Tove.Jansson-O.paszczaku.który.kochał.ciszę.doc

(74 KB) Pobierz
Tove Jansson

Tove Jansson

O Paszczaku, który kochał ciszę (ze zbioru: "Opowiadania z Doliny

Muminków")

Tłumaczenie: Irena Szuch - Wyszomirska

Zoceerowała: Małgorzata "Zuzanka" Krzyżaniak

 

-----------------------------------------------------------------

 

     Był sobie raz pewien Paszczak, który pracował  w  lunaparku,

co  przecież  nie musi od razu znaczyć, że było mu bardzo wesoło.

Dziurkował bilety odwiedzających lunapark,  żeby  nie  mogli  się

przypadkiem  zabawić  więcej niż raz, a już tylko taka rzecz może

przyprawić o smutek, jeśli się ją robi przez całe życie.

     Paszczak dziurkował  wciąż  i  dziurkował,  i  podczas  tego

zajęcia  marzył o tym, co będzie robił, kiedy wreszcie pójdzie na

emeryturę.

     W razie gdyby ktoś nie wiedział, co oznaczają  słowa:  pójść

na  emeryturę  -  wypada  wyjaśnić,  że to jest taki okres czasu,

kiedy można robić w całkowitym spokoju wszystko,  na  co  ma  się

ochotę, byleby się było dostatecznie starym.

     Przynajmniej  krewni  Paszczaka  wytłumaczyli  mu  to  w ten

sposób.

     Paszczak miał ogromnie dużo krewnych, całą masę  olbrzymich,

hałaśliwych  i gadatliwych Paszczaków, którzy klepali się wzajem­

nie  po  plecach  i  wytaczali   z   siebie   kolosalne   kaskady

śmiechu.   Lunapark był ich wspólną własnością; poza tym grali na

puzonie, rzucali młotem lub opowiadali wesołe historyjki,  czyli,

ogólnie   rzecz  biorąc,  zajmowali  się  straszeniem  wszystkich

dookoła.

     Nie mieli jednak złych zamiarów.

     Paszczak zaś nie posiadał nic, wywodził się z bocznej linii,

to  znaczy  był  krewnym  pół  na pół, a ponieważ nigdy nie umiał

nikomu  niczego  odmówić i nie czynił hałasu swoją osobą, zatrud­

niano go jako  niańkę  do  dzieci,  kręcił też karuzelą oraz, jak

powiedzieliśmy, dziurkował bilety.

     - Jesteś samotny i nie masz nic do roboty - mówili życzliwie

jego  krewni.  -  Rozruszasz  się  trochę, jeśli nam co nieco po­

możesz, a poza tym będziesz w towarzystwie!

     - Ja nigdy  nie  jestem  samotny  -  próbował  im  tłumaczyć

Paszczak.  - Nie mam na to czasu. Tyle jest osób, które chcą mnie

rozruszać. Przepraszam, ale ja bym tak chętnie...

     - Dobrze - mówili krewni, klepiąc go po ramieniu. - Tak  być

powinno. Nigdy sam, zawsze na pełnych obrotach!

     Paszczak dziurkował więc  dalej  i marzył o wielkiej, cudow­

nej, cichej samotności, w nadziei, że postarzeje się możliwie jak

najszybciej.

     Karuzele  kręciły się, trąby grzmiały, a Gapsy, Homki i Mim­

ble pokrzykiwały co wieczór w wagonikach torpedy.

     Niejaki Edward wygrał pierwszą nagrodę za  tłuczenie  porce­

lany  i  wokół  rozmarzonego, smutnego Paszczaka tańczono i krzy­

czano, śmiano się i kłócono, jedzono  też  i  pito,  aż  w  końcu

Paszczak zaczął się po prostu bać hałaśliwego tłumu, który  zaba­

wiał się w lunaparku.

     Sypiał zaś w pokoju dziecinnym Paszczaków, jasnym i miłym za

dnia,  lecz  nie  najprzyjemniejszym  w  nocy,  gdyż  dzieciarnia

budziła się co chwilę, a on musiał je uciszać nastawiając pozyty­

wkę, aby zasnęły.

     Potem,  w  ciągu  dnia,  zatrudniano go przy najróżniejszych

drobnostkach, wszędzie, gdzie tylko potrzebna była pomocna  ręka,

w  domu  pełnym  Paszczaków,  i  miał  towarzystwo  aż do nocy, a

wszyscy wokół byli w dobrych humorach i opowiadali, co myślą,  co

robią  i  co  będą  robili.  Ale  nigdy  nie  dawali  mu czasu na

odpowiedź.

     - Czy ja będę już niedługo stary? - spytał raz Paszczak pod­

czas obiadu.

     -  Stary?  Ty?  -  wykrzyknął wesoło jego stryjaszek. - Nie,

jeszcze długo nie. Bądź w weselszym  nastroju  -  każdy  ma  tyle

lat, na ile się czuje.

     -  Ale  ja  czuję się okropnie stary - powiedział Paszczak z

nadzieją.

     - Tere-fere - odrzekł stryjaszek. -  Dziś  wieczór  będziemy

mieli  fajerwerki,  żeby  się  trochę rozruszać, a orkiestra dęta

będzie przygrywała aż do wschodu słońca.

     Ale fajerwerków nie było, natomiast  spadł  ogromny  deszcz,

który padał całą noc i nazajutrz, i następnego dnia, i przez cały

tydzień.

     Prawdę powiedziawszy deszcz padał bez  przerwy  przez  osiem

tygodni. Nikt nigdy w tych stronach nie słyszał o czymś podobnym.

     Lunapark  stracił  kolor  i  zwiądł   jak   kwiat.   Zbladł,

zardzewiał  i skurczył się - a że był zbudowany na piasku, wszys­

tko powoli zaczęło się rozpadać.

     Torpeda osiadła z westchnieniem, karuzele kręciły się w koło

w wielkich, szarych kałużach i zjeżdżały dzwoniąc cicho do nowych

rzek, które wyżłobił deszcz. Cała dzieciarnia - małe Homki,  Mim­

ble,  Gapsy i jak się tam jeszcze nazywały, przykładając pyszczki

do szyb, patrzyły, jak lipiec przemija w  deszczu  i  odpływa  od

nich wraz z muzyką i barwami.

     Zwierciadła  z  Gabinetu  Luster  rozprysły  się  na miliony

mokrych odłamków, a  namokłe  papierowe  róże  z  Pawilonu  Cudów

płynęły  przez  pola.  W  całej okolicy rozlegało się żałosne za­

wodzenie dzieciarni.

     Doprowadzała ona swoich tatusiów i mamy do rozpaczy,  dzieci

bowiem  nie  miały  co  robić i tylko jęczały nad utraconym luna­

parkiem.

     Z drzew zwisały oklapłe proporczyki i puste powłoki balonów.

Pawilon Cudów pełen był błota, a słynny krokodyl z trzema głowami

wyruszył w kierunku morza, pozostawiając  po  sobie  dwie  głowy,

gdyż, jak się okazało, były one przymocowane za pomocą kleju biu­

rowego.

     Paszczaków to wszystko niezwykle bawiło.

     Stali w oknach i śmiejąc się klepali  nawzajem  po  plecach,

pokazywali palcami i krzyczeli:

     -  Patrzcie! Płynie kurtyna z Tajemnic Arabii! A tam podłoga

do tańca!

     - Spójrzcie, na dachu Filifionki siedzi  pięć  nietoperzy  z

Domku Strachów! Czy to nie wspaniałe!

     Postanowili, w znakomitych humorach, uruchomić ślizgawkę, ma

się rozumieć, wówczas, gdy woda przemieni się w lód, i pocieszali

Paszczaka, że znowu będzie mógł dziurkować bilety.

     - Nie! - rzekł nieoczekiwanie Paszczak. - Nie, nie, nie! Nie

chcę! Chcę natomiast iść na emeryturę. I  robić  to,  na  co mam

ochotę. I być absolutnie sam, gdzieś, gdzie jest cicho.

     -  Ależ,  mój  kochany  -  powiedział  ze  zdziwieniem  jego

bratanek. - Czy mówisz poważnie?

     - Tak - odrzekł Paszczak. - Każdziutkie słowo.

     - Dlaczego więc nie powiedziałeś nam tego wcześniej? - zapy­

tali jego krewni zdumieni. - Sądziliśmy, że jest ci wesoło.

     - Nie miałem odwagi - wyznał Paszczak.

     Wtedy  śmieli  się znowu, uważając, że to okropnie komiczne,

że Paszczak przez całe życie robił to, na  co  nie  miał  ochoty,

tylko dlatego, że nie potrafił odmówić.

     -  No,  więc na cóż masz ochotę? - spytała jego ciotka tonem

zachęty w głosie.

     - Chciałbym wybudować dom dla lalek - wyszeptał Paszczak.  -

Najładniejszy  na świecie dom dla lalek, wielopiętrowy, z ogromną

ilością pokoi, które byłyby jednakowo puste i ciche.

     Wówczas Paszczaki tak zaczęły się śmiać, że aż część z  nich

musiała usiąść. Kuksając się nawzajem w boki, krzyczały:

     -  Dom dla lalek! Słyszeliście! Powiedział: dom dla lalek! -

i śmiały się, wycierając łzy z oczu, i mówiły: -  Ależ,  kochany!

Rób to, na co masz ochotę! Damy ci stary park, ten babci. Powinno

tam być teraz zupełnie cicho. I możesz sobie robić, co  zechcesz,

i  bawić  się,  jak  ci  się  podoba. Życzymy powodzenia i dobrej

zabawy.

     - Dziękuję - powiedział Paszczak, czując skurcz w  dołku.  -

Wiem, że zawsze mieliście wobec mnie dobre zamiary.

 

                           .oOo.

 

     Marzenie o domu dla lalek z pięknymi cichymi pokojami znikło

- Paszczaki przepędziły je swoim śmiechem. Właściwie nie  było  w

tym  ich winy. Zmartwiłyby się najpewniej, gdyby powiedziano im o

tym. Tak. Opowiadać przedwcześnie o swoich najskrytszych tajemni­

cach jest rzeczą bardzo niebezpieczną.

     Paszczak  poszedł  do  starego  parku,  który teraz był jego

własnością. Klucz miał z sobą.

     Park był zamknięty i pusty od czasu, gdy  babcia  puszczając

fajerwerki  zaprószyła  kiedyś ogień w domu, a potem wyprowadziła

się wraz z całą rodziną.

     Było to dawno temu i Paszczak z trudnością odnajdywał drogę.

     Las  rozrósł  się,  a ścieżki zalała woda. Gdy szedł, deszcz

przestał padać równie nagle, jak zaczął przed ośmioma tygodniami.

Ale  Paszczak nie zauważył tego. Był całkowicie pochłonięty żalem

z powodu utraconych marzeń i ogromnie zmartwiony, że nie miał już

ochoty zbudować domu dla lalek.

     Po  jakimś czasie spostrzegł, że między drzewami prześwituje

mur. Tu i ówdzie był wyszczerbiony, lecz nadal  pozostał  jeszcze

bardzo wysoki. Żelazna furtka zardzewiała i Paszczak z trudnością

otworzył zamek.

     Wreszcie wszedł i zamknął furtkę za sobą. I nagle  zapomniał

o  domu  lalek.  Bowiem  po  raz pierwszy w życiu otworzył własne

drzwi, a także zamknął je za sobą. Był u siebie. Nie mieszkał już

u kogoś.

     Deszczowe  chmury z wolna rozpraszały się i wyjrzało słońce.

Mokry ogród parował i skrzył się wokół niego zielony i beztroski.

Nikt  nie  przycinał  tu  gałęzi  i nie sprzątał od bardzo dawna.

Drzewa sięgały gałęziami aż do  ziemi,  krzewy  wspinały  się  na

drzewa, a wśród zieleni dzwoniły strumyki, które babcia zaprojek­

towała w swoim czasie i kazała przekopać. Teraz nie  służyły  już

nawadnianiu,  istniały same dla siebie, pozostało jednak nad nimi

wiele mostków, chociaż ścieżki znikły od dawna.

     Paszczak pogrążył się w zielonej  przyjaznej  ciszy,  otulał

się w nią, nasiąkał nią i czuł się młody jak nigdy przedtem.

     "Och,  jak  to  przyjemnie  być wreszcie starym i przejść na

emeryturę  -  myślał.  -  0,  jakże  kocham  swoich  krewnych!  A

szczególnie teraz, gdy nie potrzebuję o nich myśleć".

     Brodził  w wysokiej błyszczącej trawie, obejmował drzewa, aż

w końcu zasnął na polance w samym środku ogrodu. Tam właśnie  on­

giś  był  dom  babci.  Czasy jej wielkich festynów z fajerwerkami

dawno już się skończyły. Rosły tu młode drzewa, a na miejscu syp­

ialni  wyrósł  olbrzymi  krzew  polnej róży z tysiącem czerwonych

kwiatów.

     Nadeszła noc pełna wielkich gwiazd, a Paszczak wędrował  za­

kochany  w  swoim ogrodzie, tak rozległym i tajemniczym, że nawet

można było w nim zabłądzić. Ale nie miało to większego znaczenia,

bowiem przez cały czas było się w domu.

     Wędrował i wędrował.

     Odnalazł  stary  sad  owocowy, gdzie jabłka i gruszki leżały

rozsiane po ziemi, i  przez  chwilę  myślał:  "Jaka  szkoda.  Nie

zdołam  zjeść nawet połowy. Trzeba by..." - ale potem zapomniał o

tym, oczarowany samotnością i ciszą. Jego własnością było światło

księżyca między pniami, zakochał się w najpiękniejszych drzewach,

wiązał wieńce z liści i wkładał je sobie na szyję, i żal mu  było

przespać tą pierwszą noc.

 

                           .oOo.

 

     Rano  zadźwięczał  stary  dzwonek, który jeszcze wisiał przy

furtce. Paszczak zaniepokoił się. Ktoś chciał wejść  z  zewnątrz,

ktoś  czegoś chciał od niego. Ostrożnie sunął pod krzakami wzdłuż

muru, starając się czynić to bez szelestu. Dzwonek odezwał się po

raz  drugi.  Paszczak  wyciągnął szyję i zobaczył zupełnie małego

Homka, który stał i czekał przed furtką.

     - Idź sobie! - krzyknął Paszczak. - To jest teren  prywatny.

Ja tu mieszkam.

     - Wiem - odpowiedział mały Homek. - Paszczaki przysłały mnie

tu z obiadem dla ciebie.

     - Ach, tak, to milo z ich strony  -  powiedział  pojednawczo

Paszczak.

     Otworzył  furtkę, wziął przez szparę koszyk, po czym zamknął

ją na powrót. Homek stal jeszcze i patrzył. Przez chwilę panowała

cisza.

       -  No, jak ci się wiezie? - spytał Paszczak niecierpliwie.

Stał, przestępując z nogi na nogę; pragnął jak najszybciej wrócić

do ogrodu.

     - Źle - odpowiedział Homek szczerze. - Wszystkim wiedzie się

bardzo źle. Nam, którzy jesteśmy mali. Nie  mamy  już  lunaparku.

Nic, tylko się smucimy.

     -  O  - powiedział Paszczak patrząc w ziemię. Nie chciał, by

zmuszano go do myślenia o czymś smutnym, ale był tak  przyzwycza­

jony, żeby słuchać, gdy ktoś  mówi, że nie mógł odejść.

     - I tobie, widzę, smutno - powiedział Homek ze współczuciem.

- Dziurkowałeś bilety. Ale jeśli ktoś był bardzo mały, obdarty  i

brudny,  to  dziurkowałeś  w powietrzu! I pozwalałeś nam wchodzić

dwa albo trzy razy na ten sam bilet!

     - Tylko dlatego, że trochę niedowidzę - wyjaśnił Paszczak. -

No, co? Nie idziesz jeszcze do domu?

     Homek  kiwnął  głową,  ale  stał dalej. Podszedł do furtki i

wsunął pyszczek między pręty.

     - Wujku - szepnął. - Mamy tajemnicę.

     Paszczak przeraził się, ponieważ nie lubił cudzych  tajemnic

i zwierzeń. Ale Homek, wyraźnie poruszony, mówił dalej:

     -  Uratowaliśmy prawie wszystko. Złożone jest w szopie Fili­

fionki. Nie masz pojęcia, jakżeśmy tyrali  -  ratowaliśmy  i  ra­

towali.  Wymykaliśmy  się  w nocy i wyciągaliśmy wszystko z wody.

Ściągaliśmy z drzew, suszyliśmy i doprowadzali do  porządku,  jak

tylko się dało!

     - O czym ty mówisz? - zapytał Paszczak.

     -  O  lunaparku,  jasne!  -  krzyknął  Homek. - Wszystko, co

zdołaliśmy znaleźć, wszystkie kawałki,  które pozostały!  Czy  to

nie wspaniale! Może Paszczaki poskładają części, a wtedy będziesz

mógł znowu dziurkować bilety.

     - Oh! - wymamrotał Paszczak i postawił koszyk na ziemi.

     - Pięknie, co? Ale żeś się zdziwił! - powiedział  Homek,  po

czym roześmiał się, pomachał łapką i znikł.

 

                           .oOo.

 

     Nazajutrz  rano  Paszczak, niespokojny, czekał przy furtce i

gdy tylko pojawił się Homek z obiadem w koszyku, zaraz zawołał:

     - No? Jak poszło?

     - Nie chcą - odrzekł Homek; był przygnębiony. - Mają  zamiar

zrobić  ślizgawkę.  A  większość  z  nas  zasypia  snem  zimowym;

zresztą, skąd byśmy wzięli łyżwy...

     - To przykre - powiedział Paszczak i kamień spadł mu z  ser­

ca.

     Homek  nie  odpowiedział. Był zanadto rozczarowany. Postawił

tylko koszyk na ziemi i poszedł z powrotem.

     "Biedne  dziecko"  -  pomyślał  Paszczak.  Potem  zajął  się

rozmyślaniami  nad  budową  szałasu  z  gałęzi, który miał zamiar

wznieść na ruinach domu swojej babci.

 

                          .oOo.

 

     Paszczak budował szałas cały dzień i cieszyło go  to  okrop­

nie;  budował, dopóki nie zrobiło się zbyt ciemno, żeby cokolwiek

widzieć, i zasnął szczęśliwy i  zmęczony,  i  spał  bardzo  długo

następnego ranka.

     Kiedy przyszedł do furtki, żeby wziąć obiad, okazało się, że

Homek już tam jest. Na wieku koszyka leżał list  podpisany  przez

całą masę dzieci.

 

     Kochany  wujku  -  czytał  Paszczak. - Oddajemy ci wszystko,

ponieważ jesteś dobry, i może będziemy mogli wejść  do  środka  i

pobawić się z tobą, ponieważ lubimy cię.

 

     Paszczak nic nie mógł zrozumieć, ale straszne przeczucie za­

częło uciskać mu żołądek.

     Potem to zobaczył. Przed furtką dzieciaki  poznosiły wszyst­

ko, co znalazły w lunaparku. Nie było tego mało. Większość rzeczy

była  połamana  i zestawiona w niewłaściwy sposób, a wszystko ra-

zem  wyglądało bardzo dziwnie i bezsensownie. Utracony, ale kolo-

rowy  świat  z drewna, jedwabiu, drutu, papieru i z zardzewiałego

żelaza. Świat ten patrzył na Paszczaka z żałoscią i oczekiwaniem,

a Paszczak odpowiadał mu spojrzeniem pełnym paniki.

     W końcu wrócił do ogrodu i dalej budował swój szałas pustel­

nika.

     Budował i budował, ale nic  mu  się  nie  udawało.  Pracował

niecierpliwie,  w  zamyśleniu, aż nagle dach runął, a cały szałas

położył się płasko na ziemi.

     - Nie, nie - powiedział Paszczak. - Nie chcę. Akurat właśnie

nauczyłem się odmawiać. Jestem na emeryturze. Robię to, na co mam

ochotę. I nic poza tym. - Mówił tak kilkakrotnie, za każdym razem

coraz groźnej. Potem wstał, przeszedł na przełaj przez ogród, aby

otworzyć furtkę, i zaczął wciągać  wszystkie  połamane  graty  do

środka.

 

                           .oOo.

 

     Dzieciarnia  siedziała na wysokim, pobtłukiwanym murze wokół

ogrodu Paszczaka, niby szare wróble, tyle że zupełnie cicho.

     Czasem któryś szepnął:

     - Co on teraz robi?

     - Ciicho - odpowiadał inny. - On nie chce rozmawiać.

     Paszczak porozwieszał na drzewach lampiony i papierowe róże,

miejscami uszkodzonymi odwracając je do pni. Potem zajął się tym,

co kiedyś było karuzelą. Części jednak nie pasowały do siebie,  a

polowy było brak.

     -  Nic z tego nie będzie! - krzyknął ze złością. - Spójrzcie

tylko! Wszystko to  złom  i  rupiecie!  Nie!  Nie  wolno  wam  tu

wchodzić i pomagać mi!

     Z  muru  rozległ się pomruk zachęty i sympatii, ale nikt nic

nie powiedział.

     Tymczasem Paszczak próbował zrobić dla siebie  mieszkanie  z

resztek  karuzeli.  Potem  ustawił  konie  w  trawie i łabędzie w

strumyku, resztę zaś odwrócił do góry nogami i pracował  tak,  że

pot  zalewał  mu  czoło.  "Dom  dla  lalek! - myślał z goryczą. -

Szałas pustelnika! Wszystko to na  nic,  cała  robota  do  luftu,

będzie tylko gwar i krzyki, tak jak było przez całe życie..."

     Potem spojrzał w górę i krzyknął:

     -   Nie  siedźcie  tam  i  nie  gapcie  się!  Biegnijcie  do

Paszczaków i powiedzcie, że  jutro  nie  chcą  obiadu.  Natomiast

niech  mi  przyślą  gwoździe  i  młotek,  świecę,  sznur  i  parę

dwucalowych desek. I to prędko!

     Dzieciaki roześmiały się zachwycone i pobiegły.

     - A nie mówiliśmy - zawołały Paszczaki klepiąc się  nawzajem

po plecach. - Smutno mu tam, biedakowi. Tęskni biedaczek za swoim

lunaparkiem!

     Posłali więc dwa razy tyle wszystkiego, o co prosił, a  poza

tym  jedzenia na cały tydzień, dziesięć metrów czerwonego aksami­

tu, długie arkusze złotego  i  srebrnego  papieru  i  na  wszelki

wypadek  pozytywkę.

     -  Nie,  nie  -  powiedział Paszczak - pudła z muzyką tu nie

wpuszczę. I niczego, co hałasuje!

     - Oczywiście, że nie - odrzekły dzieci, posłusznie stawiając

pozytywkę przed furtką.

     Paszczak   budował   i   budował.  A  podczas  gdy  budował,

stwierdzał mimo woli, że ta  praca  sprawia  mu  przyjemność.  Na

drzewach migotały tysiące  odłamków luster, kołysząc się na wiet­

rze, a wysoko na wierzchołkach Paszczak wbudował małe  ławeczki i

miękkie  gniazdka, gdzie można było siedzieć i pić sok, nie będąc

przez  nikogo  widzianym, lub też spać. A na mocnych konarach po-

wiesił huśtawki.

      Umieścić torpedę było bardzo trudno. Szyny musiały być trzy

razy krótsze niż dawniej, bo tylko tyle z nich zostało.  Paszczak

pocieszał  się  jednak, że teraz nikt ze zjeżdżających nie będzie

miał stracha. A na zakończenie jazdy lądowało się w strumieniu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin