięć więcej jak kilka godzin, a krew nie zakrzepła jeszcze.

Dwa kilometry dalej, gdy zaczynał się już niepokoić, dotarł do niego zapach starej krwi, odchodów i spalenizny. Zwolnił do truchtu i napiął zmysły do granic wytrzymałości, zdecydowany nie dać się znowu zaskoczyć. Ale to antymagia pierwsza ostrzegła go przed zbiorowiskiem potężnej mocy, uśpionej teraz i nieaktywnej. Wstrzymując oddech, podkradł się w tamto miejsce i znieruchomiał zdumiony, z uszami sztywno wystawionymi do przodu.

Smokołak spał z łbem wspartym na wyciągniętych łapach i skrzydłami szczelnie przyciśniętymi do smukłych boków. Oddychał zdumiewająco cicho, a pod wpływem ruchów klatki piersiowej krew łuszczyła się z jego łusek sprawiając, że w blasku słońca wyglądał raczej na szkarłatnego niż czarnego. Drzemał na niewielkiej polanie, ukryty przed wścibskim wzrokiem gęstą dżunglą otaczającą łysowisko.

Sen zawahał się. Wcześniej, przed tą pamiętną porażką, zaatakowałby bez chwili zastanowienia, licząc na ciężki sen bestii i wybiegając spod szczelnego schronienia, jakie dawały mu zbite konary. Teraz już nie był taki głupi. Szansa, że bestia nie obudziłaby się, zanim dobiegłby do jej gardła czy brzucha, była minimalna, a on nie zamierzał popełniać tego samego błędu i rezygnować z ochrony drzew, gdzie smokołak nie mógłby uderzyć na niego z góry. Poza tym była jeszcze ciekawość.

Śpisz jak dziecko powiedział więc Uważaj, bo jeszcze ktoś odgryzie ci ogon.

Smokołak poderwał gwałtownie głowę i utkwił w nim rozżarzone spojrzenie fasetowych ślepi. Były w nich złość i zdumienie.

- Żyjesz.

Przecież nie zrobiłeś nic, by mnie zabić parsknął jednorożec z zamierzoną ironią Zdaje się, że niosłeś mnie właśnie w miejsce, gdzie moglibyśmy w spokoju powalczyć, a tu nagle zapomniałeś jak się lata i wypuściłeś mnie z łap. Musiałem gonić cię niemal tydzień, by upomnieć się o obiecany pojedynek.

Oczy czarno szkarłatnej bestii rozszerzyły się nieznacznie, ale był to jedyny objaw jej zdumienia. Nieśpiesznie rozłożyła skrzydła i wsparła się na nich.

- Więc nie tak łatwo cię zabić, jak myślałem - powiedziała z namysłem, wstając powoli. Złudnie powoli - Zapamiętam to na przyszłość. Wyjdź. Chcę zobaczyć, czy rzeczywiście jesteś cały.

Ogier zaśmiał się cicho.

Masz problemy ze wzrokiem? zapytał zaczepnie, cofając się jeszcze głębiej w cień A może myślisz, że dam się nabrać drugi raz? kolejny krok w tył. Źrenice Vaidena rozszerzyły się, gdy przeszedł na widzenie cieplne Albo po prostu nie masz sił na walkę. Rozczarowałeś mnie... myślałem, że spotkałem w końcu godnego przeciwnika.

Jeszcze zanim przebrzmiało ostatnie słowo, smokołak błyskawicznie nabrał powietrza i wypluł kulę niebieskiego ognia prosto w kierunku jednorożca. Sen odskoczył, ostrzeżony antymagią, że ładunek był zbyt potężny, by jego naturalne osłony wytrzymały. Wszystkie drzewa stojące na drodze wirującej kuli natychmiast popękały z gorąca i zwaliły się od impetu magii niczym słomki, ale żadne z nich na dłużej nie zajęło się ogniem. Dżungla wybuchła gwarem oburzonych ptaków i małp.

Pudło! krzyknął ogier, zawracając i ruszając swobodnym galopem. Ku swej uciesze usłyszał jak smokołak ryczy ze złością i wzbija się w powietrze, przy wtórze łamanych gałęzi i szumu powietrza.

Następny pocisk miał wiele mniejszą moc, ale był równie celny mimo gęstego listowia nad głową Snu, smok musiał więc wyczuwać jakoś swój cel. To jednocześnie komplikowało sytuację i ją ułatwiało. Wprawdzie jednorożec nie miał możliwości ukrycia się, gdyby coś poszło naprawdę źle, nie musiał jednak znajdować sposobu na wabienie przeciwnika podczas gonitwy, którą miał w planach. Przyjął pocisk na osłony, zaciskając zęby, gdy zadrżały od jego mocy i przyśpieszył, kierując się na wschód, w stro...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin