David Morrell (1985) - Bractwo kamienia.pdf

(2768 KB) Pobierz
David Morrell
David Morrell
BRACTWO
KAMIENIA
Przekład: Krystyna Rabińska
Tytuł oryginału: The Fraternity of the Stone
Data wydania polskiego: 1991
Data pierwszego wydania oryginalnego: 1985
1
Mojej matce Beatrice z miłością
2
Pod pewnymi względami zawód agenta wywiadu przypomina życie zakonne, wymaga dyscypliny
i osobistych wyrzeczeń, które przywodzą na myśl średniowieczne klasztory.
Z „Raportu Amerykańskiej Komisji Senackiej do spraw Kościoła
na temat działalności wywiadowczej”, 1976.
PROLOG
RYCERZE BOGA
Ojcowie Pustyni
Egipt, rok 381
Niebezpiecznie rozczłonkowane cesarstwo rzymskie w rozpaczliwym dążeniu do utrzymania jedności uznało
chrześcijaństwo za religię panującą. Fanatycy oburzeni kalaniem ich wyznania polityką, wycofali się z życia
publicznego i udali się na pustynię egipską. Zamieszkali w tamtejszych grotach i szukali mistycznego
pojednania z Bogiem.
Kiedy rozeszła się wieść o natchnionych pustelnikach, szybko dołączyli do nich inni rozczarowani chrześcijanie
i założyli rządzącą się srogimi prawami religijną wspólnotę, której życie polegało na postach, modlitwie i
fizycznym umartwianiu. Do roku 529 surowe zasady życia „Szaleńców Bożych”, jak ich niekiedy nazywano,
zaczęły przenikać na północ ku Europie.
I tak narodziły się chrześcijańskie zakony.
Starzec z gór
Persja, rok 1090
Hassan ibn al-Sabbah, przywódca sekty fanatyków muzułmańskich, uznał morderstwo za święty obowiązek w
walce o odebranie władzy tureckim najeźdźcom i sprzymierzonemu z nimi egipskiemu kalifowi. W niedługim
czasie jego tajne sprzysiężenie zabójców w imię wiary przeniknęło na zachód do Syrii, gdzie każdy z następców
Hassana przybierał miano „Starca z Gór”. W roku 1096 z Europy przybyli zbrojnie na Bliski Wschód
pobłogosławieni przez papieża rycerze krzyżowi, aby rozpocząć Świętą Wojnę z muzułmanami, wojnę, której
celem było odzyskanie Świętego Grobu. Najeźdźcy zwrócili oczywiście na siebie uwagę „Starca” i jego
wyznawców, znanych jako hashishi, ponieważ, jak mniemano, palili haszysz, żeby wprawić się w stan religijnej
ekstazy i szału, co miało im pomóc w przygotowaniu się na ewentualną śmierć męczeńską.
Krzyżowcy jednak źle wymawiali słowo hashishi.
Do Europy przywieźli inne określenie: asasyni — skrytobójcy.
Święty terror
Palestyna, rok 1192
Słońce chyliło się już ku zachodowi, lecz piasek pustyni jeszcze nie ostygł. Otoczony strażą obszerny namiot z
ciężkiego żaglowego płótna nieznacznie falował, poruszany lekkimi podmuchami zamierającego wiatru. Lśniące
od potu, wyczerpane konie wzbijały tumany kurzu. Z przeciwnych obozów nadjeżdżali rycerze. Każdy orszak
poprzedzony był pocztem sztandarowym. Na chorągwiach widniały trzy złote lwy, jeden nad drugim, na
czerwonym polu — to Anglicy; złote lilie na błękitnym polu — to Francuzi. Choć zjednoczeni świętym celem,
rycerze różnili się głęboko w ocenie kwestii politycznych, gdyż Francuzi rościli sobie pretensje do ziem, które
znajdowały się na ich terytorium, ale były w rękach Anglików. Ze względu na owe napięte stosunki żaden z
oddziałów nie zamierzał przybyć pierwszy na miejsce spotkania, aby nie narażać się na upokarzające
oczekiwanie. Zwiadowcy porozmieszczani na pobliskich wydmach informowali więc o ruchach orszaków, aby
oba mogły przybyć na miejsce jednocześnie.
Wreszcie kolumny spotkały się. Każda z nich składała się z czterech emisariuszy wraz ze świtą. Wszyscy
spoglądali w stronę rysującego się w oddali nagiego wzgórza, gdzie wśród dymiących ruin zamku o strzelistych
3
jak minarety wieżach uwijali się żołnierze obu armii. Trwające trzy miesiące oblężenie było okrutne i
kosztowało wiele istnień ludzkich. W końcu jednak tutaj, pod Akką muzułmanie zostali pokonani.
Na chwilę zapomniano o politycznych waśniach. Zmęczeni, lecz podnieceni Francuzi i Anglicy wychwalali
wzajemnie swoje zasługi, gratulowali sobie zwycięstwa. Pierwsi zsiedli z koni członkowie straży, potem
giermkowie. W przeciwieństwie do dumy, która nie pozwalała rycerzom czekać na rywali, dworskie maniery
nakazywały im teraz dawać przeciwnikom pierwszeństwo przy wchodzeniu do namiotu. Względy praktyczne
pomogły jednak rozwiązać ten dylemat. Stojący najbliżej wejścia rycerz zostawiał świtę za sobą i wchodził do
środka.
Spuszczono płachtę namiotu. Natychmiast zrobiło się duszno. Rycerze odpięli broń, zdjęli hełmy i kolczugi. Po
oślepiającym blasku pustynnego słońca ich oczy powoli przyzwyczajały się do półmroku. Sylwetki
rozstawionych na zewnątrz straży rzucały głębokie cienie na płótno namiotu.
Rycerze przyglądali się sobie wzajemnie. Podczas obecnej, trzeciej wyprawy krzyżowej, mając w pamięci
doświadczenia pierwszej i drugiej, nauczyli się ubierać w długie szaty dla ochrony ciała przed odwodnieniem, a
skóry przed śmiertelnym porażeniem słonecznym. Szaty były spłowiałe, wchłaniały mniej żaru niż jaskrawe
barwne materie, które chętnie nosili w ojczyźnie. Jedynym ustępstwem na rzecz koloru był duży czerwony krzyż
ozdabiający przód sukni i miedziane plamy zakrzepłej krwi pogan.
Mężczyźni byli brodaci, a mimo to ich policzki były zapadnięte i wysuszone. Naciągnąwszy kaptury na
zmierzwione włosy, popijali wino z przygotowanych pucharów. Woda byłaby bardziej odpowiednia, należało
bowiem zachować jasność umysłu. Trudności z zaopatrzeniem wojska jednak i olbrzymie przestrzenie do
pokonania sprawiły, że dostawy przychodziły nieregularnie, i wino, które zachowali dla uczczenia zwycięstwa,
okazało się jedynym dostępnym napojem. Chociaż spragnieni, popijali tymczasem oszczędnie.
Pierwszy przemówił w języku francuskim — zgodnie w przyjętym w dyplomacji zwyczajem — najwyższy,
najbardziej muskularny, angielski lord słynący ze zręczności we władaniu toporem. Był to Roger z Sussex.
— Proponuję, żebyśmy omówili wprzód nasze sprawy, zanim… — gestem wskazał przygotowane dla nich
oliwki, chleb i suszone doprawione korzeniami mięso.
— Zgoda — powiedział stojący na czele francuskiej delegacji Jacques de Wisant.
— Wasz król Ryszard, Rogerze, nie przyłączy się do nas?
— Uznaliśmy za rozsądne nie mówić mu o tym spotkaniu. A wasz król Filip, panie?
— Są sprawy, które najlepiej omawiać w ścisłym gronie. Jeśli okaże się konieczne, powiadomimy go o naszych
rozmowach.
Dobrze się nawzajem rozumieli. Choć strzegły ich straże, sami też byli strażnikami, tylko wyższymi rangą. Ich
zadanie polegało bowiem na zapewnieniu bezpieczeństwa własnemu monarsze. Wymagało to zorganizowania
całej sieci donosicieli, którzy informowali o najbłahszych nawet pogłoskach na temat spisków. Tego rodzaju
pogłoski rzadko jednak docierały do króla Ryszarda czy króla Filipa. Wieści, których nie znali, nie niepokoiły
ich ani nie skłaniały do podejrzeń, że ich osobista straż nie dopełni obowiązków. Dymisja albowiem mogła
przybrać formę topora przyłożonego do szyi.
— Wyśmienicie — rzekł Anglik, William z Gloucester. — Proponuję więc zacząć.
Atmosfera w namiocie raptownie się zmieniła. Podczas gdy przedtem rycerze świadomie podkreślali, że są
poddanymi króla Francji czy Anglii, teraz narodowa rywalizacja zniknęła. Połączeni wspólną więzią, tajnym
kodeksem, stali się konfratrami bractwa egipskiego boga Horusa.
Cisza. Tajemniczość. Anglik, Roger z Sussex, wziął do rąk oprawioną w złoconą skórę Biblię, którą przepisali
dla niego mnisi w jego kraju. Otworzył.
— Księga Daniela — wyjaśnił. — Ustęp, kiedy Daniel powściąga swój język nawet w obliczu groźby pożarcia
przez lwy. Wydaje się stosowny w tej chwili.
Rozpoczął się obrzęd. Ośmiu rycerzy stanęło kołem. Jak jeden mąż położyli z namaszczeniem prawice na Biblii
i przysięgli dochować tajemnicy. Wzorem swoich wrogów — a także wskutek trudności z taborem — zasiedli
na wzorzystym dywanie, który ich armie „oswobodziły” ze zdobytego muzułmańskiego zamku. Wsparci o
poduszki, sącząc wino z kielichów, słuchali Pierre’a de l’Etang.
— Jako że wziąłem na siebie przygotowanie naszego spotkania — zaczął — przypominam, że strażnicy stoją w
należytej odległości od ścian namiotu. Jeśli nie będą panowie podnosić głosu, nikt niepowołany nas nie usłyszy.
— Właśnie potwierdzili to moi ludzie — odparł Anglik, Baldwin z Kentu.
— Istotnie — Francuz skinął z uznaniem głową — moi ludzie także powiadomili mnie, że byli obserwowani.
Baldwin skinieniem głowy odwzajemnił komplement.
4
— Zaś moi ludzie — powiedział — donieśli mi o czymś jeszcze. Wasz król, panie, zamierza wycofać swoje
wojska z krucjaty Ryszarda.
— Prawda to, panie?
Oczy Baldwina zwęziły się.
— Prawda.
— Jako poddani króla Francji nie byliśmy świadomi tego, że to krucjata Ryszarda.
— Będzie, jeżeli Filip wróci do domu.
— Ach, tak. Logiczne. — Pierre sączył wino. — Wasi ludzie, panie, są niezawodni. Czy powiedzieli również i
to, kiedy nasz król zamierza poprowadzić armię do odwrotu?
— W ciągu dwóch tygodni. Filip planuje wykorzystać nieobecność Ryszarda na dworze. W zamian za ziemie,
jakie nasz kraj zajmuje we Francji, wasz król obiecał poprzeć brata Ryszarda w jego dążeniach do przejęcia
angielskiego tronu.
Francuz obruszył się.
— Jak zamierzają panowie wykorzystać tę informację, zakładając, że jest ona prawdziwa?
Baldwin nie odpowiedział.
— Szanuję twój takt, Baldwinie — Pierre odstawił puchar. — Wygląda więc na to, że stosunki między naszymi
krajami wkrótce się pogorszą. Rozważmy to jednak. Gdyby nie było owych waśni, nasze rzemiosło stałoby się
bezużyteczne.
— A życie nieciekawe. To przypomina nam, dlaczego prosiliśmy o to spotkanie — wtrącił Jacques de Visant.
Anglicy słuchali w napięciu.
— Przyjmując, że wasi zaufani się nie mylą — rzekł Jacques — z żalem przyznajemy, że jeżeli istotnie w ciągu
dwóch tygodni wycofamy się z udziału w krucjacie, zostawimy tu nie rozwiązaną a niezwykle frapującą
zagadkę. W pożegnalnym geście łączącego nas braterstwa, pragniemy panowie rycerze, pomóc wam znaleźć na
nią odpowiedź.
Baldwin przyglądał mu się badawczo.
— Masz, panie, na myśli…
— Niedawne zabójstwo waszego rodaka, Conrada z Montferrat.
— Wybaczcie, ale dziwi mnie, że strapieni jesteście śmiercią Anglika, choćby nie wiem jak była wstrząsająca.
— Prawie tak samo jak uprzednim, równie wstrząsającym morderstwem naszego rodaka, Raymonda de
Chatillon.
Dalsze wyjaśnienia były zbyteczne. Sześć lat wcześniej, kiedy Raymond de Chatillon napadł na karawanę
siostry Saladina, zerwany został rozejm między krzyżowcami a siłami sułtana. Nie było pokojowego sposobu
zadośćuczynienia temu gwałtowi. I tak rozpoczęła się wielka muzułmańska kontrofensywa, jihad.
W rok później, podczas zdobywania Jerozolimy, na ołtarzu w kaplicy Grobu Świętego znaleziono głowę
Raymonda. Obok leżał zakrzywiony nóż. Od tamtego czasu miały miejsce dziesiątki identycznych zabójstw.
Odniosły one zamierzony skutek: nauczyły krzyżowców strachu przed nocą. Wczoraj, po upadku
muzułmańskiego zamku, tutaj w Akce na ołtarzu przygotowanym do odprawienia mszy świętej dla uczczenia
zwycięstwa znaleziono głowę Conrada z Montferrat. Obok leżał zakrzywiony nóż — nóż, jaki krzyżowcy już
przywykli utożsamiać ze Starcem z Gór i jego fanatycznymi wyznawcami.
— Asasyni — Roger skrzywił się, jakby chciał splunąć winem. — Tchórze. Złodzieje uprawiający rozbój pod
osłoną mroku. Śmierć godna lorda to śmierć w blasku dnia, w bitwie, kiedy mężnie przeciwstawia swój rycerski
kunszt kunsztowi wroga, nawet jeśli tym wrogiem jest poganin. Ci skrytobójcy nie mają krzty szacunku dla
honoru, godności, dumy rycerza. Zasługują na pogardę.
— Niemniej istnieją — zauważył Pierre de l’Etang — i, co ważniejsze, działają skutecznie. Wyznam, że trapi
mnie chorobliwe przeczucie, że moja głowa jako następna może się znaleźć na ołtarzu.
Pozostali rycerze milcząco przytaknęli, przyznając się do podobnych obaw.
— Jedyne, co możemy zrobić, to wzmocnić nocne straże — powiedział William z Gloucester. — Ale asasyni
potrafią się prześliznąć przez naszą najlepszą ochronę. Jak gdyby umieli stawać się niewidzialni.
— Nie przypisujcie im, panie, zdolności nadprzyrodzonych — zaprotestował Jacques.
— Są ludźmi takimi samymi jak my. Tyle że wybornie wyćwiczonymi.
— W barbarzyństwie. Nie wiemy, jak z nimi walczyć — powiedział William.
— Czyżby?
Zebrani wpatrywali się w Jacquesa wyczekująco.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin