Banks Qpa strahu.txt

(558 KB) Pobierz
Iain M. Banks

Qpa strahu

(Feersum Endjinn)
Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik
Notka do powie�ci
Iain M. Banks (rocznik 1954) to szkocki autor pisuj�cy 
zar�wno fantastyk� naukow� (ze �rodkowym inicja�em), jak i 
niewiele mniej fantastyczne powie�ci g��wnego nurtu (bez 
inicja�u). W swoich utworach ��czy ogie� i wod�: precyzyjnie 
obmy�lon� konstrukcj� ze spor� dawk� literackiego 
szale�stwa.  Powiadaj� o nim, �e buduje wszech�wiaty dla 
samej przyjemno�ci ich niszczenia, i chyba jest w tym sporo 
prawdy. Uwielbia wodzi� czytelnika za nos, podsuwa� mu 
fa�szywe tropy, m�ci�, miesza� i tumani�. Je�li wyja�nia - 
to nie do ko�ca, je�li t�umaczy - to tylko troch�, je�li 
prowadzi za r�k� - to wcze�niej zawi�zuje oczy. Ma w�asny 
niepowtarzalny styl, nie spos�b pomyli� go z nikim innym. 
Jego powie�ci wci�gaj�, osza�amiaj�, zdumiewaj� i 
udowadniaj�, �e wci�� jeszcze mo�na pisa� oryginaln�, �wie�� 
fantastyk�. Co najwa�niejsze, ju� nied�ugo wszystkie zostan� 
przedstawione polskiemu czytelnikowi.  
(anak)
Davesom
JEDEN
1
Potem zrobi�o si� tak, jakby wszystko znik�o: odczucia, 
pami��, �wiadomo��, nawet poczucie istnienia tkwi�ce u 
podstaw rzeczywisto�ci - wszystko po prostu si� ulotni�o, 
pozostawiaj�c po sobie wra�enie niebytu, zanim i ono 
straci�o wszelkie znaczenie i przez nieokre�lon�, 
niesko�czenie d�ug� chwil� istnia�o wy��cznie og�lne 
wra�enie czego� pozbawionego umys�u, sensu dzia�ania 
i my�li, wiedz�cego tylko tyle, �e istnieje.  
Potem zacz�o si� odbudowywanie, przebijanie si� ku 
powierzchni przez warstwy my�li i wra�e�, uczenia si� i 
przyjmowania kszta�t�w, a� wreszcie obudzi�o si� co�, co 
by�o istot� maj�c� kszta�t i imi�.  
*
Bzyczenie. Brz�cz�cy odg�os. Le�y na czym� mi�kkim. 
Ciemno��. Pr�buje otworzy� oczy. Co� skleja powieki. Jeszcze 
raz. B�ysk �wiat�a w kszta�cie dw�ch zer. Oczy otwarte, 
powieki rozklejone, ale wci�� ciemno. Zapachy: jednocze�nie 
�ycia i rozk�adu, bogate �yciem i �mierci�, przywo�uj� 
wspomnienia ca�kiem �wie�e i te bardzo dawne. Pojawia si� 
�wiat�o, bardzo ma�e... szuka nazwy dla tego koloru... 
bardzo ma�a plamka czerwieni zawieszona w powietrzu. Porusza 
ramieniem, podnosi r�k�; to prawa r�ka; odg�os pocierania 
sk�ry o sk�r�, wraz z nim powr�t czucia.  
Rami�, r�ka, palec: unosz� si�, przesuwaj�, nieruchomiej�. 
Czerwona plamka �agodnego �wiat�a niknie. Naci�nij j�. Rami� 
dr�y, s�abnie, opada. Sk�ra o sk�r�.  
Pstrykni�cie.  
Znowu co� brz�czy, co� trze, ale ju� nie sk�ra o sk�r�. 
Mocniej. Potem �wiat�o z ty�u/z g�ry. Ma�a czerwona plamka 
znika. Potem ruch: ciemno�� powy�ej/doko�a cofa si�, twarz 
kark ramiona pier�/ramiona tu��w/r�ce w �wietle; powieki 
zmru�one w �wietle. Jasnoszaror�owe, skierowane w d�; 
jasnob��kitne przez dziur� w zakrzywionym nawisie 
powy�ej/doko�a.  
Czeka. Odpoczywa. Daje przyzwyczai� si� oczom. Doko�a pie��, 
doko�a/powy�ej �ciana (�ciana, nie nawis), zakrzywiona 
doko�a, zakrzywiona w g�rze (sufit; sklepienie). Dziura w 
�cianie, w kt�rej jest �wiat�o, nazywa si� oknem.  
Le�y z g�ow� odwr�con� na bok. Jeszcze jedna dziura, 
bardziej z ty�u; si�ga do ziemi i nazywa si� drzwiami. Za 
ni� blask dnia i ziele� trawy i drzew. Le�y na pod�odze; to 
sprasowana ziemia, jasnobr�zowa, z wtopionymi kamieniami. 
Pie�� �piewa ptak.  
Podnosi si� powoli, opiera si� na �okciach, spogl�da w d�, 
ku stopom: naga kobieta koloru pod�ogi.  
Pod�oga jest bardzo bliska, w�a�ciwie mo�na wsta�. Siada, 
opuszcza nogi (przez chwil� wszystko si� kr�ci, potem 
spok�j), siada na kraw�dzi... na kraw�dzi czego� jak taca, 
co wysun�o si� z dziury w �cianie budynku, na tej tacy 
le�a�a, nie na pod�odze, a potem... wstaje.  
Trzyma si� tacy, nogi si� uginaj�, prostuje si�, wyci�ga. 
Jak dobrze. Taca niknie w �cianie; patrzy na to, patrzy jak 
kawa�ek �ciany zas�ania dziur�. Czuje... smutek, ale 
jednocze�nie czuje si�... dobrze. Oddycha g��boko.  
Oddech czyni ha�as, potem kaszel czyni ha�as, a potem... 
pojawia si� g�os. Odchrz�kuje, po czym oznajmia:
- M�wi�.  
Lekkie zdziwienie. G�os daje si� odczu� w gardle i na 
twarzy. Dotyka twarzy, czuje... u�miech.  
- U�miech.  
Czuje, jak co� w niej narasta.  
- Twarz. - Wci�� narasta. - Twarz u�miech. - Jeszcze 
bardziej. - Twarz u�miech dobrze �yje dziura czerwony �ciana 
ja patrze� drzwi s�o�ce ogr�d JA!  
Zjawia si� �miech, wybucha, wype�nia niewielk� kamienn� 
rotund� i wylewa si� do ogrodu; ma�y ptaszek zrywa si� do 
lotu z furkotem skrzyde� i odlatuje razem z pie�ni�.  
�miech milknie. Kobieta siada na posadzce. W �rodku czuje 
pustk�: g��d.  
- �miech. G��d. Ja g��d. Ja g�odna. �miej� si�. �mia�am si�. 
Jestem g�odna. - Wstaje. - Wstaj�. - Chichocze. - Chichocz�. 
Wsta�am i chichocz�, ja. Ucz� si�. Teraz id�.  
Nie robi tego jednak, tylko odwraca si� i spogl�da na 
wn�trze budowli, na zakrzywione �ciany, posadzk�, tkwi�ce w 
�cianach g�adkie kanciaste kamienie pokryte napisami, 
niekt�re z ma�ymi kubkami/koszyczkami/pojemnikami. Nie wie 
ju�, gdzie by�a taca i czerwona plamka. Nie wie, gdzie si� 
schowa�y. Troch� jej smutno.  
Odwraca si� ponownie, podchodzi do drzwi i spogl�da na 
p�ytk� dolin�: drzewa, krzewy, trawa, troch� kwiat�w, 
strumie�.  
- Woda. Ja pi�, ja chcie� pi�. Chce mi si� pi�. Napij� si�. 
Id� si� napi�. Dobrze.  
Wychodzi z komory narodzin.  
- Niebo. B��kit. Chmury. I��. �cie�ka. Drzewa. Zaro�la. 
�cie�ka, inna. Znowu niebo. Wzg�rza. Och! Cie�. L�k. �miech! 
Wi�cej zaro�li. Trawa. Chce mi si� pi�. W ustach sucho. 
Trzeba przesta� m�wi�. Ha, ha!  
2 
Rankiem sto czterdziestego trzeciego dnia roku, kt�ry wed�ug 
nowej rachuby czasu zwano drugim ostatnim, Hortis Gadfium 
III, g��wna uczona nale��cego do Uprzywilejowanych 
klanu Rachmistrz�w, siedzia�a na stalowej belce i, kr�c�c od 
czasu do czasu g�ow�, spogl�da�a w g�r�, na niemal uko�czon� 
konstrukcj� skraplacza drugiej tlenowni zaopatruj�cej G��wny 
Hall.  
D�wig w�a�nie dostarczy� robotnikom czekaj�cym na szczycie 
kopu�y kolejn� porcj� stalowych paneli, jeszcze wy�ej za�, 
nad jego delikatnym, jakby utkanym z paj�czyny ramieniem, z 
basowym brz�czeniem silnik�w przesuwa� si� obci��ony do 
granic mo�liwo�ci lufter. Gadfium z podziwem obserwowa�a 
pozornie chaotyczn�, a jednak uporz�dowan� aktywno��, 
s�ucha�a warkotu, huku i posapywa� rozmaitych silnik�w, 
gapi�a si� na je�d��ce, lataj�ce, pe�zaj�ce, krocz�ce lub po 
prostu tkwi�ce nieruchomo maszyny, na uwijaj�cych si� w 
pocie czo�a chimeryk�w oraz na ludzi, kt�rzy tak�e pracowali 
co si�, pokrzykiwali albo stali bezczynnie, drapi�c si� po 
g�owach.  
Przesun�a palcem po zakurzonej belce, po czym spojrza�a na 
palec, zastanawiaj�c si�, czy w tej odrobinie kurzu jest 
jaka� nanomaszyna zdolna wyprodukowa� w ci�gu jednego dnia 
kilka wi�kszych maszyn, kt�re zmontuj� kolejne maszyny, te 
za� wytworz� tyle tlenu, ile trzeba, i to nie pod koniec 
przysz�ego roku, ale teraz, zaraz, niemal natychmiast. 
Wytar�szy palec w tunik�, ponownie przenios�a wzrok na 
ogromn� sylwet� skraplacza; czy b�dzie funkcjonowa� jak 
nale�y? A je�li tak, to czy znajdzie si� do�� dzia�aj�cych 
rakiet, kt�re mog�yby skorzysta� z wyprodukowanego przeze� 
paliwa?  
Jej spojrzenie pow�drowa�o ku trzem wielkim oknom Hallu i 
jeszcze dalej, tam, gdzie z nieba przys�oni�tego warstw� 
wysokich, bezdeszczowych chmur sp�ywa�y kaskady g�stych od 
py�u s�onecznych promieni, o�wietlaj�c odleg�e o kilka 
kilometr�w wie�e i kopu�y Miasta, po�o�onego dwa tysi�ce 
metr�w poni�ej zawieszonego ekstrawagancko nad przepa�ci� 
�wietlistego Pa�acu.  
W dni takie jak ten �atwo by�o odnie�� z�udne wra�enie, �e 
ze �wiatem wszystko jest w porz�dku, �e nie zagra�a mu ani 
noc, ani tym bardziej bezlitosna, wszechogarniaj�ca, 
zbli�aj�ca si� nieuchronnie katastrofa. W takie dni 
nietrudno by�o uwierzy�, �e to wszystko pomy�ka albo masowa 
halucynacja oraz �e widok, kt�ry Gadfium ujrza�a minionej 
nocy, stoj�c na zewn�trz kopu�y obserwacyjnej na dachu 
pogr��onego w ciemno�ci Pa�acu, stanowi� tylko wytw�r jej 
wyobra�ni albo by� snem, kt�ry nie znikn�� ani nie zosta� 
w�a�ciwie zakwalifikowany przez budz�cy si� umys�, w zwi�zku 
z czym przetrwa� jako koszmar.  
Podni�s�szy si� z miejsca, ruszy�a w kierunku czekaj�cych na 
ni� adiutanta i m�odszej asystentki. Kobieta i m�czyzna 
rozmawiali p�g�osem, spogl�daj�c od czasu do czasu na 
otaczaj�cy ich rozgardiasz z pogardliwym pob�a�aniem, jakie 
musia� w nich wywo�ywa� ten pokaz funkcjonowania czystej 
technologii. Przypuszczalnie zastanawiali si�, po co tu 
przybyli i dlaczego ich prze�o�ona nie spieszy si� z 
powrotem; oni z pewno�ci� nie przebywaliby tutaj ani chwili 
d�u�ej, ni� by�oby to absolutnie konieczne.  
Szczerze m�wi�c, nic by si� nie sta�o, gdyby nie odwiedzi�a 
osobi�cie miejsca budowy; problemy naukowe zwi�zane z t� 
inwestycj� zosta�y ju� dawno rozwi�zane, a ca�y ci�ar 
odpowiedzialno�ci spoczywa� obecnie na barkach Technologii i 
Budownictwa. Mimo to wci�� zapraszano j� na narady, 
cz�ciowo przez uprzejmo��, cz�ciowo ze wzgl�du na wysok� 
pozycj�, jak� zajmowa�a na dworze, ona za� uczestniczy�a w 
nich zawsze, kiedy mog�a, obawiaj�c si�, i� w zamieszaniu 
towarzysz�cym odtwarzaniu nie wykorzystywanych od tysi�cy 
lat technologii i metod, uwagi budowniczych mo�e umkn�� 
jaki� pozornie oczywisty fakt albo �e w po�piechu 
zlekcewa�� pozornie niegro�ne niebezpiecze�stwo. Co prawda, 
takie przeoczenie z pewno�ci� nie spowodowa�oby powa�nych 
nast�pstw, niemniej jednak, zwa�ywszy na napi�ty 
harmonogram, ka�de, nawet najdrobniejsze op�nienie mog�o 
okaza� si� fatalne w skutkach. Chocia� w chwilach 
przygn�bienia uwa�a�a, �e takich zdarze� nie da si� unikn��, 
czyni�a jednak wszystko co w jej mocy, �eby jednak do nich 
nie dopu�ci�, gdyby za�, mimo wszystko, nast�pi�a jaka� 
awaria, �eby nikt nie m�g� obarczy� jej za to 
odpowiedzialno�ci�.  
Rzecz jasna, by�oby znacznie �atwiej, gdyb...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin