Caine Rachel - Wampiry z Morganville 9 - Miasto widmo.doc

(1122 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

- Oh, to nie jest dobry pomysł. – powiedziała Claire, patrząc w dół na papier, który pchnął w jej rękę mijający ją student. Zatrzymała się w cieniu budynku naukowego aby ją przeczytać. Tylko idioci stali naokoło w pełnym słońcu w Texas Prairie University w środku południa – dobrze, idioci i piłkarze – i popychający ją z kąta w kąt przez co nie mogła dostać się to bufetu przez strumień ludzi, którzy wylewali się z klas po zakończeniu lekcji. Było tylko kilku wytrzymałych łososi próbujących płynąc w górę rzeki, ale nie sądziła, że im się to uda.

Wszyscy ludzie dookoła niej nieśli takie same kartki papieru jak ona – wpychali do kieszeni, wciskali do książek, trzymali w rękach.

Zawsze była jedną z ostatnich, która dostawała broszurę, tak przypuszczała. Była trochę zaskoczona, że nikomu nie przeszkadzało to, że Claire Danvers była mała jak na swój wiek i wyglądała młodziej niż na nieskończenie długo ciągnący się wiek siedemnastolatki oraz miała tendencje do mieszania się w tłum w najlepszych momentach. Chociaż jej ultra-modna współlokatorka Eve – ze wszystkimi możliwymi najlepszymi zamiarami – kazała jej usiąść w łazience i podkreślić jej wszystkie brązowe włosy tak, że promieniowały na czerwono w słońcu. Jednak. Ona po prostu nie była – zauważalna.

Nauczyła się na swojej skórze: wcześniejsze pójście na studia było do dupy.

Ktoś zatrzymał się naprzeciwko niej stosunkowo spokojnie. Był to wysoki, dobrze zbudowany chłopak, rzucił plecak na podłogę z płytek z uderzeniem i przyglądał się tej samej ulotce, którą miała.

- Huh – powiedział i spojrzał na nią. – Idziesz?

Kiedy tylko oślepił ją jego wygląd (zgodnie z prawdą, nie patrzyła aż tak długo, jej chłopak był tak samo słodki), sprawdziła jego nadgarstek. Był tutejszym miejscowym z Morganville; nosił bransoletkę na jednym nadgarstku zrobioną z miedzi i skóry z ozdobnym symbolem wyrytym na środkowym miejscu. Znaczyło to że był własnością wampira – własnością Ming Cho, który był jednym z wampirów, których Claire nigdy bezpośrednio nie spotkała. Podobało jej się to. Naprawdę, krąg znajomych jej wampirów był już i tak zbyt duży.

- Hey – powiedział znowu i zabrzęczał jej kartką przed nosem. – Jest tu kto? Idziesz?

Claire spojrzała znowu na kartkę. Zawierała gromadę obrazków i symboli, nie słów. Muzyczna notka, która oznaczała zachwyt była w menu. Niektóre obrazki przysług, co znaczyło, że najczęściej nielegalne rzeczy miały być zmienne. Adres był zakodowany w formie zagadki, którą dość łatwo rozwiązała; był to adres na Południowym Rackham, wśród wszystkich tych gnijących magazynów, gdzie kiedyś kwitł interes. Czas był oczywisty: północ. To właśnie był grafik na Dzień Trzech Wiedźm. Data była dzisiejsza.

- Nie jestem zainteresowana – powiedziała i podała mu jego kopię. – Nie w moim guście.

- Szkoda. Wszystko wyjdzie na jaw.

- To dlatego.

Zaśmiał się – Jesteś członkiem partii?

- Nie jestem w ogóle członkiem partii. – powiedziała Claire i nie mogła pomóc ale tylko się uśmiechnąć; miał bardzo miły śmiech, taki przez który chciało ci się śmiać razem z nim. Nie śmiał się z niej w ogóle. To było inne. – Cześć, tak przy okazji, jestem Claire.

- Alex – powiedział – Wracasz z chemii?

- Nie, z fizyki komputerowej.

- Oh – powiedział i się zarumienił – Nie mam pojęcia co to właściwie jest. Dobrze, kontynuuj Einsteinie. Miło było cię poznać.

Podniósł swój plecak i ruszył zanim mogła mu w ogóle wyjaśnić wszystko na temat wielu ciał i nielinearnych systemów fizycznych. Tak, to by odniosło na nim wrażenie. Zamiast odejść, uciekłby.

Poczuła się trochę zraniona, ale tylko trochę. Przynajmniej z nią rozmawiał. To była dziewięćdziesiąt dziewięć procent lepsza jej ocena z chłopakami z uczelni, z wyjątkiem tych, którzy chcieli zrobić jej coś strasznego. Ci faceci są bardzo gadatliwi.

Claire zerknęła na słońce i wyjrzała na dziedziniec. Duża, otwarta, brukowana przestrzeń była pusta, chociaż była jak zawsze grupka ludzi wokół centralnej kolumny, gdzie zostały rozwieszone ulotki o przejażdżkach, pokojach, grupach i różnych usługach i przyczynach. Miała czas do następnych zajęć – około godzinę – ale chodzenie w czasie upału do kawiarni w Centrum Uniwersyteckim nie brzmiała atrakcyjnie. Dotarcie tam może zajęłoby jej jakieś półtorej godziny a potem musiałaby przejść inną długą drogę aby dostać się na następne zajęcia.

TPU naprawdę potrzebowało zbadania masowego tranzytu.

Budynek nauk był bliżej skraju kampusu niż większość innych, tak była w rzeczywistości krótsza droga do jednej z czterech bram wyjazdu, po drugiej stronie ulicy, a następnie do Common Grounds, kawiarni poza kampusem. Oczywiście, należała ona do niezbyt miłego wampira, ale w Morganville, nie można być zbyt wybrednym w przypadku takich rzeczy, jeśli cenisz kofeinę lub krew.

Poza tym, Oliverowi można było przeważnie ufać. Przeważnie.

Decyzja podjęta, Claire chwyciła mocno obciążony książkami plecak i ustawiła się w promieniach słońca miażdżącego centrum wampirów.

Zawsze ją to teraz bawiło – idąc przez miasto mogła powiedzieć, którzy ludzie „wiedzą” o Morganville a którzy nie. Ci, którzy nie wiedzieli, w większości wyglądali na zmęczonych i nieszczęśliwych, tkwiących w nic-nierobiącym małym miasteczku, które zwijało z chodników o zmierzchu.

Ci, którzy wiedzieli też wyglądali nieszczęśliwie w tej nawiedzonej drodze polowań. Nie winiła ich, wcale nie, została w trakcie całego cyklu regulacji, od szoku do niedowierzania przez akceptację aż do cierpienia. Teraz była tylko… nieskrępowana. Zaskakujące, ale prawdziwe. To było niebezpieczne miejsce, ale znała zasady.

Nawet, jeśli nie zawsze ich przestrzegała.

Jej komórka zadzwoniła kiedy przekraczała ulicę – temat o półmrocznej strefie. Oznaczało to, że to był jej szef. Spojrzała w dół na ekran, zmarszczyła brwi i zamknęła klapkę bez odpowiedzi. Olała Myrnina, znowu i nie chciała znowu go słuchać jak mówi o tym, że była w błędzie co do ich maszyn, które budowali.

Chciał umieścić w niej mózg człowieka, co nie było za dobre. Myrnin był szalony, ale zwykle to było dobre szaleństwo, nie przerażające. Ostatnio zdawał się być daleko w przerażająco-metrze, chociaż. Ona poważnie zastanawiała się, czy powinna zatrudnić wampira psychologa aby na niego patrzył, czy coś. Prawdopodobnie mieli kogoś, kto był w pobliżu kiedy Dr. Freud kończył studia medyczne.

Common Grounds było ciemne i chłodne, ale bezlitośnie zajęte. Nie było wolnego stolika do wzięcia, co było przygnębiające; Claire bolały nogi i ramię było zwichnięte od ciągłego noszenia jej torby na książki. Znalazła wolny kąt i zrzuciła ciężar wiedzy (potencjalnie, gdziekolwiek) z westchnieniem ulgi i dołączyła do kolejki pod oknem. Był nowy chłopak, znowu, co bardzo nie zaskoczyło Claire; Oliver zdawał się bardzo często zmieniać pracowników. Nie była pewna, czy to było tylko zasługą jego surowego charakteru, czy też ich zjadał. Oba były możliwe, ale ten drugi nie był prawdopodobny. Oliver był bardziej ostrożny.

Trwało to około pięciu minut, by dotrzeć do szefa branży, ale Claire zamówiła mokkę bez żadnych problemów, poza tym, że nowy chłopak źle napisał jej imię na kubku. Przeniosła się wzdłuż kontuaru a kiedy podniosła wzrok, Oliver patrzył się na nią zza ekspresu do kawy, jakby wyciągał strzały. Wyglądał tak samo jak zawsze – dość stary hipis, siwe włosy elegancko zwinięte miał w kucyk z tyłu głowy, miał jeden, złoty ćwiek w prawym uchu, fartuch i krawat poplamione kawą i oczy jak lód. Ze wszystkimi szczegółami, nie musiałeś zwrócić uwagi na jego bladą cerę lub chłód w jego spojrzeniu.

W następnej sekundzie, uśmiechnął się a jego oczy zmieniły się całkowicie, zupełnie tak jakby zamienił się w inną osobę – ciepłego sprzedawcę kawy, którego lubił udawać. – Claire – powiedział i skończył nalewać resztki jej mokki do kubka. – Jaka miła niespodzianka. Przepraszam za brak miejsc.

- Przypuszczam, że interes się kręci.

- Zawsze. – Wiedział jak ją lubiła więc dodał bitą śmietanę i posypkę bez pytania przed podaniem jej. – Wierzę, że chłopcy z bractwa przy oknie zamierzają się wynieść. Możesz dostać miejsce jeśli się śpieszysz.

Miał rację, mogła zobaczyć właśnie przygotowania do opuszczenia miejsc. Claire skinęła głową na znak podziękowań i chwyciła torbę przepychając się między krzesłami i przepraszając w drodze do stolika więc kiedy dotarła do ostatniego chłopaka z bractwa, chwycił on swoje rzeczy i ruszył do drzwi. Zajęła tylko jedno z czterech wolnych miejsc i utraciła je na rzecz długich, rozpostartych, dobrze utrzymanych dłoni.

- Przepraszam, to nasz stolik. – powiedziała Monica Morrell patrząc na nią z góry z nieukrywaną rozkoszą. – Sektor juniorów jest tam, w łazience. Idź tam.

Siostra burmistrza Morganville opadła na jedno z czterech krzeseł odrzucając jej lśniące, ciemne włosy na ramiona; dodała do nich kilka blond akcentów, znowu, ale Claire nie myślała, że dają one coś. Jej słodkim dodatkiem był chłopak, chociaż w postaci wielkiego obrońcy, który był typem chłopaka z jedną z tych twarzy, która była silna, ale nadal przystojna. Był blondynem, który wydawał się być w nowym typie Moniki i głupi, co było zawsze w jej typie. Niósł jej kawę, którą położył przed nią przed zajęciem miejsca naprzeciwko niej, na tyle blisko by zasłonić swoim wielkim ramieniem jej ramiona i patrząc w dół jej dekoltu.

Byłoby bezpiecznym posunięciem wycofanie się i pozwolenie Monice przypisywania sobie jej pokaźnego zwycięstwa, ale Claire nie była naprawdę na to w nastroju. Nie bała się już wcale Moniki – dobrze, nie zazwyczaj – i ostatnią rzeczą jaką pragnęła zrobić było to, aby pozwolić Monice zepsuć jedyną rzecz, na którą tak czekała podczas tego całego spaceru.

Claire położyła swoją mokkę na trzecim miejscu i usiadła tuż przed Jennifer, która zamierzała zając wolne miejsce. Gina, inna zawsze obecna przy Monice dziewczyna/sługa już wcześniej zajęła trzecie miejsce.

Monica, co dziwne, nic nie powiedziała. Patrzyła na Claire zupełnie jakby nie mogła zrozumieć co się do cholery dzieje, że siada przy jej stole i później kiedy wyszła z szoku, uśmiechnęła się tak jakby przyszło jej do głowy, że to może być nawet śmieszne. W dość przykry sposób.

Jennifer stała z wściekłością patrząc na Claire, wyraźnie nie będąc pewną co zrobić a Claire doskonale zdawała sobie sprawę, że ma ją znowu przeciwko sobie. To nigdy nie okazywało się dobrym planem. Nie ufała żadnej z nich, ale ufała Jennifer w tamtych dniach najmniej. Gina ciągle odkrywała swoje prawdziwe oblicze w niejasny sposób a Monica – dobrze, Monica zwykle mogła liczyć na to, co było dobre dla niej samej.

Jennifer była trudna do przewidzenia i była jednym z sześciu najgorszych rodzajów szaleństwa. Gina była średnia a Monica mogła być pełna okrucieństwa, ale Jennifer nie wydawała się mieć żadnych granic. Plus, Jennifer była pierwszą z nich trzech do popychania jej. Nie zapomniała o tym.

Claire wyczuła ruch na plecach i prawie się schyliła, ale Gina zmusiła ją żeby nie drgnęła. Nic się nie stanie, nie tutaj. Nie przed Olivierem.

Oczy Moniki skierowały się ku Jennifer – były szerokie i trochę dziwne, jakby Jennifer też ją przeraziła. – Jezu, Jen, wyluzuj. – powiedziała, co dało Claire chęć do obejrzenia się za siebie aby zobaczyć, czy Jennifer nie wyciąga noża, ale udało jej się oprzeć pokusie. – Po prostu weź sobie inne krzesło. To nie nauka rakietowa.

Ton głosu Jennifer dał Claire wyraźnie do zrozumienia, że nadal patrzy na nią z wściekłością zza jej głowy. – Nie ma już żadnych.

- No i co? Idź przestraszyć kogoś z nich. To co zwykle robisz.

To było zimne, nawet dla Moniki, Claire nagle poczuła się nieswojo na ten temat. Może powinna po prostu – przenieść się. Nie chciała być w środku, bo jeśli Monica i Jennifer chciały wypróbować swoją cierpliwość, środek zginie.

Ale zanim mogła zdecydować co zrobić usłyszała, że Jennifer odchodzi w kierunku grupki ludzi uczących się w kącie z książkami i kalkulatorami oraz notatkami rozłożonymi na każdym wolnym calu stolika. Wyzerowała na największym chłopaku, poklepała go po ramieniu i szepnęła mu do ucha. Wstał. Złapała jego krzesło i zabrała z powrotem ze sobą a on stał w pełnej konsternacji.

Tak było. Claire zdała sobie sprawę z jej bardzo dobrej strategii. Ten chłopak nie wydawał się typem faceta, który przyszedłby i zrywał się do walki o coś tak małego, zwłaszcza z dziewczyną o rozmiarze (i reputacji) Jennifer więc w końcu wzruszył ramionami i stanął niezgrabnie godząc się ze swoim losem.

Jennifer wcisnęła krzesło pomiędzy Monicę a Claire i usiadła. Monica i Gina klaskały a Jennifer w końcu przestała patrzeć z wściekłością i uśmiechnęła się dumna, że zdobyła ich zgodę.

To było po prostu smutne.

Claire potrząsnęła głową. Nie warto było być częścią tego małego zwycięstwa. Wstała, chwyciła krzesło i ciągnęła je przez zatłoczone pomieszczenie aby przysunąć je obok chłopaka, któremu Gina ukradła wcześniej krzesło, bo nadal stał. – Masz. – powiedziała – Ja i tak wychodzę.

Teraz naprawdę wyglądał na zmieszanego tak jak Monica i jej Moniczki jakby koncepcja oddawania nigdy wcześniej nie była im znana. Claire westchnęła,  przesunęła ciężar jej plecaka i przygotowała się do odejścia z mokką w ręce.

- Hey! – chwyt Moniki na jej łokciu zmusił ją do zatrzymania się. – Co do cholery? Chcę, żebyś została!

- Czemu? – zapytała Claire i szarpnęła ją za wolne ramię. – Więc możesz wkurzać mnie przez godzinę? Jesteś naprawdę aż tak znudzona?

Monica wyglądała na jeszcze bardziej zdezorientowaną. Nikt nigdy jeszcze nie odrzucił propozycji bycia częścią kręgu Królowej Pszczół. Po drugiej sekundzie wahania jej twarz zmieniła się w coś, co Claire znała. – Nie wkurzaj mnie Danvers. Ostrzegam Cię.

- Nie wkurzam Cię. – powiedziała Claire – Ignoruję Cię. To jest różnica. Wkurzanie Cię daje mi do zrozumienia to, że myślę, że jest tak naprawdę ważne.

Jak odeszła, usłyszała za sobą jakiś śmiech i oklaski. Zostały one szybko uciszone, ale nadal wkurzały ją trochę. Nie często brała udział w sprzeczkach Moniki tak bezpośrednio, ale odczuwała mdłości na myśl o tych jej gierkach. Monica po prostu potrzebowała przeniesienia się i znalezienia sobie kogoś innego aby dokuczać mu.

Mokka była nadal pyszna. Może tylko trochę smaczniejsza po byciu na świeżym powietrzu i pomyśleniu o tym. Claire skinęła głową do kilku osób na ulicy, które znała, wszyscy byli stałymi mieszkańcami i przechadzali się wzdłuż budynku. Nie była w nastroju do kupowania ubrań, ale trochę wyblakła księgarnia dalej zachęciła ją.

W księgarni była trochę zakurzona, mała dziura w ścianie, zatłoczona od podłogi do sufitu stosami książek – czego Claire nigdy nie mogła powiedzieć – miała tylko niejasny sens przekazu. Generalnie literatura faktu była z przodu a fikcji z tyłu. Stosy nigdy nie wydawały się zmniejszać a kurz zawsze przeszkadzał, ale zawsze znajdywała coś nowego, czego wcześniej nie widziała.

To było niesamowicie zabawne.

- Witam Claire. – powiedział właściciel, wysoki mężczyzna mniej więcej w wieku jej ojca. Był chudy i trochę drętwy, ale może to po prostu przez te okulary, które były retro albo naprawdę poważnie słabe, Claire nigdy nie mogła się zdecydować. Miał jak zwykle śmieszną koszulkę. Dzisiejsza opisywała postać z kreskówek uciekającą przed gigant T-Rexem a pod spodem ćwiczenia: niektóre motywacji wymagane. Nie próbowała się uśmiechnąć, ale przegrała bitwę. To było naprawdę śmieszne. – Mam kilka rzeczy z fizyki, które właśnie przyszły. Są tam. – Niejasno gestem ręki pokazał w dal. Claire skinęła głową.

- Hey. – powiedziała – Skąd bierzesz te książki? Mam na myśli, że są stare. Niektóre z nich są naprawdę stare.

Wzruszył ramionami i spojrzał na antyczny rejestr na ladzie sklepowej i strzepnął kurz z kluczy. – Ach, wiesz, zewsząd.

- Z pomieszczenia w bibliotece? Być może na czwartym piętrze? – Miała go teraz. Spojrzał na nią, oczy mu się zwęziły tak jakby wbiła mu szpilkę. – Byłam tam. Zastanawiałam się co oni mają zamiar z tym zrobić. Kto daje Ci książki?

- Nie wiem o czym ty mówisz. – powiedział i całe ciepło nagle gdzieś zniknęło.  Spojrzał na nią nieprzyjemnie i podejrzanie a zabawna koszulka nie pasowała już do jego nastroju. – Daj mi znać jeśli znajdziesz wszystko co chcesz.

Czwarte piętro szkolnej biblioteki było zamkniętym labiryntem pudeł szkolnych książek, zebranych nie wiadomo gdzie przez wampiry. W tym czasie Claire zwiedziła je – dobrze, włamała się tam – przeszukiwali ją w poszukiwaniu jednej, szczególnej książki. Zastanawiała się co oni planowali zrobić z całą resztą, kiedy ich dążenie do celu zostało skończone.

Oczywiście, mogli na nich zarabiać. Wampiry były niczym jeśli nie w praktyce.

Gdy Claire przeszukiwała zakurzone stosy mrużąc oczy aby przeczytać wyblakłe tytuły, od czasu do czasu kichając od zapachu starego papieru, znalazła szczupłą, obitą skórą w nadal całkiem dobrym stanie księgę. Bez tytułu na grzbiecie więc wyjęła ją i spojrzała na przednią część. Nic nie było z przodu.

Wewnątrz, na pierwszej stronie arkuszu starego papieru była biało-czarna fotografia Amelie. Claire zamrugała i patrzenie na nią zabrało jej dużo czasu; tak, to naprawdę była Amelie. Założycielka Morganville wyglądała młodo i krucho z jej biało-złotymi włosami ułożonymi w skomplikowanym stylu na czubku głowy pokazując jej bardzo długą, elegancką szyję. Miała na sobie czarną sukienkę, coś z 1800 roku. Claire przypuszczała, że z dużą ilością rękawów i spódnic z halkami. Było coś z jej oczami – zdjęcie dało im nawet jaśniejszy niż lodowo-szary odcień jaki zazwyczaj mają.

To było strasznie głębokie.

Claire obróciła stronę i przeczytała tytuł:

HISTORIA MORGANVILLE

Jego Ważni Obywatele i Wydarzenia

Kronika Naszych Czasów

Zamrugała oczami. Z pewnością nie służyła do tego aby skończyć w antykwariacie, gdzie każdy może ją znaleźć i wziąć. Nigdy nie widziała czegoś podobnego.

Oczywiście musiała ją mieć. Spalała ją ciekawość o Amelie odkąd ją poznała; Założycielka wydawała się mieć tyle tajemnic, że trudno było wiedzieć, gdzie się zaczynały a gdzie kończyły. Nawet Amelie od czasu do czasu to pomagało i dawało Ochronę, co uratowało jej w tym czasie życie. Claire naprawdę nie wiedziała o niej dużo z wyjątkiem że jest stara, pochodzi z rodziny królewskiej i jest przerażająca.

Cena była napisana ołówkiem po wewnętrznej stronie okładki wynosiła tylko pięć dolarów. Szybko znalazła kilka niejasnych tytułów naukowych pochowanych w stosach i wyciągnęła je na wierzch.

Parsknął – Nigdy nie uda ci się upchnąć tego wszystkiego w twoim plecaku.

- Tak, chyba nie. – Zgodziła się. – Czy mogę dostać siatkę?

- Czy ja wyglądam jak Piggly Wiggly? Trzymaj. – Zanurkował za ladą, wprawiając w ruch tumany kurzu, przez które zaczął kaszleć a na koniec wręczył jej zniszczoną, płócienną torbę. Zaczęła odliczać pieniądze a on szybko obracał otwarte książki i dodawał do sumy. Nie zwracał na nie uwagi, co było dobre, no po prostu powiedział – Dwadzieścia siedem pięćdziesiąt.

To było strasznie dużo, prawie wszystko co miała w tej chwili, ale uśmiechnęła się i wręczyła pieniądze. Tak szybko jak schował gotówkę, opuściła dłoń, chwyciła torbę i zaczęła wsadzać rzeczy do środka.

- Czemu się tak śpieszysz? – zapytał, licząc pięcio i jedno dolarówki. – Nie jest blisko do zachodu słońca.

- Zajęcia. – powiedziała. – Dzięki.

Skinął głową, otworzył rejestr i umieścił pieniądze wewnątrz. Czuła jak obserwuje ją aż do samych drzwi. Przyszło jej do głowy, że nie wie, który wampir był własnością tej firmy lub jak mogą czuć się po sprzedaży tej książki… ale nie mogła się tym teraz martwić.

Naprawdę miała zajęcia.

 

Rozdział 2

 

Przeczytanie książki nie zajęło dużo czasu. Zatrzymała się w parku w drodze do domu, siedząc na wyblakłej od słońca gumowej huśtawce, kołysząc się powoli w przód i w tył przewracając strony.

Było to o ludziach, o których nigdy wcześniej nie słyszała… i o ludziach, których znała. Po pierwsze o Amelie i jej sporach z wampirami. Decyzje Amelie odnośnie popełnianych przez ludzi przestępstwach, były skromne. Były tam też inne postacie wampirów. O Niektórych z nich nigdy nie słyszała; przypuszczała, że umarły albo może były po prostu samotne. Olivera nie było w książce, bo był późniejszym przybyszem miasta. Co ciekawe, Myrnin też nie było. Przypuszczała, że Myrnin był już od samego początku bardzo ostrożny jeśli chodziło o sekret.

To było niesamowicie ciekawe, ale ogólnie rzecz biorąc, nie wiedziała po co było jej wiedzieć, że Amelie już raz złożyła skargę przeciwko mężczyźnie, który posiadał suchy magazyn towarów (co to był suchy magazyn towarów?) za oszukiwanie ludzkich klientów. Przez skargę zabrano mu sklep i otwarto pierwsze w mieście kino.

Nuda.

W końcu Claire wepchnęła książkę do plecaka i myślała o anonimowych podrzuceniu jej do biblioteki. Może to było miejsce, do którego naprawdę należała. W każdym razie rozmyślała o tym w drodze do domu, ale skończyła się martwić niezależnie od tego czy wampiry mogłoby to w jakiś sposób obchodzić. CSI: Wampiry. Nie była to pocieszająca myśl.

- Jesteś dość późno. – zauważył Michael kiedy wchodziła do Domu Glassów przez drzwi do kuchni. Stał nad zlewem myjąc naczynia; nie miała nic do dodania widząc jej współlokatora, który był chyba jedynym z wszelkiego rodzaju gorących chłopaków jakich widziała, nie wspominając o wszelkiego rodzaju wampirów, który miał ręce aż do łokci zanurzone w pianie. – Poza tym to nie moja kolej zmywania, tylko twoja.

- Czy to ten pasywno-agresywny sposób starania się zmuszenia mnie do przejęcia twojej kolejki prania?

- Nie wiem. Działa?

- Może. – położyła swoje rzeczy przy stole i poszła dołączyć do niego przy zmywaniu. Mył talerze i wręczał je jej a ona wypłukiwała je i wycierała. Bardzo domowe. – Czytałam. Zapomniałam, która godzina.

- Mól książkowy. – dmuchnął na nią pianę. Michael był w bardzo dobrym nastroju, żadnych pytań, które miał przez ostatnie kilka miesięcy. Wyjazd z Morganville i nagranie było realne, autentyczne nagranie w wytwórni muzycznej było dla niego dobre. Powrót był trudny, ale w końcu życie wróciło do normy. Wszystkich. To były szalone, dziwne wakacje, prawie takie o jakich śnili. Tak Claire zdecydowała.

Ale cholera, jak dobrze było przeżyć to z przyjaciółmi, na drogach, bez cienia Morganville wiszącego nad nimi. Naprawdę bardzo.

Michael nagle przestał się śmiać i po prostu spojrzał na nią wielkimi, niebieskimi oczami i poczuła na chwilę, że kręci jej się w głowie i zbliżający się rumieniec. Nie, żeby z nią flirtował – nie więcej niż zwykle – ale patrzył na nią o wiele głębiej niż zwykle i się nie zarumienił.

W końcu zrobił to zwracając swoją uwagę na zmywaniu i myjąc inny talerz przed tym jak powiedział – Jesteś czymś zdenerwowana. Twoje serce bije szybciej niż normalnie.

- Możesz słyszeć – Oh. Oczywiście, że możesz. – Nie wpatrywał się w nią tak bardzo jak w jej krew krążącą w żyłach, tak pomyślała. I był to rodzaj strachu, zwłaszcza, że był to Michael. Czynił strach cudownym, przez większość czasu. – Biegłam przez część drogi do domu, to pewnie przez to.

- Hej, jeśli nie chcesz powiedzieć czemu, to nie mów, ale wiem kiedy kłamiesz.

- Dobrze, to było super straszne. – Możesz?

Uśmiechnął się ponuro i spojrzał w kierunku brudnej wody. – Nie, ale widzisz? Tak czy inaczej wpadłaś na to. Uważaj, bo będę czytał w twoich myślach dzięki moim super mocom wampirów.

Westchnęła i wytarła ręce, wyciągnęła wtyczkę do zlewu i pozwoliła wodzie wirować dalej w ciemność. Kuchnia wyglądała jakby ktoś się o nich faktycznie troszczył. Naprawdę była mu winna to pranie, prawdopodobnie.

- Claire rzuciła mu ręcznik do naczyń. – To był średni trik.

- Tak, nadal jestem wampirem. Rozwieś go.

Kiedy otarł ręce i ramiona już bez piany, ona otworzyła torbę na stole, zajęta znalezieniem małej księgi aby mu ją oddać. Osunął się na krzesło. Kiedy ją obejrzał, jego brwi przesunęły się w górę. – Skąd to masz?

- Z antykwariatu. – powiedziała – Myślę, że nie wiedział, że się tam znajduje albo jeśli wiedział  to może jest ona – nie wiem – pełna kłamstw? Ale to jest zdjęcie Amelie, prawda?

- Nie wiedziałem, że jest jakieś w ogóle, ale to na pewno jest ona. – Michael zamknął książkę i oddał ją jej z powrotem. – Może to propaganda Morganville. Robią to od czasu do czasu w takim przypadku, to nic wielkiego ale jeśli nie…

- Jeśli to prawdziwa historia Morganville, to powinnam zabrać to do Amelie zanim wpadnę w kłopoty, tak, dziękuję tato. Już się zorientowali.

Pochylił się na łokciach i szeroko się uśmiechnął. – Jesteś trudnym dzieckiem, ale inteligentnym.

- Nie dzieckiem. – powiedziała i zastrzeliła go palcem tak jak by to zrobili Eve i Shane. – Hej, czyja kolej robić obiad…

Zanim mogła skończyć ostatnie słowo, drzwi frontowe trzasnęły i wesoły głos Eve odbił się echem w holu. – Czeeeeeeeść stwory nocy! Umieśćcie swoje spodnie z powrotem na miejscu! Jedzenie jest tutaj i nie chodzi mi o mnie!

Michael wskazał w milczeniu w jej kierunku.

- Powiedz mi, że nie resztki kanapek przyniesionych z Centrum Uniwersyteckiego. – Claire jęknęła kiedy Eve wparowała przez drzwi do kuchni z białą, papierową siatką w ręce.

- Słyszałam to. – powiedziała Eve i otwarła lodówkę aby wrzucić worek do środka. – Przyniosłam ci specjalne bakterie, wiem jak bardzo je lubisz. Pracownicy Centrum Uniwersyteckiego mówili, że uwielbiasz. Co tam nieboszczyku?

Jeszcze nie umarłem. – powiedział Michael i podniósł się by ją pocałować. Z wyjątkiem jego chłodnego, niebieskawego koloru twarzy wyglądał jak zwyczajny dziewiętnastolatek; ostre, spiczaste zęby były składane do góry, jak u węża a kiedy był taki jak teraz, Claire całkowicie zapominała o tym, że jest wampirem, mimo że miał na sobie wyblakłą koszulkę, która miała na sobie radosną twarz z kłami wampira. Prawdopodobnie kupiła ją dla niego Eve.

Eve musiała tylko trochę stanąć na palcach aby dosięgnąć pocałunku, który był o jakieś pięć sekund za długi jak na tylko powitalny pocałunek a gdy się rozstali, policzki Eve były zaczerwienione nawet pod białym, gotyckim makijażem. Po ciężkim dniu ostrzałów w kawiarni TPU – zmieniała się teraz pomiędzy nią a Common Grounds – nadal wyglądała wesoło i czujnie. Może to wszystko było sprawką kofeiny. Ona po prostu była nią przesączona nawet bez picia jej. Miała na sobie czarne rajstopy z pomarańczowymi dyniami – jeszcze z Halloween, tak Claire zakładała, ale Halloween dla Eve właściwie trwało cały rok – i czarną, obcisłą spódniczkę oraz trzy warstwy cienkich bluzek, każdej w innym kolorze. Ta na wierzchu była czysto-czarna z nadrukowaną na niej czaszką pirata ze smutnym wzrokiem.

- Podobają mi się twoje nowe kolczyki. – powiedziała Claire. Były to srebrne czaszki z małymi oczodołami świecącymi się na czerwono kiedy Eve obracała głową. – To cała ty.

- Wiem, prawda? Nie mogły być fajniejsze. – Eve uśmiechnęła się radośnie. – Oh, faktycznie, nie mieli specjalnych bakterii więc przyniosłam ci indyka i ser. To jest zazwyczaj najbezpieczniejsze.

Bezpieczeństwo jest pojęciem względnym jeśli chodzi o jedzenie z Centrum Uniwersyteckiego. – Dzięki. – powiedziała Claire. – Jutro robię spaghetti. Tak, zanim zapytacie z sosem z mięsa. Mięsożercy.

Eve wydała radosny dźwięk z ust. Michael po prostu się uśmiechnął. Uśmiech zniknął gdy zapytał. – Nie musisz iść dziś się zobaczyć wieczorem z Amelie?

- Nie, chyba nie. Książki były w tym sklepie od nie wiadomo kiedy. Mogą poczekać do jutra. I tak muszę iść do laboratorium. Amelie będzie miłą przerwą po obowiązkowym czasie spędzonym z moim rąbniętym szefem.

Eve wzięła sobie zimną colę z lodówki i otwarła ją po czym zrzuciła torbę Claire z krzesła i popchnęła w kąt. – A tak w ogóle jak tam twój szalony szef?

- Myrnin jest – dobrze, Myrnin, tak przypuszczam, robi się trochę dziwny.

- Kochanie brzmiące to z twoich ust jest niepokojące.

- Wiem. – Claire westchnęła i usiadła wspierając brodę obiema pięściami. Miała tak wiele do powiedzenia nawet jak na swoich przyjaciół, ale na szczęście nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. Nie w Domu Glassów. – Myślę, że jest pod dużą presją, bo musi zbudować tą maszynę, wiecie która była przedtem…

- Ada. – powiedziała Eve. – Ach, poważnie, nie przyprowadza jej do życia, prawda?

- Nie – naprawdę nie, ale Ada nie była taka zła, wiecie. Dobrze, Ada była osobowością, ale maszyna ta robiła wszelkiego rodzaju rzeczy, jakich wampiry potrzebowały, takich jak utrzymywanie barier miasta, dawanie alarmów kiedy ludzie miejscowi wyjeżdżali, wymazywanie pamięci kiedy tego chcieli… i uruchamianie portali. – Portale były wymiarowymi drzwiami biegnącymi przez miasto. Myrnin odkrył dziwny sposób przyspieszania cząsteczek i konstruowania stabilnych tuneli przez przestrzeń/czas, coś co Claire nadal starała się zrozumieć, nie mówiąc już o mistrzu. – To ważne. Po prostu próbujemy, wiecie, wyciągnąć czynnik Ady z równania.

- Komputery do zabijania. – westchnęła Eve. – Tak jakbyśmy nie mieli dotychczas wystarczająco dużo kłopotów w Morganville. Nie jestem pewna czy jakakolwiek rzecz, którą tworzysz jest dla nas dobra, Claire misiaczku. Rozumiesz mnie?

- Jeśli nas masz na myśli normalnych ludzi, tak. Wiem, ale – Claire wzruszyła ramionami. – faktem jest to, że to pozwala nam sobie ufać a zaufanie to wszystko co trzyma to miasto przy życiu.

Eve nie miała do tego powrotu. Wiedziała, że Claire ma rację. Morganville istniało na terrorze, niebezpiecznej równowadze pomiędzy paranoją a przemocą wampirów i paranoją a przemocą ludzi. Tam, w punkcie równowagi wszystko mogło współistnieć, ale nie potrzeba było wiele aby pochylić rzeczy na jedną lub drugą stronę a jeśli tak się stało, Morganville mogło by zostać zniszczone.

Claire przygryzła wargę i kontynuowała. – Dążymy do tego, naprawdę, ale on ma jakiś ostateczny termin, o którym mi nie mówi i martwię się, że on zamierza – zrobić coś szalonego.

- On mieszka w dziurze w ziemi, śmiesznie się ubiera i okazjonalnie zjada swoich asystentów. – powiedziała Eve. – Sprecyzuj słowo szalonego.

Claire zamknęła oczy. – Myślę, że on chce włożyć mój mózg do słoika i podłączyć go do maszyny.

Martwa cisza. Otwarła oczy. Michael wpatrywał się w nią, zamrożony w trakcie otwierania drzwi lodówki; Eve odłożyła swoją colę, jej oczy były szerokie tak jak zawsze są przedstawiane w animacji. Michael w końcu zdał sobie sprawę z tego co robi i chwycił ciemnozielony bidon, który przyniósł do stołu i usiadł. – To się nie zdarzy. – powiedział – Nie pozwolę na to, nawet Amelie.

Claire nie była taka pewna odnośnie tej ostatniej części, ale była pewna, że Michael wiedział co powiedział i to sprawiło, że poczuła się trochę lepiej. – Nie sądzę, że mówił poważnie. – powiedziała mało przekonywująco Claire. – Dobrze, nie przez większość czasu, ale on cały czas powtarza, że mózg byłby o wiele lepszy niż procesor…

- To się nie stanie. – stanowczo powtórzył Michael. – Zabiję go pierwszy, Claire. Mówię poważnie.

Nie chciała śmierci Myrnina, ale to, że powiedział to jej przyjaciel sprawiło, że poczuła się lepiej. Michael był kochany przez większość czasu, ale prawda była taka, że było w nim coś chłodnego – i to nie było tylko to, że jego serce nie biło. To było… coś innego. Coś mroczniejszego. Najczęściej nie pokazującego się.

Czasem, był mu za to wdzięczna.

- Shane się spóźnia. – powiedziała Eve zmieniając temat. – Gdzie jest pan grill McStabby?

- Pracuje do późna. – odpowiedziała Claire. – Ktoś anulował nocną zmianę, więc musiał pracować też w czasie obsługi kolacji. Powiedział, że to w porządku, bo będzie mógł wykorzystać to w nadgodzinach. A poza wiesz, że nie lubi kiedy nazywasz go pan McStabby.

- Czy kiedykolwiek widziałaś go krojącego mięso? On jest jak artysta krojeni...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin