Niziurski Edmund - Klub Włóczykijów, czyli trzynaście przygód stryja Dionizego.doc

(1006 KB) Pobierz

EDMUND NIZIURSKI.

KLUB WŁÓCZYKIJÓW,

CZYLI TRZYNAŚCIE PRZYGÓD STRYJA DIONIZEGO.

 

PRZYGODA 1.

Kornel chce spać, czyli dziwne spotkanie w Łazienkach.

„...A potem lodowiec wycofał się, zostawiając po sobie moreny, jeziora i kamienie..." - Kornel ziewnął szeroko, odsunął podręcznik i otarł sobie pot z czoła.

- Do licha z morenami, kiedy pić się chce! - jęknął i sięgnął po syfon wody sodowej. Niestety, syfon był pusty. Kornel zaklął pod nosem i lawirując między kwiatami doniczkowymi, którymi gęsto zastawione było mieszkanie, powlókł się do kuchni.

Odkręcił kran. W rurze rozległ się gniewny bulgot, charkot i syczenie, kran krztusił się i dławił. Czyżby był zatkany? Zdenerwowany Kornel wepchnął do niego palec. Oburzony kran kichnął i strzyknął chłopcu prosto w oczy cuchnącą chlorem cieczą. Kornel odskoczył oślepiony. Ale gdy po chwili zbliżył się ze szklanką, kran znów zakrztusił się i wysączył jak z łaski kilka kropel rdzawego płynu.

- Co za piekielne lato! Nawet Wisła wysycha! - Kornel oblizał spieczone wargi i ze złością odstawił szklankę.

W przedpokoju zabrzęczał telefon. Kornel zakręcił kran i poczłapał do aparatu.

- Słucham. Kto mówi?

Ze słuchawki wydobyły się nieartykułowane dźwięki przypominające piski torturowanej myszy. Kornel rzucił słuchawkę. „W tym upale nawet telefony wysiadają" - westchnął. Już drugi raz w ciągu godziny ktoś dzwoni i nie można zrozumieć kto.

Z ponurą miną wrócił do podręcznika.

„Kiedy lodowiec wycofał się..."

„Wielka szkoda - pomyślał - przydałby się kawałek lodowca. Nie byłoby takiego upału i w ogóle całego ambarasu z nauką. Jeśli chodzi o Kornela, nie miałby nic przeciwko życiu w tamtej odległej epoce. Polowałoby się na białe niedźwiedzie, foki i lisy polarne, ślizgałoby się po lodowcu... Taaak! Dobrze byłoby mieć w lipcu chociaż kawałek lodowca za oknem. - Kornel zamyślił się. - To wielka, niepowetowana szkoda, że lodowiec cofnął się. Pożałowania godne posunięcie natury. Nieszczęście. Klęska! Lodowiec powinien przetrwać. Zostawił po sobie wprawdzie te wspaniałe jeziora na północy Polski, ale... -Kornel zreflektował się - nie, w jego sytuacji lepiej nie myśleć o jeziorach.

Nie pojedzie w tym roku nad jeziora, nie będzie miał żadnych przygód. Wszystko przepadło! Taki los! A dziś nie wyrwie się nawet na basen, ani do lasku Bielańskiego, ani do Łazienek. Zielona Niedojrzała, z zemsty za wczorajsze bzdurne odpowiedzi, zadała Kornelowi powtórkę. Od samego początku! No i trzeba wkuwać".

Z tych żałosnych rozmyślań wyrwał go dźwięk dzwonka u drzwi. „Czyżby ciotka Pelagia już wróciła? Niemożliwe. Wróci dopiero za pół godziny. Może Zielona Niedojrzała już przyszła go dręczyć? - spojrzał na zegarek. - Nie, dopiero druga godzina, a Zielona Niedojrzała zawsze jest punktualna i zjawia się dokładnie o godzinie piątej. Więc może listonosz z listem od ojca albo od mamy?"

Podniecony Kornel podbiegł do drzwi, otworzył... i cofnął się odruchowo. W drzwiach ukazał się wielki krzak o bujnym listowiu, jakaś egzotyczna roślina w potężnej donicy. Pod nią widać było zielone nogawki spodni.

Co to ma znaczyć, u licha? Ale nim Kornel zdołał coś wykrztusić, zza rośliny dobiegły go uprzejme słowa:

- Szanowna pani, przepraszam, że się ośmielam, po tym co się stało... Proszę mi wierzyć, że sam byłem wstrząśnięty... Przez trzy tygodnie myślałem, jak mógłbym to naprawić... I oto trafił mi się rzadki okaz afrykańskiej lipki pokojowej. Sparmania africana. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby pani zechciała ją przyjąć...

- Do kogo ta mowa! - wykrzyknął Kornel.

Afrykańska lipka zaszeleściła niespokojnie listowiem, po czym między jej gęstymi pędami pojawiła się niezmiernie zdziwiona twarz. Ptasia, wychudła, pryszczata i raczej znajoma.

- To ty, Pirydion!? - wytrzeszczył oczy Kornel. - Co to za kawały?

- Cicho - syknął gość - przyniosłem kwiatek dla twojej ciotki.

Kornel chrząknął z rozterką. Wprawdzie ucieszył się odwiedzinami kolegi, ale jednocześnie czuł do niego żal. Łobuz przez trzy tygodnie nie raczył się pokazać ani zadzwonić, zostawiając Kornela samego jak palec w tych piekielnych opałach!

Nie zainteresował się nawet, czy Kornel jeszcze żyje, czy nie wyzionął ducha storturowany nauką! I to ma być najlepszy przyjaciel.

Kornel skrzywił się z goryczą i postanowił wcale nie okazywać radości z odwiedzin Pirydiona, a przeciwnie, objawić lodowaty chłód. Pirydion nie zasługiwał na lepsze traktowanie.

Wycedził więc zimno:

- Ciotki nie ma. Pojechała do lecznicy kwiatów z palmą.

- Z tą, którą skubnąłem?

- Z tą samą, mój Pirydionie. Od czasu twojego skubnięcia, palma zaczęła usychać.

- Przykro mi, ale słowo daję, sam nie wiedziałem, co robię. Ostatnio stałem się nerwowy i muszę skubać... Rozumiesz?

Kornel uśmiechnął się szyderczo.

- Rozumiem. Doigrałeś się wreszcie!

- O czym ty mówisz?

- O tych waszych akcjach w drużynie Teodora, którymi tak się pyszniłeś, i o tej współpracy z kapitanem Jaszczołtem, z powodu której tak zadzierałeś nosa. Zachciało ci się bawić w wielkiego detektywa, no to masz za swoje! Takie rzeczy zjadają nerwy, Wy tam się wykończycie wszyscy!

- Głupi jesteś. Wykończyło mnie zupełnie co innego. Od miesiąca nie biorę udziału w żadnej akcji. Teodor dał mi urlop okolicznościowy, żebym przygotował się do egzaminów.

- Więc co cię tak wykończyło?

- No, właśnie ten egzamin do liceum - westchnął Pirydion. - Mówię ci, wolałbym mieć do czynienia z dziesięcioma opryszkami w rodzaju Alberta Flasza niż zdawać jeden egzamin z matmy. Byłem wypompowany, bracie.

- I dlatego nie pokazywałeś się przez trzy tygodnie?... Pirydion chrząknął zakłopotany:

- No... niezupełnie dlatego...

- Bałeś się ciotki Pelagii? - przymrużył oczy Kornel.

- No, wiesz... po tej hecy z palmą wolałem się nie pokazywać... nie wiedziałem, jak ugłaskać twoją ciotkę.

- I teraz nagle przyszedł ci pomysł do głowy.

- Właśnie.

- Kręcisz, stary... Mogłeś się nie pokazywać, ale gdybyś był równy chłop, to zadzwoniłbyś przynajmniej i zapytał, co robię.

- Byłem zajęty... Kosmicznie zajęty.

- Łażeniem na basen Legii?

- Biedny Kornelu, co ty wiesz o życiu! Pracowałem zarobkowo. -Ty?! No, nie rozśmieszaj mnie.

- Jak pragnę orbitować! Byłem niańką.

- Niańką?!

- Tak jest, niańką trojga rozkosznych krasnali: postrzelonego Arturka, piekielnego Robusia i rozwydrzonej Buby. To dzieci naszych sąsiadów z willi naprzeciwko, doktorostwa Strupowiczów. Oboje pracują w klinice i są zajęci przez cały dzień. Dotychczas mieli babcię i gosposię, ale babcia dostała szału... czy też zawału, nie wiem dokładnie, w każdym razie przestała funkcjonować. A gosposia uciekła. Zgodziłem się je zastąpić przez dwa tygodnie. Dostałem za to patyk.

- Patyk?!

- To znaczy tysiąc złotych. Ale to mi stargało nerwy do ostateczności. Skubię teraz dwa razy więcej. W dodatku dostałem tiku!

-Tiku?

- Ruszam uszami, czyli strzygę.

Kornel spojrzał z niedowierzaniem na wielkie uszy Pirydiona.

- Nie widzę...

- Doktor Strupowicz badał mnie i orzekł, że jestem uczulony na wysokie tony, zwłaszcza na ultradźwięki. Piśnij cienko i przeraźliwie, to zobaczysz.

Kornel pisnął i rzeczywiście spostrzegł, że Pirydion poruszył trzy razy uszami, zupełnie jak koń, albo królik.

- Coś takiego! Jak ty to robisz? - zapytał ze zdumieniem.

- Nie wiem, to odruchowe. Odruch warunkowy, bracie. Te krasnale tak mnie urządziły.

- No to po jakie licho zgodziłeś się na taką pracę?...

- Musiałem. Moi starzy nigdy nie byli nadziani, a w tym roku specjalnie ich przycisnęło. Z wakacji nici. Po prostu nie finansują i koniec. Niewydolność kieszeni. A ja sobie zaplanowałem specjalne wakacje...

- Jak to, nie jedziesz z Teodorem na obóz? Zawsze jeździłeś.

- W tym roku krewa! Teodora zabrali na kurs instruktorski. A bez Teodora to nie ma zabawy. Już wolę sam odpocząć gdzieś solidnie. Doktor Strupowicz powiedział, że jak się zaraz nie wyrelaksuję, to mi ten tik i skubanie zostaną na całe życie... Ja właśnie w związku z tym do ciebie...

- Aha! - Kornel ochłódł ponownie - więc przyszedłeś tylko dlatego, że masz interes...

- Prawdę mówiąc - tak... Muszę z tobą pomówić. Pozwolisz, że wejdę... -Pirydion chciał się wpakować z donicą do mieszkania.

- O, nie... - Kornel zlodowaciał już zupełnie i zagrodził mu drogę - ciotka zakazała cię wpuszczać. Ty, Maciek, jesteś u nas spalony.

- E, nie bądź taki cerber, interes jest w dechę! Mam dla ciebie korzystną propozycję...

- O co chodzi?

- Może najpierw wniosę tę donicę.

- Wykluczone. Przyrzekłem ciotce, że cię więcej nie wpuszczę. Ty jesteś skubacz. Porozmawiajmy tutaj...

- Kiedy ręce mi mdleją od tej donicy.

- No to ją postaw - wzruszył ramionami Kornel. Pirydion pokręcił głową.

- Nie mogę, bo się rozleci.

- Dlaczego miałaby się rozlecieć?

- Bo jest cała popękana. Miałem zderzenie na ulicy. Czołowe.

- Z tramwajem? - zadrwił Kornel.

- Nie, ze słoniem! - zgrzytnął zębami Pirydion.

- Ze słoniem?!

- Szedł taki słoń ulicą, czytał gazetę i nic nie widział poza tą gazetą, a ja szedłem z tą diabelską lipką i nic nie widziałem poza jej liśćmi, no i nastąpiło zderzenie.

- I wtedy upuściłeś donicę?

- Nie upuściłem. Ja mam żelazny chwyt, bracie!

- Więc dlaczego pękła?

- Bo ten słoń miał bardzo twardy brzuch.

- Chcesz powiedzieć, że ty go tą donicą...

- Niestety...

- To straszne. I... i co mu się stało?

- Jemu nic, ale donica pękła... Zobacz!

- Ech, co ty opowiadasz, przecież się trzyma...

- Trzyma się, bo ją ściskam, ale jak ją postawię, to się zaraz rozleci. No, jak długo jeszcze będziesz marudził! Już nie mam siły, słowo daję!

- Chcesz, żeby się rozleciała w mieszkaniu?

- Wstawimy ją do kubła - zasapał Pirydion - nie, chyba się nie zmieści... no więc do wanny i zwiążemy sznurkiem. Tylko szybko, bo jeszcze chwila i nie wytrzymam... Zobaczysz... Upuszczę donicę i będzie straszny skandal! Cały dom zadrży i wszyscy lokatorzy się zlecą... A ty będziesz zbierał na czworakach skorupy!

Kornel zawahał się.

- A może wolisz ją sam potrzymać? Proszę bardzo - zaproponował Pirydion.

Kornel zmierzył donicę nieufnym spojrzeniem.

- Nie... wolę, nie...

- No to odsuń się, draniu, i pozwól mi wejść...

- Mówię ci, że ciotka...

- Przecież ciotki nie ma...

- Ale są rośliny doniczkowe. Znów zaczniesz skubać i ciotka dostanie spazmów. Wiesz, jaka z niej maniaczka na punkcie kwiatów.

- Nie będę skubał. Jak mamę kocham. Przyniosłem pestki do skubania - sapał Pirydion. — Zobacz, mam je w kieszeniach, dwie torby.

Istotnie z obu kieszeni w spodniach Pirydiona sterczały jakieś torby. Kornel zbadał ich zawartość. Były tam naprawdę pestki.

- No więc?... - jęknął Pirydion.

- Czekaj, muszę się zastanowić - Kornel wziął kilka pestek i zaczął je łuskać flegmatycznie.

- Dosyć tego! Będziesz żałował, draniu! - zacharczał Pirydion. - Niech się dzieje co chce, upuszczam donicę...

- Nie potrzebujesz. Już się zastanowiłem. Możesz wejść, tylko smaruj od razu do wanny - powiedział Kornel.

Pirydion wbiegł truchcikiem do łazienki.

- Dawaj coś do związania... - zasapał.

- Zaraz - Kornel skierował się do kuchni po sznurek. Ale ledwie sięgnął do szuflady, od strony łazienki rozległ się straszny łomot.

- Zdaje się, że sznurek już niepotrzebny - zauważył głośno.

- Tak, już niepotrzebny - oświadczył z ulgą Pirydion.

- Jak tam wygląda?

- Nieźle... Coś w rodzaju grządki. Świeżo spulchnionej.

- Cała posadzka?

- Nie. Tylko wanna. Mieliśmy szczęście. Roślina wylądowała w wannie, rozumiesz...

- Rozumiem. To był poślizg?

- Poślizg.

- Na mydle, czy na paście od zębów?

- Na grzebieniu.

- Czerwonym? - Tak.

- To mój, ciotka używa czarnego. Dziękuję, że go znalazłeś. Szukam go od niedzieli. Dawaj go!

- Chodź, weź sobie.

- Wolę tam nie zaglądać.

Kornel niechętnie podszedł do drzwi łazienki i wyciągnął rękę. Pirydion wręczył mu grzebień. Kornel cofnął się szybko.

- Ej ty, zaczekaj no, bracie - jęknął Pirydion - to ja sam mam to sprzątać?

- Sam, bo ja muszę przygotować pokój do konferencji. Pestki pestkami, ale ty jesteś skubacz i trzeba będzie zabezpieczyć przed twoim nałogiem kwiaty.

- No, wiesz, wstydziłbyś się - zasapał Pirydion.

- Nie gadaj tyle. Z ciotką nigdy nic nie wiadomo. Jak szybko załatwi z tą palmą, może tu być lada chwila - powiedział Kornel i przekręcił klucz w zamku.

- Co ty! Dlaczego mnie zamknąłeś?! - przestraszył się Pirydion.

- To na wypadek, gdyby ciotka wróciła. Zawsze zyskamy na czasie. Powiem, że zamek się zaciął, a klucz gdzieś zawieruszył i nie można otworzyć łazienki. A ty zdążysz posprzątać przez ten czas.

- Kornel?

- Czego jeszcze?

- Ty jesteś straszny łotr, ale ja za ciebie się wezmę!

Kornel roześmiał się beztrosko. Wrócił do pokoju i zaczął go spiesznie przygotowywać do konferencji. Poprzesuwał rośliny doniczkowe w jeden kąt, a bardziej wrażliwe na skubanie przeniósł do kuchni. Dopiero, gdy uznał, że kwiatom nie grozi bezpośrednie niebezpieczeństwo, otworzył drzwi i wypuścił Pirydiona z łazienki.

- Siadaj i gadaj szybko, co to za interes.

- Potrzebuję "Chatki Puchatka" - odparł Pirydion, sadowiąc się na fotelu i zabierając do skubania pestek.

- "Chatki Puchatka"? Coś ty?! Zdziecinniałeś na starość? - zdziwił się Kornel i sięgnął na półkę z książkami.

- Nie wygłupiaj się - Pirydion strzyknął łuską pestki. - Nie chodzi o książkę. Chodzi o namiot. Jutro wyjeżdżam z bratem na Mazury.

- Z bratem? O ile wiem, nie masz brata.

- Mam. Przyrodniego. Ma dwadzieścia sześć lat i jest inżynierem, ale gołym, bo wszystko przepuszcza na wynalazki. Ma tylko wózek, więc on daje ten wózek, a ja daję tego zarobionego patyka na żarcie i benzynę, ale jeszcze potrzebny nam jest namiot. Pomyślałem, że możemy zrobić interes.

- Jaki interes?

- Ty pożyczysz nam „Chatkę Puchatka", a my za to zabierzemy cię na Mazury. Gratisowo.

- Na Mazury?! Gratisowo?! - Kornel zaśmiał się gorzko.

- Dlaczego rżysz? - zapytał zdumiony Pirydion. - Propozycja jest chyba w dechę.

- Człowieku, myślisz, że prażyłbym się w lipcu w Warszawie, gdybym mógł prysnąć? - jęknął Kornel. - Nic z tego... ja, widzisz... jestem skazany...

- Skazany? Na co?!

- Na pocenie lipcowe.

- Nie rozumiem. Dlaczego?

- Mam poprawkę z geografii! Dostałem na świadectwie bombę i muszę zdawać poprawkę - uśmiechnął się smętnie Kornel.

- O rany! Nic mi nie mówiłeś - Pirydion spojrzał na niego zaskoczony.

- Ostatnio widywaliśmy się rzadko - wzruszył ramionami Kornel - zresztą nie było się czym chwalić.

- Nie bądź frajer - mruknął Pirydion - dla głupiej poprawki "geo" marnować sobie lato?! Zdążysz jeszcze wkuć w sierpniu. Po prostu urwiesz się i koniec. Załatwimy jakoś z ciotką. Dostanie od nas jeszcze jeden kwiatek i zmięknie...

- Nic z tego - westchnął Kornel - tu nawet nie chodzi o ciotkę Pelagię. Chodzi, widzisz, o to, że ja... ja jestem w rękach Zielonej Niedojrzałej.

- Jakiej znowu Zielonej Niedojrzałej? - wytrzeszczył oczy Pirydion.

- To moja kore...

- Korepetytorka?

- Petytorka? Raczej pytelnica - skrzywił się Kornel. - Wciąż pyta, a potem pytluje albo pytluje, a potem pyta, co zresztą na jedno wychodzi. Jeśli cię interesuje, pokażę ci portret tej korepytelnicy - dodał i wyciągnął z głębi szuflady biurka arkusz kartonu. - Ona wygląda mniej więcej tak.

Pirydion pochylił się ciekawie nad wizerunkiem korepytelnicy. Przedstawiał on obleczone w zieloną powłokę sukni czupiradło płci żeńskiej o rudych włosach, wyłupiastych, zielonych rybich oczach, wygiętych gniewnie truposinych wargach i krzywych nogach. Maszkara ta siedziała na fotelu, niczym na tronie, trzymając władczo w jednej muskularnej ręce globus, a w drugiej rulon mapy jak berło.

Pirydion spojrzał na Kornela z niedowierzaniem.

- Ależ to potwór!

- A ty myślałeś, że nimfa?

- Naprawdę tak wygląda?

- Oczywiście jest to portret symboliczny - uśmiechnął się blado Kornel -udało mi się jednak uchwycić wszystkie zasadnicze rysy Zielonej Niedojrzałej.

- No, to rzeczywiście nie zazdroszczę ci...

- Mama, wyjeżdżając, oddała mnie w jej ręce. Zielona Niedojrzała przychodzi codziennie o piątej i dręczy mnie geografią.

- Ja bym tym bardziej prysnął.

- Jak?! Ona mieszka naprzeciwko i wszystko widzi. Zresztą ma swój wywiad, bracie. Wszystkie pętaki na podwórku szpiegują każdy mój krok i w ogóle...

W tym momencie zadźwięczał telefon.

- Znowu! - jęknął Kornel. - Od rana prześladują mnie te telefony. Jakiś głuchoniemy bełkocze coś i piszczy, nic nie mogę zrozumieć.

Z westchnieniem podniósł słuchawkę.

- Słucham.

- Czy to mieszkanie inżyniera Kiwajłły? - zachrypiał głos tym razem na szczęście wyraźnie. Kornel odetchnął.

- Tak. A kto mówi?

- Dionizy. Kornel zdębiał.

- Stryj Dionizy!? - wykrztusił z niedowierzaniem.

- Czy to ty, Rochu? - zachrypiał ucieszony głos.

- Nie, tu Kornel, brat Rocha, o ile stryj pamięta. Roch wyjechał na wakacje tydzień temu... Ale co stryj robi w Warszawie, przecież...

- Cicho, Kornelu... nie tak głośno, bo jeszcze ciotka Pelagia usłyszy. Wiesz, że mam z nią na pieńku - przestraszył się stryj.

- Niech się stryj nie boi. Nikogo nie ma w domu. Ciotka wyszła, a rodzice wyjechali.

- Wyjechali?

- Tak, tatuś do Maroka... a mamusia... do sanatorium...

- Do Maroka? Co ty opowiadasz!

- CEKOP buduje tam cukrownię i wysłali na rok tatusia.

- A ciotka Pelagia prędko wróci? - zapytał bojaźliwie stryj.

- Spodziewam się jej w każdej chwili...

- Fatalnie - jęknął stryj. - W takim razie będę musiał spotkać się z tobą gdzieś w mieście.

- A o co chodzi?

- Chodzi o pewną sprawę niezmiernie ważną i, że tak powiem, poufną, dziecko moje... - stryj ściszył tajemniczo głos.

- Czy nie może stryj powiedzieć przez telefon?

- Niestety... mam wrażenie, że ktoś mnie podsłuchuje... Słuchaj, Kornelu,

o pół do czwartej będę czekał na ciebie w Łazienkach. Zrobisz to dla mnie

i przyjdziesz, moje dziecko?

- Jeśli to takie ważne... - wykrztusił Kornel.

- Bardzo ważne i ściśle tajne. Będę czekał pod pomnikiem Szopena. Poznasz mnie chyba, moje dziecko?

- No, nie wiem, tak dawno się nie widzieliśmy. Chyba z siedem lat...

- Nic się nie zmieniłem od tamtej pory - zapewnił stryj. - Zresztą jestem bardzo podobny do ciebie, Kornelu. Wybitne podobieństwo rodzinne.

Kornel chrząknął zakłopotany, gdyż mimo natężenia wyobraźni, nie mógł jakoś skojarzyć rysów stryja ze swoim wyglądem.

- A więc pamiętaj... pod pomnikiem Szopena - ściszył poufnie głos stryj i odłożył słuchawkę.

Kornel spojrzał na Pirydiona oszołomiony.

- Tego jeszcze brakowało! - wybełkotał. - Przyjechał stryj Dionizy z Krakowa i zwalił mi się na głowę. Maciek - spojrzał błagalnie na Pirydiona -w tobie cała nadzieja.

- Nie rozumiem.

- Stryj chce się ze mną spotkać. Musisz iść ze mną na to spotkanie i wyrwać mnie z rąk Dionizego.

- Ja? Dlaczego? - zdumiał się Pirydion.

- Och, nie znasz stryja. Cała nasza rodzina to okropni maniacy. Już od wielu pokoleń. A stryj to chyba największy... Pelagia przy nim wysiada.

- Czy... czy on też na punkcie roślin?

- Nie, gorzej, na punkcie starych akt i historii - jęknął Kornel. - Grzebie się w ohydnych szpargałach i... i... stale mu się wydaje, że jest na tropie wielkiego odkrycia... Będzie ględził i nudził... zadręczy mnie na śmierć...

- Ale co ja ci mogę pomóc? - zapytał przerażony Pirydion.

- Przy tobie pohamuje się nieco... A gdyby nie pomogło, powiesz, że ciotka Pelagia mnie szuka. Stryj boi się ciotki Pelagii. To przerwie potok jego wymowy i może mnie puści... Zrobisz to dla mnie, bracie?!

Pirydion chrząknął w rozterce.

- Ale pożyczysz mi „Chatkę Puchatka".

- „Chatkę Puchatka" i wędki na dodatek... - zasapał Kornel.

- Dobra. No, to idziemy - uśmiechnął się Pirydion.

Kiedy wysiedli z trolejbusu w Alejach Ujazdowskich, Kornel spojrzał na zegarek i stwierdził, że była już za dwadzieścia czwarta.

- Musimy teraz biegiem, Maciek - powiedział do Pirydiona - spóźniliśmy się już dziesięć minut.

- Nie bój się nic. Jeśli to taka ważna sprawa, twój stryjo na pewno będzie czekał - uspokoił Kornela Pirydion, ale przyspieszył kroku.

Niestety, wejście do Parku Łazienkowskiego było zatarasowane przez zwarty tłum kobiet. Jakaś babska wycieczka, pod kierownictwem żwawego czupryniastego staruszka przewodnika, urządziła sobie postój w tym niestosownym miejscu.

- A więc jak wspomniałem, po dawnym folwarku ujazdowskim została tylko nazwa Aleje Ujazdowskie... Jeszcze w czternastym wieku...

Chłopcy spojrzeli po sobie zdenerwowani,

- Znam tego przewodnika - mruknął Pirydion - to świetny znawca zabytków, ale okropny ględa. Jak już zaczął od czternastego wieku, to prędko nie skończy. Przepraszam, panie drogie - rzekł głośno, zwracając się do turystek, ale żadna z nich ani drgnęła. Wszystkie jak zahipnotyzowane wpatrywały się w przewodnika.

- Nie ma rady - westchnął Pirydion - przebijamy się na chama.

Już gotowali się do forsowania przebojem ciżby niewiast, gdy wtem tłum zafalował jakby pchnięty taranem gdzieś z drugiej strony. Kobiety rozpierzchły się z krzykiem. Z ogrodu wyjechał pędem jakiś inwalida na wózku.

- Jak można tak nie uważać! - podniosły się oburzone głosy. - Niby to chory człowiek, a pędzi jak wariat! Chuligan na wózku!

Ale inwalida nie zwracał zupełnie uwagi na potrącone kobiety. Przed oczyma chłopców mignęła jego pasiasta marynarska koszula, zapadła, ascetyczna twarz ozdobiona czarną, żałobną brodą. Przyspieszając pęd, wózek potoczył się wzdłuż alei w kierunku śródmieścia.

Pirydion patrzył na kalekę w dziwnym osłupieniu.

- Poczekaj chwilę! - rzucił nagle do Kornela, a potem co sił w nogach popędził za wózkiem.

Kornel patrzył za nim oszołomiony. „Co mu się stało?" - pomyślał. Tymczasem staruszek przewodnik przyszedł już do siebie. Uspokoiwszy zdenerwowane kobiety, odchrząknął i powrócił do przerwanych objaśnień:

- Niedaleko stąd stał sławny zamek ujazdowski, z którego pozostały dziś niestety tylko ślady i tajemnicze lochy... - zachrypiał nagle i głos mu się załamał - Boże, co za upał! - wykrztusił, po czym wyciągnął wielką kraciastą chustkę z kieszeni, otarł spoconą szyję, a następnie począł się wachlować, dysząc ciężko.

- Może poczęstuje się pan piwem - zaproponowała jedna z turystek, gruba niewiasta w kwiecistej sukience, wyciągając z koszyka butelkę. - To pana wzmocni.

- Co takiego?! - uniósł do góry brwi przewodnik.

- Niech pan się nie krępuje. Mamy jeszcze w autokarze całą beczułkę -uśmiechnęła się zachęcająco grubaska. - To świeże piwo, prosto z naszego browaru w Okocimiu. Proszę, niech pan skosztuje. Nie znajdzie pan w Warszawie takiego piwa...

Staruszek przestał się wachlować i spojrzał zgorszony na niewiasty.

- Panie tu przyjechały z beczułką? Bardzo przepraszam, że wyrażę moje szczere ubolewanie, by nie powiedzieć wzburzenie. Alkohol to wróg turysty.

- Ależ to nasz prawdziwy „Okocim" - bąknęła zmieszana kobieta.

- „Okocim" nie „Okocim", proszę nie agitować! Proszę przyjąć do wiadomości, że jestem aktywnym członkiem Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego i zwalczam wroga we wszelkich jego maskach i etykietkach, także okocimskich. - To mówiąc, dzielny staruszek położył sobie chusteczkę na rozpalonej głowie, po czym zakomenderował ochryple: - Idziemy dalej! Przed nami Park Łazienkowski, tam odetchniemy w cieniu i napijemy się wody mineralnej. Proszę za mną!

Wycieczka ociężale wtoczyła się do ogrodu. Niemal w tej samej chwili wrócił zdyszany Pirydion.

- Słuchaj, Maciek - odezwał się Kornel, patrząc podejrzliwie na kolegę. -Czy ty masz wszystkie klepki w porządku? Po co pobiegłeś za tym kaleką na wózku?

- Głupstwo - zasapał Pirydion - zdawało mi się, że skądś znam tę twarz i że widziałem ją w dość... niebezpiecznych okolicznościach.

- I co? Dogoniłeś faceta? Pirydion pokręcił głową markotnie.

- Niestety... Wyobraź sobie, już miałem go dogonić, gdy typ włączył nagle silnik spalinowy, zjechał na jezdnię, wmieszał się w tabun pojazdów i zniknął mi z oczu...

- Dziwna historia - mruknął Kornel.

- Tak, dosyć dziwna... Gdzie ja mogłem widzieć tego typa? - zamyślił się Pirydion.

- Potem sobie przypomnisz - zdenerwował się Kornel. - Nie mamy czasu. Jesteśmy już spóźnieni przeszło kwadrans...

Pobiegli kłusem w kierunku pomnika Szopena. Ledwie jednak przybyli na miejsce, miny im się wydłużyły. Zamiast jednego stryja Dionizego, pod pomnikiem stał cały tłum czarno ubranych dostojnych starców. Zapewne jakaś wycieczka związku emerytów.

- I bądź tu mądry, który z nich jest stryjem Dionizym - jęknął Kornel, rozglądając się bezradnie. Prawie każdy ze starszych panów przypominał mu stryja...

Na szczęście tę wycieczkę prowadziła młoda przewodniczka, energiczna i szybka.

- A więc jeszcze ostatni rzut oka na pomnik. Proszę patrzeć - zawołała ostrym sopranem, a głowy wszystkich starców jak na komendę podniosły się do góry. - Kamienny Szopen w cieniu rozpłakanej wierzby. Rzeźbił Wacław Szymanowski. Charakterystyczny, neoromantyczny, liryczny styl. Dzieło zniszczone przez hitlerowców. Odbudowane. Dosyć! Ruszamy dalej! - Starcy posłusznie spuścili zadarte głowy. - Szybko, moi panowie. Z nerwem! Życie jest krótkie, tylko sztuka długa!

Popędzani przez energiczną dziewczynę emeryci pobiegli truchcikiem w głąb ogrodu.

- Ten z nich, który zostanie, to będzie stryj Dionizy - powiedział Kornel.

Niestety, teren dookoła pomnika opustoszał zupełnie w ciągu paru sekund, jakby miotłą wymiótł.

- Jakoś żaden ze starszych panów nie raczył zostać - zauważył z uśmiechem Pirydion. - I co teraz zrobimy?

- Nic. Pójdziemy na lody. Zafunduję ci trzy porcje za twoje poświęcenie. Nie ma stryja, to nie. Jeszcze lepiej. Myślisz, że się tym martwię?

Niestety, okazało się, że w kawiarni parkowej zabrakło lodów i napojów chłodzących.

- Była tu przed chwilą wycieczka bezalkoholowych kobiet - wyjaśniła barmanka - i wszystko poszło. Może panowie napiją się wina?

- Dziękuję - uśmiechnął się kwaśno Pirydion. - My też jesteśmy bezalkoholowi.

Zmęczeni i spragnieni poczłapali więc ochłodzić się nad stawem przy pałacu. Tu jednak stwierdzili z przykrością że znów wdepnęli w ową wycieczkę okocimskich niewiast, którą poznali przy wejściu. Bezalkoholowy starusze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin