Brzezinska Anna - Saga o zbòju Twardokesku 03.2 - Letni deszcz. Sztylet.pdf

(1870 KB) Pobierz
ANNA BRZEZIŃSKA
Letni deszcz
Sztylet
Saga o zbóju Twardokęsku
część 4
Agencja Wydawnicza
RUNA
999726062.001.png
LETNI DESZCZ. SZTYLET
Copyright © by Anna Brzezińska, Warszawa 2009
Copyright © for the cover illustration by Dagmara Matuszak
Copyright © 2009 by Agencja Wydawnicza RUNA, Warszawa 2009
Projekt okładki: Fabryka Wyobraźni
Opracowanie graficzne okładki: własne
Redakcja: Renata Lewandowska
Korekta: Jadwiga Piller
Skład: własny
Druk: Drukarnia GS Sp. z o.o.
ul. Zabłocie 43, 30-701 Kraków
Wydanie I
Warszawa 2009
ISBN: 978-83-89595-57-7
Wydawca: Agencja Wydawnicza RUNA A. Brzezińska, E. Szulc sp. j.
Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej:
Agencja Wydawnicza RUNA
00-844 Warszawa, ul. Grzybowska 77 lok. 436
tel./fax: (0-22) 45 70 385
e-mail: runa@runa.pl
Prolog
Wiedźma wiedziała, że zaraz przyjdą ją zabić.
Wojownicy Warka dokonali tak wiele, by wydobyć się z Przychytrza. Z resztek
sprzętów i nadpalonych desek, wyrzuconych przez fale zdołali sklecić łodzie i spuścili je na
wodę. Kilka dni płynęli potem pod rozpalonym słońcem, mimo wycieńczenia szczęśliwi,
gdyż już widzieli siebie na ojczystym brzegu, witanych w chwale - wszak powracali z
kniaziem, wydobywszy go z najdotkliwszej opresji. Wicher popychał ich ku Sinoborzu i czuli
na wargach, spieczonych od pragnienia, smak biesiadnego wina. Przekonywali się w myślach,
że w niczym nie zawinili przeciwko bogom, a zamysły Warka, choćby najbardziej
wszeteczne, dogorywały wraz z nim. Bo władca Sinoborza wciąż kołatał się pomiędzy
życiem a śmiercią, kojony troskliwymi naparami przez kapłana. Wojownicy z rzadka
spoglądali ku niemu. Pozostawiali tę sprawę bogom.
Sztorm ogarnął ich bez ostrzeżenia. Tak się czasami zdarza.
Spośród siedmiu łodzi, które wyruszyły z Przychytrza, tylko dwie uderzyły w kamienny
brzeg. Ludzie ratowali się na oślep, płynąc pomiędzy ościeniami skał, które wypryskiwały
ponad powierzchnię w bryzgach piany. Wiedźma nie pamiętała, jakim sposobem drużynnicy
zdołali wydobyć z kipieli nie tylko Warka, ale również jeńców. Ocknęła się na plaży z ustami
pełnymi żwiru.
- Wciąż dycha, ścierwo! - Ktoś uderzył ją w twarz. Zbiegun, heretycki kapłan Kei
Kaella, kołysał się nad nią, przykucnąwszy na piętach.
- Pij! - Siłą rozwarł jej szczęki i wlał w usta kilka kropel mlecznego naparu.
Piekący ból natychmiast rozlał się w gardle i spłynął falą w dół ciała. Wzdrygnęła się.
- Jesteście pewni, wasza wielebność? - dobiegł ją jeszcze głos drużynnika. - Nie lepiej
ubić?
Odpowiedź zagubiła się wśród cierpienia, bo jad prędko wnikał w żyły. Podnieśli ją,
wykręcili ręce. Ktoś krzyczał, lecz słowa uciekały już, rozmywały się w jasne strugi
konających żmijów, kiedy wojownicy Warka zbierali z jałowej plaży trupy towarzyszy.
Ocknęła się na lodowatej metalowej powierzchni. Deszcz wciąż zacinał. Huczało
rozjuszone morze. Kapłan wychylił się ku wiedźmie, pomiędzy prętami klatki nabrał w dłoń
kłąb włosów i szarpnięciem poderwał jej głowę.
- Będziesz dla mnie śniła - wyszeptał; w jego konwulsyjnie wykrzywionej twarzy
pobłyskiwały wielkie, końskie zęby. - Wyśnisz dla mnie wolność. Sięgniesz poprzez
Wewnętrzne Morze i wezwiesz pomoc. Tak właśnie zrobisz albo zdechniesz. A oni wraz z
tobą.
Pobiegła spojrzeniem za jego wzrokiem i w kącie klatki spostrzegła obu zwajeckich
kniaziów, okrytych ciemnym łachmanem płaszcza. Czarnywilk zwiesił łeb, lecz spomiędzy
skołtunionych włosów lśniły jego przemyślne, wiedzące oczy. Uważaj, dziewczyno, wołały.
Sztorm ich pokonał, więc chcą dzisiaj zabijać.
Suchywilk leżał nieruchomo. Mogłaby go wziąć za topielca, lecz w sinych, uchylonych
wargach kołatał się jeszcze dech. Mimowolnie wspomniała wojownika, który zastąpił jej
drogę na Książęcym Trakcie w Spichrzy - połyskliwy szłom, huczący śmiech i ramiona tak
pewne, jakby mógł toporem rozrąbać słońce. Nie rozpoznawała go w tym steranym starcu.
Nie był już nawet kniaziem. Choćby zdołał jakąś bezprzykładną, baśniową sztuczką wydobyć
się z niewoli, nikt go nie przyjmie na pokład, kiedy smocze łodzie wyruszą na południe
przeciwko Wężymordowi i całej potędze Pomortu. Wojownicy nie podążą za kaleką, choćby
najbardziej znamienitym. Ręka, która nie może utrzymać miecza, nie dzierży władzy. Tak
zawsze było, tak i pozostanie.
- Podciągajcie! - Kapłan się cofnął.
Zaskrzypiał łańcuch i klatka zakołysała się gwałtownie. Wiedźma skuliła się, kiedy
czterech rosłych wojowników zamocowało jej więzienie na masywnej żelaznej sztabie,
przecinającej łuk na wpół zapadniętej bramy.
Co tu kiedyś było? - pomyślała machinalnie. Dzwonnica? Krużganek?
- Nie zaczerpniesz mocy z ziemi. - Zbiegun przypatrywał się jej z nienawiścią. - Ani z
kamienia, ani z trawy, ani z żadnej żyjącej istoty. Bez mojego pozwoleństwa nie zakosztujesz
kropli wody ni okruszyny chleba, a wszystko, co dostaniesz, dostaniesz z mojej łaski, póki nie
ulegniesz. Póki nie zawołasz dla mnie poprzez morze.
Przycisnęła mocniej policzek do żelaznej posadzki, lecz nie zamknęła oczu: jawnie
okazywane lekceważenie mogłoby go rozwścieczyć, a gniew Zbieguna zwykle sprowadzał
razy nie tylko na nią, ale i na obu Zwajców. Poza tym chciała, żeby wierzył w jej opór, choć
prawda była zupełnie inna. W rzeczywistości nie pozostały jej żadne moce. Sprzeniewierzyła
się zwierzołakowi i nagięła jego wolę, a on ją opuścił. Reszty dopełnił sam Zbiegun, pojąc ją
sokiem źródła Ilv.
Nie rozumiał natury mocy. Usiłował okiełznać wiedźmę - wszak służki bogini czyniły
tak nieraz - lecz nie znał rytuałów ni korczyw, jakimi pojono wołwy w ciemnych salach pod
przybytkiem Kei Kaella. Tymczasem woda ze źródła Ilv nie wspomagała magii i nie
wyostrzała wzroku. Nie, woda ze źródła Ilv, na dobre skalana pragnieniem Zird Zekruna,
który poważył się zgasić skrzydlate węże nieba, niosła jedynie pustkę i zagładę wszelkiej
mocy.
Nie przyznała się do tego nawet przed Czarnywilkiem, choć teraz, kiedy zamknięto ich
na przestrzeni długiej na pięć łokci i szerokiej na cztery, znacznie trudniej przyszło jej
zachować tajemnicę. Bo siwowłosy Zwajca nie prosił i nie obciążał jej swą rozpaczą.
Czasami jednak, kiedy wiatr cichł i słońce ogrzewało ich nieco, wyczuwała jego tęsknotę.
Marzył o żegludze, o cudownym powrocie na wyspy, gdzie ziomkowie powitają ich winem i
pieśnią, a Iskra mieczami wyrąbie drogę poprzez wrogów. I gdy podsuwał wiedźmie okruchy
zeschłego chleba i ptasie jajka, miała wrażenie, jakby karmił nie ją, ale własną nadzieję.
Wkrótce okazało się, że na próżno.
Wyspa, na którą rzucił ich sztorm, wygrażała niebu nagimi bladożółtymi skałami. Biło
na niej źródło, czyste i słodkie, lecz wojownicy Warka nie znaleźli tu nic, prócz zdziczałych
kóz, które ogałacały ziemię z wszelkich roślin, pozostawiając za sobą nagie, wyschnięte
kikuty krzewów. O dawnych mieszkańcach przypominały zaledwie resztki warowni,
niszczejące na skałach nad zatoką, i właśnie w nich Sinoborzanie znaleźli schronienie.
Ściany zdążyły zatracić pierwotny kształt. Wichry i piasek starły zdobienia i rzeźby,
jakimi zwykle przyozdabiano bramy. Drewno spróchniało. Spoglądając pomiędzy prętami
klatki, wiedźma nic nie umiała wywieszczyć o ludziach, którzy przed wiekiem pieczołowicie
wygładzili kamienie i spoili je zaprawą, żeby wznieść sobie mieszkanie pośrodku pustkowia.
W zasadzie nie miało to znaczenia, gdyż po tym, jak Zird Zekrun objawił się pośrodku
Wewnętrznego Morza, wiele rzeczy zmieniło się wśród wodnego przestworu. Ludy jakoby
cofnęły się i skurczyły w sobie, umykając przed furią boga.
Wicher kołysał jej więzieniem, żelazne ogniwa skrzypiały zgrzytliwie, strażnik
kamieniami odpędzał morskie ptaki. Z każdym poruszeniem klatki myśli rozpierzchały się i
wiedźmie zwidywały się kości i kruki: w jej stronach czasami wieszano przeklętnice w
żelaznych klatkach i pozostawiano na rozstajnych drogach na śmierć.
Śmierć zresztą pulsowała wszędzie wokół. Sok źródła Ilv jedynie wyostrzał jej zapach.
Nabrzmiewała w poczerniałym kikucie ramienia Suchywilka i w spieczonych gorączką
wargach jego kuzyna. Stała u posłania Warka, kiedy heretycki kapłan kruszył jego wolę, i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin