Goldman William - Maratonczyk.pdf

(805 KB) Pobierz
32665262 UNPDF
WILLIAM GOLDMAN
M ARATOŃCZYK
Dedykuję
Edwardowi
Neisserowi
Przed początkiem
1
Za każdym razem przejeżdżając samochodem przez Yorkville Rosenbaum wpadał w złość -
po prostu dla zasady. Okolice Wschodniej Osiemdziesiątej Szóstej były ostatnią ostoją szwabów na
Manhattanie i gdyby miejsce piwiarni zajęły tu wreszcie budynki mieszkalne, Rosenbaum
odetchnąłby z ulgą. Nie dlatego, że odczuł na własnej skórze skutki wojny - cała jego rodzina
mieszkała w Ameryce od lat dwudziestych - już sama jednak jazda ulicami, przy których mieszkali
ludzie o germańskiej mentalności, była wystarczającym powodem, aby wywołać u każdego
człowieka zgrzytanie zębów.
Szczególnie u Rosenbauma.
Zgrzytanie zębów wywoływało u niego właściwie wszystko. Jeśli w jego sąsiedztwie
śmiały się pojawić jakiekolwiek nieprawości, starał się przeciwstawić tym niepozytywnym faktom
z całą siłą i energią, jakie zachowały się jeszcze w zgorzkniałym, siedemdziesięcioletnim
mężczyźnie. Zgrzytał zębami z wściekłości, gdy do Jersey przybywali nadziani faceci, nie
tolerował również czarnuchów, zwłaszcza ostatnio, gdy wydawało im się, że są równie dobrzy jak
wszyscy inni sąsiedzi; podobne uczucie gniewu wywoływały w nim: rodzina Kennedych,
komuchy, filmy i magazyny porno, galopujące ceny wędzonej wołowiny i tysiące innych rzeczy,
które doprowadzały go do białej gorączki.
Tego wrześniowego dnia Rosenbaum czuł się szczególnie zdenerwowany. Było gorąco, a
on w dodatku był już spóźniony - jechał do Newark, gdzie w domu starców jego jedyni żyjący
kompani zasiadali właśnie do stołu, by jak co tydzień o tej porze zagrać w karty. Tych trzech
uparciuchów kiepskich jako gracze i jako ludzie ciągle potrafiło wdychać i wydychać powietrze,
kiedykolwiek mieli na to ochotę, a czyż w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat z takiej sprawności
fizycznej nie należy się cieszyć?
Koledzy ci zresztą nie pałali również zbyt wielką sympatią do Rosenbauma gra w karty
kończyła się niezmiennie krzykami i wzajemnymi groźbami; Rosenbaum jednak nigdy nie
rezygnował z tych spotkań, gdyż były one mimo wszystko najlepszym sposobem spędzenia
czwartku, który - jeśli potraktować go jako okres dwudziestoczterogodzinny - był dniem, który z
zasady doprowadzał Rosenbauma do wściekłości. W pewnej piosence były takie oto słowa:
"Sobotni wieczór to najbardziej samotne chwile w ciągu tygodnia", inna piosenka miała taki
fragment: "Poniedziałku, poniedziałku - jak mogłeś mi to zrobić?"; jednak dla Rosenbauma dniem,
w którym należało się mieć na baczności, był czwartek. Wszystkie nieszczęścia w jego życiu
zdarzały się właśnie w czwartek. Ożenił się w czwartek, w tym dniu zmarło też obydwoje jego
dzieci - było to wiele lat temu, ale zdarzyło się właśnie w tym, a nie w innym dniu. A któż chciałby
przeżyć własne dzieci? Okropność! Do pięćdziesiątego piątego roku życia Rosenbaum wypalał trzy
paczki papierosów dziennie, podczas gdy jego syn ani razu w życiu nie zaciągnął się dymem -
nietrudno jednak zgadnąć, który z nich zachorował na raka. Rosenbaum zmienił pozycję na fotelu;
również w czwartek założono mu pierwszy pas przepuklinowy.
Ulica Osiemdziesiąta Szósta była obrazem nędzy i rozpaczy.
Gimbels East. W miejscu, w którym cholerna ulica Gimbels East przecinała Osiemdziesiątą
Szóstą, należało mieć się cały czas na baczności. Ulica Osiemdziesiąta Szósta, niegdyś jego
ulubiona trasa, była o wiele lepsza od ulicy Siedemdziesiątej Dziewiątej; być może ustępowała
Siedemdziesiątej Drugiej, ale ta przeznaczona była właściwie jedynie dla turystów. Jeśli chciało się
jednak iść naprzód, wybierało się Osiemdziesiątą Szóstą i wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie
Gimbels East. Nikt nie robił zakupów na Gimbels East z wyjątkiem czarnuchów - czyż Żyd mógł
robić zakupy na Gimbels? To nie była Gimbels - prawdziwa Gimbels to była ulica Trzydziesta
Czwarta, naprzeciwko Macy'ego, a to miejsce, obraz nędzy i rozpaczy, jedynie uzurpowało sobie
prawo do nazwy Gimbels; w mniemaniu Rosenbauma nie była to East Gimbels, lecz po prostu
Zaśmiecona Gimbels.
Rosenbaum nie skręcił w Osiemdziesiątą Szóstą, lecz pojechał Pierwszą i dopiero gdy
dojechał do Osiemdziesiątej Siódmej, skręcił w lewo. Już sama liczba określająca ulicę
Osiemdziesiątą Siódmą wyprowadzała Rosenbauma z równowagi. Wstępne badanie piersi jego
żony kosztowało go właśnie osiemdziesiąt siedem zielonych. Zapłacił tę sumę jedynie za wizytę u
jakiegoś drogiego "rzeźnika", za zrobienie zdjęcia i postawienie diagnozy.
- Na lewej piersi pańskiej żony znajduje się bez wątpienia guz - zaczął swój wywód lekarz,
podczas gdy Rosenbaum, który dostał niemal apopleksji z powodu głupoty specjalisty, zwrócił się
do pobladłej małżonki i powiedział:
- Widzisz, jakie mieliśmy szczęście przychodząc do takiego geniusza? Mówimy mu, że
masz guz na lewej piersi, a on, mając jedynie ten strzęp informacji, zapewnia nas ponad wszelką
wątpliwość, że jest to faktycznie guz. - Zwrócił się teraz do lekarza, młodego kogucika, ożenionego
prawdopodobnie z jakąś jasnowłosą siksą. - Mój Boże, oczywiście, że ma guz na piersi, jest pan
przecież facetem od cycków, nie przyszedłem tu w sprawie guza na jej twarzyczce; a propos ta
rzecz to nos, nie wiem, czy w szkołach medycznych uczą jeszcze takich rzeczy.
- Pani mąż to bardzo śmieszny facet - powiedział wtedy lekarz do jego żony, a ona
odpowiedziała znużonym głosem:
- Mnie nie wydaje się taki śmieszny.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin