Norton Andre - Nie ma nocy bez gwiazd (01-02).pdf

(609 KB) Pobierz
353980078 UNPDF
Andre Norton
Nie Ma Nocy Bez Gwiazd
No Nights Without Stars
Przek²ad: Konrad Brzozowski
Smuga ciemnego, t²ustego dymu leniwie unosz¸ca siè nad za²omem by²a
wystarczaj¸cym ostrze¾eniem. Sander zelizn¸² siè z grzbietu Rhina i zacz¸² skradaä siè
powoli w gðrè stromego zbocza. Wierzchowiec rðwnie ostro¾nie pod¸¾a² za jedcem. Ju¾
od wielu dni nie napotkali ¾adnego obozowiska. Torba na prowiant, ktðr¸ dwiga² Rhin,
by²a pusta, a g²ðd coraz bardziej dokuczliwy. Od dwudziestu czterech godzin Sanderowi nie
uda²o siè nic upolowaä, a ledwie dojrza²e ziarna, ktðre zebra² po drodze, by²y raczej
marnym posi²kiem.
Pièä dni temu opuci² ziemie, do ktðrych jeszcze czasami docierali cz²onkowie Klanu
Jaka. Gdy po tym, jak go potraktowano, wyjecha² z wioski, ruszy² prosto na wschðd,
w kierunku legendarnego morza. Wydawa²o mu siè, ¾e osi¸gnie cel... ¾e zg²èbi tajemnice
staro¾ytnych miast i udoskonali swðj kunszt obrðbki metalu, ¾eby jego ludzie nie musieli
nabywaä metalowych przedmiotðw od Kupcðw. Mia² nadziejè, ¾e po powrocie poka¾e
Ibbetsowi i pozosta²ym, czego siè nauczy², i przekona ich, ¾e nie jest ju¾ uczniem
o niewielkich umiejètnociach, lecz prawdziwym kowalem, ktðry pozna² tajniki Pradawnej
Wiedzy. D²uga i mècz¸ca wèdrðwka po dzikich pustkowiach ostudzi²a nieco jego zapa²
i nauczy²a ostro¾noci, nie zgasi²a jednak samego rðd²a gniewu uw²aczaj¸cej decyzji, jak¸
podj¸² Ibbets.
Wcisn¸² siè teraz mièdzy ska²y i naci¸gn¸² g²èboko maskuj¸cy kaptur. Nie by²
myliwym, ale ka¾dego cz²onka Klanu ju¾ od dziecka uczono, jak zachowaä siè w obliczu
niebezpieczeîstwa. Sander wiedzia², ¾e powinien pozostaä niezauwa¾ony do chwili, gdy
przekona siè, ¾e nic mu nie grozi.
W dole rozci¸ga²a siè dolina rzeki, ktðra dalej zmienia²a siè w ogromne rozlewisko.
Widaä by²o tylko jeden brzeg, ten, na ktðrym zbiornik ²¸czy² siè z rzek¸. W tym w²anie
miejscu Sander dostrzeg² jakie zabudowania. Nie przypomina²y one w niczym
prowizorycznych namiotðw, w jakich mieszkali ludzie Klanu. By²y to normalne domy.
Zbudowano je z grubych drewnianych bali, ktðre teraz spowija² gèsty dym. Wioska
wygl¸da²a na zniszczon¸.
Nawet z tej odleg²oci by²o widaä poskrècane i nieruchome cia²a mieszkaîcðw. Musieli
paä ofiar¸ najazdu. Byä mo¾e rze by²a dzie²em okrutnych Morskich Rekinðw z po²udnia.
Jeli tak, to wrðd ruin nie nale¾a²o siè spodziewaä nikogo ¾ywego.
Ogieî powoli trawi² kolejne budynki. Atak najwyraniej nast¸pi² od strony morza, od
strony l¸du widaä by²o bowiem kilka nietkniètych domostw. Sander nie mia² jednak
w¸tpliwoci, ¾e dok²adnie je spl¸drowano, choä najedcy zapewne zostawili sporo
wartociowych rzeczy. Wiedzia², ¾e dla mieszkaîcðw wioski by² to okres ¾niw. Gdy
wyje¾d¾a², jego ludzie (za takich przynajmniej uwa¾a² ich jeszcze do niedawna; skrzywi² siè
z przykroci¸ na tè myl) w²anie polowali i robili zapasy suszonego mièsa.
Choä koczowniczy lud Klanu by² ca²y czas w drodze, Sander pamièta² o istnieniu
innych plemion, ktðre osiad²y tu i ðwdzie na sta²e. Opowiadali o nich Kupcy. Mðwili
o klanach, ktðre zajmowa²y w²asne tereny i uprawia²y ziemiè. Mieszkaîcy ze spl¸drowanej
wioski rðwnie¾ musieli zajmowaä siè rybo²ðwstwem. Sander poczu² nag²y skurcz ¾o²¸dka.
Uwa¾nie przygl¸da² siè wiosce. Chcia² mieä pewnoä, ¾e gdy podejdzie bli¾ej, nie wpakuje
siè prosto w zasadzkè.
Rhin zaskamla² cicho i tr¸ci² Sandera pyskiem. Br¸zowo¾ð²te futro zwierzècia ju¾
zgèstnia²o przed nadchodz¸c¸ zim¸. Potè¾ne szczèki rozchyli²y siè lekko i wyjrza² z nich
d²ugi, spiczasty jèzor. Zwierzè wpatrywa²o siè w p²on¸ce zgliszcza, a w oczach odbija²o mu
siè wiat²o taîcz¸cych p²omieni. Sander nie dostrzeg² jednak w jego zachowaniu ¾adnych
oznak niepokoju, a tylko zwyk²¸ ostro¾noä, jak¸ Rhin zawsze zachowywa² w zetknièciu
z czym nowym lub nieznanym. Nie mruga² nerwowo oczami ani nie macha² w napièciu
ogonem. Usiad² spokojnie na skraju urwiska, zupe²nie nie dbaj¸c o to, ¾e jego g²owa
odcina²a siè teraz wyranie na tle nieba i kto w wiosce mðg²by go wypatrzyä. Obserwuj¸c
jego zachowanie, Sander wiedzia², ¾e przynajmniej na razie nic im nie grozi. Inteligentne
zwierzè potrafi²o wyczuä to, czego ¾aden cz²owiek nie by²by w stanie odkryä swymi
przyt²umionymi zmys²ami.
Kowal odwa¾y² siè wstaä, nie dosiad² jednak Rhina, lecz ruszy² powoli w dð² zbocza,
wykorzystuj¸c ka¾d¸ mo¾liw¸ kryjðwkè. Wierzchowiec, niczym rudobr¸zowy duch,
pod¸¾a² krok w krok za nim. Na wszelki wypadek Sander trzyma² w rèku gotowy do
u¾ycia miotacz na strza²ki. Poluzowa² te¾ zapiècie pochwy, w ktðrej tkwi² d²ugi myliwski
nð¾.
Im bli¾ej spl¸drowanej wioski siè znajdowali, tym silniej by²o czuä zapach spalenizny.
Nie by² to jedynie sw¸d pal¸cego siè drewna. Rhin warkn¸² cicho, wèsz¸c. Jemu rðwnie¾
nie podoba² siè zapach, ktðry teraz da²o siè wyczuä ju¾ ca²kiem wyranie. W koîcu jednak,
s¸dz¸c z jego reakcji, zwierzak nie odkry² nic niebezpiecznego.
Sander okr¸¾y² miejsce, w ktðrym le¾a²y zakrwawione zw²oki i omin¸² spalon¸ czèä
wioski, kieruj¸c siè w stronè mniej zniszczonych domðw. Czu² teraz inny zapach, wie¾y
i nieznajomy. Wiatr przyniðs² go wraz z hukiem fal rozbijaj¸cych siè o wybrze¾e. Czy
naprawdè dotarli do morza, czy by²o to tylko wièksze jezioro?
Gdy zbli¾yli siè jeszcze bardziej do nienaruszonych chat, kowal zawaha² siè. Nie by²
pewien, czy powinien siè tam zapuszczaä. G²ðd pcha² go jednak dalej i po chwili razem
z Rhinem znaleli siè w uliczce mièdzy domami. By²a tak w¸ska, ¾e id¸c obok siebie,
z trudem siè w niej miecili.
Z bliska okaza²o siè, jak masywne by²y ciany wykonane z bali. Okna umieszczono
w nich bardzo wysoko, tu¾ pod samym dachem. Po chwili dotarli do koîca alejki, skrècili
w prawo i stanèli przed najbli¾szymi drzwiami.
Zbite z szerokich i ciè¾kich desek, wisia²y teraz bezw²adnie na jednym zawiasie.
Nietrudno by²o zgadn¸ä, ¾e kto wy²ama² je z ogromn¸ si²¸. Rhin warkn¸² i wyszczerzy² k²y,
mièdzy ktðrymi nerwowo drga² d²ugi jèzor. Tu¾ za progiem le¾a² martwy cz²owiek. Jego
plecy by²y jedn¸ wielk¸ plam¸ zaschniètej krwi. Wieniak le¾a² twarz¸ do ziemi, ale Sander
wcale nie mia² ochoty przygl¸daä mu siè bli¾ej.
Ubranie nieznajomego w niczym nie przypomina²o skðrzanej odzie¾y, jak¸ nosili ludzie
Klanu. Mia² na sobie br¸zow¸ tunikè z grubo plecionej tkaniny, lune spodnie z tego
samego materia²u i sznurowane buty. Sander nie bez wahania omin¸² mè¾czyznè i wszed² do
rodka. Wnètrze domu nosi²o wyrane lady pospiesznego przeszukiwania. Doko²a wala²y
siè porozrzucane i zniszczone sprzèty.
W rogu pod cian¸ le¾a²y poskrècane zw²oki. Sander przyjrza² siè im przez krðtk¸
chwilè, po czym odwrðci² wzrok. Choä najedcy poniszczyli i spl¸drowali urz¸dzenie
chaty, od razu zorientowa² siè, ¾e mieszkaîcy wioski musieli byä o wiele bogatsi od ludzi
Klanu. Bior¸c pod uwagè osiad²y tryb ¾ycia rybakðw, by²o to ca²kiem zrozumia²e.
Pod¸¾aj¸c za stadami, jego ludzie nie mogli taszczyä ze sob¸ sto²ðw i krzese². Sander
zatrzyma² siè i podniðs² z ziemi roz²upan¸ misè.
Zaintrygowa² go ozdobny wzðr. Z pozoru przypomina² ciemne kreski odcinaj¸ce siè
wyranie na tle jasnobr¸zowej gliny, linie szybko jednak u²o¾y²y siè w obraz lec¸cych
ptakðw.
Odwrðci² siè. Chcia² jak najszybciej przeszukaä kosze na ¾ywnoä i wydostaä siè
z tego domu umar²ych. Z zewn¸trz dobieg²o warkniècie Rhina. Zwierzè by²o niespokojne.
Niepokðj udzieli² siè rðwnie¾ Sanderowi, kowal jednak zmusi² siè do spenetrowania domu.
Znalaz² m¸kè zmieszan¸ z pokruszonymi orzechami. U¾ywaj¸c rozbitego naczynia
nape²ni² torbè. Uda²o mu siè jeszcze odkryä dwie suszone ryby. Reszta zapasðw,
prawdopodobnie celowo zniszczona, nie nadawa²a siè do jedzenia. Ten obraz
nieuzasadnionego okrucieîstwa i nienawici spowodowa², ¾e Sander prawie uciek² z chaty.
Na zewn¸trz odetchn¸² z ulg¸.
Zdecydowa² siè przeszukaä kolejny budynek. To jednak, co zobaczy² w rodku, tak go
przerazi²o, ¾e szybko siè wycofa². Nie mðg² znieä widoku kolejnych zmasakrowanych cia².
Wygl¸da²o na to, ¾e najedcy, kimkolwiek byli, nie tylko w okrutny sposðb wymordowali
mieszkaîcðw wioski, ale pastwili siè nad ich cia²ami. Sander odetchn¸² g²èboko, z trudem
powstrzymuj¸c md²oci, i szybko wycofa² siè w¸sk¸ uliczk¸ poza zabudowania.
Wiedzia², ¾e bez wzglèdu na to, co tam spotka, musi poszukaä jeszcze jednego miejsca.
Ka¾da wioska mia²a swojego kowala. Odruchowo dotkn¸² rèk¸ torby, w ktðrej
przechowywa² narzèdzia wszystko, co pozosta²o mu po ojcu. Ibbet z pewnoci¸ chcia²by
zagarn¸ä i to, podobnie jak odebra² Sanderowi kuniè, ale tutaj chroni²y m²odego kowala
stare obyczaje.
Najwièksze m²oty i d²uta pochowano oczywicie wraz z cia²em Dullana, jego ojca.
Wierzono, ¾e mia²y moc w²aciciela, ktðry u¾ywa² ich za ¾ycia, i ¾e powinny spocz¸ä
w ziemi wraz z nieboszczykiem. Wszystkie pozosta²e narzèdzia dziedziczy² syn i tego prawa
nie mog²a mu odebraä ¾adna si²a. Sander wiedzia² jednak, ¾e to, co posiada, nie wystarczy,
jeli uda mu siè spe²niä najwièksze marzenie jeli dotrze do miejsca, o ktðrym opowiadali
Kupcy, do miejsca, gdzie znajdowano staro¾ytny metal. Bardzo chcia² tam dotrzeä i zg²èbiä
sekret starej sztuki, dzi nieosi¸galnej nawet dla najlepszych kowali.
Zacisn¸² wièc zèby i skoncentrowa² siè na odnalezieniu kuni. Stara² siè nie zwa¾aä na
smrðd i okrutnie zmasakrowane zw²oki. Rhin niechètnie pod¸¾a² jego ladem, piszcz¸c
i powarkuj¸c. Kowal wiedzia², ¾e zwierzèciu absolutnie nie podoba²o siè to miejsce i ¾e
instynkt nakazywa² mu natychmiastowy odwrðt. Wiedzia² te¾ jednak, ¾e Rhin jest do niego
bardzo przywi¸zany i za nic nie zostawi²by go teraz samego.
Od wielu pokoleî ludzie Klanu i zwierzèta pomagali sobie wzajemnie. Wspð²praca
zaczè²a siè ju¾ w Mrocznych Czasach. Jak wynika²o z legend i opowieci, ktðre powtarzali
Zapamiètywacze, zwierzèta takie jak Rhin by²y w przesz²oci znacznie mniejsze. Nazywano
je w dawnej mowie Kojotami.
Na wiecie ¾y²o wtedy wiele rð¾nych zwierz¸t i tylu ludzi, ¾e nie sposðb by²o policzyä
ich wszystkich. Potem jednak Ziemia zawirowa²a, zwiastuj¸c nadejcie Mrocznych Czasðw.
Przez skorupè planety przebi²y siè gðry ognia, pluj¸c p²omieniami, dymem i law¸. Wody
wyst¸pi²y z brzegðw i zala²y l¸d ogromnymi falami. W innych miejscach woda ust¸pi²a i dno
oceanu zamieni²o siè w pustyniè. Po tych kataklizmach przyszed² mrðz, a za nim nadci¸gnè²y
chmury truj¸cych gazðw.
Tu i ðwdzie kto prze¾y², jednak wièkszoä ludzi i zwierz¸t wyginè²a. Kiedy w koîcu
niebo przejani²o siè nieco, wszèdzie nasta²y ogromne zmiany. Niektðre zwierzèta
z pokolenia na pokolenie stawa²y siè coraz wièksze, podobnie zreszt¸ jak ludzie, o ktðrych
kr¸¾y²y opowieci, ¾e swymi rozmiarami przewy¾szali niegdy dwukrotnie mieszkaîcðw
Klanu. Historie takie przywozili ze sob¸ Kupcy. Wiadomo by²o jednak, ¾e rozpuszczaj¸ oni
rð¾ne plotki, aby zniechèciä innych do podrð¾y, ktðre mog²yby zagroziä ich interesom. Byli
zdolni wymyliä ka¾d¸ historiè, byle tylko s²uchacze nie zapragnèli wyjechaä do miejsc,
z ktðrych sami Kupcy brali swoje towary.
Sander przystan¸², wyci¸gn¸² w²ðczniè i zacz¸² rozgrzebywaä zgliszcza spalonego domu.
Nie by²o mowy o pomy²ce. Znalaz² kowad²o, du¾e i solidne, ale niestety zbyt ciè¾kie, by
da²o siè je zabraä. By²a to jednak wyrana wskazðwka, ¾e kiedy w tym miejscu musia²a siè
znajdowaä kunia.
Po krðtkich, ale dok²adnych poszukiwaniach odnalaz² jeszcze du¾y kamienny obuch.
Choä trzonek m²ota by² prawie ca²kowicie spalony, jego najcenniejsza czèä pozosta²a
nietknièta. Chwilè pðniej dostrzeg² mièdzy zgliszczami jeszcze jeden obuch, tym razem
trochè mniejszy. To by²o wszystko.
Kowal uniðs² d²oî i wypowiedzia² tajemne s²owa. Nawet jeli w²aciciel tych
przedmiotðw spoczywa² gdzie pod zgliszczami i nadal wi¸za²a go z narzèdziami magiczna
moc, bo odszed² z tego wiata w nag²y i nieoczekiwany sposðb, teraz bèdzie wiedzia², ¾e
dosta²y siè one w odpowiednie rèce. Dzièki zaklèciu nie bèdzie z²y, wiedz¸c, ¾e jego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin