Lumley Brian - Nekroskop 12 - Piętno.doc

(2718 KB) Pobierz
Lumley Brian

Lumley Brian

Piętno

Tłumaczenie: Stefan Baranowski

 

Dla Barbary Ann (albo Varvary...)

 

NAJEŹDŹCY

Streszczenie

Harry Keogh, pierwszy Nekroskop, nie żyje; jego istota rozprysła się i rozproszyła, a fragmenty jego metafizycznego umysłu znalazły się w ciemnych zakątkach bezliku wszechświatów. Tak więc, praktycznie rzecz biorąc, jest martwy.

Śmierć oznacza ustanie czynności życiowych. Brak życia i kres istnienia. A przynajmniej żywi zawsze tak utrzymywali. Ale, jak wiedział jedynie Nekroskop (nie licząc samych zmarłych), śmierć jest czymś innym. Bo umysł nadal żyje.

Jakże bowiem wielki poeta, naukowiec, artysta czy architekt może tak po prostu rozpłynąć się w nicość? Może opuścić ciało, lecz jego duch - jego umysł - nadal będzie istniał i to, czym się zajmował za życia, będzie kontynuował po śmierci.

Powstają projekty wielkich obrazów, a przed oczyma duszy zmarłych przesuwają się krajobrazy, które nigdy nie zostaną przeniesione na płótno. W ich martwych umysłach wznoszą się wspaniałe miasta, a planetę przecinają nowoczesne drogi, lecz istnieją one tylko w marzeniach zmarłych architektów. W umysłach zmarłych rodzą się pieśni słodsze niż pieśni Salomona, które jednak nigdy nie dotrą do uszu żywych.

Ale tutaj pojawia się pozorna sprzeczność: jeśli śmierć to tak całkowita pustka, miejsce tak spokojne i ciche, jak to jest z tymi pieśniami i obrazami? Jak zmarli mogą je tworzyć?

Na podobne pytania nie było odpowiedzi, dopóki nie pojawił się Nekroskop: człowiek, który był w stanie przenikać do grobów i zaglądać do umysłów zmarłych. I za jego pośrednictwem - wyłącznie za jego pośrednictwem - zmarli zyskali możliwość komunikowania się ze światem żywych. Nauczył ich, jak mogą ze sobą rozmawiać, i „połączył” wszystkich zmarłych na całym świecie; umożliwił kontakt synów i córek z dawno utraconymi matkami i ojcami, ponownie połączył starych przyjaciół, rozwikłał dawne wątpliwości i spory i znów pobudził do działania ledwie tlące się umysły zmarłych. I nawet nie mając takiego zamiaru - właściwie nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje - stał się jedynym płomykiem migocącym w mrokach drugiej nocy zmarłych. A oni wygrzewali się w jego cieple i byli mu za to wdzięczni.

Jednak choć Harry Keogh dał zmarłym tak wiele, niemało też od nich otrzymał. Swej matce, która za życia była medium, zawdzięczał owe metafizyczne umiejętności, z których potem wykształciły się jego dalsze zdolności. Dzięki Augustowi Ferdynandowi Mobiusowi, dawno zmarłemu matematykowi i astronomowi, zdobył wiedzę i nauczył się wykorzystywać Kontinuum Móbiusa, jednowymiarową przestrzeń, równoległą do czasoprzestrzeni. A Faethor Ferenczy zaznajomił go z historią świata wampirów i jego niemartwymi mieszkańcami, z których część - tak jak sam Faethor - od czasu do czasu znajdowała drogę do naszego świata. Ale trzeba stwierdzić, że tę wiedzę Nekroskop zawdzięczał bardziej tęsknotą za życiem dawno zmarłego wampira niż jego sympatii...

I od tego czasu - gdy Harry odkrył, że wampiry znajdują się w naszym świecie do chwili swej „śmierci” w Krainie Gwiazd - Nekroskop poświęcił się ich zniszczeniu. Wiedział bowiem, że jeśli budzący grozę lordowie i ladies Wampyrów nie zostaną zlikwidowani, z pewnością ludzie staną się ich niewolnikami.

Ale w końcu - sam będąc wampirem i walcząc ze swą wampirzą istotą do ostatniego tchnienia - musiał się poddać, „umrzeć” i zniknąć z tego świata. Czy rzeczywiście...?

Ale każda reguła ma jakiś wyjątek, a Harry Keogh był - jest - wyjątkiem od reguły negatywnego oddziaływania między Ogromną Większością a światem żywych. Za życia bowiem Nekroskop był panem Kontinuum Móbiusa i wykorzystywał je do ścigania wampirów. Więc teraz, po śmierci...?

Harry Keogh nie był osamotniony w swej nieustannej walce z Wampyrami. Jako młody człowiek został zatrudniony w Wydziale E, tej najbardziej tajnej ze wszystkich tajnych organizacji, która wspierała go niemal do samego końca. Nawet gdy Harry nie był już w pełni człowiekiem, Ben Trask, szef Wydziału E, pozostał jego przyjacielem. To właśnie on, ludzki wykrywacz kłamstw, przekonał się, że Harry nigdy nie wystąpi przeciw swej rasie, jednak aby nie ryzykować, Trask otrzymał zadanie wygnania go z Ziemi.

Pomimo to, kiedy w końcu Nekroskop powrócił do Krainy Słońca i Krainy Gwiazd, aby stoczyć ostatnią walkę swego życia, udał się tam z własnej woli, nie zaś w wyniku wygnania.

I to Ben Trask oraz wielu innych członków Wydziału E widziało - to znaczy ci, którym dane było to widzieć - jak Harry umiera.

Była to wizja, hologram, obraz rzeczywistych wydarzeń, choć wydawał się tak nierzeczywisty. Widzieli jego koniec, jak gdyby działo się to tu i teraz, podczas gdy w istocie wydarzyło się to w innym świecie, w odległym zakątku czasoprzestrzeni.

Trzynastu świadków zebranych w pokoju operacyjnym Centrali Wydziału E zobaczyło to samo: dymiące, rozkrzyżowane w powietrzu ciało, które koziołkowało, jakby nadziane na niewidzialny rożen. I pomimo częściowo zwęglonej twarzy Ben Trask od razu wiedział, kto to jest.

Mimo że otaczali je ze wszystkich stron, ciało malało w oddali, nieustannie spadając w kierunku mglistego źródła przeznaczenia? - z którego tryskały smugi światła wijące się jak niezliczone macki na jego powitanie.

Postać z każdą chwilą malała, teraz była już tylko drobinką, aż w końcu całkowicie znikła. Ale tam, gdzie była jeszcze przed chwilą...

Ujrzeli nagły wybuch! Rozbłysk złotego ognia, który rozprzestrzeniał się z przerażającą szybkością! Trzynastu obserwatorów wydało stłumiony okrzyk strachu i cofnęło się, ale choć zjawisko to miało miejsce jedynie w ich umysłach, instynktownie odwrócili wzrok od oślepiającego światła - i tego, co z niego wystrzeliło. Tylko Trask nie odwrócił wzroku, jedynie osłonił oczy i nie przestawał patrzeć, bo taką miał naturę - musiał znać prawdę.

A prawda była zupełnie fantastyczna.

Owe niezliczone złote cząstki, rozbiegające się na zewnątrz, wydawały się obdarzone czuciem, kiedy znikały w oddali, jakby w poszukiwaniu czegoś. Fragmenty? Fragmenty Nekroskopa? Czy to było wszystko, co z niego pozostało? A kiedy ostatni z nich przemknął koło Traska i zniknął mu z oczu, wijące się czerwone, niebieskie i zielone smugi widmowego światła także zniknęły.....A światło w pokoju operacyjnym znów świeciło jak poprzednio. Wtedy wszyscy zrozumieli, że Harry’ego już nie ma, że zginął w Krainie Gwiazd, w dalekim, obcym świecie wampirów. Tylko Ben Trask - ten ludzki wykrywacz kłamstw - rzeczywiście zrozumiał „prawdę” tego, co zobaczył, i wiedział, że śmierć Nekroskopa nie jest tym, czym mogła się wydawać...

 

Minęło dwadzieścia jeden lat, w ciągu których w tym samym świecie, który przyniósł zgubę Harry’emu, wiek męski osiągnął inny Nekroskop, rodzony syn Harry’ego. I tak samo jak jego ojciec, Nathan Kiklu (w naszym świecie Keogh) został łowcą wampirów. Ale Nathan miał także własne problemy, musiał bowiem walczyć ze swymi wrogami w Krainie Słońca i Krainie Gwiazd.

Między Ziemią a równoległym światem wampirów, w którym żył Nathan, istnieją dwie „bramy”. Jedna z nich jest naturalna, a druga powstała jako skutek nieprzemyślanego rosyjskiego eksperymentu. Pierwsza Brama znajduje się w pobliżu koryta podziemnej rzeki, płynącej przez system jaskiń, pod wiecznie pogrążonymi w chmurach Alpami Transylwańskimi.

Druga Brama leży w sztucznym kompleksie, zbudowanym przez Rosjan na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, u podstawy wąwozu Perchorsk, na północnym krańcu Uralu. Podczas gdy Wydział E ma dostęp do naturalnej Bramy, sprawując nad nią pełną kontrolę, kompleks w Perchorsku leży poza jego strefą wpływów. Został on zlikwidowany przed pięcioma laty przez rosyjskiego premiera, który polecił skierować wody z zapory do zrujnowanego kompleksu, aby go zatopić, ale ostatnio sztuczna Brama została ponownie otwarta przez przywódcę rosnącej w siłę frakcji militarnej. Stało się to z żądzy zysku. Szalony rosyjski generał, który wydał ten rozkaz, dowiedział się, że Kraina Słońca i Kraina Gwiazd są bogate w złoto; wraz z plutonem żołnierzy przedostał się do Krainy Gwiazd, aby zbadać rzeczywiste rozmiary tych bogactw.

Ekspedycja zbiegła się w czasie z odrodzeniem wampirów; Rosjanie dostali się do niewoli i zanim rozprawiono się z generałem, dwaj lordowie i lady Wampyrów wydobyli od niego i jego ludzi informacje na temat naszego świata.

Nieustannie nękani partyzanckimi atakami Nathana trzy Wielkie Wampyry postanowiły poszukać szczęścia na Ziemi. Najeźdźcy potajemnie wykorzystali naturalną Bramę, aby przedostać się do naszego świata, i ukryli się w rumuńskim „Schronieniu” Wydziału E, specjalnym schronisku dla sierot leżącym na brzegu Dunaju, na styku Rumunii, Bułgarii i dawnej Jugosławii.

Po wymordowaniu personelu i pensjonariuszy trio rozdzieliło się i przepadło gdzieś w zakątkach naszego świata...

 

Tylko Wydział E wiedział o inwazji wampirów. Zek Fóener, miłość życia Bena Traska, zginęła podczas masakry w rumuńskim Schronieniu, ale w ostatnich chwilach swego życia skontaktowała się telepatycznie z Traskiem, przekazując mu, co się stało. W ten oto sposób Trask był „przy niej”, kiedy umierała, i oszalały z rozpaczy poprzysiągł zemstę!

Ale reszta świata nie mogła się o tym dowiedzieć. Gdyby bowiem tak się stało, na wieść o niezwyciężonej pladze wybuchłaby szalona panika. Jednak trzeba było o tym powiadomić Ministra Odpowiedzialnego za Wydział E, który dał im carte blanche na wyśledzenie i zlikwidowanie potworów przybyłych z Krainy Gwiazd. Ponadto nawiązano łączność z wieloma mocarstwami światowymi, które obiecały pomoc, gdyby organizacja Traska takowej potrzebowała. Porozumienia te miały, rzecz jasna, charakter tajny; jedynie najbardziej wypróbowani i zaufani ludzie zostali wtajemniczeni w fakty, choć nie we wszystkie...

 

W jakieś trzy lata po inwazji „lokalizatorzy” Wydziału E - detektywi-tropiciele ludzi i potworów - natrafili na ślad, „mentalny smog” Wampyrów w położonej w zachodniej Australii, opustoszałej pustyni Gibsona. Ale kiedy opracowywano plany przeciwdziałania zagrożeniu, wydarzył się dziwny wypadek synchronii (nie wspominając o paradoksie znanego niegdyś zjawiska).

Jake Cutter, młody człowiek o podejrzanej przeszłości, został osadzony w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Turynie, za czyny o charakterze zemsty, które w istocie były równoznaczne z morderstwem. Ale morderstwem jedynie z prawnego punktu widzenia. Jake zemścił się bowiem na gangu zbirów handlujących narkotykami i gwałcicieli - w rzeczywistości „filii” rosyjskiej mafii - którego członkowie napadli i zamordowali jego bliską znajomą.

W odpowiedzi na zemstę Jake’a przywódca gangu - tajemniczy Sycylijczyk nazwiskiem Luigi Castellano postanowił zabić Jake’a w więzieniu. Dowiedziawszy się o tym, Jake podjął próbę ucieczki. Ale strażnicy więzienni, opłacani przez Castellana, otworzyli ogień, gdy wspinał się na więzienny mur. W owej chwili wyjątkowego niebezpieczeństwa miała miejsce zdumiewająca interwencja. Na początku Jake myślał, że został trafiony; w istocie widział kulę - czy raczej tor złotej kuli, albo błysk jej rykoszetu - która trafiła go w czoło. Wtedy upadł, lecz nie na twardą ziemię więziennego spacerniaka.

Zamiast tego Jake „wpadł” do Kontinuum Móbiusa i natychmiast został przeniesiony o ponad pięćset mil dalej - do pokoju Harry’ego w Centrali Wydziału E w Londynie! Do pokoju Harry’ego, który dawno temu stanowił kwaterę Nekroskopa podczas krótkiego okresu, gdy był potencjalnym kandydatem na szefa Wydziału, i który to pokój od tego czasu esperzy Wydziału zachowywali w nienaruszonym stanie. Równocześnie z pojawieniem się Jake’a w Centrali Wydziału E ci sami esperzy - a zwłaszcza lokalizator David Chung - odnieśli wrażenie, że powróciła jakaś część samego Nekroskopa. Jednakże Trask, pamiętając, czym stał się Harry, zanim udał się do Krainy Gwiazd, nie przestawał się zastanawiać, jaka jego część wróciła. Trask zastanawiał się także nad czymś innym: kiedy Harry Keogh zginął, czyjego wampir został wyeliminowany, czy też to on wyeliminował Harry’ego?...

 

Trzema najeźdźcami z Krainy Gwiazd byli lordowie Malinari i Szwart oraz lady Vavara. Malinari, „Umysł”, był mentalistą obdarzonym niebywałą siłą; Szwart, będący samą esencją ciemności, stanowił nieustannie imitującą ofiarę (i ocalonego) własnej metamorficznej natury; wreszcie Vavara, dzięki swym hipnotycznym zdolnościom miała wygląd pięknej kobiety, choć w rzeczywistości była wiedźmą.

Kiedy Wielkie Wampyry przybyły do naszego świata, wraz z nimi przybyło czterech poruczników, z których jednego, Koratha Mindsthralla (to nazwisko wskazywało, że był niewolnikiem Malinariego), poświęcono, aby dostać się do rumuńskiego Schronienia.

Kiedy więc wampiry zniszczyły Schronienie, zmasakrowały personel i pensjonariuszy i zabrały nowych niewolników, zanim rozdzieliły się i odważyły się wyjść na nasz świat, porzuciły martwe i poobijane ciało Koratha, wcisnąwszy je w metalową rurę wychodzącą z rozbitego zbiornika ściekowego w zdemolowanym Schronieniu. Malinari myślał, że jego porucznik, którego ambicje zawsze przekraczały jego pozycję w świecie wampirów, zginął na dobre.

Ale Korath był u niego na służbie od bardzo dawna i znaczna część istoty Malinariego przeniknęła do organizmu jego porucznika. Zbyt wielka część...

 

W międzyczasie, w Kontinuum Móbiusa, jakieś słabe echo Nekroskopa - jakiś jego fragment, resztki jego pamięci, duch czy może sama inteligencja - wyczuło szkarłatne nici życia, przecinające błękitne nici zwykłych ludzi. Jedna z tych błękitnych nici należała do Jake’a Cuttera i ze względu na jego udział w jakimś przyszłym konflikcie ów fragment Harry’ego odnalazł jego źródło... w więzieniu w Turynie, a dokładniej w zmanipulowanej ucieczce z więzienia.

Ale fragment ten podlegał pewnym ograniczeniom; istota Harry’ego przenikająca wszystkie wszechświaty - jego zdolność wywoływania zmian w świecie ludzi - była w najlepszym razie słaba. Poza tym jego własna natura i natura Jake’a były pod wieloma względami zupełnie przeciwstawne, choć pod niektórymi bardzo podobne. I oto właśnie ten człowiek, Jake Cutter - równie obcy duchowi Nekroskopa, jak Harry był obcy jemu - miał zginąć od kuli. Ale w strumieniach przyszłości Harry dojrzał, że błękitną nić Jake’a przecinają szkarłatne nici wampirów, a dawny Nekroskop wiedział na pewno, że „to, co będzie, już było”, albo że mogłoby być. I dlatego życie Jake’a nie mogło się tutaj zakończyć. Ale jak go uratować?

Po chwili odpowiedź pojawiła się sama, bez udziału Harry’ego! Złocista strzałka, jedna z wielu podobnych, uderzyła w głowę Jake’a, pobudzając metafizyczne zdolności, uśpione w zwykłym, ludzkim umyśle. Strzałka i wijące się liczby - i nagle oszalały ekran komputera, który wywołał Kontinuum Móbiusa - przeniosły Jake’a do pokoju Harry’ego w Centrali Wydziału E w Londynie...

 

Trask zabrał Jake’a do Australii. Bo pomimo wszystkich wątpliwości - tylko on sam znał całą prawdę - reszta esperów widziała w Jake’u możliwą i co więcej, jedyną odpowiedź: broń tak potężną, że Wampyry nie byłyby w stanie jej się przeciwstawić. Ale najpierw oczywiście musi zaakceptować to, co się wydarzyło, i pogodzić się z tym, nauczyć się wykorzystywać wielkie zdolności, którymi został obdarzony, a które jeszcze nie zdążyły się rozwinąć.

W tym celu i w czasie, gdy fragment Keogha był aktywny, spędzał czas z Jakiem; zazwyczaj przebywał w jego podświadomości, w jego snach, gdy odpoczywał i był bardziej otwarty na ezoteryczną wiedzę. Ale podobnie jak Ben Trask dawny Nekroskop przekonał się, że Jake jest uparty, cyniczny i często irytujący. Bo Jake miał własne plany, miał na celowniku pewnego sycylijskiego kryminalistę, Luigiego Castellana, i dopóki nie załatwi tej sprawy, wiedział, że nie będzie panem samego siebie ani też nikt inny nie będzie miał nad nim władzy...

 

W pogrążonym w ciemności bulgoczącym zbiorniku ściekowym, w zrujnowanym rumuńskim Schronieniu, Harry i Jake rozmawiali w mowie umarłych z Korathem Mindsthrallem, którego wypolerowane kości grzechotały w wirującej wodzie kanału filtracyjnego, poznając historie Malinariego, Szwarta i Vavary. Teraz dawnemu Nekroskopowi pozostawała jedynie nadzieja, że w świecie jawy Jake będzie pamiętał to, czego się dowiedział w snach.

Ale był pewien problem.

Pomimo ostrzeżeń Harry’ego Jake - z własnej woli - zawarł umowę z Korathem, umożliwiając mu ograniczony dostęp do swego umysłu. Bo bez pomocy wampira nigdy nie byłby w stanie zapamiętać liczb Harry’ego i wzorów umożliwiających wywołanie Kontinuum Móbiusa. A bez pomocy Jake’a martwy, lecz wciąż niebezpieczny - bardzo niebezpieczny - wampir nigdy nie mógłby opuścić swego wodnego grobu.

Jednakże działając razem, dysponowali niewiarygodną zdolnością poruszania się, jaką dawało Kontinuum Móbiusa. Ponadto Korath znów zyskał nadzieję, którą dawno utracił. Znowu będzie mógł knuć intrygi w nagle dostępnej przyszłości...

 

Na południowym wybrzeżu Australii Trask i grupa jego esperów wytropiła i zaatakowała lorda Nephrana Malinariego w jego kasynie, na terenie Gór Macphersona; jego porucznicy i rozliczne zwampiryzowane ofiary zostały unicestwione, ale sam Wielki Wampyr umknął.

Jake Cutter odegrał ważną rolę w sukcesie, jaki zanotował Wydział E, ale zdając sobie sprawę ze swego niepewnego położenia - i nie będąc w stanie lub nie chcąc powiedzieć Traskowi i jego esperom o swoim „problemie” - nie odczuwał żadnej satysfakcji z faktu działania w ramach organizacji.

Jake pragnął jedynie pozbyć się dziwnego, nieproszonego lokatora, dawnego Nekroskopa, Harry’ego, który jak się wydawało, miał zamiar pozostać na dłużej (a może nawet na zawsze?) w jego głowie. Ale teraz, gdy Harry’ego już nie było, jego miejsce zajął zupełnie inny i znacznie chytrzejszy intruz. Teraz Jake’owi nie dawało spokoju ostrzeżenie Harry’ego: „Żywy czy martwy, to nie ma wielkiego znaczenia. Nigdy nie wpuszczaj do swego umysłu wampira!”.

Jeśli chodzi o Traska, wiele jego obaw znikło, ale wciąż pozostawały pytania bez odpowiedzi. A najważniejsze z nich brzmiało: Dlaczego Jake? Dlaczego do realizacji tak ważnego zadania został wybrany ten młody człowiek i to najwyraźniej wbrew swej woli? Jake Cutter - rozpieszczany jako dziecko, później niesforny młodzieniec i wreszcie lekkomyślny mężczyzna. Dlaczego właśnie on?

Nie tylko szef Wydziału E, ale i dawny Nekroskop (na swój bezcielesny sposób) zastanawiał się dlaczego. Ponieważ owe niezliczone złociste strzałki, fragmenty jego istoty, oddzieliły się od Harry’ego i zaczęły działać „na własną rękę”. Przecież to on stanowi straż przednią, a one są tylko jego żołnierzami. Tak było z Jakiem: Nekroskop odnalazł nić jego życia, a więc i jego samego, ale strzałka trafiła tam gdzie trzeba, sama z siebie. Dlaczego? Dlaczego został wybrany właśnie Jake?

Może Harry powinien poszukać odpowiedzi we własnej przeszłości, ale w niektórych wypadkach przeszłość może być równie pokrętna jak przyszłość. Nawet w umyśle uwolnionym od cielesnych ograniczeń muszą istnieć puste miejsca, które na zawsze pozostaną niezapisane. A w życiu Nekroskopa całe lata zostały wymazane, jak strony wydarte z książki. Może tam właśnie znajduje się odpowiedź...

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

Obrazy

 

I

Obrazy z przeszłości

Ben Trask i jego ludzie znów byli u siebie, ale nie było zbyt wiele czasu na odpoczynek i nabranie sił. Choć świat można opisać jako małą planetę, mimo to jest całkiem spory; jest w nim wiele zła, a Anglia zawsze miała w tym niemały udział.

W porównaniu z tym, z czym się zetknęli w Australii Trask i jego główni esperzy - lokalizator David Chung i prekognita Ian Goodly - rutynowe zajęcia w Centrali Wydziału E wydawały się bezbarwne i prawie nudne. Prawie. Ale tutaj, w sercu Londynu, w małym światku Traska, który wypełniały dziwne przyrządy i rozmaite duchy, szef Wydziału E wiedział, że nigdy nie będzie się naprawdę nudzić.

W tej chwili ważniejsze były przyrządy - w postaci telefonów, satelitarnych systemów telekomunikacyjnych, komputerów i monitorów telewizyjnych - niejako nadrabiając zaległości, jako że Trask, grupa jego esperów i techników oraz paru nowych ludzi byli odcięci od informacji, pracując po drugiej stronie globu. Jednak szef Wydziału E wiedział, że niebawem duchy znów się pojawią. Wiedział to, ponieważ nimi dowodził.

Od ośmiu dni bez przerwy siedział w papierach, ustalając kolejność zadań i przydzielając je swym pracownikom, zależnie od ich umiejętności i w ogóle starając się wyjść z impasu. Musiał to zrobić, bo wiedział, że prędzej czy później znów wyruszy w drogę - teraz była to już sprawa osobista - i uda się do krainy, w której czai się zło największe z możliwych.

Zło zrodzone w innym świecie, któremu na imię... Wam-Pyry!

Mimo że czekały na niego jeszcze inne zajęcia, to było absolutnie najważniejsze i ono właśnie zaprzątało głowę Traska, który siedział w swym gabinecie, znajdującym się na końcu głównego korytarza w Centrali Wydziału E, trzymając w dłoni pióro, które znieruchomiało na moment nad jednym z wielu dokumentów zaścielających jego biurko. Nagle poraziła go myśl - a może nie tak znowu nagle, bo już od jakichś trzech lat wciąż tkwiła mu w głowie - że w świecie, w którym nie było już Zek, w tym potwornym, niewiarygodnie ubogim świecie, nadal żyły Wampyry. Były tam i dlatego jej już nie było.

Był zaskoczony, słysząc, że w gardle wzbiera mu pomruk, który powoli przechodzi w warczenie, zaskoczony, kiedy zobaczył, że zbielała mu dłoń, w której ściskał pióro niby sztylet. Wampyry: Malinari, Szwart i Vavara, żywi czy niemartwi w jego świecie; świecie, w którym zamordowali Zek! Wciąż słyszał jej ostatnie słowa - jej ostatnie myśli, które do niego wysłała - których echo wciąż rozbrzmiewało w jego pamięci i nigdy nie przestanie dźwięczeć, bo tego nie chciał, choć czasami myślał, że byłoby lepiej, gdyby tak się stało.

- Żegnaj, Ben. Kocham cię...

A potem oślepiający błysk białego światła, które wyrwało go ze snu trzy lata temu. Wtedy myślał, że to tylko światło jego lampki nocnej, która zapaliła się, kiedy dręczony jakimś koszmarem trącił włącznik. Miał taką nadzieję, ale w głębi duszy wiedział, że tak nie jest. Prawda bowiem i Ben Trask były jak bratnie dusze. Prawda stanowiła jądro jego zdolności, a niekiedy była jego przekleństwem. Jak w tamtej chwili.

Oślepiający błysk białego światła...

...Które zresztą wcale nie było białe, lecz zielone, i wcale nie oślepiało, tylko po prostu mrugało. Było to jedno z małych światełek na konsoli na jego biurku, które sprowadziło go na ziemię, przywołało do rzeczywistości. Ocknął się, wcisnął przycisk i połączył się z oficerem dyżurnym.

- O co chodzi? - Miał zachrypły głos.

- Przepraszam, że panu przeszkadzam, szefie - nadeszła odpowiedź. Był to głos Paula Garveya, cichszy niż zazwyczaj. Garvey był wybitnym telepatą i pomimo zasad przestrzeganych w Wydziale - niepisanego zwyczaju, zgodnie z którym esperzy nigdy nie wykorzystywali swoich zdolności w stosunku do kolegów - wydawało się, że nieumyślnie wyczuł stan ducha Traska. - To do pana. Premier Gustaw Turczin, który dzwoni z...

- Kalkuty? - przerwał mu Trask. I rzuciwszy okiem na mały stolik, na którym leżały poranne gazety, zmarszczył brwi.

- Właśnie - powiedział Garvey. - Dzwoni z...

- Niemieckiej ambasady - uzupełnił Trask i zdał sobie sprawę, że dopiero świta. - Stary, szczwany lis!

Po chwili milczenia zdumiony Garvey powiedział:

- Wygląda na to, że zdrowo mnie pan wyprzedził! Tak czy owak, to chyba pilne.

- Rok Ziemi - powiedział Trask, kiwając głową.

Tym razem el Nino potraktował Indie łagodnie, ale szybkość zmian pogody stanowiła tylko jeden z problemów nękających Ziemię. Kolejnym było zanieczyszczenie środowiska i to bardzo znaczne. Ulegając naciskom miejscowych krytyków, Turczin pojechał do Kalkuty, aby wziąć udział w konferencji poświęconej Rokowi Ziemi. Nie żeby miał na to ochotę, bo podobnie jak Trask znał prawdę: pozbawione środków do życia wojsko budziło wielki niepokój. Ale przynajmniej ta konferencja - jedna z wielu, jakie tego roku odbywały się na świecie - uwolniła go od kilku znacznie poważniejszych problemów, jakie czekały go w kraju. Wykorzystując swój image, miał być rzecznikiem swego narodu.

W Brisbane Trask zawarł z premierem porozumienie: miał dopomóc Turczinowi w rozwiązaniu jego problemów, w zamian za otrzymanie pewnych ważnych informacji; zapewne to właśnie było powodem jego telefonu.

Poranne gazety przyniosły informację, że poprzedniego wieczoru Turczin został obrażony przez jednego z niemieckich delegatów, Hansa Bruchmeistera. Turczin z miejsca zagroził opuszczeniem konferencji i powrotem do kraju. Ale ponieważ Rosja (wraz z USA) była uważana za jednego z głównych winowajców, co byłaby warta konferencja bez udziału rosyjskiego przedstawiciela? Pozostali delegaci próbowali załagodzić sytuację, ale Turczin oświadczył:

„Kiedy pan Bruchmeister mnie przeprosi - kiedy stanie przede mną twarzą w twarz w Ambasadzie Niemiec, tu w Kalkucie, w jaskini lwa - wtedy i tylko wtedy zostanę. Bo w końcu jestem rosyjskim premierem. I muszę mieć na względzie moją reputację i honor mego narodu...”.

Oczywiście przekonano pana Bruchmeistera, aby przeprosił rosyjskiego premiera, i teraz Gustaw Turczin był w Ambasadzie Niemiec w Kalkucie.

Jasne! - pomyślał Trask, czytając między wierszami. Prawdziwe znaczenie notatki prasowej stało się dla niego oczywiste. - W jaskini lwa, co za pierdoły! Turczin uknuł to wszystko, aby zyskać kilka minut i skorzystać z bezpiecznej linii w ambasadzie!

Paul Garvey cierpliwie czekał, a Trask powiedział:

- Przełącz rozmowę do mego gabinetu, dobrze?

- Proszę tylko podnieść słuchawkę - odparł Garvey. - Rozmowa jest szyfrowana, więc może być trochę zakłóceń.

Interkom przestał mrugać, a Trask podniósł słuchawkę i powiedział:

- Tu Trask, słucham.

Po drugiej stronie drutu odezwał się podenerwowany głos.

- Ben? Wygląda na to, że jesteś zajęty. Powiedziałem twemu pracownikowi, że to pilne.

- Minęła tylko minuta - odparł Trask.

- Miałem wrażenie, że to była godzina! - mruknął tamten i ciągnął: - Słuchaj, jestem w niemieckiej ambasadzie i ta linia jest podobno bezpieczna...

- I po mojej stronie szyfrowana - powiedział Trask.

- ...Ale wciąż istnieje ryzyko. Chciałbym, aby nasza rozmowa miała charakter możliwie poufny. Więc będę się streszczał i to, co powiem, zapewne będzie trochę enigmatyczne.

- Czekaj! - powiedział Trask i przełączył interkom na oficera dyżurnego. - Paul, czy gdzieś jest John Grieve? Doskonale. Znajdź go i powiedz, żeby zaraz przyszedł do mego gabinetu. - Po czym znów odezwał się do Turczina: - OK, mów, postaram się słuchać uważnie.

- Ty... i ten twój Mr Grieve, tak? - powiedział tamten.

- Tak - potwierdził Trask. - Możesz go uważać za mego tłumacza. - A do siebie powiedział: Kiedy zwykłe przyrządy nie wystarczają, trzeba włączyć duchy!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin