Wykład IV – Homo poeticus.
Człowiek poetycki to jakby filozofujący poeta, a dokładniej poeta w rozmowie z filozofią, czy może – o czym zaraz się przekonamy – w rozmowie z filozofką. Nazywała się Jeanne Hersch (1910 – 2000) i mieszkała w Szwajcarii, ponieważ jej rodzice wyemigrowali tam z Wilna po rewolucji 1905 roku. Jej ojciec, działacz socjalistycznej partii żydowskiej, był jednocześnie profesorem statystyki na uniwersytecie w Genewie. W domu Herschów rozmawiało się po polsku, więc Jeanne płynnie porozumiewała się w tym języku. Przetłumaczyła dwie książki Czesława Miłosza: „Zdobycie władzy” oraz „Dolinę Issy”. Przyjaźniła się z wieloma Polakami ze sfer kulturalnych i politycznych, m. in. z Czesławem Miłoszem, ale także z Józefem Czapskim, wielkim myślicielem, ale przede wszystkim wielkim malarzem. Mieszkała po sąsiedzku z ojcem Bocheńskim, który był profesorem historii logiki i sowietologii, także na uniwersytecie w Edynburgu. Tam zresztą miałem okazję poznać ją osobiście i chwilę porozmawiać.
Poszukując zabawniejszych informacji na jej temat natrafiłem na fragment ze wspomnień profesora Jacka Woźniakowskiego, który będąc z wizytą u Czapskiego pod Paryżem zobaczył obrazek przedstawiający Jeanne Hersch i zdumiał się, widząc podpis mówiący, iż „ona przypomina wieżę Eiffla i hipopotama”. Niby dlaczego wieżę Eiffla? Cóż za dziwny komplement. A na to Czapski: „jak to, czy nie widziałeś ostatniego oświetlenia wieży Eiffla? Wygląda jakby świeciła od środka, własnym światłem. Prawie unosi się w powietrzu, jak jakaś zjawa czy duch”. Nawiasem mówiąc, bardzo piękna metafora, określająca kogoś wewnętrznie rozświetlonego. A hipopotam? Na to Czapski: „no przecież ją znasz i widziałeś, jaka jest gruba i ciężka”. Wybitny malarz najwyraźniej nie był dżentelmenem. Natomiast w moim wspomnieniu Jeanne Hersch bynajmniej nie pozostała hipopotamem, lecz jako bardzo miła, starsza i odniosłem wrażenie, że nawet krucha pani. Ale być może bywają też kruche hipopotamy.
Po polsku została wydana jedna jej książka zatytułowana „Wielcy myśliciele Zachodu. Dzieje filozoficznego zdziwienia”. Bardzo polecam Państwu tę pozycję, która powstała na podstawie pogadanek radiowych, jest zatem nie tyle przykładem jakiejś uniwersyteckiej erudycji, co bardzo rzetelną opowieścią o tym, jak filozofia rodzi się ze zdziwienia. Napisała tak: „Żyjemy w wieku (...?) Sądzimy, że wiemy prawie wszystko, albo przynajmniej, że wszystko możemy wiedzieć. A przecież zawsze są i zawsze będą istoty ludzkie, które potrafią się dziwić. Zdziwienie jest zasadniczą właściwością kondycji ludzkiej”.
Ten wykład będzie miał postać komentarza do wiersza, który Czesław Miłosz napisał w 2000 roku i zamieścił w znakomitym zbiorze pod nieco dziwnym tytułem „To”. Wiersz jest zatytułowany „Czego nauczyłem się od Jeanne Hersch” – według mnie to właśnie stanowi zapis rozmowy pomiędzy poetą a filozofem. Przytoczę ów wiersz, a następnie skomentuję jego wybrane wersy.
CZEGO NAUCZYŁEM SIĘ OD JEANNE HERSCH?
1. Że rozum jest wielkim boskim darem i że należy wierzyćw jego zdolność poznawania świata.
2. Że mylili się ci, którzy podrywali zaufanie do rozumu,wyliczając, od czego jest zależny: od walki klas, od libido,od woli mocy.
3. Że powinniśmy być świadomi naszego zamknięcia w kręguwłasnych doznań, nie po to jednak, żeby sprowadzać rzeczywistośćdo snów i majaków naszego umysłu.
4. Że prawdomówność jest dowodem wolności, a po kłamstwiepoznaje się niewolę.
5. Że właściwą postawą wobec istnienia jest szacunek, należy więcunikać towarzystwa osób, które poniżają istnienie swoimsarkazmem i pochwalają nicość.
6. Że choćby nas oskarżano o arogancję, w życiu umysłowymobowiązuje zasada ścisłej hierarchii.
7. Że nałogiem intelektualistów dwudziestego wieku było„baratin", czyli nieodpowiedzialne paplanie.
8. Że w hierarchii ludzkich czynności sztuka stoi wyżejniż filozofia, ale zła filozofia może zepsuć sztukę.
9. Że istnieje prawda obiektywna, czyli z dwóch sprzecznych twierdzeń jedno jest prawdziwe, drugie fałszywe, z wyjątkiem określonych wypadków, kiedy utrzymanie sprzeczności jest uprawnione.
10. Że niezależnie od losu wyznań religijnych powinniśmy zachować „wiarę filozoficzną", czyli wiarę w transcendencję, jako istotną cechę naszego człowieczeństwa.
11. Że czas wyłącza i skazuje na zapomnienie tylko te dziełanaszych rąk i umysłu, które okażą się nieprzydatne we wznoszeniu,stulecie za stuleciem, wielkiego gmachu cywilizacji.
12. Że we własnym życiu nie wolno poddawać się rozpaczyz powodu naszych błędów i grzechów, ponieważ przeszłośćnie jest zamknięta i otrzymuje sens nadany jej przez naszepóźniejsze czyny.
Z tomu „To” Kraków 2004, s.59-60
Jest to oczywiście refleksja bardzo starego, dojrzałego poety, do której spróbuję naszkicować jakiś komentarz filozoficzny. Filozofia, którą reprezentuje tu Miłosz rozmawiając ze swoją przyjaciółką Jeanne Hersch jest bardzo bliska myśleniu o człowieku. Widać to zwłaszcza, gdy mówi o rozumie, o poznawaniu, o wolności; wszystko to są sprawy bardzo istotne i ważne.
„Rozum jest wielkim boskim darem i należy wierzyć w jego zdolność poznawania świata”. Jeanne Hersch była filozofem ze szkoły jej mistrza Karla Jaspersa. Studiowała w Niemczech, gdzie zdobyła bardzo pryncypialną formację intelektualną i filozoficzną. Dla psychologów być może interesująca okaże się informacja, że Jaspers nie posiadał wykształcenia filozoficznego w sensie akademickim, tylko był lekarzem psychiatrą. W trakcie swojej pracy i praktyki doszedł do wniosku, iż należy podjąć wielką problematykę filozoficzną, albowiem bardzo często choroby psychiczne wywołują jakiś rezonans, który wymaga odpowiedzi o charakterze bardziej pogłębionym niż etyczny. Nie umniejszał znaczenia pracy psychologa, czy psychiatry, tym nie mniej zdawał sobie sprawę z ogromności ludzkich dramatów, które ów zawód mu objawił. Dlatego też zwrócił się w stronę filozofii, oczywiście nie bez przeszkód; nie chciano dopuścić go do nauczania filozofii, jako że nie miał dyplomu. Kiedy w końcu uzyskał pozwolenie, w niedługi czas potem hitlerowcy odsunęli go od nauczania. Jaspers zasłynął przede wszystkim z tego, że w 1946 roku, czyli w rok po zakończeniu II wojny światowej, wygłosił wykład monograficzny i na jego podstawie wydał później książkę pt. „Schuldfrage” – „Problem winy”. Świadczyło to o jego zasadniczej odwadze, powiedzieć Niemcom zaraz po wojnie, że to oni są za nią odpowiedzialni. Po ukazaniu się tej książki nie wykładał więcej na niemieckich uniwersytetach, lecz w niemieckojęzycznej części Szwajcarii.
Jeanne Hersch wyniosła z tej szkoły myślenia filozoficznego odwagę i umiejętność mówienia o rzeczach niekiedy bardzo trudnych, do końca oraz przekonanie o istnieniu czegoś takiego jak uczciwość myślenia. Myślenie uczciwe polega ostatecznie na tym, aby nie dać się zapędzić „do stada”. Wyrażała czasami pogląd, że niebezpieczeństwem współczesnej kultury jest „stadność” myślenia i zachowań. Podkreślała więc ważność i zasadność uczciwości myślenia. Jej zdaniem niektóre nurty myśli współczesnej, podkreślające elementy irracjonalne, przeciwne rozumowi, są bardzo niebezpieczne, albowiem ludzie posługujący się taką metodą myślenia, mogą bardzo łatwo stać się żerem dla różnych demagogów. W tym względzie Jaspers, Hersch, czy Edmund Husserl i jego fenomenologia bardzo mocno podkreślali konieczność obrony tego głębokiego, filozoficznego, metafizycznego rozumu jako bardzo istotnego dla zachowania człowieczeństwa w ogóle.
„Mylili się ci, którzy podrywali zaufanie do rozumu, wyliczając od czego jest zależny: od walki klas, od libido, od woli mocy”. Oczywiście Państwo rozpoznajecie, o kogo tu chodzi. Walka klas to Karol Marks; libido – Zygmunt Freud; wola mocy – Nietzsche. Tych myślicieli nazwano „mistrzami podejrzeń”. Można powiedzieć, że wspólna dla wszystkich trzech jest koncepcja fałszywej świadomości. Nie jest to błędna świadomość. To jest świadomość, która nie wie, jakie siły kierują jej pracą, kierują jej myśleniem. Często terapia w szkole Freuda polegała na odkrywaniu ukrytych znaczeń symboli, myśli, dążeń, itd. niejako nie rozpoznanych przez danego pacjenta jako wyraz wewnętrznego konfliktu natury emocjonalnej, konfliktu z owym „idem”. Może zabrzmi to trywialnie, ale myśl Karola Marksa bardzo dobrze oddał nieoceniony Lech Wałęsa, kiedy mówił, że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. To znaczy, że twoje usytuowanie w hierarchii walki klasowej decyduje o twoim sposobie myślenia; a więc nie rozum. Nie należy jednak tego upraszczać, ponieważ wszyscy ci myśliciele dysponowali nie tylko koncepcją fałszywej świadomości, ale także teorią krytycznego umysłu, który próbował tę fałszywą świadomość podejrzeć, zajrzeć w nią. Tym nie mniej nie darzyli zaufaniem rozumu w tym dobrym, oświeceniowym znaczeniu. I wreszcie Friedrich Nietzsche, który twierdził, że koncepcja prawdy i dobra to wymysł Platona, który po prostu bał się życia. Nie tylko życia, ale i procesu myślowego, dynamiki tkwiącej w życiu i chciał to wszystko poukładać w takie gotowe formułki i pojęcia, które nakładały na życie jakieś pęta, nie pozwalając ukazać się potężnej woli mocy w całej jej wspaniałej okazałości. Dlatego też Nietzsche pojmował dzieje kultury europejskiej zarówno w jej korzeniach greckich, jak i biblijnych, jako dzieje dekadencji. A jednak Miłosz – jak sam mówi – nauczył się od Jeanne Hersch, że ci filozofowie się mylili. Należy jednak pokładać zaufanie w rozumie i jego zdolności do pojmowania świata.
„Powinniśmy być świadomi naszego zamknięcia w kręgu własnych doznań, nie po to jednak, żeby sprowadzać rzeczywistość do snów i majaków naszego umysłu”. Na pierwszy rzut oka treść wersetu wydaje się jakby sprzeczna z tym, co dotychczas znajdowało się w rozważaniach Miłosza. Z jednej bowiem strony czuje się zachęcony przez Jeanne Hersch do zaufania rozumowi; z drugiej strony zwraca uwagę na nasze zamknięcie w kręgu własnych doznań. Czy są to jednak sprzeczne poglądy? Sądzę, że nie, ponieważ ta przesłanka myślenia bierze mocno pod uwagę fakt ograniczonej percepcji świata, który jest naszym udziałem. Ja nie posiadam absolutnego punktu widzenia na całą rzeczywistość, gdyż sam jestem jej cząstką, jestem poddany prawom czasu i miejsca, które zawsze decydują o jakiejś ułomności i cząstkowości mojego bytu. Nasz punkt widzenia charakteryzuje się właśnie ułomnością i partykularnością, ale może być prawdziwy w swej cząstkowości. Nie mogę odkryć całej prawdy, świat nie jawi się jako całość; tym nie mniej świadomość ograniczenia kręgu moich poznań i doznań, nie oznacza, że wszystko jest tylko snem i majakiem.
Następny wers kieruje nas na trochę inną płaszczyznę. „Prawdomówność jest dowodem wolności, a po kłamstwie poznaje się niewolę”. Jeżeli w poprzednich wersach Miłosz dziękował Jeanne Hersch, że jakby umocniła jego zaufanie do rozumu, to jednak tutaj kładzie nacisk nie tyle na prawdę, co na prawdomówność. Jednocześnie zarysował bardzo ciekawy związek pomiędzy prawdomównością a wolnością oraz związek kłamstwa i niewoli. Nie sądzę, że byłaby to tylko dość naiwna uwaga typu, że polityka zawsze musi posługiwać się kłamstwem, tym samym zwodzić ludzi, a zwodzenie stanowi zawsze jakąś formę zniewolenia. Myślę, że należałoby chwilkę zastanowić się nad tym związkiem między prawdomównością jako dowodem wolności i kłamstwem jako wyraźnym symptomem niewoli, zwłaszcza w dążeniu do zniewolenia. Prawda w znaczeniu prawdomówności w relacji z drugim człowiekiem wzbudza zaufanie. Prawdomówność bowiem stanowi nie tylko prawdę wypowiadanych słów, ale i wyrazem relacji tego, który mówi do mnie. Prawdomówność to sposób bycia, sposób zachowania człowieka, który staje przede mną z odsłoniętą twarzą.
Przy okazji omawiania filozofii dialogu wspominałem o koncepcjach takich myślicieli jak Levinas, czy nasz Józef Tischner dotyczących twarzy drugiego człowieka. Często twarz, wobec której staję, ma nałożoną na siebie maskę, która w gruncie rzeczy ukrywa twarz. Maska nakładana jest np. przez utożsamienie się z rolą, jaką się odgrywa, czy też z próbą uwodzenia przy pomocy maski. Natomiast tam, gdzie staję wobec odkrytej, odsłoniętej i tym samym jakby bezbronnej twarzy, budzi to moje zaufanie. Ba, ów element odsłonięcia, tak ściśle związany z elementem świadomej bezbronności, która nie jest tożsama ze słabością, stanowi uwierzytelnienie prawdomówności tego, który mówi i jednocześnie jest odsłonięciem jego moralnej siły. Dlatego też tam, gdzie jest zaufanie, rodzi się wspólnota. Prawdziwa dialogiczna relacja Ja-Ty jest możliwa tylko wtedy, gdy staje wobec odsłoniętej twarzy drugiego człowieka.
Rozważmy teraz problem kłamstwa. Rozumiemy je oczywiście jako świadomą próbę wprowadzenia w błąd. Nie traktuję jako kłamstwa przekazywania jakiegoś mylnego sądu, którego nadawca jest przekonany o jego prawdziwości. Kłamiąc sam nakładam sobie maskę na twarz, albowiem kłamstwo ma sens tylko wtedy, gdy przybiera postać prawdomówności. Tylko wtedy może być skuteczne. Kłamiąc, chcę nakłonić kogoś do tego, aby przyjął moją informację, mój donos, itp. Zwróćmy uwagę na to, że jeżeli prawdomówność objawiała się w jakiejś bezbronności twarzy, to kłamstwo jest zawsze interesowne. Ma zawsze jakiś cel. Może przybierać bardzo różne postacie, od banalnej próby uniknięcia odpowiedzialności za niedopełnienie obowiązku, np. kiedy dziecko kłamie, że zjadło zupkę, podczas gdy naprawdę wylało ją do zlewu. Dlatego kłamstwo rodzi nieufność; ty coś kombinujesz, jeszcze nie wiem co, ale źle ci z oczu patrzy. Jeśli mówię komuś, że źle mu z oczu patrzy, to oczywiście mam na myśli tę twarz, która w tym momencie przybiera postać maski, za którą ten ktoś się ukrywa. Na marginesie można zauważyć, że potwierdza to pogląd Tischnera: przewrotność zła polega na tym, że kusi nas zawsze udając dobro. Zło nie ma własnej twarzy, którą człowiek mógłby uchwycić i dzięki temu rozpoznać je. Kłamstwo też udaje prawdę, ale w jakim celu? W celu nie tylko przekazania fałszywej informacji, lecz dla osiągnięcia jakiejś korzyści. Kłamstwo stanowi element gry, by nie powiedzieć do końca – jakiejś walki. Świat, w którym rządzi kłamstwo i nieufność, prowadzi do izolacji, czyli najgorszego rodzaju samotności. Nie mam tu bowiem na myśli owej wielkiej, szlachetnej samotności, która w moim przekonaniu jest warunkiem każdej prawdziwej twórczości. Izolacja to raczej ucieczka do kryjówki. Świat, w którym panuje kłamstwo to świat niebezpieczny i dlatego wywołuje chęć schowania się. Znana jest zresztą książka Tischnera pt. „Ludzie z kryjówek”, opowiadająca właśnie o takich ukrywających się ludziach. Nie ufają, często również nawet wtedy, gdy ktoś próbuje przekazać im jakąś prawdę. Myślę, że ten komentarz może przybliżyć nam zdanie z wyznania Miłoszowego, że prawdomówność jest dowodem wolności, a po kłamstwie poznaje się niewolę. Jeżeli bowiem ludzie żyją razem, w autentycznej wspólnocie, zbudowanej na relacji osobowej Ja-Ty, żyją w wolności. Tylko w wolności można budować prawdziwą relację między ludźmi. Natomiast tam, gdzie panuje kłamstwo, ludzie chowają się w owych kryjówkach.
„Właściwą postawą wobec istnienia jest szacunek, należy więc unikać towarzystwa osób, które poniżają istnienie swoim sarkazmem i pochwalają nicość”. Znów wracamy jakby do problematyki filozofii w tym najbardziej głębokim znaczeniu, dotyczącej postawy wobec istnienia. Istnienie ma być skutkiem odsłaniającym ów zdumiewający fakt, że coś jest. Miłosz twierdzi, że tak naprawdę w XX wieku to poezja zajęła się tym problemem. Sam chyba jest przedstawicielem tzw. poetów metafizycznych. Poezja metafizyczna to poezja jakby ożywiona od wewnątrz, pełną zachwytu podczas wpatrywania się w tajemnicę istnienia. W eseju „Przeciw poezji niezrozumiałej” z tomu „Życie na wyspach” napisał tak: „Niewykluczone, że los poezji był dotychczas tak czy inaczej związany z tym, czemu nadaje się dzisiaj miano metafizyki, a co w Europie oznaczało wspólne filozofii greckiej i chrześcijańskiej przekonanie o istnieniu prawdy ukrytej we wszechświecie, częściowo przynajmniej dostępnej umysłowo. Z chwilą kiedy samo słowo „prawda” uznane zostało jako jeden z liczmanów istniejących jedynie w języku, do którego zaliczamy też słowo Bóg, piękno, dobro, zło – metafizyka się skończyła – twierdzą emancypowani i złośliwi(?). A przypominam, że właśnie w sztuce, na przykład nasz Stanisław Ignacy Witkiewicz, wielki Witkacy, cały czas mówił, że kryzys podstawowej cywilizacji narodów polega na tym, że straciliśmy poczucie dziwności istnienia i to, że człowiek uświadamia sobie nagle, że to jest, choć mógłby nie być”.
Ciekawie Miłosz definiuje moment twórczego zachwytu filozoficznego, który być może jest także samym nerwem jego twórczości poetyckiej. Jak sam powiada, najważniejsze dla niego jest nauczenie się sztuki patrzenia i opisu. Sztuka patrzenia polega na tym żeby wydobyć z oglądu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, i który jakby paraliżuje nas swoją banalnością. Poezja powinna być właśnie sztuką patrzenia i opisu, naprowadzania czytelników, słuchaczy na tę perspektywę spojrzenia na rzeczywistość, która „wymaga intensywnego wpatrywania się; tak intensywnego, że opada zasłona codziennych przyzwyczajeń; że szukamy wierszem objawienia się rzeczywistości, tego co w greckim nosi nazwę epifania”. Epifania oznacza dokładnie „objawienie”, coś co po łacinie dobrze oddaje sformułowanie re-velatio. Velatio – to zasłona, re- zdjęcie zasłony. W potocznym języku czasami nazywamy rewelacją coś niezwykłego, coś zaskakującego, czego nie spodziewaliśmy się, co pozwoliło nam zupełnie na nowo zobaczyć rzeczywistość. Miłosz mówi: „nie ukrywam, że szukam w wierszach objawienia się rzeczywistości, tego co po grecku nosi nazwę epifania”. Właściwą postawą wobec istnienia jest szacunek i należy unikać towarzystwa osób, które poniżają istnienie sarkazmem, pochwałą nicości. Miłosz jest moralistą i niewątpliwie pokazuje to w swej twórczości. Ale być może jest coś mądrego w tym spostrzeżeniu. Chodzi o to, aby szanować bezbronność świeżego spojrzenia, nie dać się zagadać.
„Nałogiem intelektualistów XX wieku było baratin, czyli nieodpowiedzialne paplanie”. Baratin ma wiele znaczeń w języku francuskim: zuchwalstwo, reklama, zadufanie, ale też nieodpowiedzialne paplanie. Sporo innych myślicieli zwraca uwagę, że pod tym względem prorokiem okazał się niewątpliwie Dostojewski, który już w XIX wieku umiał odsłonić pewien mechanizm polegający na tym, że rosyjska inteligencja zachwyciła się myślą zachodnią od odrodzenia do oświecenia i postanowiła szybko nadrobić całe zapóźnienie cywilizacyjne. Jak twierdzi Dostojewski, nie zdawano sobie sprawy z tego, że często w tych wspaniałych myślach była zawarta trucizna. Przykładem jest Raskolnikow, który chciał sobie udowodnić, że może być jak Napoleon, czyli posiadający władzę i decydujący o tym co dobre i co złe. Apostoł mocy – tak byłby przedstawiany w literaturze niemieckiej, gdzie często pojawiały się „mocne” jednostki. Raskolnikow, jak świetnie definiuje go Dostojewski, to jest młodzieniec abstrakcyjny i dlatego okrutny, który uwierzył, że można zabić nikomu niepotrzebną, a nawet szkodliwą babę. Więc potraktował ją toporem, ponieważ sam chciał sobie udowodnić, jaki jest silny, a potem nie wytrzymał, sam siebie ukarał, znienawidził siebie za ten czyn. Do abstrakcyjnych młodzieńców zalicza się także Iwan Karamazow, który teoretycznie rozważał, że jeżeli Boga nie ma, to wszystko wolno. Prowadził rozważania czysto intelektualne, uprawiał takie właśnie baratin. Ale słuchający tego wszystkiego jego brat z nieprawego łoża wziął i zabił ojca; bo przecież Iwan powiedział, że jeżeli nie ma Boga, to wszystko wolno, nawet zabić, bo dlaczego nie?
Rozumiem intencję tego wersetu wiersza Miłosza jako zwrócenie uwagi na odpowiedzialność ponoszoną przez intelektualistów za grozę XX wieku. Nie pojmuje tego oczywiście w tak prostacki sposób, jakoby Nietzsche był pierwszym faszystą. Związek pomiędzy Nietzschem a faszyzmem jest ogromnym nadużyciem interpretacyjnym. Jest to zupełnie inny związek niż pomiędzy Marksem a marksizmem czy komunizmem. Przykład takiej właśnie nieodpowiedzialnej paplaniny dał przywoływany w naszych wykładach Jean Paul Sartre, który był intelektualistą bardzo zbliżonym do komunistycznej partii Francji, choć do niej nie należał. Był jednak tzw. towarzyszem broni. Pokłócił się z Albertem Camus, wielkim pisarzem i laureatem Nagrody Nobla o to, czy należy pisać, że w Związku Sowieckim istnieją łagry. Związek Sowiecki jest bowiem wspaniałym krajem, wymarzoną ojczyzną wszystkich robotników, nie można więc pisać, że są tam jakieś obozy pracy. To niemożliwe, żeby tam było coś podobnego. Dopiero po lekturze pozycji „Archipelag Gułag” Sołżenicyna w końcu lat siedemdziesiątych, owo komunistyczne niebo w wielu umysłach intelektualistów francuskich stanęło w płomieniach, jak w znanej powieści Parandowskiego. Zaraz zaczęli szukać czegoś nowego i w ten sposób wymyślono postmodernizm.
„Istnieje prawda obiektywna, czyli z dwóch sprzecznych twierdzeń jedno jest prawdziwe, drugie fałszywe, z wyjątkiem określonych wypadków, kiedy utrzymanie sprzeczności jest uprawnione”. Przy tej okazji powiem kilka słów o interpretacji J. Lyotarda, który twierdził, iż mamy ambicje, aby opisywać świat w formie jakichś narracji. Są one jednak tylko i wyłącznie narracjami, a dążą tak naprawdę jedynie do zawładnięcia drugim człowiekiem. W przekonaniu Lyotarda dotyczy to wszelkiej myśli filozoficznej i politycznej. Przekonać kogoś to znaczy nakłonić go do jakiegoś działania, które byłoby dla mnie korzystne. Lyotard i inni postmoderniści twierdzą, iż stąd tak niebezpieczni są ludzie przekonani, że posiadają prawdę. W pewnym sensie można mówić nawet o „białym terrorze prawdy”. Czy to jest baratin? I od razu był łaskaw jeszcze mocniej sformułować to powiedzenie o białym terrorze prawdy i o tym, że ktokolwiek jest przekonany o jakimś zdaniu, że jest prawdziwe, tym samym jest wrogiem kogoś, kto tego porządku nie popiera. Jego zdaniem należy przywrócić k ob. i e c y sposób myślenia. Nie chcę obrażać obecnych tu pań, gdyż nie wiem, co dokładnie miałoby to oznaczać. Mówi się teraz o rozmaitych inteligencjach emocjonalnych, itd., ale nie wiem, czy należy tłumaczyć to w ten sposób. Miłosz chyba nie ma koncepcji prawdy aż tak zróżnicowanej pod względem gender studies, jest chyba pod tym względem staromodny.
„Niezależnie od losu i wyznań religijnych powinniśmy zachować „wiarę filozoficzną”, czyli wiarę w transcendencję, jako istotną cechę naszego człowieczeństwa”. Jeanne Hersch nie była osobą religijną, podobnie zresztą Karl Jaspers. Formuła „wiara filozoficzna” stanowiła próbę znalezienia przez nich odpowiedzi na fundamentalne pytanie egzystencjalne, które ludzie stawiają. Odpowiedź ta nie może ograniczać się tylko i wyłącznie do jakiegoś dyskursu filozoficznego. Jaspers był przekonany, że tradycyjne wyznania religijne od czasów oświecenia straciły bardzo wiele ze swej wiarygodności; należy więc w sposób bardzo świadomy przyjąć te ogromne obszary krytyki, która w stosunku do tradycyjnego języka religijnego powinna być współczesna. Ale tym samym nie wolno sprowadzać wszystkiego do jakiejś czysto ateistycznej, albo laickiej formy kultury. Istnieje jakaś wiara w transcendencję, nawet nie nazwana osobowym Bogiem, lecz raczej wezwaniem skierowanym do człowieka, aby przekraczał siebie. U Jaspersa występuje ścisła relacja pomiędzy transcendencją a egzystencją. Doświadczamy przede wszystkim tego we wszystkich zdarzeniach granicznych – to również termin wymyślony przez Jaspersa. Chodzi tu o sytuacje takie jak miłość, cierpienie, śmierć. Wtedy w sposób szczególny nie tyle doświadczamy Boga, ile jakiejś granicy. Myślę, że ową granicą jest właśnie „TO” – w poemacie Miłosza. Wiara filozoficzna nie jest to wiara w sensie jakiegokolwiek wyznania, czy wspólnoty religijnej, nie jest wiarą w sensie przyjęcia objawienia, lecz tylko świadomością tego, że autentyczność egzystencji wymaga stanięcia wobec tego wyzwania, które posyła, lub przekazuje nam transcendencja.
„We własnym życiu nie wolno poddawać się rozpaczy z powodu naszych błędów i grzechów, ponieważ przeszłość nie jest zamknięta i otrzymuje sens nadany jej przez nasze późniejsze czyny”. To bardzo ważny i trudny temat, na ile moja przeszłość może ulegać jakiejś reinterpretacji. Dla Miłosza ów problem był przede wszystkim problemem nadziei, czyli otwarcia na przyszłość, które ma moc rzucenia jakiegoś nowego światła także i na przeszłość. Domyślam się, że omawiany przez nas wiersz to zapis doświadczeń starego człowieka, który żył bardzo długo. Często sposób myślenia sędziwych ludzi polega właśnie na rozpatrywaniu tego, co było kiedyś, co jest nieodwracalne, ale co jest dla nich źródłem rozpaczy. Z tym poddawaniem się rozpaczy bywa różnie. W naszym klasztorze przebywa bardzo już wiekowy ojciec, bo ma dziewięćdziesiąt cztery lata. Był znanym profesorem, a teraz schorowany przebywa tylko w swoim pokoju. Czasami wyraża się podobnie jak bohaterowie dramatów Becketa. Kiedyś zbudziwszy się zobaczył przy swoim łóżku pielęgniarkę i zapytał: co pani tu robi? – Przygotowuję ojcu zastrzyk – odpowiedziała. A on na to: A po co? Przecież ja już nie żyję. Już nie żyję tyle lat, a pani kiedy umarła? Niby śmieszne, ale zauważcie w tym pewną niesłychaną sprawę, jakby spokojnie przeszedł do drugiego pokoju.
W momentach krańcowych stajemy wobec dziwnych i trudnych wyzwań. Czy wolno jednak poddawać się rozpaczy z powodu własnych grzechów? Warto zacytować tu Antoniego Kępińskiego: „Zwykle u największych nawet pesymistów istnieje choćby cień nadziei. Nadzieja bowiem jest warunkiem życia. Musi istnieć wiara w przyszłość, gdyż życie jest ustawicznym dążeniem do przyszłości”. Ale na ile to dążenie do przyszłości ma moc nadawania innych kształtów naszym czynom, naszej przeszłości, która jest zamknięta? Nie tak łatwo odpowiedzieć na to pytanie.
Jak można byłoby podsumować te rozważania Miłosza pisane z wdzięcznością po śmierci pani Jeanne Hersch? Myślę, że najlepiej odda to zdanie profesora Henryka Elzenberga, profesora filozofii, który był mistrzem Zbigniewa Herberta. Jego zdaniem ludzie mają na co dzień kłopoty z istnieniem. „Mistrzem jest ten, kto pewnej ilości swoich bliźnich pomógł wyjść z honorem z opresji życia na ziemi”. Bycie na ziemi jest opresją, jest dolegliwe, mamy kłopoty z istnieniem, ale może są tacy, którzy nam pomagają wyjść z honorem z tej opresji. Mistrzem jest więc ten, kto uczy nas czytać i rozu...
Jackobe