Martin Michelle - Diablica z Hampshire.rtf

(443 KB) Pobierz
Michelle Martin

Michelle Martin

DIABLICA Z HAMPSHIRE

Przekład

Maria Głowacka

1

Katharine Glyn z rozbawieniem obserwowała, jak Thomas Carrington usiłuje napełnić jej szklankę lemoniadą, nie oblewając przy tym, jak to miał w zwyczaju, ani swego surduta w purpurowe prążki, ani swych butów, ani wreszcie jej samej.

Tym razem jego wysiłki uwieńczył sukces.

- Brawo, Tommy! - powiedziała z uznaniem, gdy szklanka bezpiecznie dotarła wreszcie do jej rąk. - To był prawdziwy majstersztyk.

- Nabrałem wprawy - odrzekł, uśmiechając się z zakłopotaniem.

- To widać. Nim sezon dobiegnie końca, będziesz niedoścignionym mistrzem elegancji i wdzięku - zauważyła panna Glyn, a w jej oczach pokazały się wesołe błyski.

- No, no, Kate, chyba trochę przesadziłaś. Nie zapominaj rautu u Bennetów z ubiegłego tygodnia.

- Ktoś cię szturchnął w ramię, Tommy! Jestem pewna, że ktoś cię potrącił - zauważyła z powagą.

Nagle jej wzrok zatrzymał się na lady Huntington, której imponujących rozmiarów ciało wciśnięte było w suknię, niemal trzeszczącą pod tym niewyobrażalnym naporem. Lady Huntington, matka pięciu córek na wydaniu, mówiła coś z przejęciem jakiemuś wytwornie ubranemu dżentelmenowi, którego Katharine Glyn nigdy dotąd nie widziała. Włosy miał ciemne i krótko ostrzyżone, oczy szare i lekko przymknięte, gdy, bez szczególnego entuzjazmu, przytakiwał lady Huntington. Jego wyrazistą twarz znaczyły wystające kości policzkowe i kanciasty podbródek. Panna Glyn musiała przyznać, że był wyjątkowo przystojny.

- Tommy, kim jest ten piękniś usidlony przez lady Huntington? - zapytała.

Carrington posłusznie podążył za jej wzrokiem.

- Och - odrzekł bez specjalnego zainteresowania. - To chyba lord Blake. Naśladowca Brakstona, sądząc po surducie. Jak można się ubierać w tak niewyszukany sposób?

- Jak widać nie każdy musi hołdować modzie, mój drogi. Co wiesz o tym, w tak niewyszukany sposób ubranym, lordzie Blake'u?

- Niewiele. Chyba nie bywa w mieście zbyt często. Och, jest jednak coś, słyszałem, że dla swoich kochanek jest hojny. A gdy tylko zjawia się w mieście, natychmiast oblega go tłum wielbicielek.

- Aha! „Tańczy dziś lekko w niewieściej alkowie, przy dźwięcznej lutni miłosnych akordach”[1].

Carrington spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Ryszard III, akt pierwszy, scena pierwsza.

Jednak Carrington wciąż zdawał się nie rozumieć.

Katharine uśmiechnęła się.

- To Szekspir, Tommy, dla podkreślenia, jak bardzo mnie bawi odkrycie wśród nas rozpustnika.

- To niezupełnie rozpustnik. Nie uwodzi niewinnych panienek. Interesują go jedynie doświadczone kobiety.

- Boże mój! A to szczwany lis.

Carrington uśmiechnął się szeroko.

- Przykro mi, że cię rozczarowałem, Kate.

- Cóż, przynajmniej ma na tyle zdrowego rozsądku, aby nie udawać, że się dobrze bawi - zauważyła, obserwując jednocześnie, jak lord Blake bezskutecznie usiłuje uwolnić się od niezmordowanej lady Huntington. - Czy Montclairowie kiedykolwiek wydali udany bal?

- Z tego, co wiem, nie. Czy uważasz, że powinniśmy posłać po specjalistów od balsamowania zwłok?

Katharine podniosła do ust szklaneczkę z ponczem.

- Sądzę, że nasi gospodarze już o tym pomyśleli - rzuciła złośliwie, gdy lady Danforth, zanadto wystrojona i upudrowana, zbliżyła się do nich, aby porwać ze sobą Carringtona... w jakim jednak celu, Katharine nie miała pojęcia.

Pozostawiona sama sobie, podeszła do wychodzących na ogród przeszklonych drzwi i oparłszy się o chłodne szyby, jakby w ten sposób chciała uciec od dusznego powietrza zatłoczonej sali balowej, oddała się jednej ze swoich ulubionych rozrywek: obserwowaniu najzabawniejszych słabostek wielkiego świata, który przesuwał się przed jej oczami.

Zerknęła na tego nierozpustnika, ale zasłoniły go dwie matrony. Każda z nich, panna Glyn była tego pewna, próbowała wcisnąć swoje niezamężne córeczki jakiemuś niczego niepodejrzewającemu poczciwcowi. A piękniś był kolejną partią na tym małżeńskim targu. Z każdą chwilą stawał się dla niej coraz mniej ciekawy. Co za nudy.

Odwróciła się w poszukiwaniu ciekawszego obiektu i jej wzrok zatrzymał się teraz na lordzie Bingsleyu, największym dandysie ostatniej dekady, rozmawiającym o czymś z gospodarzem balu. Ulubieniec wielu młodych mężczyzn z towarzystwa, nie wyłączając Tommy'ego Carringtona, lord Bingsley, zaskakiwał wszystkich oszałamiającym strojem na każdym przyjęciu czy balu, w którym uczestniczył.

Dziś wieczorem zjawił się ubrany w wieczorowy surdut w różowe i srebrne prążki, niebieską kamizelkę w złote cętki i jasnożółte pantalony. Jego jasne włosy ufryzowane były a la Byron, fular zawiązany zgodnie z modą minionego tygodnia, a rogi kołnierzyka były tak sztywne i sterczały tak wysoko, że głowa lorda Bingsleya sięgała o dobre pięć centymetrów wyżej niż zazwyczaj. Całość robiła niesamowite wrażenie.

Zanim jednak Katharine Glyn zdołała uświadomić sobie, jak bardzo to było w złym guście, gospodyni balu, pulchna matrona około trzydziestki, posiadaczka sześciorga dzieci i okropnej fryzury ozdobionej pawimi piórami, zbliżyła się do niej w towarzystwie dwóch mężczyzn do złudzenia przypominających Adonisa i Satyra. Adonis był jasnowłosym młodym dżentelmenem o bardzo sympatycznej fizjonomii, nieśmiałym uśmiechu i stosownym stroju. Satyr natomiast przystojnym pięknisiem, który przed chwilą rozmawiał z lady Huntington. Katharine odniosła wrażenie, że spierał się o coś z Adonisem. W pewnej chwili wyglądało to nawet tak, jakby się chciał wycofać, ale Adonis skutecznie mu to uniemożliwił.

- Droga panno Glyn - powiedziała lady Montclair - chciałabym przedstawić pani sir Williama Athertona oraz lorda Blake'a. Sir William bardzo pragnie poznać miss Fairfax, a ponieważ jest pani jej opiekunką, pomyślałam, iż stosownie będzie, jeśli to ty ją przedstawisz.

- Dziękuję, ale nie sądzę, aby to było konieczne - odpowiedziała panna Glyn. - Jestem pewna, że pani zrobi to z większym niż ja zaangażowaniem.

- Ale... ale panno Glyn - zawołał złotowłosy młodzieniec. - Jeśli pani jest rzeczywiście opiekunką panny Fairfax, to chyba oczywiste, że powinienem się przedstawić najpierw pani.

- Doskonale - odparła Katharine, z pewnym ociąganiem odwracając wzrok od nieco sennych oczu lorda Blake'a. - Czy jest pan żonaty, sir Williamie?

Mężczyzna się zaczerwienił.

- Dobry Boże, panno Glyn, oczywiście, że nie jestem! Nigdy nie byłem nawet zaręczony.

- Ach tak. A ile pan ma lat?

- Dwadzieścia sześć.

Powoli poruszyła wachlarzem.

- To już samo w sobie jest zdumiewające. Każdy młody mężczyzna, który mając dwadzieścia sześć lat, nie był przynajmniej dwukrotnie zaręczony, zasługuje na to, aby mu się wnikliwie przyjrzeć.

- Panno Glyn, proszę o wybaczenie, ja... nie miałem nawet okazji, żeby się zaręczyć. Byłem na kontynencie.

- W jakim celu? - zapytała.

Sir William patrzył na nią, jakby nie rozumiał sensu pytania. Lord Blake trącił go łokciem i szepnął mu coś na ucho. Sir William zaczerwienił się, po czym odparł:

- Walczyłem na wojnie, panno Glyn.

- Ach tak! Z jakimi efektami?

- Wierzę, że... że wypełniłem mój obowiązek.

- I to wystarczy, sir Williamie. Skąd pochodzi pańska rodzina?

- Z Suffolk, panno Glyn. Jesteśmy starą rodziną z odpowiednimi dochodami. Z moich najbliższych pozostała mi tylko matka.

- Był pan osobiście zamieszany w jakiś skandal?

- Boże uchowaj, skądże!

- Szkoda. A więc ma pan to jeszcze przed sobą - oświadczyła. - Lady Montclair, może pani przedstawić tego dżentelmena Georginie.

- Ależ, panno Glyn, pani powinna to zrobić - zaprotestowała lady Montclair. - Panna Fairfax jest tak oblegana przez młodych dżentelmenów, że jeśli to ja przedstawię jej sir Williama, z pewnością nie zwróci na niego uwagi. Jeśli jednak zrobi to pani, przynajmniej na niego spojrzy.

Panna Glyn uśmiechnęła się.

- Nie bardzo rozumiem, co innego mogłaby zrobić, ale dobrze, niech będzie tak, jak pani proponuje. A pan, lordzie Blake, też pragnie być przedstawiony pannie Fairfax?

- Dziękuję, nie - odrzekł lord Blake, nie kryjąc znudzenia. - Za bardzo jestem onieśmielony jej urodą, aby się zdobyć na jakąś sensowną rozmowę.

Katharine Glyn spojrzała na niego z rozbawieniem i zaczęła rozglądać się po sali w poszukiwaniu swojej przyjaciółki i towarzyszki, panny Georginy Fairfax, dwudziestoletniej piękności, której lśniące czarne włosy, głęboko osadzone błękitne oczy, twarzyczka w kształcie serduszka, zgrabna figura i łagodne usposobienie wielu mężczyzn przyprawiały o zawrót głowy. Dodatkowym atutem pięknej panny była ogromna fortuna.

W końcu ją zauważyła. Panna Fairfax stała zaledwie kilka kroków na lewo od niej, otoczona przez sześciu młodych elegantów.

- Chodźmy, sir Williamie - powiedziała panna Glyn, ciągnąc go w stronę otaczającego pannę Fairfax męskiego kręgu.

Używając na zmianę łokcia i uprzejmych przeprosin, osiągnęła zamierzony efekt. Wielbiciele panny Fairfax, choć niechętnie, rozstąpili się i panna Glyn podprowadziła sir Williama do obiektu jego westchnień i dokonała krótkiej prezentacji.

Kiedy jednak zauważyła, jak pod wpływem uśmiechu blond boga pod jej przyjaciółką uginają się nogi, a jej twarz nagle blednie, nie mogła opanować rozbawienia. Nigdy nie widziała panny Fairfax w takim stanie. Blond bóg z Olimpu był również nieco wytrącony z równowagi, nie na tyle jednak, aby nie móc poprowadzić swojej wybranki na parkiet.

Samotność panny Glyn nie trwała zbyt długo, ponieważ już po chwili podeszła do niej siostra Tommy'ego, Elizabeth Carrington.

- Kim jest ten młody bóg, który tańczy właśnie z Georginą i dlaczego najpierw mnie z nim nie poznałaś? - zapytała.

Katharine opowiedziała jej krótko, czego dowiedziała się o sir Williamie, po czym skierowała rozmowę na inny temat:

- Kim jest ten Blake, który przez cały czas dotrzymuje towarzystwa sir Williamowi? Znasz go?

- Nie - odparła miss Carrington. - I niewiele o nim wiem. To najwyraźniej jego pierwszy sezon w Londynie po latach nieobecności.

- Wygląda na sensownego.

- I ma furę pieniędzy.

- Biedaczysko. Nic dziwnego, że ta Huntington tak na niego poluje. Majątek i tytuł. Jakie to pospolite. Zaczynam tracić do niego sympatię. Szkoda. Odniosłam wrażenie, że mógłby mnie nieźle bawić.

- Kate, ciebie wszyscy bawią.

- To prawda. Jednak lord Blake szczególnie. Tommy twierdzi, że panienki przepadają za nim. Jak myślisz, zabrał dziś ze sobą jakąś?

- Kate, nie bądź śmieszna!

- Nie jestem śmieszna, tylko zrozpaczona. Jeśli wkrótce nie dostrzegę czegoś interesującego, zasnę na stojąco.

Rozejrzała się po sali i szybko odkryła, że mężczyzna, o którym mowa, tańczył właśnie z drugą na liście najpiękniejszych kobiet na tym balu.

- O Boże! - zawołała.

- Co się stało?

- On zna Priscillę Inglewood. Widzisz? Uśmiecha się do niej.

Panna Carrington podążyła za jej wzrokiem.

- Już wiem, skąd znam to nazwisko! Siostry Pomeroy twierdzą, że ten Blake wrócił do miasta właśnie z powodu Priscilli.

- Chcesz powiedzieć, że ma zamiar związać się z Panną Doskonałą? To pogrąża go w moich oczach ostatecznie. Szkoda, wygląda dosyć... zajmująco. Cóż, muszę znaleźć inny obiekt zainteresowania. Nie rozmawiałam jeszcze z księżną Newberry.

- Uważaj, Kate. Lady Mankin - zwyczajna baronowa - zjawiła się dziś w prawie identycznej sukni i księżna jest wściekła.

- Wcale się nie dziwię. Lady Mankin wyszła, naturalnie?

- Oczywiście! Biedaczka była zdruzgotana. Wątpię, czy jeszcze kiedyś otrzyma zaproszenie od kogoś z towarzystwa, a jej zgłoszenie do klubu Almack's stoi teraz pod dużym znakiem zapytania.

- Och, co za dramat w towarzystwie. Nawet w Drury Lane nie zobaczy się lepszego.

W chwilę później panna Glyn złożyła wyrazy współczucia księżnej Newberry, przeżyła kadryla z młodym Carringtonem i odprawiła z kwitkiem z pół tuzina dżentelmenów, palących się do zawarcia z nią znajomości... aby mieć łatwiejszy dostęp do panny Fairfax.

Nie potrafiła ukryć, jak bardzo nie cierpiała pochlebstw, szczególnie z ust dżentelmenów szukających ładnej buzi i fortuny, a nie charakteru. Jej zadaniem było trzymać takich niegodziwców jak najdalej od panny Fairfax. Traktowała ich więc tak, by na długo zapomnieli o swoich marzeniach.

To, że żaden, chcący zawrzeć związek małżeński mężczyzna, nie jest nią zainteresowany, Katharine Glyn wiedziała od dawna. Jednak wcale z tego powodu nie cierpiała, nie zależało jej bowiem ani na konkurentach, ani na ich kiepskich wierszach, ani na samym wyjściu za mąż. Jej dochody, aczkolwiek skromne, zapewniały środki do życia i niczego więcej nie potrzebowała.

Uważając, że najwyższy czas wracać do domu, zaczęła się rozglądać za swoją podopieczną, co, jak się okazało, wcale nie było łatwe. W końcu znalazła ją w jakimś ustronnym miejscu, pochłoniętą rozmową z panną Carrington.

- Och, Katharine! - zawołała podekscytowana panna Fairfax na widok zbliżającej się przyjaciółki. - To najcudowniejszy wieczór w moim życiu! Właśnie zwierzałam się Beth ze wszystkich moich myśli i uczuć. Nic nie poradzę na to, że nie potrafię ich zatrzymać. Są jak potężny wodospad. Są...

- Cieszę się, Georgino - przerwała jej stanowczo panna Glyn. - Zanim jednak ten wodospad zaleje wszystko dookoła, chciałabym uświadomić ci, że minęła już druga i czas wracać do domu. Beth, myślę, że powinnaś poszukać swojego brata. Widziałam, jak rozmawiał z tą Morweną Devon.

- Co takiego? Znowu ta wymalowana modliszka? - oburzyła się panna Carrington. - Myślałam, że Tommy ma więcej rozumu - powiedziała, rzucając się na poszukiwanie zbłąkanego brata.

- Chodź, Georgino. - Panna Glyn wzięła przyjaciółkę pod rękę i pociągnęła ją w kierunku wyjścia. - Czeka cię jutro ciężki dzień i musisz się dobrze wyspać.

- Jutro, jutro! - powtarzała wciąż panna Fairfax. - Zobaczę go jutro. Och, Katharine, tyle się wydarzyło w ciągu tych ostatnich kilku godzin!

- To widać po twojej rozgorączkowanej twarzy i błyszczących oczach. Lepiej jednak będzie, jak opowiesz mi o tym w powozie. Uzewnętrznianie uczuć na środku sali balowej naraża na zarzut trzpiotowatości. To świadczy o braku obycia, a obycie, moja droga, jest bardzo ważne, jeśli się chce utrzymać odpowiednią pozycję w towarzystwie.

- Och, Kate - zachichotała panna Fairfax. - Mówisz od rzeczy!

Panna Glyn, która nigdy dotąd nie słyszała, żeby Georgina chichotała, poczuła niepokój. Szybko wyprowadziła młodą przyjaciółkę z sali i kiedy zajęły miejsce w powozie, a stangret zaciął konie, opadła na oparcie siedzenia i, spojrzawszy spod oka na pannę Fairfax, powiedziała:

- Możesz zaczynać.

- Nie patrz tak na mnie, Kate, jakbyś się obawiała czegoś strasznego - odparła panna Fairfax ze śmiechem. - Zapewniam cię, że jeszcze nigdy nie było mi tak cudownie. Kręci mi się w głowie i jest mi tak lekko, jakbym za chwilę miała się unieść do gwiazd, zatańczyć walca dookoła Wielkiego Wozu, wyśpiewać hymn Strzelcowi i dosiąść Wielkiej Niedźwiedzicy.

- Nic z tego, Georgino, dobrze wiesz, że nawet na koniu trzymasz się fatalnie.

- Och, Katharine! Jestem taka szczęśliwa! - powtarzała panna Fairfax. - Poznałam najcudowniejszego pod słońcem mężczyznę. Jest taki piękny, że, kiedy o tym myślę, czuję, jak zapiera mi dech w piersiach. Wiesz, przez pierwsze pięć minut znajomości nie mogłam wymówić słowa. Jest taki miły, uprzejmy, inteligentny i czuły. Ma tyle gracji i wdzięku, a przy tym tyle siły, że mógłby nieść mnie w ramionach na koniec świata.

Katharine straciła opanowanie i wybuchnęła śmiechem.

- Och, Georgie, gdybyś mogła siebie słyszeć. Jeszcze się nigdy tak nie ubawiłam.

- Ale ja mówię poważnie.

- Wiem, kochanie, wiem. To jest właśnie takie zachwycające. Miłość od pierwszego wejrzenia! Nigdy nie przypuszczałam, że zobaczę cię w takim stanie. I pomyśleć, że to ja się do tego przyczyniłam!

- Katharine, nie chciałabym, żebyś kpiła z moich uczuć do Will... do sir Williama.

- Przepraszam - odparła jej przyjaciółka z powagą. - Już nie będę, przyrzekam. Sama mnie jednak do tego sprowokowałaś... ale niech będzie, co ma być - odkaszlnęła. - Cieszę się, że wybrałaś kogoś, kto ma na imię William. Chrześcijańskie imię ma ogromny wpływ na charakter mężczyzny i szczęście jego małżonki. Taki na przykład Basil. To imię nieodparcie kojarzy mi się z łasicą. Wskazuje na mężczyznę, któremu nie powinny ufać ani kobiety, ani ich kieszenie. A Percy. Unikaj tego imienia, Georgino, jak diabeł święconej wody, ponieważ mężczyzna, który je nosi, nigdy nie wyrwie się z objęć swojej mamusi. Waldos zachoruje na podagrę, Brian odda się bez reszty polowaniom, a Roger rozpuście.

- Katharine, doprawdy! - zachichotała ponownie panna Fairfax.

- Natomiast William - ciągnęła jej przyjaciółka wciąż z tą samą powagą - to imię wspaniałe pod każdym względem. Kryje w sobie siłę i urok historii. Zauważ tylko, że kojarzy się z walką - przypomnij sobie Wilhelma Zdobywcę[2] - i twój Willie nie jest wyjątkiem. Jeśli będziesz go krótko trzymała, a nie bawiła się w jakieś ckliwe „mój słodki Willie”, myślę, że będą z niego ludzie. Moja rozmowa z nim była z konieczności króciutka i oczywiście potrzebuję więcej informacji, zanim ostatecznie powiem ci, co o nim myślę. Wspomniał, że ma jedynie matkę, to prawda?

- Tak. Jego ojciec zmarł cztery lata temu, pozostawiając po sobie jedyne dziecko, właśnie Williama.

- Doskonale. Nie będziesz musiała szukać mężów dla jego sióstr i spłacać długów jakiegoś brata utracjusza. A jakie ma zdanie na temat dzieci?

- Dzieci? - wykrztusiła z trudem panna Fairfax. - Katharine, my dopiero co się poznaliśmy!

- Ależ moja droga Georgino, słuchając, z jakim entuzjazmem mówisz o jego silnych ramionach, miałam prawo przypuszczać...

- Katharine, doprawdy! - prychnęła panna Fairfax. - Sir William to po prostu uprzejmy, inteligentny, dowcipny, wytwornie wyrażający się młody mężczyzna o szlachetnym sercu, mądrych oczach i...

- I jutro masz zamiar się z nim zobaczyć - dodała z uśmiechem Katharine Glyn.

- O tak! - westchnęła uszczęśliwiona Georgina. - Wildingowie zaprosili go na jutrzejszy raut. Czy życie nie jest cudowne?

Powóz zatrzymał się przed rezydencją Fairfaksów przy Russel Court, gdzie na obydwie panie czekał już Wainwright, majordomus Fairfaksów od dwudziestu prawie lat.

- Dobry wieczór, Wainwright - powiedziała panna Glyn, zdejmując płaszcz. - Ogromnie cię przepraszam za tę nieprzyzwoitą godzinę. Usiłowałam wyciągnąć pannę Fairfax wcześniej, ale tak świetnie się bawiła, że okazało się to zupełnie niemożliwe.

- Nic nie szkodzi, panno Glyn - odparł majordomus. - Piliśmy właśnie z Rossem herbatę w kuchni.

- Nie pozwól więc, aby ostygła - odpowiedziała z uśmiechem panna Fairfax. - Zamknij tylko drzwi i wracaj do Rossa. Katharine i ja idziemy natychmiast do łóżka.

- Doskonale, panienko. - Wainwright skłonił się nisko, podczas gdy one weszły na schody prowadzące do ich sypialni.

- Do łóżka, oczywiście - powtórzyła Katharine - ale dopiero wtedy, gdy opowiesz mi wszystko o sir Williamie Athertonie, moja droga.

- Powiedziałam ci wszystko, co wiem, Kate. Zapominasz, że dopiero dziś wieczorem się poznaliśmy.

- Nie, nie, moja droga. To ty zapominasz.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Nic, Georgino, nic! Idź do łóżka i śnij o swoim... nowym adoratorze.

- Och, Kate, czy nie jest cudowny! - powtórzyła panna Fairfax, obejmując ponownie przyjaciółkę. - Jestem pewna, że wy dwoje jutro będziecie mieli okazję lepiej się poznać.

- Jutro? Ależ ja jutro nie spotkam się z nim, Georgino.

- Ale raut u Wildingów...

- Nie wybieram się do Wildingów.

- Kate!

- Mówiłam ci już tydzień temu, że nie przyjęłam zaproszenia. Twoja popularność, Georgino, zmusiła mnie do życia, które mi wcale nie odpowiada. Ciągłe obcowanie z ludźmi na każdym kroku podkreślającymi swoją wyższość nawet świętego mogłyby wyprowadzić z równowagi... a obie wiemy, że nie jestem żadną świętą. Zrezygnowałam z rautu u Wildingów. Tęsknię do objęć Dantego, Swifta, Jonsona! Oni są wierni.

- Tak, ale teraz, kiedy poznałam sir Williama...

- To nie jest powód, dla którego mogłabym zrezygnować ze spędzenia wieczoru w bibliotece. Marzę o tym od miesiąca. To tempo, które w tym sezonie nam narzuciłaś, Georgino, niszczy moje duchowe życie. Sir William moje wstępne oględziny przeszedł pozytywnie i wszystko wskazuje na to, że twoje również. Zobaczymy, czy spełni nasze oczekiwania, nieprawdaż, Georgie?

- O tak! - westchnęła panna Fairfax, po czym zarumieniła się nagle.

- Wspaniale - odparła panna Glyn z uśmiechem. - Nim minie tydzień, sir William rozgłosi wszystkim dookoła swoją dozgonną miłość do ciebie.

2

Obie panny mieszkały razem w domu Fairfaksów przy Russel Court od półtora roku, od śmierci rodziców panny Fairfax. Jeremy, starszy brat Georginy, służył w kawalerii i nie mógł zapewnić siostrze opieki. W tej sytuacji opiekunowie dziewczyny, lord i lady Egerton, zaproponowali jej, aby zamieszkała z nimi. Jednak młodziutka panna Fairfax zdawała sobie sprawę z tego, że ta oferta nie była zupełnie szczera. Dla ludzi, którzy mieli cztery córki na wydaniu - w tym trzy niezbyt urodziwe - oraz dwóch synów, których upodobanie do pięknych młodych kobiet dla nikogo nie było tajemnicą, przyjęcie pod swój dach Georginy Fairfax mogłoby skończyć się katastrofą. I wtedy to Katharine Glyn zaproponowała, że może zamieszkać z panną Fairfax w roli jej opiekunki.

Panna Glyn straciła matkę, gdy miała pięć lat, ojca w wieku lat szesnastu. Wtedy to przeniosła się do domu Fairfaksów, wyznaczonych jej przez ojca na prawnych opiekunów. Od tej chwili datuje się jej przyjaźń z pięć lat młodszą Georginą. Śmierć państwa Fairfax w przededniu debiutu Georginy sprawiła, że ta przyjaźń jeszcze bardziej się zacieśniła.

Katharine doszła do wniosku, iż, skoro zdecydowała, że sama nie wyjdzie za mąż, powinna zająć się młodziutką przyjaciółką, przynajmniej do czasu, aż Jeremy Fairfax, dwudziestotrzyletni brat Georginy, mając dosyć służby w wojsku, wróci do Londynu i w sposób odpowiedzialny zajmie się siostrą. A że panna Glyn znana była w towarzystwie z inteligencji i dużej wiedzy o świecie - na tę opinię ciężko pracowała - Egertonowie, aczkolwiek z pewnym wahaniem, zaakceptowali w końcu jej propozycję.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin