28
Dla wszystkich dzieciaków zeskanowała i opracowała
ciocia Ola
Przyjemnej lektury!
Rozdział pierwszy
Poduszka w kwiaty
Od kilku dni było pochmurno i szaro, lecz właśnie dzisiaj wyjrzało przyjazne, żółte i wesołe słońce. Wysłało na ziemię swoje złociste promienie i jeden z nich wpadł przez okienko do piwnicy na Stromej.
Wtedy dało się słyszeć kichnięcie. I jeszcze jedno kichnięcie.
I jeszcze jedno.
Na kwiecistej poduszce leżały trzy małe, maleńkie kociaczki.
Obok poduszki siedzieli Filonek Bezogonek i Maja Śmietanka. Patrzyli na kociaki, potem na siebie nawzajem i znowu na kociaki.
- One są… niby... nasze? - wyjąkał Filonek, oblizując sobie nos.
- Na to chyba wygląda - powiedziała Maja i też oblizała nos.
- Są śliczne - powiedział Filonek. - Choć oczywiście trochę pomarszczone.
Maja zrobiła niepewną minę.
- Właściwie całkiem ładnie jest być pomarszczonym pośpiesznie zapewnił Filonek.
- Dobrze, że każde jest innego koloru - powiedziała Maja.
Tak właśnie było. Jedno było czarne, drugie białe, a trzecie w czarno-białe prążki.
Filonek ostrożnie oglądał im poduszeczki łapek.
- Wszystkie trzy mają różowe poduszeczki - cieszył się. - Najładniejsze, jakie kiedykolwiek widziałem.
- Ciekawa jestem, jakie mają ogonki - powiedziała Maja i rozgarnęła maluchy. Ze stosu kociaków rozległo się okropne piszczenie...
- Ostrożnie - przestraszył się Filonek. - Możesz im zrobić krzywdę.
- Popatrz, jaki piękny ogon ma ten czarny! - zawołała Maja.
- Piip - zgodził się czarnulek.
- Ale ten prążkowany ma jakby pół ogona - powiedziała Maja. - Popatrz, jest o połowę krótszy od ogona czarnuszka!
- Pip piip - potwierdził prążkowany kotek.
- No ajakjest z tobą? - Maja oglądała białaska, który był najmniejszy ze wszystkich.
Biały kotek nie miał wcale ogonka! Tylko mały kikutek - zupełnie jak Filonek.
- Pip pip piip - pisnął białasek.
- Ładne rzeczy - zasępił się Filonek.
- Ale i tak jesteś śliczny - powiedziała Maja i pocałowała białego kotka w nosek. Maluch prychnął niezadowolony.
- N a p r a w d ę musisz uważać - denerwował się Filonek. - Z takimi maleństwami trzeba bardzo ostrożnie!
- Już ja się na tym znam - zapewniła Maja i liznęła każdego kociaka między uszkami.
Wszystkie trzy się otrząsnęły.
- Ale z nich mądrale - powiedział Filonek. - Czy zauważyłaś jedną rzecz?
- Co takiego? - zapytała Maja.
- Powiem ci szeptem - odparł Filonek. - Nie chcę tego mówić głośno.
Filonek wyszeptał coś do prawego ucha Mai.
Maja zrobiła przerażoną minę. Potem dokładnie przyjrzała się malcom.
- Masz rację - powiedziała. - Wszystkie trzy są ślepe.
- Choć właściwie to dobrze, że żadne z nich nie może widzieć - powiedział Filonek. - Chodzi mi o to, że gdyby jedno widziało, to pozostałym byłoby przykro, a tak, nie potrzebują sobie nawzajem zazdrościć. Że tak powiem.
- Przyjemniej byłoby jednak mieć dzieci z oczami - westchnęła Maja smutno.
- Nie martw się - powiedział Filonek. - Będę ci pomagał je karmić, wieczorami będę im głośno czytał i opowiem im, jak wygląda świat dokoła. Zobaczysz, że wszystko się jakoś ułoży.
- Miejmy nadzieję - chlipnęła Maja i otarła łezkę z kącika oka.
- Wiesz co? - zaczął Filonek.
- No co? - spytała Maja.
- Nie powiemy nic innym kotom - powiedział Filonek. – To znaczy, nie powiemy im, że tu są trzy małe kotki. Na poduszce.
- Nie, nic nie powiemy - zgodziła się Maja. - To będzie tajemnica!
- A teraz muszę na chwilę wyjść - oznajmił Filonek.
- Dokąd idziesz? - zdziwiła się Maja.
- Idę zdobyć pięć śledzików - odpowiedział Filonek. – Po jednym dla każdego!
Rozdział drugi
Miauma! Tiauta!
- A wtedy koci królewicz powiedział: Hokus, pokus, filiokus! I wstrętna czarownica zamieniła się w najpiękniejsz kocią księżniczkę z koroną na skroniach. A potem żyli w tym kraju długo i szczęśliwie, no i koniec bajki.
To Filonek Bezogonek opowiadał trojaczkom bajkę. Nie wyglądały jednak na zbyt zainteresowane. Tylko węszyły i posapywały, wyciągały łapki i gramoliły się we wszystkie strony.
Używasz zbyt trudnych słów - powiedziała Maja. - Takie maluchy nie wiedzą, co to jest kocia księżniczka. I co to właściwie były za konie?
To nie były konie - wyjaśnił Filonek - tylko skronie. A skronie to to samo co głowa. I to były skronie księżniczki.
Całkiem za trudne - stwierdziła Maja. - Zaśpiewam im lepiej piosenkę.
I Maja zaśpiewała:
Niedaleko
miasta Flenu
siedział kot
na kamieniu.
Przyszedł pies
wielki, zły.
Usiadł i
szczerzy kły.
Lecz ten kot
dzielny był,
prychnął więc
z całych sił.
Czmychnął pies,
taki tchórz.
Uciekł i
nie wrócił już.
Siedzi kot
na kamieniu,
niedaleko
miasta Flenu.
Sama ją wymyśliłaś? - spytał Filonek.
- Nie, śpiewała mi ją mama, kiedy byłam mała odparła Maja. - Chociaż może się zdarzyć, że to i owo przekręcę. Melodii też nie jestem całkiem pewna.
- Piosenka jest ładna - pochwalił Filonek. - Ale małe nie słuchały nic a nic.
Tak, maluchów najwyraźniej nie obchodziły ani bajki, ani piosenki.
- Prawdopodobnie nie zrozumiały, co to jest Flen pocieszał zmartwioną Maję Filonek.
- Są wciąż jeszcze bardzo małe - powiedziała Maja, licząc coś na palcach. - Poczekaj, jaki dziś jest dzień tygodnia?
Wtorek - oparł Filonek. - Czy to nie w niedziele trojaczki… trojaczki zjawiły się na poduszce?
W niedzielę - przypomniała sobie Maja. - W tę niedzielę minęło osiem dni, to wiem na pewno. Więc wczoraj skończyły dokładnie dziewięć dni.
Dziewięć dni to nie jest dużo - zamyślił się Filonek. – Nie sądzę, żebym wiedział, co to jest Flen, kiedy miałem dziewięć dni.
A ja nie wiedziałam, kto to jest kocia księżniczka – dodała Maja. - Ale spójrz, co to się z nimi dzieje?
Wszystkie trzy kociaki jednocześnie ziewnęły, aż zatrzeszczało, i nagle otwarły trzy pary dużych, błękitnych oczu.
- Spójrz! - zawołała Maja jeszcze raz. - Mają oczy!
- Widzą! - wołał Filonek. - Nie są ślepe!
Trzy kotki rozglądały się zdumione.
No więc ... to jestem ja - powiedział Filonek. - A to jest… hm... mama. Umiecie powiedzieć „mama”?
- Miau - powiedział mały białasek.
- Miam - powiedział prążkowany.
- Miauma - powiedział czarny.
Pomyśleć tylko, że jednak mają oczy! – westchnęła z ulgą Maja. - Nigdy bym nie przypuszczała!
To prawdziwe szczęście - zgodził się Filonek. - Chyba nigdy bym im nie zdołał wytłumaczyć, jak wygląda mysz.
Musicie też nauczyć się mówić „tata” - powiedziała Maja. - Umiecie powiedzieć „tata”?
- Tiau - powiedział prążkowany.
- Tiauta - powiedział czarny.
- Czarnulek jest najzdolniejszy - stwierdził Filonek.
- Ale biały jest najładniejszy - powiedziała Maja.
- Słuchaj - odezwał się Filonek.
- Wyjdę trochę do miasta - odparł Filonek.
- A co będziesz tam robił? - zdziwiła się Maja.
- Opowiem tu i ówdzie, że mamy troje dzieci - powiedział Filonek. - Może się przecież zdarzyć, że ten i ów zechce przyjść i je obejrzeć.
Rozdział trzeci
Dyrektor Mons
Zaledwie Filonek wyszedł z okienka piwnicy, a już zobaczył trzech starych znajomych.
Złośliwiec Mons z Billem i Bullem w orszaku.
Szli przeciwległym chodnikiem w kierunku ulicy Górnej Zamkowej. Filonek ich dogonił.
- Cześć! - zawołał.
Mons odwrócił się pośpiesznie. Spostrzegłszy Filonka, przybrał ponurą minę.
- Do dyrektora nie mówi się „cześć” - pouczył surowo. - Mówi się „dzień dobry” albo „dobry wieczór”.
- Dobry podwieczorek - wtrącił Bill.
- Do deryktora mówi się „dobry podwieczorek” - wyjaśnił Bull.
- Zostałeś ostatnio dyrektorem? - zdziwił się Filonek.
- Właśnie tak. - Mons z dumą machnął ogonem. - Dyrektorem i szefem Urzędu Nadzoru Myszy.
- Co to jest Urząd Nadzoru Myszy? - spytał Filonek z lekkim niepokojem.
- To jest nadzwyczaj szacowna instytucja - odparł Mons, zadzierając nos. - Ja ją wymyśliłem i ja jestem jej szefem.
- Deryktorem - wtrącił Bill.
- Urzędowej Myszy - uzupełnił Bull.
- Zadaniem Urzędu Nadzoru Myszy jest uporządkowanie gospodarki myszami w naszym mieście - ciągnął Mons. - Dlatego też postanowiono, że każdy, kto złowi mysz, ma to zgłosić do Urzędu. Potem Urząd postanowi, co z tą myszą należy zrobić.
- To jasne, że trzeba ją zjeść - powiedział Filonek.
- Jasne i jasne! - rozzłościł się Mons. - Wcale nie jest jasne, że trzeba ją zjeść. W każdym razie nie jest jasne, kto ma ją zjeść. Urząd będzie zbierał myszy, a następnie rozdzielał je według zasad sprawiedliwości.
- Według czego? - nie zrozumiał Filonek.
- Według zasadzonych gości - wyjaśnił Bill.
- Dokładnie tak - przytaknął Bull.
- Bardzo to skomplikowane - zasępił się Filonek.
- To jest nadzwyczajnie przystępne i jasne - prychnął Mons. - I w przyszłości każdy, kto nie zgłosi złowionej myszy, będzie surowo ukarany.
- Nic z tego nie pojmuję - upierał się Filonek. - Jeśli złowi-łem mysz, to ona chyba jest moja.
- A właśnie że nie jest! - krzyczał ze złością Mons. Wszystkie myszy są wspólne. Od tej pory ma być w naszym mieście porządek. Porządek i sprawiedliwość. I niech nikomu nie przychodzi do głowy łowić myszy po kryjomu. Liczni pracownicy Urzędu mają oczy szeroko otwarte ...
- Jeśli mowa o otwartych oczach - wtrącił Filonek to u nas w domu... chciałem powiedzieć, że my mamy...
- Moi najbliżsi współpracownicy, właściwie wychowankowie - ciągnął Mons, nie słuchając, co mówi Filonek – to Bill i Bull.
- Chowankowie, to dobre słowo - ucieszył się Bill.
- Właśnie, chowankowie - przytaknął Bull.
- Jeśli mowa o wychowaniu - spróbował znów Filonek to Maja i ja mamy trzy... to znaczy troje...
- Siedziba Urzędu mieści się w piwnicy przy ulicy Wyboistej - zakomunikował Mons podniesionym głosem, jak gdyby chciał zagłuszyć Filonka.
- Ach tak - powiedział Filonek.
- A to w ogóle prawda, że ty teraz mieszkasz tu, na Stromej? - zapytał nagle Mons. - Ostatnio jakoś nie widać, żebyś się uganiał, jak kiedyś, nie wiadomo za czym, dzień i noc.
- Mieszkamy w tamtym okienku - wskazał Filonek.
- My? - Mons był poirytowany. - Jacy my?
- Maja i ja, oczywiście - odparł Filonek. - No i mamy też...
- No tak, teraz sobie przypominam - przerwał mu Mons. - Taka niezbyt rozgarnięta panna, wygląda, jakby ktoś ją zanurzył w skrzyni z mąką.
Bill i Bull chichotali, lecz Filonek udawał, że nie słyszy słów Monsa.
- Może macie ochotę wpaść i zobaczyć, jak się urzą-dziliśmy? - zapytał.
- A czym nas możecie poczęstować? - zapalił się Mons.
- Zdaje mi się, że jest głowa dorsza - powiedział nie...
izebel