Hawksley Elizabeth - Testament.pdf

(964 KB) Pobierz
Microsoft Word - Hawksley Elizabeth - Testament
1
D yli Ň ans zaskrzypiał i zachwiał si ħ na nierównym bruku głównej ulicy. Co najmniej dwoje spo Ļ ród jego pasa Ň e-
rów musiało podtrzyma ę si ħ nawzajem, by nie uderzy ę w okno pojazdu. Dyli Ň ans zajechał na podwórze przed go-
spod Ģ i zatrzymał si ħ .
- Pi ħ tna Ļ cie minut, panie i panowie! - krzykn Ģ ł wo Ņ nica. - Za pi ħ tna Ļ cie minut ruszamy w dalsz Ģ drog ħ .
Z bocznych drzwi gospody wyszedł stajenny i jego młody pomocnik, po chwili zaj ħ li si ħ spoconymi ko ı mi.
Kto Ļ rozło Ň ył schodki przy drzwiach powozu, by pasa Ň erowie mogli wyj Ļę na zewn Ģ trz.
- Cirencester, panie i panowie. Kawy? Herbaty? Zapraszam do Ļ rodka.
Stajenny spojrzał na dwie damy odziane w czer ı . Starsza była blada i wygl Ģ dała na ci ħŇ ko chor Ģ , młodsza,
prawdopodobnie jej córka, rozgl Ģ dała si ħ dokoła z zainteresowaniem. Stary wyga nie musiał przygl Ģ da ę im si ħ
długo, by zrozumie ę , Ň e sta ę je ledwie na fili Ň ank ħ kawy, i Ň e nie nale Ň y spodziewa ę si ħ po nich sutego napiwku.
Odwrócił si ħ do nich plecami, zupełnie trac Ģ c zainteresowanie t Ģ par Ģ .
Tymczasem młodsza dama wysiadła z powozu.
- No to jeste Ļ my na miejscu, mamo - powiedziała i zwróciła si ħ do baga Ň owego. - Prosz ħ zaj Ģę si ħ łaskawie na-
szymi baga Ň ami. To te dwie walizy, tam wy Ň ej. - Wskazała na dwa mocno ju Ň podniszczone skórzane kufry na
dachu dyli Ň ansu.
M ħŇ czyzna odwrócił si ħ , splun Ģ ł na drog ħ i przywołał słu ŇĢ cego, który stał w drzwiach gospody.
- Joe, chod Ņ no tutaj. Zabierz baga Ň e tych pa ı .
- Chod Ņ my, mamo - rado Ļ nie zawołała dziewczyna i ruszyła Ļ ladem słu ŇĢ cego do wn ħ trza gospody. Młody słu-
ŇĢ cy ocenił mo Ň liwo Ļ ci finansowe dwóch dam tak samo trafnie jak jego zwierzchnik, ale był uprzejmym młodzie ı -
cem i szczerze współczuł starszej pani, która wygl Ģ dała na chor Ģ i zm ħ czon Ģ . Po krótkiej w ħ drówce otworzył łok-
ciem drzwi do niewielkiego pokoju z kominkiem, w którym wesoło trzaskał ogie ı .
- Nikt nie b ħ dzie tutaj paniom przeszkadzał. Czy zechc Ģ panie napi ę si ħ kawy?
Starsza dama zacz ħ ła kr ħ ci ę głow Ģ , ale jej córka o Ļ wiadczyła stanowczym tonem.
- Tak, prosz ħ przynie Ļę nam kaw ħ . Mamo, usi Ģ d Ņ sobie wygodnie, wygl Ģ dasz na kompletnie wyczerpan Ģ .
Starsza dama opadła z westchnieniem na fotel, zakasłała bole Ļ nie, przykładaj Ģ c chusteczk ħ do ust, i oznajmiła
słabym głosem:
- Nazywam si ħ Hartfield. Zostały Ļ my tu wezwane.
- Zaraz dowiem si ħ , czy nie ma dla pani jakiej Ļ wiadomo Ļ ci - odparł Joe i wyszedł z pokoju.
Zapadła cisza. Starsza dama Ļ ci Ģ gn ħ ła czepek i po chwili grzała szczupłe dłonie przy ogniu. Zacz Ģ ł si ħ ju Ň wrze-
sie ı i cho ę nie był szczególnie zimny, pani Hartfield wygl Ģ dała na zmarzni ħ t Ģ . Pani Jonathan Hartfield miała czter-
dzie Ļ ci pi ħę lat. Była wdow Ģ , drobn Ģ i delikatn Ģ - łatwo mo Ň na było si ħ domy Ļ li ę , Ň e kiedy Ļ była bardzo ładna. Jej
ciepłe, br Ģ zowe oczy - teraz zapadni ħ te i podkr ĢŇ one - były du Ň e i kształtne. Cierpienie wy Ň łobiło na jej czole kilka
zmarszczek, ale usta wci ĢŇ zachowały Ļ liczny kształt, za Ļ dłoni i stóp mogła jej pozazdro Ļ ci ę ka Ň da młoda pi ħ k-
no Ļę ,
Córka pani Hartfield, Merab, miała osiemna Ļ cie lat, była wy Ň sza od matki i nieco za szczupła, gdy Ň przez ostat-
nie dwa lata rosła zbyt szybko, a jej ciało nie zaokr Ģ gliło si ħ jeszcze odpowiednio we wła Ļ ciwych miejscach. Jej
włosy stanowiły ciemn Ģ , g ħ st Ģ i pokr ħ con Ģ mas ħ , któr Ģ Merab bezskutecznie próbowała ujarzmi ę , splataj Ģ c grube
warkocze. Odziedziczyła równie Ň po matce ciemne l Ļ ni Ģ ce oczy, które były chyba najładniejszym elementem jej
urody. Czarna suknia, niezbyt zr ħ cznie przedłu Ň ona, nie pasowała do niej ani troch ħ . Ta zazwyczaj wesoła i ener-
giczna dziewczyna, teraz była zdenerwowana, gdy Ň to wła Ļ nie ona czuła si ħ odpowiedzialna za t ħ podró Ň . Nie mia-
ła jednak innego wyboru.
Pani Hartfield zawsze była delikatnego zdrowia, a po Ļ mierci m ħŇ a - co wydarzyło si ħ przed kilkoma miesi Ģ ca-
mi - stan jej zacz Ģ ł si ħ pogarsza ę w zastraszaj Ģ cym tempie. Jonathan Hartfield zostawił im zaledwie tysi Ģ c funtów,
co dawało pi ħę dziesi Ģ t funtów na rok. Jak mogły z tego wy Ň y ę , skoro wydatki na leczenie wi ĢŇ rosły i rosły? Mo Ň e
poradziłyby sobie jako Ļ , gdyby pani Hartfield bardziej dopisywało zdrowie, gdy Ň przed zam ĢŇ pój Ļ ciem była na-
uczycielk Ģ Ļ piewu i zapewne mogłaby znale Ņę sobie kilka uczennic. Merab dopiero niedawno sko ı czyła nauk ħ , a
szkoła panny Goodison była ciekawym miejscem, w którym ka Ň da dziewczyna mogła zdoby ę wiele wiadomo Ļ ci i
umiej ħ tno Ļ ci przydatnych w Ň yciu dorosłej kobiety. Merab jednak doskonale zdawała sobie spraw ħ , Ň e tego rodzaju
wykształcenie pozwalało jej jedynie na prac ħ w charakterze guwernantki. Zreszt Ģ , nawet gdyby zdołała znale Ņę
jak ĢĻ posad ħ - s Ģ dziła, Ň e mogłaby ewentualnie zaj Ģę si ħ uczeniem małych dzieci - co stałoby si ħ wówczas z jej
matk Ģ ?
Po Ļ mierci m ħŇ a pani Hartfield, czyni Ģ c zado Ļę dobrym obyczajom, napisała do swego te Ļ cia, którego nigdy nie
poznała osobi Ļ cie. Otrzymała uprzejm Ģ , lecz chłodn Ģ w tonie odpowied Ņ . Nie oczekiwała zreszt Ģ niczego ponad to.
Jak powiedziała kiedy Ļ do Merab: „Kiedy si ħ pobrali Ļ my pan Hartfield poprzysi Ģ gł, Ň e nie da twojemu tacie zła-
manego grosza. I dotrzymał słowa. Nie skontaktował si ħ nawet z twoim tat Ģ , kiedy jego brat zgin Ģ ł na polowaniu. I
cho ę mój drogi Jonathan nie przepadał zbytnio za Edmundem, który w istocie był człowiekiem bardzo nieprzyjem-
nym, mo Ň esz sobie wyobrazi ę , co prze Ň ył, kiedy dowiedział si ħ o jego Ļ mierci z gazet. To był dla niego prawdziwy
1
Elizabeth Hawksley TESTAMENT
szok!”
Szcz ħĻ liwie ojciec chrzestny zostawił Jonathanowi tysi Ģ c funtów, tote Ň mógł zapisa ę je swej Ň onie. Dodatkowe
kilkaset funtów, które pani Hartfield uzyskała ze sprzeda Ň y drobnych pami Ģ tek i mebli po m ħŇ u, pokryły koszty
kształcenia Merab. Jonathan nigdy nie Ň ałował decyzji, któr Ģ podj Ģ ł przed laty, opuszczaj Ģ c surowego, autokra-
tycznego ojca oraz despotycznego starszego brata, i Ň eni Ģ c si ħ ze Ļ liczn Ģ Abigail Cooper. Poznał j Ģ na przyj ħ ciu,
które u Ļ wietniała swym Ļ piewem.
Niestety, teraz sprawy przybrały zły obrót. Płuca pani Hartfield zawsze były bardzo delikatne. „Za długo wy-
stawałam w przeci Ģ gach, w tych zimnych holach”, mawiała cz ħ sto. „A w młodo Ļ ci byłam bardzo nierozs Ģ dna.
ĺ piewaczka powinna dba ę o swoje gardło, ale ja byłam nierozwa Ň na i cz ħ sto zapominałam szalika”.
Wreszcie, którego Ļ dnia lekarz wzi Ģ ł Merab na stron ħ i oznajmił bez ogródek:
- Przykro mi, panno Hartfield. Prawe płuco pani matki jest powa Ň nie zainfekowane. Musi prowadzi ę bardzo
ustabilizowany tryb Ň ycia.
Merab przełkn ħ ła ci ħŇ ko i po chwili milczenia odparła:
- Rozumiem.
Z przera Ň eniem my Ļ lała o przyszło Ļ ci. Jej matka potrzebowała najlepszej opieki. Sk Ģ d jednak miały wzi Ģę pie-
ni Ģ dze na cotygodniow Ģ wypłat ħ dla lekarza? Pochłon ħ łoby to wszystkie ich oszcz ħ dno Ļ ci.
Tego wieczora Merab napisała do swojego dziadka, którego nawet nie znała. Nie było to łatwe. Skoro ten czło-
wiek nie pogodził si ħ z jej ojcem, który po Ļ mierci wuja Edmunda był jego jedynym Ň yj Ģ cym synem, i skoro nie
zaofiarował pomocy jej matce, kiedy ta została sama, trudno było liczy ę na to, by zechciał pomóc im teraz. Była to
bardzo nikła nadzieja, jednak Merab wiedziała, Ň e musi spróbowa ę .
Ku swemu zdumieniu dwa tygodnie pó Ņ niej otrzymała odpowied Ņ . Nie były to wyrazy radosnego powitania, a
pan Hartfield nie przysłał im Ň adnych pieni ħ dzy, jednak zapraszał je do swego maj Ģ tku, zwanego Hartfield Hall, i
zgodził si ħ je utrzymywa ę w zamian za pi ħę dziesi Ģ t funtów rocznie i pomoc Merab przy utrzymaniu domu. Poin-
formował j Ģ , jak dojecha ę dyli Ň ansem do przystanku Cirencester, gdzie obie panie miały si ħ znale Ņę po południu,
trzeciego wrze Ļ nia 1809 roku, i sk Ģ d miał je zabra ę słu ŇĢ cy pana Hartfielda.
W drzwiach pokoju ukazał si ħ Joe; przyniósł na tacy fili Ň ank ħ kawy i mały talerzyk z ciasteczkami. Postawił to
wszystko na stoliku obok pani Hartfield.
- Mam dla pani wiadomo Ļę - o Ļ wiadczył. - Farmer Willet podwiezie pani Ģ do Hartfield Hall, kiedy b ħ dzie wra-
cał z targu. Przyjedzie tu za jak ĢĻ godzin ħ . Mo Ň e wcze Ļ niej, je Ļ li sprzeda Ļ winie.
Panna Hartfield z trudem stłumiła chichot. Wizja podró Ň owania na jednym wozie ze Ļ winiami miała w sobie
pewien urok, Merab była ju Ň jednak do Ļę dorosła, by zrozumie ę , jak gruboskórnie zachował si ħ jej dziadek, skazu-
j Ģ c chor Ģ kobiet ħ na takie niewygody.
Kiedy jednak pan Willet przybył ju Ň na miejsce, okazało si ħ , Ň e nie czekaj Ģ ich a Ň tak sparta ı skie warunki, jak
si ħ obawiały. Ławeczka wo Ņ nicy była obita mi ħ kk Ģ tkanin Ģ , wszystkie Ļ winie na szcz ħĻ cie zostały sprzedane, a
pani Hartfield i Merab mogły siedzie ę obok pana Willeta w całkiem przyzwoitych warunkach i ogrzewa ę nogi
ciepłym kocem, który zostawiła tam zapobiegliwa pani Willet. Sam farmer Willet był uprzejmym m ħŇ czyzn Ģ około
pi ħę dziesi Ģ tki; miał wesoł Ģ , czerwon Ģ twarz. Merab poczuła, Ň e powoli wraca jej naturalny optymizm.
By ę mo Ň e wszystko uło Ň y si ħ znacznie lepiej, ni Ň przypuszczały.
M erab nie wiedziała o tym, Ň e jej list przybył do Hartfield Hal! w wyj Ģ tkowym momencie, gdy Ň tego samego
dnia pan Hartfield otrzymał zawiadomienie o Ļ mierci swego kuzyna, Marka Sandiforda, który zgodnie z jego za-
mierzeniami miał zosta ę dziedzicem fortuny Hartfieldów. Pan Sandiford sko ı czył niedawno sze Ļę dziesi Ģ t dziewi ħę
lat i ju Ň od dłu Ň szego czasu miał powa Ň ne kłopoty ze zdrowiem, jednak pan Hartfield, rze Ļ ki siedemdziesi ħ cio-
siedmiolatek, nie przejmował si ħ zbytnio chorob Ģ swego kuzyna. Dlatego te Ň wiadomo Ļę o Ļ mierci Marka spadła
na niego jak grom z jasnego nieba.
Pan Sandiford, cioteczny kuzyn, był jedynym krewnym, dla którego Julian Hartfield, czuł odrobin ħ sympatii.
Kiedy Ļ , dawno temu, dziesi ħ cioletni Julian uratował ton Ģ cego dwulatka, Marka, i od tego czasu czuł si ħ , w pew-
nym sensie, jego wła Ļ cicielem i opiekunem. Marek, jako dorosły ju Ň człowiek, podtrzymywał ten kontakt, nie oka-
zuj Ģ c w Ň aden sposób, Ň e chciałby zawłaszczy ę siedzib ħ Hartfieldów. W rzeczywisto Ļ ci uwa Ň ał po prostu, Ň e wy-
dziedziczenie Jonathana Hartfielda było zwyczajnym blefem, i Ň e kuzyn Julian w ko ı cu uczyni to, co uczyni ę po-
winien, to znaczy zostawi Hartfield swojemu jedynemu Ň yj Ģ cemu synowi.
Jednak Marek umarł, a to oznaczało spore kłopoty. Problem polegał na tym, Ň e syn pana Sandiforda, dwudzie-
stoletni Rowland, student Oksfordu, zaj Ģ ł si ħ czym Ļ , czego Julian Hartfield absolutnie nie aprobował. Nie chodziło
tu o kobiety czy hazard (pan Hartfield uwa Ň ałby to za normalne, cho ę godne po Ň ałowania słabostki młodego czło-
wieka), lecz o polityk ħ . Rowland miał głow ħ nabit Ģ ideami, które w Ň aden sposób nie licowały z jego statusem
społecznym, i zaraził si ħ tymi bzdurami o powszechnym prawie do głosowania i podobnymi nonsensami. Kiedy
ten zarozumiały szczeniak pojawił si ħ ostatnim razem w Hartfield Hall, miał czelno Ļę zaproponowa ę kuzynowi
Julianowi, by zało Ň ył w wiosce szkoł ħ ! Równie dobrze mógłby go namawia ę do wzniecenia rewolucji! „Zacznie
si ħ od szkoły, a potem b ħ d Ģ bunty i radykalne pamflety. Nie pozwol ħ , by takie rzeczy kiedykolwiek zdarzyły si ħ w
2
Hartfield. Ucz Ģ c ni Ň sze klasy czytania i pisania, tylko zach ħ ca si ħ je do narzeka ı i wybujałych ŇĢ da ı ”.
Teraz Marek nie Ň ył, a Rowland stał si ħ nast ħ pnym dziedzicem Hartfield - chyba Ň e Julian Hartfield zmieniłby
nagle zdanie. Gdy wi ħ c otworzył list od Merab, nie wyrzucił go natychmiast do kosza na Ļ mieci, co zrobiłby za-
pewne zaledwie kilka dni wcze Ļ niej. Wci ĢŇ planował uczyni ę Rowlanda spadkobierc Ģ (Julian szczycił si ħ tym, Ň e
nigdy nie zmienia zdania), ale doszedł do wniosku, Ň e nale Ň y utrze ę mu nieco nosa i pokaza ę , Ň e s Ģ inni, bli Ň si
krewni, którym mo Ň e zostawi ę maj Ģ tek, je Ļ li tylko zechce.
Tak wi ħ c pani Hartfield - bo chyba tak, niestety, musiał j Ģ nazywa ę - i jej córka mogły przyjecha ę do jego po-
siadło Ļ ci. Dziewczyna mogła si ħ nawet okaza ę całkiem przydatna. Dotychczasowa gospodyni, pani Barden, była
ju Ň dosy ę stara i coraz cz ħĻ ciej mówiła o wyje Ņ dzie do swojej córki. Gotów był wi ħ c pozwoli ę , by jego synowa i ta
Merab - có Ň to za imi ħ ! - przej ħ ły obowi Ģ zki gospodyni i zarobiły na swoje utrzymanie.
Wszystko wskazywało na to, Ň e pani Hartfield nie poci Ģ gnie ju Ň długo, jednak jej te Ļę miał nadziej ħ , Ň e Row-
land i tak zd ĢŇ y si ħ przekona ę , jak wielkie zagro Ň enie stanowi ona i jej córka.
Pan Hartfield wyprostował si ħ i poci Ģ gn Ģ ł za dzwonek.
P ani Barden nie mogła si ħ wprost doczeka ę , kiedy znów wróci do kuchni. Gdyby nie spora tusza i wrodzona
godno Ļę , zapewne pobiegłaby tam co sił w nogach.
- Pomy Ļ l tylko! Przyje Ň d Ň a Ň ona pana Jonathana i jego dziecko! - zawołała, gdy tylko stan ħ ła w drzwiach. -
Och, to był taki miły chłopiec. Zawsze miał dla nas dobre słowo.
Poprawiła niesforny kosmyk siwych włosów i poło Ň yła dło ı na faluj Ģ cych gwałtownie piersiach.
Pan Tilling, ogrodnik, który przyniósł wła Ļ nie Ļ wie Ň e warzywa, spojrzał na ni Ģ ze zdumieniem.
- Ciekawe, dlaczego to zrobił - powiedział, drapi Ģ c si ħ w głow ħ . - Przecie Ň nie chciał mu przebaczy ę nawet po
tym, jak zgin Ģ ł pan Edmund. To nie ma sensu.
- Teraz te Ň nie wita ich z otwartymi r ħ kami - odparła pani Barden. - Kazał mi przygotowa ę wschodni pokój i t ħ
mał Ģ klitk ħ obok.
F armer Willet skr ħ cił z głównej drogi i wjechał w bogato zdobion Ģ Ň elazn Ģ bram ħ .
- Jeste Ļ my na miejscu, drogie panie. To jest wła Ļ nie Hartfield Hall.
- Wygl Ģ da na nieco zaniedbane - zauwa Ň yła Merab, rozgl Ģ daj Ģ c si ħ dokoła. Brama opleciona była bluszczem, a
budka dla słu Ň by wymagała natychmiastowego remontu. Ogród porastała wysoka trawa i chwasty; kilka okien było
zabitych deskami.
- Pan Hartfield nie jest zbyt rozrzutny, je Ļ li rozumie pani, co chc ħ przez to powiedzie ę . Trzeba jednak przyzna ę ,
Ň e ziemia nie le Ň y odłogiem, a pan Hartfield nie sk Ģ pi na ni Ģ grosza. Wszystkie potrzebne prace zawsze zrobione s Ģ
na czas. Ale poza tym nie robi ju Ň nic wi ħ cej.
Pan Willet zamilkł nagle, przypomniawszy sobie, Ň e mówi do wnuczki pana Hartfielda.
Kiedy wyjechali zza zakr ħ tu, ujrzeli dom w całej okazało Ļ ci. Był to skromny budynek z szarego kamienia,
wzniesiony jeszcze w poprzednim stuleciu. Jego projektanci starali si ħ zachowa ę idealn Ģ symetri ħ ; po obu stronach
wysuni ħ tego do przodu portyku znajdowały si ħ trzy okna. Do drzwi frontowych prowadziły niewysokie kamienne
stopnie, zabezpieczone półkolist Ģ balustrad Ģ . Merab zauwa Ň yła, Ň e trawnik przed wej Ļ ciem jest starannie przy-
strzy Ň ony. Cho ę trudno jej było znale Ņę jakie Ļ jaskrawe przykłady zaniedbania, miała wra Ň enie, Ň e nikt si ħ o ten
dom nie troszczy. By ę mo Ň e dlatego, Ň e w pobli Ň u nie rósł ani jeden krzak ró Ň y, ani jedno kł Ģ cze winoro Ļ li nie
m Ģ ciło szarej monotonii surowych kamiennych Ļ cian.
Pan Willet zatrzymał wóz, zeskoczył na ziemi ħ i zapukał do drzwi. Potem pomógł obu damom zsi ĢĻę z wozu i
zdj Ģ ł ich baga Ň e.
Drzwi frontowe otworzyły si ħ gwałtownie i na kamiennych schodkach ukazała si ħ pani Barden. Merab i pani
Hartfield wymieniły zdumione spojrzenia. Kim jest ta kobieta? I dlaczego pan Hartfield nie wyszedł si ħ z nimi
przywita ę ?
- Jestem Abigail Hartfield - o Ļ wiadczyła starsza dama z godno Ļ ci Ģ . - A to moja córka. Mam nadziej ħ , Ň e kto Ļ
nas tu oczekuje.
Pani Barden dygn ħ ła z szacunkiem.
- Nazywam si ħ Barden, prosz ħ pani. Jestem tutaj gospodyni Ģ . Pana Hartfielda nie ma w tej chwili w domu i
wróci pó Ņ no. Prosz ħ wej Ļę .
Odwróciła si ħ do Merab, która przygl Ģ dała jej si ħ z zainteresowaniem. Gospodyni nie miała w Ģ tpliwo Ļ ci, Ň e ta
dziewczyna jest córk Ģ wdowy po Jonathanie.
- Panno Hartfield, zapraszam do Ļ rodka - powiedziała. - Wszyscy tu bardzo Ļ my lubili pana Jonathana, a pani
jest do niego taka podobna... - Pan Jonathan te Ň był w młodo Ļ ci tak uroczo niezgrabny, pomy Ļ lała.
Merab rozpromieniła si ħ .
- Mój ojciec był bardzo przystojny - oznajmiła ze Ļ miechem. - W Ģ tpi ħ , czy kiedykolwiek mu dorównam.
- Kiedy miał mniej wi ħ cej tyle lat, co pani, był wysoki i chudy; sama skóra i ko Ļ ci, jak Ņ rebak - powiedziała pa-
ni Barden, pozwalaj Ģ c sobie na lekki u Ļ mieszek.
3
- W takim razie jest jeszcze dla mnie jaka Ļ nadzieja - odparła Merab. - Biedna Mama całkiem si ħ ju Ň poddała.
My Ļ lała, Ň e b ħ d ħ szczupła, delikatna i drobna tak jak ona, a zamiast tego dochowała si ħ takiej Ň yrafy.
- Nonsens, moja droga. - Tym razem u Ļ miechn ħ ła si ħ pani Hartfield. - Jestem bardzo dumna z mojej wysokiej
córki. Dzi ħ kujemy pani za miłe powitanie, pani Barden. Jestem pewna, Ň e nie zrozumie mnie pani Ņ le, je Ļ li po-
wiem, Ň e nie wiedziały Ļ my, czego si ħ spodziewa ę .
Pani Barden zaprowadziła obie damy na gór ħ i pokazała im pokoje. Nim si ħ po Ň egnała, zapewniła pani Ģ Hart-
field, Ň e jedna ze słu ŇĢ cych przyniesie jej kolacj ħ na tacy i butelk ħ z ciepł Ģ wod Ģ do ogrzania łó Ň ka.
- Bo widz ħ , Ň e jest pani ju Ň porz Ģ dnie zm ħ czona i pewnie z ch ħ ci Ģ poło Ň yłaby si ħ pani do łó Ň ka. - Potem pani
Barden odwróciła si ħ do Merab i o Ļ wiadczyła ju Ň mniej radosnym tonem: - Pan Hartfield prosił, by zjadła pani z
nim dzisiaj kolacj ħ , panno Merab. Zazwyczaj jada o wpół do siódmej, wi ħ c przyjd ħ tutaj i zaprowadz ħ pani Ģ na dół
jeszcze przed gongiem.
- Dzi ħ ...dzi ħ kuj ħ pani, pani Barden - wyj Ģ kała Merab.
- Biedne dziecko - powiedziała pani Barden do pana Tillinga, kiedy powróciła ju Ň do kuchni. Ogrodnik został tu
wezwany, by pomóc przy wnoszeniu baga Ň y obu dam na gór ħ . - Powiadam ci, zbladła jak Ļ ciana. I wcale si ħ jej nie
dziwi ħ .
Tymczasem Merab pomogła matce rozpakowa ę baga Ň e, a kiedy ju Ň podała jej krople i była pewna, Ň e niczego
jej nie brakuje, przeszła do swego pokoju. Obejrzawszy szybko niewielkie pomieszczenie, podeszła do małej toa-
letki, by przejrze ę si ħ w lustrze. To, co ujrzała, wcale nie napełniło jej odwag Ģ . Wygl Ģ dała blado, miała ciemne
kr ħ gi pod oczami i - o zgrozo! - krostk ħ na samy Ļ rodku brody. Sukienka była pomi ħ ta i przykurzona po podró Ň y, a
po ı czochy ochlapane błotem.
Przynajmniej temu ostatniemu mogła zaradzi ę . Pogrzebała w kufrze ze swoimi ubraniami i odszukała par ħ czys-
tych po ı czoch, pantofle na wieczór, czysty kołnierzyk i par ħ mankietów. W k Ģ cie pokoju na Ň elaznej podstawce
stała miednica, w której słu ŇĢ ca zostawiła troch ħ wody. Merab umyła dłonie i twarz. Woda była zimna, lecz przy-
jemna i dziewczyna poczuła si ħ nieco pewniej. Potem przyczesała niesforne włosy i zrobiła wszystko, co w jej
mocy, by wygl Ģ da ę schludnie i elegancko. Niestety, nie mogła poradzi ę nic na t ħ przekl ħ t Ģ krostk ħ . Nie zdawała
sobie sprawy, Ň e jej szczupła twarz zdradzała nieprzeci ħ tn Ģ inteligencj ħ , a wielkie ciemne oczy stanowiły obietnic ħ
przyszłej pi ħ kno Ļ ci.
Zostało jeszcze dziesi ħę minut do kolacji, wi ħ c Merab przysiadła na skraju łó Ň ka i rozejrzała si ħ dokoła. Nie
miała złudze ı co do tego, Ň e traktuje si ħ je tutaj jak ubogie krewne. Co prawda łó Ň ko wygl Ģ dało całkiem przyzwo-
icie - Merab stwierdziła, Ň e jest do Ļę mi ħ kkie i równe - lecz wszystko inne przypominało przypadkow Ģ zbieranin ħ
starych mebli, które dopiero co Ļ ci Ģ gni ħ to ze strychu - i tak było w istocie. Toaletka, na przykład, z pewno Ļ ci Ģ dni
najwi ħ kszej Ļ wietno Ļ ci miała ju Ň za sob Ģ . Mahoniowa komoda o zaokr Ģ glonych kształtach musiała by ę niedawno
wypolerowana, gdy Ň dziewczyna czuła jeszcze zapach wosku, jednak zaledwie kilka uchwytów pasowało do cało-
Ļ ci. Zasłony z pewno Ļ ci Ģ szyte były na całkiem inne okno, a zniszczony dywan został nieudolnie załatany w jed-
nym z rogów.
Z drugiej strony, tłumaczyła sobie Merab, pani Barden traktowała je bardzo uprzejmie, a dopóki matka miała
odpowiedni Ģ opiek ħ , nie było wi ħ kszych powodów do narzeka ı . Wspominanie tego, co było, albo tego, co mogło
by ę , nie miało najmniejszego sensu. Dokonała najlepszego z mo Ň liwych wyborów, a teraz musiała to jak najlepiej
wykorzysta ę , na dobre czy na złe. Jak to mawiała panna Goodison w szkole? „Trzeba by ę ponad to, dziewcz ħ ta!”
No có Ň , spróbuje by ę ponad to.
Tu Ň przed wpół do siódmej pani Barden zapukała do drzwi.
- Zaprowadz ħ pani Ģ na dół, panno Merab - powiedziała. Spojrzała z aprobat Ģ na dziewczyn ħ . Zauwa Ň yła, Ň e
umyła si ħ , wyczy Ļ ciła ubranie i zrobiła wszystko, co w jej mocy, by przypodoba ę si ħ swemu dziadkowi. Nie daj
Bo Ň e, by pan Hartfield miał jeden z tych swoich okropnych humorów. - Pan Hartfield czeka w bibliotece.
Kiedy Merab weszła do biblioteki, ujrzała wysokiego siwego m ħŇ czyzn ħ ubranego w skórzane bryczesy. Sta-
rzec nosił przypudrowan Ģ peruk ħ z zeszłego wieku, jego twarz była szczupła i pomarszczona, a pod krzaczastymi
brwiami l Ļ niły zimne szare oczy. Cała twarz była sztywna i ponura, jakby nigdy nie padał na ni Ģ blask sło ı ca.
Jako dziecko Merab uwielbiała słucha ę opowie Ļ ci ojca z czasów jego młodo Ļ ci. Ze szczególn Ģ przyjemno Ļ ci Ģ ,
zmieszan Ģ jednak z odrobin Ģ strachu, wsłuchiwała si ħ w historie o atakach strasznego, zimnego gniewu, w jaki
wpadał jej dziadek, Wydawał jej si ħ wtedy straszniejszy od trolli, gdy Ň nie mo Ň na go było przechytrzy ę . Teraz
przekonała si ħ , Ň e jej ojciec ani odrobin ħ nie przesadzał. Merab poczuła nagle, Ň e opuszcza j Ģ wszelka odwaga, jej
dłonie stały si ħ zimne i niezr ħ czne. Wzi ħ ła gł ħ boki oddech, podeszła bli Ň ej i dygn ħ ła grzecznie.
- Dobry wieczór, sir.
Zimne oczy zmierzyły j Ģ od góry do dołu. Je Ļ li niezwykłe podobie ı stwo do nie Ň yj Ģ cego syna wzruszyło starca,
nie okazał tego w Ň aden sposób.
- Merab. Cudzoziemskie imi ħ . Merab wyprostowała si ħ .
- To imi ħ biblijne - odparła, ura Ň ona. - Merab była ksi ħŇ niczk Ģ , córk Ģ króla Saula. Zostałam tak nazwana na
cze Ļę siostry mojej mamy, która umarła bardzo młodo.
Dziewczyna podniosła dumnie głow ħ . Postanowiła ju Ň wcze Ļ niej, Ň e b ħ dzie uprzejma i miła, by dziadek nie
4
mógł zarzuci ę niczego jej manierom. Nie znaczyło to jednak, by miała pozwoli ę si ħ zastraszy ę i upokorzy ę .
Pan Hartfield rzucił jej gniewne spojrzenie, nie powiedział ju Ň jednak nic, tylko wskazał, by jako pierwsza we-
szła do jadalni.
Ta kolacja była jednym z najdziwniejszych posiłków, jakie Merab kiedykolwiek spo Ň yła. Dziadek siedział w
absolutnej ciszy i ani razu nie pocz ħ stował jej winem, cho ę sam obficie si ħ nim raczył. Sama jadalnia była bardzo
du Ň ym pomieszczeniem, a przy wielkim stole mogły zasi ĢĻę co najmniej dwa tuziny ludzi. Srebrna zastawa opa-
trzona była herbem Hartfieldów, a porcelana była o wiele ładniejsza i lepsza od naczy ı , z których Merab jadała w
domu. Wi ħ ksza cz ħĻę pokoju gin ħ ła w ciemno Ļ ciach, gdy Ň pan Hartfield najwyra Ņ niej nie zamierzał marnowa ę
Ļ wieczek. U Ň ywał tylko dwóch Ļ wieczników, z których jeden stał przed Merab, drogi za Ļ przed nim samym, po
drugiej stronie stołu.
Pod koniec posiłku pan Hartfield poci Ģ gn Ģ ł za dzwonek; po chwili w jadalni ukazała si ħ pani Barden.
- Pani Barden, od dzisiaj panna Hartfield b ħ dzie jada ę na górze, razem ze swoj Ģ matk Ģ . Mog ħ si ħ doskonale
obej Ļę bez jej towarzystwa. Obie panie mog Ģ korzysta ę ze starego salonu mojej Ň ony. - Starzec odwrócił si ħ do
Merab i rzekł: - A ty, wymoczku, lepiej nie wchod Ņ mi w drog ħ .
B ohaterki romantycznych powie Ļ ci w podobnych sytuacjach podbijaj Ģ swym wrodzonym wdzi ħ kiem i czarem
serca najbardziej nawet antypatycznych i gburowatych krewnych; jakby za dotkni ħ ciem czarodziejskiej ró Ň d Ň ki w
pobli Ň u pojawiaj Ģ si ħ młodzi m ħŇ czy Ņ ni, a utraceni niegdy Ļ krewni wracaj Ģ nagle do kraju i obsypuj Ģ pieni ħ dzmi
ubog Ģ kuzynk ħ .
Nic podobnego nie przydarzyło si ħ Merab. Jej matka umarła cichutko niecały rok pó Ņ niej. Merab zaj ħ ła w ko ı -
cu miejsce pani Barden i przy pomocy pana Camberwella, prawnika rodziny Hartfieldów, zdołała wynegocjowa ę
roczne wynagrodzenie w wysoko Ļ ci dwudziestu funtów - połow ħ tego, co jej dziadek płacił pani Barden.
Przez pierwsze osiemna Ļ cie lat swego Ň ycia Merab była uwielbianym przez rodziców, rozpieszczanym dziec-
kiem. Teraz nagle musiała radzi ę sobie zupełnie sama. Osoba o słabszym charakterze mogła zupełnie straci ę ducha,
maj Ģ c przed sob Ģ wizj ħ zamkni ħ cia w wielkim wiejskim domu, w towarzystwie swarliwego starca. Merab posta-
nowiła jednak - czym dowiodła, Ň e jest nieodrodn Ģ córk Ģ swego ojca - Ň e pomimo niech ħ ci dziadka sama stworzy
sobie warunki, które pozwol Ģ jej prowadzi ę satysfakcjonuj Ģ cy Ň ywot.
Wci Ģ gn ħ ła w swój plan ogrodnika.
- Panie Tilling - powiedziała pewnego dnia, wkrótce po tym, jak pani Barden zrezygnowała z posady i wyjecha-
ła do swej córki. - Chciałabym hodowa ę kury. Mam nadziej ħ , Ň e b ħ dzie mi pan słu Ň ył rad Ģ .
Tilling pokr ħ cił głow Ģ .
- Pan Hartfield nie pozwoli na to.
- Nie zamierzam prosi ę go o pozwolenie - odparowała Merab. - Wie pan równie dobrze jak ja, Ň e on nie zgo-
dziłby si ħ na nic, co mogłoby mi da ę cho ę odrobin ħ pieni ħ dzy.
Postanowiła, Ň e je Ļ li ju Ň musi zosta ę gospodyni Ģ , b ħ dzie zawsze sta ę po stronie słu Ň by, a to z zasady wyklucza-
ło Ļ lepe posłusze ı stwo i lojalno Ļę wzgl ħ dem dziadka. Lojalno Ļę , w poj ħ ciu Merab, była czym Ļ , na co ka Ň dy musi
sobie zasłu Ň y ę .
Tilling spojrzał na ni Ģ z respektem.
- Stara pani Hartfield trzymała kury - przyznał wreszcie. - Za ogrodem od strony kuchni.
- Mo Ň e mi pan pokaza ę to miejsce?
Po drodze Merab wyjawiła ogrodnikowi swój plan.
- Wioska znajduje si ħ w opłakanym stanie. Jest tylko jedna studnia. Niektóre chaty s Ģ okropnie zawilgocone i
nie ma tu Ň adnej szkoły. Co Ļ trzeba z tym zrobi ę , ale zdaj ħ sobie spraw ħ , Ň e dziadek nie ruszy nawet palcem. Jed-
nak gdybym zdołała zarobi ę troch ħ grosza dzi ħ ki tym kurom, mogłabym kupi ę cho ę by podstawowe lekarstwa.
- Powinna pani porozmawia ę z farmerem Willetem - podsun Ģ ł Tilling. - On je Ņ dzi co tydzie ı na targ i na pewno
zgodziłby si ħ wzi Ģę dodatkowy koszyk jajek czy nawet warzyw.
Ogrodnik mrugn Ģ ł porozumiewawczo, bo warzywa nale Ň ały przecie Ň do pana Hartfielda.
Merab u Ļ miechn ħ ła si ħ w odpowiedzi. Zamierzała rozszerzy ę sw Ģ działalno Ļę na tyle, na ile tylko było to mo Ň -
liwe, tote Ň Ļ wiadomo Ļę , Ň e Tilling stoi po jej stronie, napawała j Ģ otuch Ģ .
Dwa tygodnie pó Ņ niej, kiedy kurnik został ju Ň zreperowany, Merab rozpocz ħ ła hodowl ħ kur i po jakim Ļ czasie
zdołała zapewni ę sobie stały dochód ze sprzeda Ň y jaj. Wszystkie pieni Ģ dze przeznaczała na potrzeby wioski, szyb-
ko jednak odkryła, Ň e wymaga to sporej pomysłowo Ļ ci, gdy Ň jej dziadek, który uwa Ň ał takie post ħ powanie za nie-
dopuszczalne „rozpieszczanie wie Ļ niaków”, gdyby si ħ o tym dowiedział, na pewno stanowczo zabroniłby jej roz-
dawa ę po Ň ywne zupy i lekarstwa chorym mieszka ı com wioski. Na szcz ħĻ cie oni tak Ň e byli w pełni Ļ wiadomi, Ň e
jej działalno Ļę musi pozosta ę w ukryciu, i pan Hartfield nigdy nawet nie podejrzewał, co dzieje si ħ pod jego bo-
kiem.
Dziadek Merab Ň ył jeszcze przez siedem lat i do samej Ļ mierci był zimny i nieust ħ pliwy. Przez pierwsze pi ħę
lat, kiedy wci ĢŇ mógł si ħ rusza ę , wyje Ň d Ň ał od czasu do czasu do Londynu, gdzie spotykał si ħ na lunchu w swoim
klubie z młodym kuzynem Rowlandem, wzywanym specjalnie na t ħ okazj ħ ze swojej posiadło Ļ ci w Wiltshire.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin