Chłopi_ Władysław Reymont.pdf

(6983 KB) Pobierz
4519697 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Niniejsza książka została udostępniona do nieodpłatnej publikacji na stronie www.expressivo.info
4519697.001.png 4519697.002.png
WŁADYSŁAW STANISŁAW REYMONT
CHŁOPI
Copyright by Literatura Net Pl, Gdańsk 2007
TOM PIERWSZY: JESIEŃ
ROZDZIAŁ 1
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków, moja Agato, a dokąd to wędrujecie, co?
- We świat, do ludzi, dobrodzieju kochany - w tyli świat!... - zakreśliła kijaszkiem łuk od
wschodu do zachodu. Ksiądz spojrzał bezwiednie w tę dal i rychło przywarł oczy, bo nad za-
chodem wisiało oślepiające słońce; a potem spytał ciszej, lękliwiej jakby...
- Wypędzili was Kłębowie, co? A może to ino niezgoda?... może...
Nie zaraz odrzekła, wyprostowała się nieco, powlekła ciężko starymi wypełzłymi oczami
po polach ojesieniałych, pustych i po dachach wsi, zanurzonej w sadach.
- I... nie wypędzali... jakżeby... dobre są ludzie - krewniaki. Niezgody też nijakiej być nie
było. Samam ino zmiarkowała, że trza mi w świat. Z cudzego woza to złaź choć i w pół mo-
rza.
Trza było... roboty już la mnie nie miały... na zimę idzie, to jakże - darmo mi to dadzą
warzę abo i ten kąt do spania?...
A że rychtyk i ciołka odsadzili od maci... a i gąski, bo to już zimne nocki, trza zagnać pod
strzechę, tom i zrobiła miejsce... jakże, bydlątek szkoda, Boże, stworzenie też... A ludzie do-
bre, bo mię choć latem przytulą, kąta ani tej łyżki strawy nie żałują, że se człowiek kiej jaka
gospodyni paraduje...
A na zimę we świat, po proszonym.
Niewiela mi potrza, to se u dobrych ludzi uproszę i do zwiesny z Panajezusową łaską
przechyrlam, a jeszcze się coś niecoś grosza uścibi - to rychtyk la nich na przednowek...
krewniaki przeciech...
A już ta Jezusiczek przenajsłodszy biedoty opuścić nie opuści.
- Nie opuści, nie - zawołał gorąco i wstydliwie wsadził jej w garść złotówkę.
- Dobrodzieju nasz serdeczny, dobrodzieju!
Przypadła mu do kolan roztrzęsioną głową, a łzy jak groch posypały się po jej twarzy
szarej i zradlonej jak te jesienne podorówki.
- Idźcie z Bogiem, idźcie - szeptał zakłopotany podnosząc ją z ziemi.
Zebrała drżącymi rękami torby i kijaszek z jeżem na końcu, przeżegnała się i poszła sze-
roką, wyboistą drogą ku lasom; raz w raz tylko odwracała się ku wsi, ku polom, na których
kopano kartofle; i na te dymy pastusich ognisk, co się snuły nisko nad ścierniskami - poglą-
dała żałośnie, aż i zniknęła za przydrożnymi krzami .
A ksiądz usiadł z powrotem na kółkach od pługa, zażył tabaki i rozłożył brewiarz, ale
oczy ześlizgiwały mu się z czerwonych liter i leciały po ogromnych, w jesiennej zadumie
pogrążonych ziemiach, to po bladym niebie błądziły lub zatrzymywały się na parobku, po-
chylonym nad pługiem.
- Walek... bruzda krzywa... te... - zawołał unosząc się nieco i chodził już oczami krok za
krokiem za parą tłustych siwków, ciągnących pług ze skrzypem.
Zaczął znowu bezwiednie przebiegać czerwone litery brewiarza i poruszać ustami, ale co
chwila gonił oczami siwki, to stadko wron, które ostrożnie, z wyciągniętymi dziobami pod-
skakiwały w bruździe i raz w raz, za każdym świstem bata, za każdym nawrotem pługa, pod-
rywały się ciężko, padały zaraz na zorane zagony i ostrzyły dzioby o twarde, zeschłe skiby.
- Walek! a śmignij no prawą po portkach, bo zostaje!
Uśmiechnął się, bo jakoż po bacie prawa już równo ciągnęła, a gdy konie doszły do dro-
gi, uniósł się żywo poklepał je przyjaźnie po karkach, aż wyciągały do niego nozdrza i przy-
jacielsko obwąchiwały twarz.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin