Algis Budrys Ten cholerny Ksi�yc Algis Budrys jest pisarzem ameryka�skim pochodzenia litewskiego, jak wskazuje niedwuznacznie nazwisko. Rozkwit jego tw�rczo�ci przypada na okres od ko�ca lat pi��dziesi�tych do ko�ca siedemdziesi�tych. Napisa� gar�� interesuj�cych opowiada� i kilka wa�nych powie�ci. "Who?" (Kto?) z roku 1958 m�wi o wybitnym ameryka�skim fizyku, kt�ry za granic� ulega wypadkowi i wraca zrekonstruowany przez Rosjan. Czy jeszcze jest sob�? Czy mo�na mu ufa�? A mo�e zosta� przekszta�cony w tajn� bro�? "Michaelmas" z roku 1977 jest przypowie�ci� o wszechmocy �rodk�w masowego przekazu. W niedalekiej przysz�o�ci faktycznym w�adc� �wiata jest popularny dziennikarz telewizyjny, korzystaj�cy z pomocy superkomputera. Przedstawiamy Pa�stwu w�a�nie "Ten cholerny Ksi�yc" z roku 1960 to odwieczny temat - bohater, reprezentant gatunku homo sapiens wykonuje nadludzkie zadanie. K�ania si� z daleka Herkules i rycerze Okr�g�ego Sto�u, a z bliska cho�by bohater "Arsena�u" Marka Oramusa. Powie�� Budrysa nosi wszystkie znamiona swojego czasu - pierwsze rosyjskie loty w kosmos, oczarowanie elektronik� (zabawnie przestarza��). Czytana dzisiaj, okazuje si� ksi��k� o innym, ale przesz�ym �wiecie. Przede wszystkim jednak jest opowie�ci� o cz�owieku jako istocie mo�e i niezno�nej, ale wiecznie szukaj�cej, pytaj�cej i badaj�cej z nara�eniem �ycia coraz to nowe obszary. L.J. Zatrzymaj si�, przechodniu! By�em, czym ty jeste�. Ty b�dziesz, czym ja jestem. Gotuj si� na �mier� i pod��aj za mn�. Rozdzia� I 1. Wieczorem pewnego dnia w roku 1959 w pokoju siedzia�o trzech m�czyzn. Edward Hawks, doktor nauk �cis�ych, opar� swoj� d�ug� szcz�k� na wielkich d�oniach i siedzia� zgarbiony z kanciastymi �okciami na biurku. By� to ciemnow�osy, blady i chudy cz�owiek, rzadko wychodz�cy na s�o�ce. W por�wnaniu ze swoimi opalonymi, m�odymi asystentami przypomina� stracha na wr�ble. Teraz przygl�da� si� m�odemu cz�owiekowi, kt�ry siedzia� na wprost niego na krze�le. M�ody cz�owiek patrzy� przed siebie nie mrugaj�cymi oczami. Jego kr�tko ostrzy�one w�osy by�y mokre od potu i przyklejone do g�owy. Mia� regularne rysy i g�adk� sk�r�, ale po brodzie �cieka�a mu �lina. - Ciemno - poskar�y� si�. - Ciemno, ani jednej gwiazdy... - Jego g�os przeszed� w niezrozumia�e mamrotanie, ale nadal s�ycha� w nim by�o skarg�. Hawks zwr�ci� g�ow� w prawo. W fotelu, kt�ry przyni�s� sobie do pokoju Hawksa, siedzia� Weston, nowo zatrudniony psycholog. Podobnie jak Hawks przekroczy� czterdziestk�, ale w przeciwie�stwie do niego by� raczej t�gi. Sprawia� wra�enie cz�owieka opanowanego, �wiatowego i teraz nieco zniecierpliwionego. Odwzajemni� si� Hawksowi spojrzeniem zza okular�w w czarnej oprawie, unosz�c jedn� brew. - On oszala� - powiedzia� Hawks tonem zdziwionego dziecka. Weston skrzy�owa� nogi. - M�wi�em to panu. Powiedzia�em to, jak tylko wyci�gn�� go pan z tego swojego aparatu. To, co si� z nim dzia�o, okaza�o si� ponad jego si�y. - Pami�tam, co pan mi m�wi� - zauwa�y� spokojnie Hawks - ale ja za niego odpowiadam. Musz� si� upewni�. - Zacz�� si� zwraca� w stron� m�odego cz�owieka, ale zn�w spojrza� na Westona. - Zapewnia� mnie pan, �e jest m�ody, zdrowy, wyj�tkowo zr�wnowa�ony i odporny. Takie te� sprawia� wra�enie... By� te� wybitnie zdolny - doda� Hawks po chwili. - M�wi�em, �e jest zr�wnowa�ony - powiedzia� z przekonaniem Weston. - Nie twierdzi�em, �e jest nadludzko zr�wnowa�ony. M�wi�em panu, �e jest wyj�tkowo udanym okazem cz�owieka. Ale pan wys�a� go w miejsce, od kt�rego cz�owiek powinien si� trzyma� z daleka. Hawks skin�� g�ow�. - Ma pan, oczywi�cie, racj�. To moja wina. - W�a�ciwie - wtr�ci� po�piesznie Weston - by� ochotnikiem. Wiedzia�, �e to b�dzie niebezpieczne. Wiedzia�, �e musi si� liczy� ze �mierci�. Hawks nie zwraca� ju� na niego uwagi. Patrzy� zn�w prosto ponad swoim biurkiem. - Rogan? - odezwa� si� cicho - Rogan? Czeka�, wpatrzony w prawie bezg�o�nie poruszaj�ce si� wargi Rogana. Wreszcie westchn�� i zwr�ci� si� do Westona: - Czy mo�e pan mu jako� pom�c? - Mog� go wyleczy� - powiedzia� Weston z przekonaniem. - Kuracja elektrowstrz�sowa. W ten spos�b zapomni to, co si� z nim tam dzia�o. B�dzie zdr�w. - Nie wiedzia�em, �e amnezja po elektrowstrz�sach jest trwa�a. Weston spojrza� zdziwiony na Hawksa. - Oczywi�cie, mo�e wyst�pi� potrzeba powt�rzenia kuracji. - W okre�lonych odst�pach czasu, a� do ko�ca �ycia. - Nie zawsze tak jest. - Ale cz�sto. - No tak... - Rogan - prawie wyszepta� Hawks. - Rogan, przepraszam ci�. - Ciemno... Boli i strasznie zimno... i tak cicho, �e s�ysz� samego siebie... * Doktor Edward Hawks szed� samotnie po betonowej pod�odze g��wnego laboratorium. Nie patrz�c, wybiera� drog� mi�dzy generatorami i konsolami, a� zatrzyma� si� przed odbiornikiem przeka�nika materii. G��wne laboratorium zajmowa�o dziesi�tki tysi�cy st�p kwadratowych w podziemiach budynku Oddzia�u Bada� Continental Electronics. Przed rokiem, kiedy Hawks zaprojektowa� przeka�nik, przebito stropy parteru i pierwszego pi�tra i obecnie przeka�nik wznosi� si� przy �cianie prawie do nowego sufitu. Oplata�a go sie� mostk�w i galerii, daj�cych dost�p do wska�nik�w, pokrywaj�cych �ciany. Kr��y�y tam dziesi�tki ludzi z zespo�u Hawksa, dokonuj�c ostatnich pomiar�w przed wy��czeniem aparatury na noc. Ich cienie, przes�aniaj�ce co jaki� czas kt�re� z g�rnych �wiate�, tworzy�y na pod�odze ruchom� mozaik�. Hawks wpatrywa� si� w przeka�nik, jakby nie m�g� czego� zrozumie�. - Ed! - powiedzia� kto� nagle. - Cze��, Sam. - Podszed� do niego Sam Latourette, jego pierwszy zast�pca. By� to ko�cisty m�czyzna z bladym cia�em i zapadni�tymi, podkr��onymi oczami. Hawks u�miechn�� si� do niego bez przekonania. - Obs�uga przeka�nika ko�czy obdukcj�, prawda? - Rano znajdziesz na biurku sprawozdanie. Aparatura nie zawiod�a. Nigdzie �adnego b��du. - Latourette czeka�, a� Hawks oka�e zainteresowanie, ale ten tylko kiwn�� g�ow�. Opar� si� jedn� r�k� o pionowy pr�t i zagl�da� do odbiornika. - Ed! - prawie krzykn�� Latourette. - S�ucham, Sam. - Przesta� si� zadr�cza�. - Zn�w czeka� na jak�� reakcj�, ale Hawks tylko u�miecha� si� do maszyny i Latourette wybuchn��. - Kogo ty chcesz oszuka�? Od jak dawna z tob� pracuj�? Od dziesi�ciu lat? Kto przyj�� mnie do pracy? Kto mnie wyszkoli�? Mo�esz udawa� przed wszystkimi innymi, ale nie przede mn�! - Latourette zacisn�� pi��. - Ja ci� znam! Do diab�a, Ed, to, co si� tam sta�o, to nie twoja wina! Czego si� spodziewa�e�, �e ob�dzie si� bez ofiar? My�la�e�, �e �yjemy w �wiecie doskona�ym? Na twarzy Hawksa pojawi� si� ten sam u�miech. - Wybijamy drzwi tam, gdzie nigdy drzwi nie by�o - powiedzia�, wskazuj�c g�ow� aparatur�. - W �cianie, kt�r� nie my zbudowali�my. To si� nazywa badanie naukowe. Potem wysy�amy przez te drzwi ludzi. To jest przygoda ludzko�ci. I co� po tamtej stronie, co�, co nigdy ludziom nie zagra�a�o, co�, co nigdy nie wyrz�dzi�o nam najmniejszej krzywdy ani nie dr�czy�o nas wiedz� o swoim istnieniu, to co� ich zabija. Zabija ich w okropny spos�b, kt�rego nie rozumiemy. A ja posy�am nast�pnych ludzi. Jak to nazwa�, Sam? - Ed, robimy post�py. A ta nowa metoda rozwi��e nasze problemy. Hawks spojrza� na niego z ciekawo�ci�. - To znaczy, kiedy pozb�dziemy si� wszystkich niedor�bek - powiedzia� po�piesznie Latourette. - Niewiele ju� trzeba. To si� musi uda�, Ed, jestem pewien. Hawks nie zmieni� wyrazu twarzy ani nie odwr�ci� g�owy. Sta�, przyciskaj�c ko�ce palc�w do chropowato wyko�czonej powierzchni maszyny. - Chcesz powiedzie�, �e ju� ich tym nie zabijamy, tylko wp�dzamy w szale�stwo? - Pozosta� nam do rozwi�zania jeden problem - nie dawa� za wygran� Latourette. - Musimy lepiej amortyzowa� wstrz�s, jakiego cz�owiek doznaje w chwili �mierci. Silniejsze znieczulenie, co� w tym rodzaju. - Rzecz w tym, �e musz� tam wej�� - powiedzia� Hawks. - Nie ma znaczenia, jak to zrobi�. To co� nie toleruje ich obecno�ci, bo nigdy nie by�o przewidziane do kontaktu z cz�owiekiem. To nie by�o robione na miar� ludzkiego umys�u. Musimy wymy�li� nowy j�zyk, �eby to opisa� i nowe my�lenie, �eby to zrozumie�. Dopiero, kiedy w ko�cu roz�o�ymy to co� na cz�ci, kiedy obejrzymy, obmacamy i obw�chamy ka�d� jego cz�� z osobna, dopiero wtedy b�dziemy mogli pokusi� si� o odpowied�, co to mo�e by�. A to b�dzie mo�liwe dopiero, kiedy przez to przejdziemy, c� wi�c przyjdzie z naszej wiedzy ludziom, kt�rzy musz� umiera� teraz? Niezale�nie od tego, kto to tam pozostawi� i po co, �adna istota ludzka nie b�dzie mog�a w tym �y�, p�ki jaka� istota ludzka w tym nie prze�yje. Jak chcesz to wyrazi� w spos�b zrozumia�y dla normalnego cz�owieka? Mamy do czynienia z czym� potwornym. Musimy albo zacz�� my�le� jak potwory, albo da� temu spok�j i niech sobie stoi na Ksi�ycu, licho wie w jakim celu. - Czy chcesz przerwa� badania? - spyta� Latourette, chwytaj�c go za r�kaw kitla. Hawks patrzy� na niego bez s�owa. Latourette nie zwalnia� uchwytu. - Cobey. Czy to on ka�e ci przerwa� prace? - Cobey mo�e tylko wyra�a� �yczenie, ale nie ma prawa wydawa� mi rozkaz�w. - Jest prezesem sp�ki i mo�e ci� zgnoi�! Jest got�w na wszystko, �eby wypl�ta� Continental z tej sprawy. Hawks zdj�� d�o� Latourette'a ze swojego ramienia i przeni�s� j� na obudow� przeka�nika. Sam wsun�� d�onie do tylnych kieszeni spodni, odsuwaj�c po�y kitla. - Marynarka pocz�tkowo wy�o�y�a pieni�dze na budow� przeka�nika tylko dlatego, �e to by� m�j pomys�. Dla nikogo innego na �wiecie nie ryzykowaliby tak� sum�. Nie na taki szalony pomys�. - Zapatrzy� si� na maszyn�. - Nawet teraz, kiedy si� okaza�o, �e to, co znale�li�my, jest takie, a nie inne, nawet teraz nie pozwol� Cobeyowi wycofa� si� z w�asnej inicjatywy. Dop�ki uwa�aj�, �e mog� jeszcze co� zrobi�. Dlatego nie musz� si� przejmowa� Cobeyem. - U�miechn�� si� lekko i troch� z niedowierzaniem. - To Cobey musi si� mn� przejmowa�. - W takim razi...
Jagusia_17