ISAAC Asimov Science Fiction Od redakcji Drodzy Pa�stwo! Oddajemy Warn do r�k pierwszy numer polskiej wersji j�zykowej ameryka�skiego czasopisma, sygnowanego nazwiskiem jednego z gigant�w gatunku SF. Witamy w �wiecie ISAACASIMOVS SCIENCE FICTION MAGAZINE! Nasze pismo r�ni� si� b�dzie nieco od wersji angloj�zycznej. Ka�dy polski numer skomponowany zostanie z kilku numer�w ameryka�skiego oryyna�u. Ze wzgl�du na specyfik� kulturow� ameryka�skiej literatury SF i gust tamtejszego czytelnika niekt�re z prezentowanych w miesi�czniku utwor�w bytyby dla Polaka mato czytelne i w sumie niezbyt interesuj�ce. Dlatego te�, opieraj�c si� na kilku naj�wie�szych numerach LAsfm, wybiera� b�dziemy pozycje najciekawsze, najbardziej aktualne, a jednocze�nie charakterystyczne dla �wiatowego pi�miennictwa tego gatunku. Krajowy czytelnik, otrzymuj�c utw�r z miesi�cznym czy dwumiesi�cznym zaledwie op�nieniem w stosunku do pojawienia si� dzie�a na rynku zachodnim, po raz pierwszy w Polsce b�dzie mia� mo�no�� Siedzenia na bie��co dokona� literackich �wiatowej czol�wki tw�rc�w fantastyki naukowej. Zasadniczy zr�b naszego pisma stanowi� b�d� teksty literackie. Znajdziecie tu pa�stwo plejad� autor�w najlepszych. Je�li kto� nie wierzy, niech po prostu przejrzy nazwiska zamieszczone w spisie tre�ci. W niniejszym numerze, opr�cz opowiadania samego JsaacAsimoYO, znajdziecie pa�stwo utw�r laureata ostatniej nagrody Nobla w kategorii opowiadania. Przejmuj�ca i nastrojowa historia opowiedziana przez Terry'ego Bissona powinna zadowoli� najwybredniejsze gusta. Mik� Resnick. Tego autora r�wnie� nie trzeba rekomendowa�. W obecnym numerze kapitalne opowiadanie nSetna zabawa ". Alternatywna historia przyg�d Teodora Roosvelta w Kongo w tysi�c dziewi��set dziesi�tym roku. W kolejnych edycjach naszego czasopisma, dalsze opowiadania o "alternatywnych prezydentach", pi�ra zar�wno samego Resnicka (Roos\'elt na froncie I Wojny �wiatowej) jak i innych pisarzy, np. Pat Catigan. Ciekawy spos�b interpretacji historii prezentuje dht�szy utw�r Kim Stanicy Robinson, a szerokie przestrzenie kosmiczne, kontakt, obcy, astronauci - mikropowie�� Thomasa Wylde. W grudniowym numerze nie mo�e naturalnie zabrakn�� tematu "bo�onarodzeniowego ". Tym zaj�� si� osobi�cie Gen Wolfe. Planujemy te� dzia� recenzji z ksi��ek, hor� b�d�. si� pokaza�y, b�d� poka�� na naszym rynku ksi�garskim. Tu okazja dla wydawc�w do prezentacji swoich dokona� czy zamierze� edytorskich. Ch�tnie b�dziemy promowa� dobr� literatur� science fiction. W tym numerze znajdziecie pa�stwo artyku� cenionego i kompetentnego krytyka literackiego, kt�ry snuje rozwadnia na temat tego, jak dosz�o do obecnej sytuacji na rynku ksi��ki fantastyczno-naukowej w Polsce i co z tego wynik�o. I to by by�o na tyle, jak mawia� profesor StanislawskL Mamy nadzieje, �e zach�ceni lektur� pierwszego numeru, si�gniecie Pa�stwo po nast�pne wydania ISAACASIMOVS SCIENCE FICTION MAGAZINE. Popolsku! REDAKCJA Mik� Resnick: Setna zabawa I. By�o to �smego stycznia roku 1910. O p�ocy dotarli�my do plac�wki w Kobe, gdzie spotka�o nas cieple przyj�cie ze strony okr�gowego pe�nomocnika rz�du i gdzie zastali�my z p� tuzina zawodowych my�liwych, poluj�cych na s�onie - ludzi, kt�rzy przewa�nie robi� pieni�dze na k�usownictwie, z nara�eniem �ycia zdobywaj�c ko�� s�oniow�. Ci k�usownicy s� niezwykle twardzi, gdy� ma�o jest zaj�� bardziej ryzykownych, bardziej niebezpiecznych oraz wymagaj�cych wi�cej odwagi, wytrzyma�o�ci i odporno�ci fizycznej ni� to, kt�rym si� trudni�. Na ka�dym kroku bowiem staj� oni twarz� w twarz ze �mierci�: kiedy grozi im choroba, kiedy nara�eni s� na ataki ze strony wojowniczych tubylczych plemion, czy te� kiedy stoj� oko w oko z ogromnymi zwierz�tami, na kt�re poluj�. Wszystko to wymaga nieustannego wysi�ku z ich strony, ogromnego wysi�ku, nadwer�aj�cego ich zdrowie i si�y. Teodor Roosevelt MY�LIWSKIE SZLAKI AFRYKI ... Kiedy zebrali�my si� wszyscy w moim namiocie i kiedy nalano ju� szampana ka�demu, z wyj�tkiem samego Roosevelta - kt�ry upiera� si� przy tym, �eby pi� tylko napoje bezalkoholowe, mimo �e jego syn, Kermit, poszed� za naszym przyk�adem - eksprezydent uni�s� sw�j kieliszek, wznosz�c toast "za k�usownik�w poluj�cych na s�onie w Enklawie Lado". Wypili�my, ale kilku z nas �artobliwie zaprotestowa�o przeciw tak obceso-wemu postawieniu sprawy. Wtedy on, zachowuj�c powag�, poprawi� si�, m�wi�c, �e pije "za �rodkowoafryka�skich gentlemen�w-poszukiwaczy przyg�d", bo '- jak stwierdzi� - taki tytu� nadano by nam za czas�w kr�lowej El�biety. Eksprezydent okaza� si� wi�c ch�opem na schwa�, cz�owiekiem o szczerym zami�owaniu do �ycia pod go�ym niebem, a jego sympatia dla naszego sposobu istnienia i zazdro�� w stosunku do nas w widoczny spos�b wzrasta�y w miar� up�ywu czasu. W ko�cu opu�ci� nasze towarzystwo - wida� jednak by�o, �e czyni to niech�tnie. Trzykrotnie podawa� mi r�k� na po�egnanie, trzykrotnie kieruj�c si� ku wyj�ciu, jednak za ka�dym razem - wys�uchawszy pocz�tku kolejnej historii o jakiej� przygodzie opowiadanej przez kt�rego� z ch�opc�w - decydowa� si� usi���, aby dowiedzie� si�, co zawiera kolejna stronica z ksi�gi naszego codziennego �ycia. Zach�cali�my go nawet, �eby porzuci� polityk� i przy��czy� si� do nas, �eby zrobi� co�, co przystoi tak wspania�emu bia�emu cz�owiekowi jak on. Obiecali�my mu tak�e, �e je�eli si� na to zdecyduje, to oddamy pod jego komend� oddia� zbrojny, kt�ry zajmie si� zorganizowaniem w Afryce �rodkowej polowa� i dzia�alno�ci pionierskiej, co, by� mo�e, poci�gnie za sob� zdarzenia o historycznej donios�o�ci Przypuszczam, �e propozycja ta poruszy�a go do g��bi. Du�o p�niej zwierzy� si� jednemu z przyjaci�, �e nigdy �aden dow�d czci i szacunku, z jakim si� w �yciu spotka�, nie zrobi� na nim 4 Mik� Resnick wi�kszego wra�enia i nie by� dla niego wi�ksz� pokus� ni� ta propozycja k�usownik�w z Enklawy Lado. John Boyes POSZUKIWACZE PRZYG�D Roosevelt, kieruj�cy si� ju� ku wyj�ciu z namiotu, przystan�� i odwr�ci� si� w stron� Boyesa. - Powiedzia� pan: oddzia� zbrojny? - zapyta� w zamy�leniu, podczas gdy z oddali dobieg�o porykiwanie lwa, kt�remu towarzyszy� maniakalny �miech dw�ch hien. - Tak, panie prezydencie - odpowiedzia� Boyes, wstaj�c. - Mog� panu obieca� co najmniej pi��dziesi�ciu ludzi takich jak my. Ich wygl�d b�dzie mo�e niezbyt zach�caj�cy, ale �aden z nich nie przestraszy si� pracy ani walki. I ka�dy, co do jednego, b�dzie w stosunku do pana lojalny. - Robi si� p�no, ojcze - zawo�a� Kermit, kt�ry ju� wyszed� z namiotu. - Id� sam - odpowiedzia� Roosevelt z roztargnieniem. - Ja przyjd� za par� minut. Odwr�ci� si� ponownie w stron� Boyesa. - Pi��dziesi�ciu? - zapyta�. - Tak jest, panie prezydencie. - Pi��dziesi�ciu ludzi mia�oby ujarzmi� ca�� Afryk� �rodkow�? - zamy�li� si� Roosevelt. Boyes potwierdzi� kiwni�ciem g�owy. - W�a�nie tylu. Tutaj jest nas siedmiu. Reszt� mo�emy zebra� w ci�gu dw�ch tygodni. - To bardzo kusz�ca propozycja - przyzna� Roosevelt, usi�uj�c powstrzyma� pe�en poczucia winy u�miech. - Gdybym z niej skorzysta�, m�g�bym znowu poczu� si� r�wnocze�nie ch�opcem i prezydentem. - Kongo wspaniale si� nadaje na prywatny teren �owiecki - powiedzia� Boyes. Eksprezydent milcza� przez chwil�. W ko�cu pokr�ci� pot�n� g�ow� i powiedzia�: - To si� nie da zrobi�. W ka�dym razie nie z oddzia�em sk�adaj�cym si� z pi��dziesi�ciu ludzi. - Ja te� my�l�, �e to si� nie uda - odrzek� Boyes. - Nie ma tu ani dr�g, ani telefon�w, ani telegrafu. - Roosevelt przerwa�, wpatruj�c si� w migocz�ce latarnie, kt�re o�wietla�y wn�trze namiotu. - A kolej doprowadzona jest tylko do Ugandy. - Nie ma te� dost�pu do morza - doda� Boyes uprzejmie, gdy tymczasem lew odezwa� si� ponownie, a stado hipopotam�w zacz�o porykiwa� w pobliskiej rzece. - Nie - powiedzia� Roosevelt stanowczo. - To si� po prostu nie da zrobi�. Pi��dziesi�ciu ludzi to za ma�o. A i pi�� tysi�cy te� nie wystarczy. SETNA ZABAWA - 5 Bpyes wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Nie ma na to najmniejszej szansy. - Trzeba by� wariatem, �eby by� innego zdania - powiedzia� Roosevelt. - I ja tak my�l�, panie prezydencie - zgodzi� si� Boyes. Dla dodania wagi swym s�owom, Roosevelt pokiwa� g�ow�. - Trzeba by� kompletnym wariatem, kompletnym i nieuleczalnym. - Nie ma co do tego w�tpliwo�ci - powiedzia� Boyes, nie przestaj�c si� szeroko u�miecha�. - Wi�c kiedy zaczynamy7 - Jutro rano - odrzek� Roosevelt, odwzajemniaj�c wreszcie u�miech i b�yskaj�c bia�ymi z�bami. - I, s�owo daj�, b�dzie to setna zabawa. II. - Ojcze? Roosevelt siedz�cy na krze�le przed namiotem nie przerywa� sobie. Obserwowa� w�a�nie ptaki przez lornetk�. - Zas�aniasz mi krask� o liliowej piersi i par� �urawi koroniastych. Kermit nawet aie drgn��. Roosevelt od�o�y� w ko�cu lornetk� na stoj�cy obok stolik. Po czym wyci�gn�� notatnik i zacz�� zapami�tale w nim gryzmoli�. - S� tu wspania�e mo�liwo�ci obserwacji ptak�w - powiedzia�, wci�gaj�c krask� i �urawie na swoj� list�. - Tylko dzisiaj uda�o mi si� ju� zaobserwowa� trzydzie�ci cztery gatunki. A przecie� nie zd��yli�my jeszcze zje�� �niadania.- Podni�s� g�ow� i spojrza� na syna. - Bardzo lubi� te ch�odne ugandyjskie noce i poranki. Przypominaj� mi Yellowstone. Mam-nadziej�, �e dobrze spa�e�? - Tak, dobrze. - Wspania�y tu klimat - powiedzia� Roosevelt. - Po prostu cudowny! - Ojcze, je�eli pozwolisz, chcia�bym przez chwil� z tob� pom�wi�. Roosevelt z wielk� pieczo�owito�ci� umie�ci� notatnik w kieszeni na piersi. - Oczywi�cie - odrzek�. - O czym chcia�by� porozmawia�? Kermit rozejrza� si� woko�o, znalaz� sobie drugie p��cienne krzes�o, przyni�s� je, postawi� obok krzes�a ojca i usiad�. - Ca�e to przedsi�wzi�cie to chyba nieporozumienie. Roosevelt wygl�da� na ubawionego. - Taki jest tw�j pogl�d, do kt�rego doszed�e� po g��bokim namy�le? - Jeden cz�owiek nie zdo�a ucywilizowa� kraju wielko�ci po�owy Stan�w Zjednoczonych - m�wi� dat...
lyfien