Clarke Psia gwiazda.txt

(13 KB) Pobierz
Arthur C. Clarke

Psia gwiazda 

Gdy us�ysza�em przera�liwe szczekanie �ajki, zacisn��em pi�ci ze 
z�o�ci. Przewr�ci�em si� na drugi bok w koi i w p�nie wymamrota�em: 
"Stul pysk, g�upia suko". To senne interludium trwa�o zaledwie u�amek 
sekundy; potem wr�ci�a �wiadomo�� - a wraz z ni� strach. Strach przed 
samotno�ci� i strach przed postradaniem zmys��w. 
Przez chwil� wzdraga�em si� otworzy� oczy; obawia�em si� tego, co 
m�g�bym ujrze�. Rozum t�umaczy� mi, �e �aden pies nie postawi� nogi na tym 
�wiecie, �e �ajk� dzieli ode mnie �wier� miliona mil przestrzeni - oraz, 
daleko bardziej nieodwracalnie, pi�� lat czasu. 
- To tylko sen - wbija�em sobie w�ciekle do g�owy. Nie r�b z siebie 
durnia, otw�rz oczy! Nie zobaczysz nic pr�cz po�ysku farby na �cianie. 
I rzeczywi�cie, wszystko si� zgadza�o. Male�ka kabina by�a pusta, drzwi 
szczelnie zamkni�te. By�em sam na sam ze swymi wspomnieniami, przybity 
transcendentalnym smutkiem, kt�ry cz�sto nachodzi cz�owieka, kiedy 
przyjemny sen ulatuje w szar� rzeczywisto��. Po przebudzeniu dozna�em tak 
dotkliwego uczucia pustki, �e czym pr�dzej pragn��em pogr��y� si� z 
powrotem we �nie. Dobrze, �e mi si� to nie uda�o, bo w tym momencie sen 
znaczy�by dla mnie �mier�. Ale przez nast�pnych pi�� sekund jeszcze o tym 
nie wiedzia�em, i wieczno�� t� sp�dza�em na Ziemi, pocieszaj�c si� 
okruchami wspomnie� z przesz�o�ci. 
Nikomu nie uda�o si� ustali� pochodzenia �ajki, cho� za�oga 
Obserwatorium poczyni�a pewne starania w tym kierunku, a ja sam da�em 
kilka og�osze� do gazet w Pasadenie. Znalaz�em j�, samotn� i bezradn� 
kuleczk� puchu, przycupni�t� na skraju szosy, gdy pewnego letniego dnia 
jecha�em do Palomar. Cho� nigdy nie przepada�em za psami ani te� innymi 
zwierzakami, nie mia�em serca zostawi� tego bezbronnego stworzenia na 
pastw� przeje�d�aj�cych samochod�w. Nie bez opor�w, rozgl�daj�c si� 
daremnie za par� r�kawiczek, podnios�em je i wrzuci�em do baga�nika. 
Jeszcze tego brakowa�o, �eby psina ochrzci�a tapicerk� mojego nowego vika, 
rocznik 1992. S�dzi�em, �e baga�nik najmniej ucierpi, ale przekonanie to 
okaza�o si� nie ca�kiem trafne. 
Gdy tylko zaparkowa�em w�z pod Klasztorem - specjalnym hotelem dla 
astronom�w, w kt�rym mia�em mieszka� przez nast�pny tydzie� - przyjrza�em 
si� memu znalezisku bez wi�kszego entuzjazmu. Zamierza�em wtenczas odda� 
szczeniaka portierowi; a tu m�j pasa�er zaskomla� i otworzy� oczy, w 
kt�rych malowa�o si� tak bezgraniczne zaufanie, �e chc�c nie chc�c 
zmieni�em zamiar. 
Niekiedy �a�owa�em tej decyzji, ale nigdy na d�ugo. Nie mia�em poj�cia, 
ile k�opot�w mo�e sprawi� chowany w domu pies. Rachunki za sprz�tanie i 
naprawy skoczy�y w g�r�; nigdy nie by�em pewien, czy znajd� par� nie 
potarganych skarpetek lub nie prze�uty numer "Biuletynu Astrofizycznego". 
Ale nadszed� wreszcie czas, gdy �ajka nabra�a stosownych nawyk�w w domu i 
w Obserwatorium; bez w�tpienia by�a jedynym psem, kt�remu zezwolono na 
wst�p na teren pi�ciometrowej kopu�y. Le�a�a sobie ca�ymi godzinami w 
cieniu, podczas gdy ja tkwi�em w klatce z aparatur� pod sklepieniem, a do 
pe�ni szcz�cia starcza�o jej, �e od czasu do czasu s�ysza�a m�j g�os. 
Inni astronomowie r�wnie� darzyli j� sympati� (przecie� to w�a�nie stary 
dr Anderson zaproponowa�, jakie jej nada� imi�), ale od samego pocz�tku 
by�a moim psem i nie chcia�a s�ucha� nikogo innego. Co nie znaczy, �e mnie 
zawsze s�ucha�a. 
Wyros�a na pi�kny okaz dziewi��dziesi�ciopi�cioprocentowego owczarka 
alzackiego. To w�a�nie owe brakuj�ce pi�� procent, jak mniemam, sprawi�o, 
�e zosta�a porzucona. (Wci�� wzbiera we mnie z�o��, ilekro� o tym pomy�l�, 
ale skoro i tak nie dowiem si�, jak by�o naprawd�, domys�y te s� by� mo�e 
krzywdz�ce). Pr�cz dw�ch ciemnych �atek nad oczami, jej sier�� na ca�ym 
niemal ciele mia�a popielatoszary odcie� i by�a mi�kka jak jedwab. Gdy 
nastawi�a uszy, wygl�da�a nad wyraz czujnie i inteligentnie; czasami 
rozprawia�em z kolegami na temat rodzaj�w widma lub ewolucji gwiazd i a� 
trudno by�o uwierzy�, �e nie rozumie, o czym mowa. 
Do tej pory nie pojmuj�, czemu tak do mnie przylgn�a, mia�em bowiem 
bardzo nielicznych przyjaci� w�r�d ludzi. Lecz gdy wraca�em do 
Obserwatorium po d�u�szej nieobecno�ci, w szale rado�ci ta�czy�a na 
tylnych �apach, k�ad�c przednie na mych ramionach - co przychodzi�o jej z 
�atwo�ci� - przy akompaniamencie kr�tkich pisk�w, kt�re nie zdawa�y si� 
stosowne dla tak ogromnego psiska. Z ci�kim sercem zostawia�em j� na 
d�u�ej ni� kilka dni, i cho� nie mog�em jej bra� ze sob� w podr�e za 
granic�, towarzyszy�a mi w wi�kszo�ci bliskich wyjazd�w. Pojecha�a ze mn� 
te� autem na owo feralne seminarium do Berkeley. 
Zamieszkali�my u mych uniwersyteckich znajomych; przyj�li nas nader 
uprzejmie, acz da�o si� wyczu�, �e niespodziewane pojawienie si� potwora w 
mieszkaniu nie by�o im na r�k�. Zapewni�em ich jednak, �e �ajka nie sprawi 
najmniejszych k�opot�w, i pozwolili jej, bez nadmiernego entuzjazmu, spa� 
w salonie. 
- Macie przynajmniej z g�owy w�amywaczy tej nocy powiedzia�em. - W 
Berkeley nie ma w�amywaczy - odparli ch�odno. 
Noc jednak nie by�a spokojna. Ze snu wyrwa�o mnie wysokie, histeryczne 
szczekanie �ajki, jakie s�ysza�em wcze�niej tylko raz - gdy po raz 
pierwszy ujrza�a krow� i nie bardzo wiedzia�a, co z tym fantem zrobi�. 
Odrzuci�em po�ciel i niepewnym krokiem brn��em w ciemno�ciach nieznajomego 
domu. Zrazu chcia�em tylko uciszy� �ajk�, nim obudzi gospodarzy 
zak�adaj�c, �e nie jest ju� na to za p�no. Je�li pod domem pojawi� si� 
intruz, to i tak dawno ju� wzi�� nogi za pas. W ka�dym razie mia�em 
nadziej�, �e tak si� sta�o. 
Przez chwil� sta�em przy wy��czniku �wiat�a na schodach i zastanawia�em 
si�, czy za�wieci�. Wreszcie warkn��em: - Spok�j, �ajka! - i zala�em dom 
strumieniem �wiat�a. 
Rozpaczliwie drapa�a w drzwi, przerywaj�c tylko po to, by histerycznie 
skowycze�. 
- Je�eli chcesz wyj�� - powiedzia�em wytr�cony z r�wnowagi - to po co 
robisz a� tyle ha�asu? 
Zszed�em na d� i pchn��em zasuw� - �ajka wystrzeli�a w mrok jak 
rakieta. 
Noc by�a cicha i spokojna, z ledwie widocznym ksi�ycem, kt�ry daremnie 
pr�bowa� przebi� spowijaj�c� San Francisco mg��. Sta�em w bladej po�wiacie 
i patrzy�em na �wiat�a miasta na przeciwleg�ym brzegu zatoki, a� wr�ci 
�ajka, bym j� odpowiednio m�g� prze�wi�ci�. Czeka�em cierpliwie, gdy 
raptem Uskok San Andreas po raz drugi w dwudziestym wieku otrz�sn�� si� ze 
snu. 
Dziwne, ale nie przestraszy�em si� - z pocz�tku. Pami�tam, �e dwie 
my�li chodzi�y mi po g�owie, nim u�wiadomi�em sobie ca�� groz� sytuacji. 
Przecie�, m�wi�em do siebie, geofizycy mogli nas przynajmniej ostrzec. A 
potem pomy�la�em ze zdumieniem: - �e te� te trz�sienia ziemi robi� a� tyle 
ha�asu! 
Chyba w�a�nie wtedy spostrzeg�em, �e nie by�y to zwyczajne wstrz�sy; 
to, co sta�o si� p�niej, chcia�bym jak najpr�dzej zapomnie�. Ludzie z 
Czerwonego Krzy�a zabrali mnie dopiero p�nym rankiem nast�pnego dnia, nie 
chcia�em bowiem nigdzie ruszy� si� bez �ajki. Wystarczy�o spojrze� na 
ruiny domu, gdzie pogrzebane by�y cia�a moich przyjaci�, by mie� pewno��, 
�e zawdzi�czam jej �ycie; lecz trudno oczekiwa�, �eby piloci helikoptera 
przejmowali si� tym zbytnio, i wcale im nie mam za z�e, �e wzi�li mnie za 
ob��kanego, podobnie jak wielu innych, kt�rych znale�li b��dz�cych w�r�d 
po�ar�w i rumowisk. 
Nie s�dz�, by�my kiedy� rozstali si� po tym wszystkim d�u�ej ni� na 
kilka godzin. Ludzie mi m�wili - i zapewne mieli racj�, �e coraz bardziej 
stroni�em od ludzi, cho� przecie� nie zachowywa�em si� jak mruk czy 
mizantrop. Niczego poza gwiazdami i �ajk� nie potrzebowa�em do szcz�cia. 
Bra�em j� na d�ugie spacery w g�ry; by� to najwspanialszy okres w moim 
�yciu. Mia� tylko jedn� wad�; wiedzia�em ju�, cho� �ajka nic nie 
przeczuwa�a, jak szybko dobiegnie kresu. 
Przygotowywali�my ca�� operacj� przesz�o dziesi�� lat. Wiadomo by�o ju� 
w latach sze��dziesi�tych, �e Ziemia nie jest najlepszym miejscem na 
obserwatorium astronomiczne. Nawet niewielkie pr�bne instrumenty na 
Ksi�ycu okaza�y si� o niebo skuteczniejsze od wszystkich teleskop�w 
przedzieraj�cych si� przez mglist� zas�on� ziemskiej atmosfery. Dni Mount 
Wilson, Palomar, Greenwich i innych zas�u�onych obserwatori�w by�y 
policzone; mog�y jeszcze s�u�y� jako zaplecze szkoleniowe, ale front bada� 
musia� przenie�� si� w kosmos. 
Znalaz�em si� w pierwszej linii tego frontu; zaproponowano mi 
stanowisko zast�pcy dyrektora naczelnego obserwatorium Farside na 
Ksi�ycu. Oto nadarza�a si� sposobno��, bym w ci�gu kilku miesi�cy 
rozwi�za� problemy, nad kt�rymi pracowa�em ca�ymi latami. Czu�em, �e poza 
atmosfer� b�d� jak �lepiec, kt�remu nagle niebiosa zes�a�y dar wzroku. 
Nie by�o oczywi�cie mowy, bym m�g� zabra� ze sob� �ajk�. Na Ksi�ycu 
l�dowa�y jedynie te zwierz�ta, kt�rych u�ywano w celach do�wiadczalnych; 
mo�e dopiero w przysz�ym pokoleniu wolno b�dzie ludziom lata� w 
towarzystwie swych piesk�w czy kotk�w, ale nawet wtedy sama podr� 
ulubie�c�w poch�onie fortun�, nie m�wi�c ju� o kosztach utrzymania ich 
przy �yciu na miejscu. Obliczy�em, �e gdybym dawa� �ajce jej zwyk�� porcj� 
- kilogram mi�sa dziennie, koszt wy�ywienia psa przekracza�by kilkakrotnie 
moj� ca�kiem przyzwoit� pensj�. 
Stan��em przed prostym i oczywistym wyborem. Zostan� na Ziemi i porzuc� 
karier� astronoma. Albo polec� na Ksi�yc - i porzuc� �ajk�. 
Przecie� by�a tylko psem. Za kilkana�cie lat zako�czy �ywot, podczas 
gdy ja b�d� u szczytu kariery. Nikt przy zdrowych zmys�ach nie waha�by si� 
ani przez chwil�; lecz mnie decyzja nie przychodzi�a �atwo, i je�li 
jeszcze zastanawiacie si� dlaczego, dalsze wyja�nienia nie maj� sensu. 
W ko�cu zda�em si� na okoliczno�ci. Jeszcze tydzie� przed planowanym 
startem nie przes�dzi�em o losie �ajki. Gdy dr Anderson sam zaproponowa�, 
�e si� ni� zaopiekuje, zgodzi�em si� oboj�tnie, zbywaj�c go marnym s�owem 
podzi�kowania. Stary fizyk i...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin