Tajemnica Jaspera Whitlocka.doc

(284 KB) Pobierz
Tajemnica Jaspera Whitlocka

 Tajemnica Jaspera Whitlocka

 

Rozdział pierwszy

Mówili o nim: nie ma uczuć.
Że nie potrafi rozmawiać z innymi ludźmi. Że nie ma problemów i sam je sobie stwarza.
Tylko jedna osoba raz postanowiła z nim porozmawiać. Biedna Penny przez dwa dni płakała, potem zamknęła się w sobie. Ochłonęła po tygodniu jednak nic nie powiedziała.
Co zobaczyła, co poczuła, co usłyszała...
Jasper Whitlock na pewno nie był zwykłym człowiekiem.
Był kimś o jakich się teraz mówi: outsiderzy. Ale wtedy po prostu uważano, że jest nawiedzony.
W słoneczne południa siedział w domu z czarnymi prześcieradłami na oknach. W pochmurne, deszczowe wieczory przechadzał się po miasteczku. Czasem nawet się do kogoś uśmiechał, ale ludzi nie odpowiadali.
A kiedy już - było to uśmiech, który mówił o lęku.
Stare kobiety były oburzone, gdy pojawiał się w kościele. Szeptały między sobą, że Bóg nie chciałby mieć kogoś takiego przy sobie.
Ale on się modlił. Żarliwie, jakby zaraz miał wybuchnąć od nadmiaru emocji, która pojawia się w nim poczas modlitwy.
Dzieci z miasteczka, najczęściej ciekawskie 10-latki, biegały w okół jego domu. Kiedy wychodził, uciekały z krzykiem.
Jasper Whitlock naprawdę nie był zwykłym człowiekiem.


-Helen, chodź tutaj. - zawołała niska, gruba kobieta z wielkim kokiem na czubku głowy. Stukała obcasem ze zniecierpliwieniem. -Helen! - krzyknęła po raz kolejny.
Blondwłosa nastolatka biegła szybko niczym jeleń. Nogi miała długie, ukryte za starymi, dżinsowymi spodniami ojca. Koszula w kratę udowadniała, że ta dziewczyna nie boi się opinii innych. Bo chociaż ubrana typowo 'po męsku', jak można to wtedy było nazwać, była niewiarygodnie dziewczęca. Jej rysy wyrażały niezwykłą mądrość oraz delikatność. Chęć sprawienia, by każdy był szczęśliwy.
Oraz, co za tym idzie, ogromną naiwność.
-Już biegnę, mamo. - zawołała Helen i po chwili była już przy niej. Kontrast, który od nich bił był niewiarygodny. Każdy zawsze mówił, że Helen była żywym ojcem. Jej matkę, Barbarę, bardzo to raniło i denerwowało. Jej mąż, Helen ojciec, zginął parę lat temu podczas jednych z polowań. Widok nieprawdopodobnie podobnej córki sprawiał jej ból, ale też wywoływał dumę. Że on na pewno nie będzie zapomniany.
-Mogłabyś się nie spóźniać. - upomniała Barbara i poprawiła kapelusz na głowie.
-Oj mamo. - jęknęła Helen i wzięła od matki torby.
-I chociaż raz mogłaś założyć coś stosownego. - matka marudziła dalej. Helen była zniecierpliwiona. Miała dobry humor, tyle planów. W końcu przeprowadzała się do nowego miejsca! Mogła zmienić swoją opinię! Mogła mieć przyjaciół, których jej brakowało wcześniej w Nebrasce. Teraz była w Havre, w Montanie. Małe miejsce, ale ile możliwości!
Ich dom nie był duży. Raczej ten na które się mówiło 'przytulne'. Trzy pokoje, kuchnia, łazienka i mały ogród. Helen od razu się tu spodobało.
Pokój miała na piętrze. Śliczny, mały pokoik. Od razu zaczęła przemeblowanie i układanie swoich rzeczy. Nie miała ich jakoś niesamowicie dużo, ale gdy skończyła uznała, że będzie musiała gdzieś znaleść jakąś półkę na książki.
Koło dwudziestej mama zawołała ją na dół. Miały się wybrać do koleżanki Barbary, która je tu sprowadziła. Louise miała córkę w wieku Helen. Nazywała się podobno Samantha.
-Nie przebierasz się? - znów zapytała Barbara mierząc swoją córkę od stóp do głów. Helen miała na sobie to samo w czym przyjechała. Nie myślała o tym, że strój jest niestosowny. Jednak po chwili pomyślała, że rzeczywiście, na pierwsze spotkanie wypada przyjść elegancko.
Elegancko, to oczywiście pojęcie względne jeśli chodzi o Helen. W końcu wygrzebała z torby starą, fioletową spódnicę i zieloną bluzkę. Barbara kiwnęła głową widząc córkę. Wolała wszystko oprócz tych okropnych dżinsów! Dziewczynie nie wypada chodzić w takich rzeczach!
Na spotkaniu było więcej osób niż Helen się spodziewała. Przyszło z pół miasteczka. Każdy się przedstawiał, jednak imiona tak samo szybko wpadały do głowy, jak z niej wychodziły.
-Hej Helen, jestem Sam. - przedstawiła się wysoka brunetka. Urodę miały typową dla mieszkanek północy. Helen z radością zauważyła, że Sam ubiera się podobnie do niej.
-Hej! Ale tu dużo osób, Twoja mama musiała zaprosić pół miasteczka. - zaśmiała się Helen z typowym dla siebie optymizmem. Piła właśnie sok pomarańczowy, który jej niesamowicie smakował. Czuła się dobrze.
Wszystko wspaniale się układa, pomyślała.
Ktoś przygrywał na harmonijce, ktoś inny tubalnie się śmiał. Po paru godzinach Helen zakręciło się w głowie. Postanowiła wyjść.
Towarzyszyła jej Sam. Widocznie uznała, że w pierwszy dzień nowa koleżanka potrzebuje kogoś do pomocy.
I nie pomyliła się.
-Widzisz ten dom? - zapytała się Sam. Helen kiwnęła głową. -To jest dom Sandry Nilson. Dziwne imię, nie sądzisz? Pracuje w fabryce niedaleko Havre. Jej rodzina mieszka tu od pokoleń. Moja babcia z jej matką chodziły razem do szkoły. Nawet się zaprzyjaźniły.
Zaczęły iść. Helen rozglądała się zaciekawiona. To wszystko było dla niej takie... nowe. Była okropnie podekscytowana.
-A tam. - kontynuowała Samantha wskazując na wysoki domek po prawej stronie. - mieszka Elisabeth Dawson. Chodzę z nią do szkoły. W poniedziałek ją poznasz. Jest w porządku. Jej mama pracuje razem z moją mamą w sklepie, w centrum miasta. Centrum miasta. - zaśmiała się. -chyba tak to można nazwać.
Helen dowiadywała się coraz to nowych rzeczy. A to w tym dużym domu mieszkał burmistrz, a to w tym mniejszym miejscowy artysta.
-A ten? - zaytała się pokazująć najmniejszy chyba ze wszystkich. Ściany były pomalowany na szaro, okna czyms ciemnym zakryte.
-A to - zaczęła Sam. - dom Jaspera Whitlocka. Dziwny osobnik. Rzadko go się widuje. Najczęściej na niedzielnej mszy. Może akurat jutro na niego trafisz jak przyjdziesz.
-Rzadko się go widuje? Czemu? - zapytała Helen, cały czas patrząc na ten mały domek.
-A bo ja wiem. Podobno jest uczulony na słońce, ale w to nie wierzę. Kiedy stare plociuchy z miasteczka nie mają o czym mówić, wymyślają coraz to nowe historie na jego temat. Ja po prostu myślę, że pracuje nad jakąś wielką rzeczą. Wiesz, coś w stylu latającego samochodu. - zachichotała Sam.
Postanowiły wrócić. Helen myslała o Jasperze. Była ciekawa tej wizyty w kościele. Nawet specjalnie pójdzie na mszę. Może on jest zwykły. Po prostu nie lubi towarzystwa. Zawsze ją denerwowały plotki. Szkoda jej go był.
Jednak, gdy wróciła do Sam, jej matka była już trochę pijana. Zawsze miała słabość do wina, a widocznie dzisiaj postanowiła bardzo uczcić swój przyjazd.
Do domu wracały wolno. Barbara coś mówiła, przepraszała, ale Helen ułożyła ja szybko na kanapie. Po chwili jej rodzicielka głośno chrapała.
Był już środek nocy. Helen pobiegła na górę i wskoczyła w piżamę. Musiała jutro wcześnie wstać, by zdążyć.
Jednak z tego podeksctowania nie mogła zmrżyć oka. Dopiero koło czwartej utulił ją Morfeusz.

 

Rozdział drugi.

Budzik zaczął dawać o sobie znać koło dziewiątej. Helen otworzyła oczy próbując rozpoznać pomieszczenie.
Havre.
Mój nowy dom.
Westchnęła i przeciągnęła się kilka razy. Po chwili przypomniała sobie o swoim postanowieniu i wyskoczyła z łóżka, jakby ktoś nią nagle potrząsnął. W walizkach szukała ubrań stosownych do wyjścia do kościoła. Niestety takich nie miała.
Wyszła po cichu z pokoju i przemknęła do walizek matki. W saloniku jej nie było. Pewnie wstała. Helen poszła do kuchni. Była tam i robiła naleśniki. Helen mimowolnie się uśmiechnęła. Jak w książkach!
-Cześć mamo, nie masz może jakiejś ładnej spódnicy? - zapytała i usiadła przy stole, na którym stały świeże kwiaty. Zaciągnęła się ich zapachem. Było tak błogo...
-A pewnie, że mam. A na co ci one? - zapytała Barbara i nałożyła córce naleśników. Ta łapczywie zaczęła je jeść. W oczach matki można było zauważyć przyganę.
-Chcę iść do kościoła, a nie mam odpowiednich ubrań. - powiedziała Helen z pełnymi ustami. Te naleśniki były wyśmienite!
-Do kościoła? Od kiedy ty tak chętnie chodzisz do kościoła? - zdziwiła się Barbara i usiadła obok. To prawda, obie raczej unikały tego miejsca, chociaż były katoliczkami. Helen najbardziej odganiała myśli, że miałaby tam chodzić.
-A to nowe miejsce, trzeba się pokazać od dobrej strony. Co o nas pomyślą jeśli nie pójdziemy na mszę? - Helen jadła dalej.
Na matkę to podziałało. Nie pragnęła niczego więcej, jak dobrej opinii. I to w nowym miejscu!
-Masz rację. Pójdę z Tobą. Zaraz ci coś przyniosę. - zaoponowała. Helen kiwnęła głową z satysfakcją.
Po chwili Barbara wróciła trzymając na ręku białą spódnicę. Podała ją córce. Jak dobrze, może zacznie się w końcu normalnie ubierać... - pomyślała Barbara. Z takiego obrotu sprawy byłaby zadowolona.

Gotowe były pół godziny później. Msza zaczynała się o dziesiątej.
Kościół był jednym z większych budynków w miasteczku. Dookoła rosły piękne róże oraz inne kwiecie. Helen bardzo się tutaj spodobało. Pognała do środka.
Nagle pomyslała, że nie wie jak ten Jasper Whitlock wygląda. Czy jest gruby? Może chudy? Wysoki czy niski? Zakręciło się młodej dziewczynie w głowie i usiadła w ławce. Msza się rozpoczęła. Prowadził ją pastor. Helen pomyślała, że chyba go wczoraj widziała na przyjęciu.
-Cześć. - ktoś do niej szepnął. Była to Sam. Jak dobrze! Ona jej pokaże gdzie jest ten tajemniczy chłopak.
I nie rozczarowała się. Sam szturchnęła ją i wskazała głową na kogoś kto akurat wchodził.
Helen utkwiła w nim wzrok i zaczęła analizować szczegóły.
Jaki on był piękny! od razu pomyślała. Miał blond włosy w nieładzie. Żadnej skazy na twarzy! Helen z niezadowoleniem pomyślała o swojej twarzy, pooranej młodzieńczym trądzikiem.
Jednak wróciła do Jaspera. Był strasznie blady! Może te plotki o uczuleniu na słońcu miały drugie dno? Jednak musiała przyznać, że temu chłopakowi było z tym do twarzy. Był nieprawdopodobnie podobny do aniołów, jakie widywała na obrazach. Idealny.
Po paru minutach zatonął w modlitwie. Helen była okropnie nim zafascynowana, ale Sam znów ją szturchnęła, więc wróciła do słuchania pastora.
Mówił ciekawie, z wielkim entuzjazmem. Ale Helen nie mogła się dostatecznie skupić, by to docenić. Na końcu usłyszała, że szukają ochotników do chóru.
Ja w chórze! To by było pośmiewisko! pomyślała kwaśno. Nie miała talentu muzycznego za grosz!
Msza się skończyła. Wszyscy zaczęli wychodzić z ławek i kierować się do wyjścia lub do pastora. Helen mimowolnie poszła w stronę Jaspera Whitlocka.
Dzjwiła się swojej odwadze. Szła szybko. Kiedy dzieliło ich jakieś parę matrów, wmurowało ją. Był jeszcze piękniejszy! Ale nie zrezygnowała.
-Cześć. Jestem Helen. - powiedziała. Zadrżał jej trochę głos, ale miałą nadzieję że nadrabia miną. Jasper Whilotck spojrzał na nią zdumiony, ale po chwili wyglądał już normalnie.
-Eee... cześć. - przywitał się. Ukłonił się lekko. Helen zabiło mocniej serce. Czy wszyscy tutaj są tacy uprzejmi?! W jej Nebrasce rzadko się z takim czymś spotykała. A kiedy już, najczęściej robili to panowie po pięćdziesiątce.
Ruszyli w kierunku wyjścia. Przystanęli przed nim.
-Będzie słonecznie. - stwierdził Jasper. Helen kiwnęła głową. Miała ochotę pójść nad jezioro. Podobno jest niesamowicie czyste w Havre! -Przepraszam muszę iść. - nagle powiedział i dodał: -Do widzenia, Helen.
I już go nie było. Była oszołomiona. Wpatrywała się w punkt w którym przed chwilą zniknął.
-Rozmawiałaś z Jasperem Whitlockiem? - Sam była szczerze zdumiona. Właśnie wracały polną ścieżką. Słońce przypiekało. Helen czuła promienie słońca na swojej skórze. Niedługo będzie listopad. Słońce gdzieś ucieknie. Musi je zatrzymać chociaż na sekundkę.
-Tak. Wydaje się miły. - odpowiedziała. Sam ledwo stłumiła śmiech. Jasper Whitlock miły? Penny też tak się wydawało... - pomyślała Sam ale nic nie powiedziała. Zresztą, Helen niedługo się przekona. - dodała.

Poniedziałek pojawił się szybko. Niedziela minęła jak z bata strzelił. Spędziła ją nad jeziorem ze swoją matką, z Sam i jej matką.
-Boisz się? - zapytałam Sam. Helen wzruszyła ramionami. Nie bała się. Może raczej była... podekscytowana? Tak to można nazwać.
Szkoła była podobnych rozmiarów co kościół. Helen to rozśmieszyło, choć nie wiedziała czemu.
Jej klasa była piętnastosobowa. Każdy się przedstawiał. Byli mili, co Helen bardzo cieszyło.
Pierwszy był angielski. Omawiali dzieła Szekspira. Helen przeczytała wszystkie. Bardzo lubiła tego autora.
Po ostatniej lekcji, czyli po historii zaproponowali jej pójście do sklepiku na oranżadę. Była strasznie spragniona, więc się zgodziła. Pogoda się psuła, było coraz chłodniej.
Usiedli na murku przy sklepie. Mark, jeden z jej kolegów z klasy, zaczął opowiadać o swoich wakacjach w Nowym Jorku.
-Mark, słyszeliśmy to tysiąc razyy. - jęknął Steven, rudowłosy chłopak. Przyjaźnił się z Markiem.
-Ale Helen nie słyszała. Byłaś kiedyś w Nowym Jorku? - zapytał się jej. Zaprzeczyła zgodnie z prawdą. Mark zaczął opowiadać. -Tam jest... nieprawdopodobnie! Te wszystkie budowle. Czujesz się jakbyś była panią świata. I te sklepy! O takich w Havre można tylko śnić...
-Teraz ci opowie, że niby spotkał Audrey Hepburn. - szepnęła do Helen Sam i puściła oko. Oczywiście, miała rację.
-Jest nieprawdopodobnie piękna! Te wszystkie filmy nie ukazują tego! - gestykulował Mark.
-Wiesz, ja czytałam w gazecie, że ona w tym czasie była na jakimś festiwalu w Europie. - powiedziała Sam z poważną miną.
-Ale ja naprawdę ją widziałem!
Wszyscy zaczęli się śmiać. Steven rzucił w niego butelką, ale ten umknął. Zaczęli się ganiać.
Jak fajnie, pomyślała ucieszona Helen. Już w pierwszy dzień poznałam nowe osoby, które mnie lubią!
-Ale słuchaj tego! - znów zaczął Mark. Miał zadyszkę, ale po chwili ją pokonał. -Znasz Jaspera Whitlocka?
Helen zakręciło się w głowie od tego nazwiska. Potwierdziła, że owszem, zna.
-To w Nowym Jorku jest ich pełno! To znaczy nie Whitlocków, tylko podobnych do niego. Bladzi i tacy... piękni. Ale okropnie niedostępni. Rozmawiali z ludźmi. Whitlock rzadko z kimś zamienia słowo.
-Dziwak. - skwitował Steven.
-Helen z nim rozmawiała. - zakomunikowała Sam.Chłopacy spojrzeli zaskoczeni.
-I co mówił? - chciał wiedzieć Mark.
-Nic, przedstawiłam mu się tylko. Wydaje się sympatyczny. - wyznała. Wszyscy prychnęli. Helen się zdenerwowała. Czemu są tak na niego uparci? Jest po prostu inny od nich, ale to nie znaczy, że ... gorszy!
Jednak nie powiedziała tego co myślała. Zadawali jej pytania o swoją poprzednią szkołę, przyjaciół. Helen odpowiadała, co rodziło kolejne pytania.
Po południu wróciła do domu. Barbary nie było. Miała pracować jako krawcowa w miejskim zakładzie. Pewnie właśnie tam była.
Helen zaczęła jeść wczorajsze naleśniki. Posmarowała je dżemem. Smakowały lepiej niż wcześniej.
I mimowolnie myślała o Jasperze Whitlocku. Była zła na swoich znajomych, ale mieli trochę racji. On nie był stary, wyglądał na jakieś dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Ona miała szesnaście. Mógł się z nimi zaprzyjaźnić.
Jednak, gdy wyobraziła sobie scenę z Jasperem rozmawiającym z Markiem i Stevenem było to nienaturalne. Nie pasował.
Ale było w nim coś takiego co ją przyciagało.
Bała się tego, nigdy czegoś takiego nie czuła. Nie mogła przestać o nim myśleć.
O szóstej wieczorem przyszli po nią Sam, Steven i Mark. Szli na boisko grać w piłkę. Chcieli by z nimi poszła. Zgodziła się.
Kiedy szli Mark powiedział do niej:
-Nie zadawaj się z Whitlockiem. Biedna Penny przez długi czas nie mogła ochłonąć.
Helen wzruszyła ramionami. Nie mógł zakazać jej się z nim spotykać, a na pewno przestać o nim myśleć.

 

Rozdział trzeci.

-Ben Thompson cały czas się na Ciebie patrzy. - zachichotała Sam. Siedziały w szkolnej stołówce, którą można było raczej nazwać stodołą w której są stoły i krzesła. Helen jadła właśnie pizzę. Była po wfie i umierała z głodu.
-Który to? - zapytała beznamiętnie. Wskazała wysokiego szatyna o zielonych oczach. Był całkiem przystojny. Ze starszej klasy. Widziała go wcześniej. Chyba wszedł dzisiaj do niej na angielski.
-Niezły jest. Chodził z Jennifer, ale zerwali. Każda chciałaby z nim chodzić. - Sam się rozmarzyła. Pragnęła jego uwagi odkąd skończyła jedenaście lat.
Helen prychnęła. Nie podobał jej się na tyle, by z nim chodzić. I wyglądał na dupka.
-Pewnie do Ciebie zagada. - drążyła Sam. Helen westchnęła.
-Nie jestem nim zainteresowana. - wyjaśniła i zatopiła się w ciepłym cieście pizzy. Kiedy skończyła, wstała i skierowała się do łazienki.
Przed nią jeszcze dwie lekcje. Chciała już wrócić do domu. Nie czuła się dobrze. Chyba się przeziębiła.
-Hej! - ktoś krzyknął za nią. Odwróciła się i ujrzała Bena we własnej osobie. -To ty jesteś Helen Anderson? - zapytał.
-Taak. - odpowiedziała niechętnie. Ben miał ładne oczy, ale wydawał się taki... głupi.
-Ja jestem Ben Thompson, chodzę do trzeciej klasy. - podał rękę. Helen ją uścisnęła. Było jej strasznie gorąco. -Jak Ci się podoba w Havre?
Jęknęła w duchu. Była tutaj od tygodnia i niemal każdy jej się oto pytał.
-Bardzo fajnie i przyjemnie. Urocze miasteczko. - odparowała bez namysłu. Ben był usatysfakcjonowany tą odpowiedzią.
Ludzie ze szkoły zaczęli się im przyglądać. Helen była tym zażenowana. Czuła się głupio.
-Może byśmy mogli... no wiesz pójść gdzieś razem? - zapytał. Helen była zaskoczona, chociaż Sam cały czas próbowała jej dać do zrozumienia, że pewnie Ben do tego dąży.
-Hmm... czemu nie? - odpowiedziała. Nie była pełna optymizmu, ale uznała, że jedno wyjście jej nie zaszkodzi.
-To świetnie! Jeszcze zgadamy się co i jak! - był zachwycony i wrócił na stołówkę. Helen pobiegła do toalety.
Czuła się okropnie. Zwymiotowała.
Pan od angielskiego zaproponował , żeby poszła do domu. Odprowadził ją i ze szkoły zadzwonili do jej matki. Helen nie miała w domu telefonu, a jej matka w zakładzie owszem.
Było okropnie zimno. Helen miała dreszcze. Czuła się beznadziejnie. Przespała resztę dnia.

-Helen, jak się czujesz? - zapytała Barbara. Był już późny wieczór. Przyszła po to by zmierzyć córce temperaturę. Martwiła się o nią, ale nie chciała by opuszczała szkołę.
-Już lepiej. Przepraszam, może to przez tę pogodę. W Nebrasce nie było takich wahań temperatury. - Helen uśmiechnęła się. Rzeczywiście, czuła się już dobrze. Chociaż żołądek jeszcze ją pobolewał.
Wstała powoli i rozciągnęła łopatki. Nie lubiła nic nie robić. Zawsze była w ruchu. Leżenie ją męczyło.
-Przewietrzyłabym się. - powiedziała. Barbara się zgodziła. Dała jej kurtkę. I sama się ubrała. Jeszcze zemdleje czy coś, pomyślała.
Na dworze było chłodno, ale przyjemnie. Helen napawała się świeżym powietrzem.
-Jutro idę do szkoły. - zakomunikowała.
-Dobrze, skarbie. - powiedziała matka. Przynajmniej tę kwestię miała za sobą.

-Pasuje ci piątek? - zapytał Ben. Był czwartek, a Helen czuła się wyśmienicie. Powinna sie z kimś widywać.
W końcu chciała być duszą towarzystwa.
Tylko Ben nie był osobą, z którą chciała spędzać swój czas...
-Tak. - odpowiedziała. Mieli pójść do jakiegoś baru, który ostatnio otworzyli w Havre.
-Ok, spotkamy się przed barem o 18. - dodał Ben i uścisnął jej rękę. Helen się uśmiechnęła.
Kiedy wracała ze szkoły, Sam chciała wszystko wiedzieć.
-Mój Boże, jaka z Ciebie szczęściara. Ben Thompson! - zachwycała się. -Gdzie idziecie? - zapytała.
-Do tego nowego baru w centrum. Podobno serwują dobre frytki.
Sam była bardziej podekscytowana od Helen. Zaproponowała, że da jej swoją najlepszą sukienkę, uczesze ją.
Helen sie na wszystko zgadzała dla świętego spokoju.
Odprowadziła Sam do domu i pobiegła do swojego.
-Mamo, jutro wychodzę! - krzyknęła. Barbara od razu pojawiła się w saloniku.
-Gdzie? Z kim? - chciała wiedzieć.
-Z Benem. Chodzi do mojej szkoły. - odpowiedziała.
-To świetnie! - matka była zachwycona. -Może ci jakoś pomóc?
-Nie, Sam się wszystkim zajmie. - odpowiedziała Helen. Irytowało ją to, że wszyscy są tacy zachwyceni, tylko ona nie.

Była już osiemnasta. Helen przygotowana stała przed Barem u Kim. Wydobywał się z niego zapach pieczonego kurczaka i frytek. I piwa.
Ona nie znosiła piwa.
Sam chciała ją ubrać jak jakąś lalkę, ale Helen się nie zgodziła. Pożyczyła tylko niebieską sukienkę. Przyjaciółka była rozczarowana, ale życzyła jej szczęścia.
Zaczęła widzieć Bena. Za nim szła jakaś grupka nastolatków.
-Helen! - ucieszył się na jej widok. -Poznaj, to moi przyjaciele.
Przedstawił jej pięć osób. Dwoje chodzili do niej do szkoły, ale reszty nie kojarzyła.
-Wchodzimy? - zapytał. Kiwnęła głową.
Myślała, że będą sami. Tak sobie raczej randki wyobrażała.
Bar był całkiem spory. Towarzystwo zamówiło hamburgery i coca-colę. Helen zamówiła to samo. Nie chciała się odznaczać na tle tych ludzi. Szczególnie dlatego, że byli starsi.
-Podobno jesteś z Wisconsin, tak? - zapytała chuda dziewczyna. Nazywała się chyba Wendy. Celowała w Helen swoim chudym, pomalowanym na czerwono palcem.
-Z Nebraski. - poprawiła ją Helen i uśmiechnęła się nieśmiało. Będą ją pytać skąd jest? Nie znosiła tego, ale nie miała innego wyjścia.
-Nebraska! Ostatnio jedna z wicemiss Ameryki była z Nebraski. - powiedział z pełną buzią gruby chłopak. Nie znała jego imienia, ale wyglądał dość obleśnie. Zamawiał co chwilę hamburgery, gdy reszta zdążyła zjeść jeszcze jednego.
-Tak. - zgodziła się Helen. Co miała innego powiedzieć?
-Wszystkie dziewczyny w Nebrasce są ładne. Helen jest tego dobrym przykładem. - powiedział Ben i położył rękę w okolicy jej uda. Zaczerwieniła się.
Znajomi Bena wybuchnęli śmiechem.
-Ej, kasanowa, Twoja dziewczyna jest zawstydzona. - rechotała Wendy i klasnęła w dłonie. Zawtórowała jej reszta.
-Wcale nie. - powiedział Ben. Wziął głowę Helen w dłonie i przysunął swoje wargi do jej warg.
Helen szybko go odepchnęła. Tego było za wiele! Całował ją, choć się prawie nie znali! I to przy wszystkich!
Odepchnęła go i odeszła od stolika. Wybiegła na dwór. Wstyd ją palił w policzki. Zostawiła ich roześmianych.
Jednak po chwili z baru wybiegł Ben. Był rozkojarzony i zdenerwowany.
-Co to miało być?! - krzyknął wściekły machając rękoma.
-Pocałowałeś mnie! Pocałowałeś mnie przy wszystkich, choć się prawie nie znamy! - krzyknęła Helen. Poczuła się głupio. Może była za bardzo niewinna? Ale jednak to ją denerwowało!
-Hel, uspokój się. Choć do mnie. - zaczął iść w jej kierunku z rozłożonymi rękoma, chcąc ją objąć. Ale Helen się odsunęła.
Wtedy Ben bardzo się rozjuszył. Zamachnął się i uderzył ją pięścią w twarz.
Helen się odchyliła i upadła.
-Nie rób ze mnie idioty! - krzyknął Ben i poszedł w kierunku baru.
Helen piekła twarz i dusza. Czuła jak robi jej się siniak. Wstała i pobiegła przed siebie. Musiała, gdzies wrócić do porządku. Nie może tak wrócić do domu!
Nogi poniosły ją nad jezioro.
Było już ciemno. Łzy, które leciały po twarzy Helen bardzo ją piekły. Czuła się jak ostatnia kretynka! I jeszcze Ben ją uderzył.
Siedziała tak jakiś czas. Nagle poczuła, że ktoś za nią stoi.
Odwróciła się i serce podskoczyło jej do gardła.
Jasper Whitlock! A ona wyglądała jak ostatnia ofiara! Schowała szybko twarz w dłoniach.
-Cześć. Helen, tak? - zapytał. Miał taki delikatny głos, ale zarazem zdecydowany. Mogła go słuchać cały czas. Ale na pewno nie w tej chwili!
Potrząsnęła głową. Jasper Whitlock usiadł obok niej i podniósł jej głowę.
-Płaczesz. - stwierdził. - Kto Ci to zrobił?! - zapytał zaskoczony, pewnie dopiero teraz zauważając dokładnie jej twarz.
Helen zaszlochała głośniej. Jasper Whitlock delikatnie objął ją ramieniem. Słowa zaczęły wypływać z Helen tak szybko. Opowiedziała mu wszystko co się stało dzisiejszego wieczora. Słuchał jej i nie przerywał.
-Odprowadzę Cię do domu. - zaproponował.
-Nie mogę tak wrócić. - powiedziała już normalnym głosem. Jasper Whitlock wyciągnął chusteczkę z kieszeni i jej podał. Otarła twarz i przeczesała palcami włosy.
Wstali powoli i zaczęli isć w stronę domu Helen.
Nic nie mówili. Helen myślała co ma powiedzieć matce. Wymyśliła historię, że się przewróciła. Uwierzy jej. Co by miała pomyśleć? Nigdy nie domyśliłaby się prawdy.
Jasper Whitlock szedł obok niej. Helen czuła jego obecność. Jakby coś magnetycznego przechodziło jej ciało.
-Ja już lepiej pójdę. - powiedział, gdy byli sto metrów od jej domu. Helen się zgodziła.
-Dziękuję. - powiedziała. Uśmiechnął się i poszedł.
Skierowała się powoli do domu. Kręciło się jej w głowie. Ben naprawdę miał mocne uderzenie...

Koło dziewiątej wieczór zapukał ktoś mocno do drzwi.
Helen zeszła powoli. Na twarzy miała okład z zimnego lodu. Matka nie zadawała zbędnych pytań. Wspaniale się składało.
-Sam? - zapytała zaskoczona Helen.
-Boże, Helen! Ktos pobił Bena Thompsona i połamał mu nos! - krzyknęła przerażona.
Nogi Helen same się ugięły i pobiegła przerażona za przyjaciółką.

 

Rozdział czwarty.

Tego wieczoru Helen na pewno nie zapomni.
Widok zakrwawionej twarzy Bena sprawił, że chciało jej się wymiotować. Przyciskała lód do swojej twarzy, starając się zasłonić ten widok.
-Ej, Helen, co ci się stało? - zapytała Sam przyglądając się jej.
-Nic, potknęłam się i upadłam na twarz. - odpowiedziała i wykrzywiła usta. Postanowiła o tym nie myśleć. Chciała się dowiedzieć jak doszło do pobicia Bena.
Stała niedaleko jego domu. Obok Sam trzęsła się z przerażenia. Naiwna, pomyślała Helen.
-Jak do tego doszło? - zapytał sierżant trzymając notes, by wszystko zanotować. Ben zaczął mówić:
-Kurfa, nie wifiałem. Fracałem z fbaru i ktofs od tylu mnie zflapal i zfaczal fbic. Zflamal mi nfos i chyfa nofe. Fboli jak chfolera! - jęknął i złapał się za nogę. -Fbył wyfoki i fmiał jafne fłosy. Ftrasznie zdenerfofany. - dodał. Ktoś podał mu chusteczkę i Ben zaczął ścierać krew z twarzy.
-Jak myślisz, kto to mógł zrobić? I z jakiego powodu? - zapytał sireżant.
-Nie fmam pofjęcia. - zakłamał.
Jednak Helen już oddalała sie do tej żałosnej sceny.
Nie mogła uwierzyć! Jasper Whitlock napadł na Bena Thompsona i połamał mu nos! I prawdopodobnie nogę! Była ogromnie wściekła, chociaż sama miała ochotę to zrobić! Gdyby jeszcze go poprosiła, ale nie!
Zaczęła biec w stronę jego domu. Miała ochotę mu wygarnąć, że co sobie myśli? Przecież wszystko spadnie na Helen! Wiedziała już do czego zdolny jest Ben.
Była już przed domem Jaspera. Zastukała dwa razy, ale nikt nie otwierał. Z euforią nacisnęła klamkę.
Drzwi były otwarte.
Weszła powoli. Było ciemno, tylko na końcu zapalona była lampka. Szła ostroznie. Nie powinna wchodzić bez pytania, ale o tym nie myślała. Weszła do pokoju.
-Helen. - powiedział Jasper. Nie było zaskoczony jej widokiem. Siedział w fotelu i coś czytał. Uśmiechał się pogodnie.
Podeszła do niego i zdjęła z twarzy okład. Paliła ją jeszcze, ale starała się nie zwracać na to uwagi.
-Czy to ty napadłeś na Bena Thompsona?! Chłopak ma złamany nos i chyba nogę?! - krzyczała, ale zaczęła się rozluźniać. Niw wiedziała czemu, po prostu cała złość z niej wypływała. -Wszystko będzie na mnie! - zakwiliła żałośnie.
Jasper wstał i podszedł do niej. Położył rękę na jej policzku. Była zimna.
-Mocno musiał Cię uderzyć. - powiedział normalnym głosem, ale ze złością przycisnął palce do jej policzka. Odsunęła się, bo zabolało. -Przepraszam. - widać było, że był zły na siebie.
-Czemu to zrobiłeś? Przecież Cię nie prosiłam. - drążyła Helen bez przekonania. On się w ogóle nie przejmował jakby to było normalne!
-Helen, on ma szczęście, że nie połamałem mu drugiej nogi i rąk. Wiesz jaką miał odrażającą twarz jak się śmiał z tymi kolegami. Jak gdyby nic się nie stało. - skrzywił się Jasper, ale potem znów uśmiechnął. -W porę się opanowałem bo zauważyłem, że ktoś idzie. Zasłużył kretyn. Jeszcze dam mu popalić.
Helen stała zszokowana. Mówił to takim normalnym tonem jak, gdyby nigdy nic. Musiał wyczuć to, więc pośpiesznie dodał:
-Normalnie nikogo nie biję. Po prostu nie było innego wyjścia.
Usiadł na fotelu i pokazał jej kanapę. Chwilę stała uparcie, ale potem skapitulowała.
-Będzie na mnie. - powtórzyła żałośnie. Jasper zaniósł się śmiechem.
-Ze niby ty go pobiłaś? Albo, że kogoś nasłałaś choć mieszkasz tu niecałe półtora tygodnia. - rozśmieszyło go to bardzo. Hele...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin