Edmund Niziurski - 2 - Nowe przygody Marka piegusa.pdf

(838 KB) Pobierz
Edmund Niziurski
Uuk Quality Books
EDMUND NIZIURSKI
NOWE PRZYGODY MARKA
PIEGUSA
Wydawnictwo LITERATURA
Łódź, 1997
Wydanie I
41620504.001.png
ROZDZIAŁ I
NA POCZĄTKU BYŁO NIEPOSŁUSZEŃSTWO POSPOLITE •
MAREK KUPUJE ANAKONDĘ • MUSTAFON IDIOSYNKRAZY
Czy tych fatalnych zdarzeń nie można było przewidzieć? Oczywiście, że można było i
to, co się stało w ów feralny piątek, nie było ani dla mnie, ani dla detektywa Hippollita
Kwassa, ani dla nikogo, kto znał Marka, żadnym zaskoczeniem. A czy można było temu
zapobiec? O, to już inna sprawa! Wszak Markowi stale przytrafiały się przygody z byle czego
i byłoby naiwnością mniemać, że niedawna przeprowadzka rodziny Piegusów z Bielan do
Szczęśliwic mogła tu cokolwiek zmienić. Marek sam powinien o tym dobrze wiedzieć, ale...
no, cóż, jak wiemy, rozsądek nie należał do najsilniejszych stron tego chłopca.
W piątek po południu pani Piegusowa powiedziała:
- Marku, jestem na dziś umówiona z moim bioenergoterapeutą i zostawiam
mieszkanie pod twoją opieką, bo pan Surma i Alek wrócą dopiero późnym wieczorem. O
piątej przyjdą ludzie z firmy „Minotaur”, wiesz, tacy w pomarańczowych ubraniach i będą
nam zakładać alarm przeciwko złodziejom. Przyrzeknij, że będziesz ich pilnował i nie
wyjdziesz ani na chwilę!
- Przyrzekam, mamo - rzekł szybko Marek niecierpliwie zerkając na zegar. Chciał,
żeby matka wyszła jak najprędzej i miał swoje powody.
- Pamiętaj, masz tutaj siedzieć plackiem i poza tymi ludźmi z „Minotaura” nikogo nie
wpuszczać!
- Cioci Dory też nie? - Marek zainteresował się wyraźnie.
- Ciocię Dorę tak, bo ciocia Dora należy do rodziny - wyjaśniła matka - zrozumiałeś?
- Tak, mamo.
- To okropna dzielnica, kręcą się tu różne podejrzane typy. Więc uważaj, jak ktoś
zadzwoni do drzwi najpierw upewnij się przez judasza, czy to nie jakiś oszust, albo nie daj
Boże, znów ten komornik, co nas nachodzi i chce nam zabrać telewizor, żeby zaspokoić
wierzycieli.
- Mamo, a kto to są wierzyciele?
- To tacy ludzie, co wierzyli, że tato odda im pożyczone pieniążki. Przecież wiesz, że
nasz kochany tatuś narobił długów i bimba sobie.
- Wcale nie bimba - zaprotestował Marek - tylko leczy się w sanatorium.
- Raczej się tam ukrywa - rzekła z goryczą matka - a nam zostawił cały ten pasztet na
głowie, więc uważaj...
- Będę uważał, mamo, ale po czym poznam tego komornika?
- Jest wielki, łysy, gładko wygolony i uśmiecha się lisio...
- Lisio?
- Tak i jeszcze jedno. Nie sprowadzaj mi tutaj żadnych kolegów!
- Ależ mamo...
- W żadnym wypadku. Znoszą mi jakieś paskudztwa w rodzaju barakudy.
- Barakuda nic jest paskudztwem - jęknął Marek patrząc niecierpliwie na zegar - ona
jest całkiem miła, co mama chce od barakudy?
- Nie życzę sobie... masz talent dobierania samych stukniętych kolegów... zupełnie
nieodpowiedzialnych. Wiesz, jak łatwo wpadasz w tarapaty, nie chcę, żeby przez tych
łobuzów coś ci się przytrafiło. Trzymaj się od nich z daleka, zwłaszcza od tego przygłupa, co
lata na materacu i od tego idioty, co okręca sobie szyję wężem dusicielem jak szalikiem.
- Nie wiem, o kim mama mówi - mruknął Marek urażony, że tak się traktuje znanego
sportowca Adriana Swędziaka, mistrza lotów na paralotni oraz znakomitego znawcę i
przyjaciela zwierząt Sylwestra Baruszyńskiego z klasy siódmej B, prezesa Kolegium
Zwierzęcego (jak wiadomo pod tą nazwą kryło się po prostu kółko przyrodnicze Markowej
budy).
- A wracając do cioci Dory - dodała matka już w drzwiach - bądź dla niej, synku,
bardziej grzeczny.
- Kiedy ona wciąż mi zagląda do gardła i każe połykać pastylki.
- Ale pożyczyła nam pól miliarda starych złotych na mieszkanie. Pomyśl o tych
miliardach, synku, a przełkniesz jej pastylki gładko.
Kiedy matka wyszła, Marek ponownie spojrzał na zegar i zakręcił się niespokojnie.
Dochodziła czwarta, a o tej właśnie godzinie miał odbyć ważne spotkanie w Salamandrze
właśnie z prezesem Baruszyńskim, czyli Baruchem i dokonać życiowej transakcji, a
mianowicie zakupu na wyjątkowo korzystnych warunkach dwu węży dusicieli. Chodziło o
dwie młodziutkie, zaledwie metrowej długości, anakondy, ale Marek liczył na to, że uda mu
się podchować „maleństwa” do czasu, aż osiągną podaną w encyklopedii długość jedenastu
metrów. Tym sposobem Marek zostałby właścicielem najdłuższych dusicieli w kraju. To była
kusząca perspektywa...
Skąd ta okazja na tani zakup? Otóż od pewnego czasu mówiło się w budzie, że prezes
jest w poważnych opałach domowych. I rzeczywiście, Marek sam to potwierdził wczoraj,
kiedy spotkał Sylka po drodze do szkoły. Biedny Baruch wyglądał jak siedem nieszczęść.
Jego dawniej pełne rumiane policzki były zapadnięte i pobladłe, jego niegdyś żywe oczka za
okularkami teraz były podpuchłe tudzież zaczerwienione i wydawały się jeszcze mniejsze niż
zwykle. Mówił cicho, nieswoim chropawym głosem, a jego ulubiona tresowana biała myszka
Miki, którą stale nosił w kieszeni, łaziła mu po szyi i twarzy domagając się żałosnym piskiem
śniadania, lecz on nawet tego nie zauważył. Świadczyło to niewątpliwie o głębi jego
prostracji.
- Co z tobą, chłopie? - zapytał ze współczuciem Marek.
- Nie pytaj - zachrypił Sylek - to już koniec.
- O czym ty mówisz? Koniec czego?
- Wszystkiego - zajęczał. - Koniec z moimi zwierzętami i ze mną też koniec... Ona
powiedziała, że sprzeda moje zwierzęta, a jak nie kupią, to odda je do uśpienia, bo tylko
zabierają mi czas, bo przez nie marnuję moje zdolności i nie rozwijam się... W domu będzie
tolerowała tylko kanarka albo... kotka.
- Tak powiedziała? Ale... ale kto?
- Jak to kto?! No, ona, ta malowana balerina.
- Ba... balerina? - wytrzeszczył oczy Marek.
- No, pani Baruszyńska numer dwa - Baruch uśmiechnął się gorzko. - Ty nie wiesz, że
teraz mam nową, piękną mamę?
Zatkało mnie.
- Na zawsze?
- Nie wiem. Moje ciotki mówią, że ona zatrzymała się u nas tylko przelotnie, po
drodze do Metropolitan Opery w Nowym Jorku, albo do Hollywood. Jest młoda, energiczna,
troskliwa i lubi uszczęśliwiać. Mnie też postanowiła... Powiedziała, że dotąd rosłem jak psi
grzybek pod płotem, a naprawdę to jestem brylant...
- Brylant? Ty?
- Nie oszlifowany. Tak powiedziała. I powiedziała, że ona mnie oszlifuje i postara się
mądrze, z pożytkiem dla mojej kariery, zagospodarować mój wolny czas.
- Ładnie powiedziane.
- A wszystko dlatego, że nie chce być, jak te złe macochy z bajek i przyrzekła mojemu
tacie, że zadba o moją przyszłość. Tak mi powiedziała.
- Niebezpieczna historia! Przestraszyłeś się?
- Z początku nie bardzo, ale potem... - głos prezesa załamał się, otarł oczy.
- Co potem? - dopytywał Marek.
- Czy ty wiesz, co ona mi zrobiła?
- No... zaczęła organizować ci wolny czas.
- Właśnie, ale jak?
Marek wzruszył ramionami.
- Zgadnij!
- No, nie wiem... Zafundowała ci lekcje tenisa?
- Ba, żeby to! - jęknął Baruch.
- Może kurs komputerowy?
- Gdzie tam, ona gardzi komputerami. Mówi, że zabijają prawdziwą sztukę. Wpadła
na bardziej oryginalny pomysł.
- Załatwiła ci kurs chińskiego?
- Nie, nie zgadłeś.
- No, to nie wiem.
- Ona powiedziała, że mam dobry głos i słuch, i że zrobi ze mnie śpiewaka, tenora!
- Śpiewaka?! Tenora?! - Marek wytrzeszczył oczy.
- Operowego. Ona jest bardzo ambitna.
- O... operowego tenora?! Z ciebie? To obłęd.
- No właśnie. Ale ona tak nie uważa. Wmówiła sobie, że mogę zostać sławnym
artystą, takim jak Caruso, Kiepura czy Pavarotti... I na początek urządziła mi po trzy godziny
solmizacji dziennie.
- So... solmizacji?
- No, wiesz, musisz czytać nuty z solfeża i wyśpiewywać: do-do, re-re, mi-mi, fa-fa...
całą gamę do góry i z powrotem, a potem jeszcze inaczej: sol mi, sol mi, la sol, la sol i
parasol. Oszaleć można. Tak mi dosoliła, bracie! Trzy godziny dziennie aż do zachrypnięcia!
- To okropne! - wykrzyknął Marek przejęty losem prezesa.
- Nie mam już na nic czasu - jęknął Baruch - nawet tyle, żeby nakarmić zwierzaki.
Najbardziej żal mi anakond dusicieli. Widziałeś je, są milutkie...
- No, nie wiem, czy to słowo akurat pasuje do nich - rzekł Marek. - Ja bym
powiedział, że są po prostu wspaniałe i... groźne. Lubię groźne zwierzęta - dodał po chwili.
- To jeszcze mikrusy, mają dopiero po metrze wzrostu, prawie niemowlaki, ale
zobaczysz, jak urosną. Wtedy dopiero będą groźne! - oznajmił Baruch. - Niestety, nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin