Puszkin Aleksander - Bajka o carze Sałtanie.pdf

(117 KB) Pobierz
8793634 UNPDF
Jan Brzechwa
BAJKA O CARZE SAŁTANIE
o jego synu sławnym i potężnym bohaterze księciu
Gwidonie Sałtanowiczu
i o pięknej księżniczce Łabęczicy
Trzy dziewoje przy okienku
Tkały lnianą nitkę cienką.
"Gdybym tak carycą była -
Pierwsza siostra przemówiła -
To bym obiad na świat cały
Zgotowała doskonały."
"Gdybym ja carycą była -
Druga siostra oświadczyła -
To na cały świat bez mała
Sama płótna bym utkała."
"Gdyby mnie wziął car za żonę -
Rzekła trzecia nad wrzecionem -
Urodziłabym carowi
Bohatera co się zowie!"
Ledwie wyrzec to zdążyły,
Cicho drzwi się otworzyły
I w świetlicy nagle staje
Car, co władał owym krajem.
Nie wiedziały siostry o tym,
Że stał właśnie poza płotem
I ostatniej słysząc słowa
Tę ostatnią umiłował.
"Witaj! - mówi do niej grzecznie -
Bądź carycą i koniecznie
Daj mi, jeśli chęć twa szczera,
Z końcem września - bohatera.
A zaś wy, siostrzyczki obie,
Jako że tak życzę sobie,
Opuszczajcie swe domostwo,
Jedźcie za mną i za siostrą -
Tkaczkę z jednej z was uczynię,
A z tej drugiej - kuchmistrzynię!"
Wyszedł car i gwarną rzeszą
Do pałacu wszyscy śpieszą.
Car odkładać nic nie lubił,
Narzeczoną więc poślubił
I z małżonką swą po społu
Siadł ucztować wnet do stołu.
Zaś po uczcie ze świetlicy
Młodą parę do łożnicy
Ze słoniowej białej kości
Zaniósł poczet zacnych gości,
Tam ich samych zostawili
I rozeszli się po chwili.
W kuchni złości się kucharka,
Nad warsztatem tkaczka sarka,
Każda we łzach gorzkich tonie -
Tak zazdroszczą młodej żonie.
A carowa w swej łożnicy
Dotrzymała obietnicy
I poczęła tejże nocy.
Była wojna na Północy,
Więc car Sałtan ruszył w drogę
I pożegnał swą niebogę
Napomniawszy w krótkim słowie,
Żeby dbała o swe zdrowie.
Gdy tak walczył car daleko,
Gdzieś za siódmą górą, rzeką,
Nastąpiło rozwiązanie.
Syn był wprost jak malowanie,
A caryca nad dziecięciem
Jak orlica nad orlęciem.
Gońca z listem śle carowa,
By się ojciec uradował.
A kucharka z tkaczką cicho,
Z swatką - babą Babarychą,
Na złośliwość tę się ważą,
Że przytrzymać gońca każą.
Ślą innego z wieścią nową
Pisząc w liście słowo w słowo:
Przyszła na świat ni to córka,
Ni to syn - coś na kształt szczurka,
Na kształt myszki albo żabki,
Czyli jakiś stworek rzadki."
Gdy usłyszał car od gońca,
Jaka przyszła wieść gorsząca,
Zaczął gniewać się i biesić
I już gońca chciał powiesić,
Ale jeszcze zmiękł tym razem
I odesłał go z rozkazem:
"Czekać cara, aż tę sprawę
Sam rozsądzi zgodnie z prawem."
Wiózł orędzie carskie goniec
I przyjechał z nim na koniec.
A kucharka z tkaczką cicho,
Z swatką - babą Babarychą,
Dalej knują zdradę swoją,
Nieprzytomnie gońca poją,
Pismo z torby wykradają
I na inne zamieniają.
Za czym goniec pijaniutki
Przywiózł taki rozkaz krótki:
"Car poleca swym bojarom,
By nie zwlekać długo z karą,
Lecz carową wraz z przypłodem
Potajemnie wrzucić w wodę."
Zasmucili się bojarzy,
Zamyślili się o carze
I o młodej jego żonie,
Po czym tłumnie weszli do niej,
Wolę cara ogłosili
I do beczki w tejże chwili
Posadzili syna z matką,
Potoczyli beczkę gładko
I spuścili ją od razu
Na ocean - w myśl rozkazu.
W niebie gwiazda się zapala,
W oceanie pluszcze fala,
Po niebiosach obłok płynie,
Beczka płynie po głębinie.
Jak bolesna, smutna wdowa
W beczce miota się carowa.
Gdy zaś ona łka żałośnie,
Dziecię z każdą chwilą rośnie
I rozwija się wspaniale,
I przynagla tylko falę:
"Falo moja, falo wodna,
Tyś swawolna i swobodna,
Ty kamienie morskie toczysz,
Ty piaszczyste brzegi moczysz,
Ty wynosisz nad odmęty
Wszelkie nawy i okręty,
Ty, gdzie tylko chcesz, tam pluszczesz,
Przed zagładą ty nas ustrzeż,
Duszę zbaw od męki wieczniej,
Wyrzuć nas na ląd bezpieczny!"
I spełniła prośbę fala,
Wnet przygnała beczkę z dala,
Miękko ją na brzeg zepchnęła
I wolniutko odpłynęła.
Matka z dzieckiem ocaleli,
Wydostali się z topieli,
Lecz kto z beczki ich wyzwoli?
Czyż opuści Bóg w niedoli?
Syn nogami wparł się w beczkę
I natężył się troszeczkę,
Jeszcze dno pocisnął ręką:
"Jakby tutaj nam okienko
Wybić w beczce? Wiem, co zrobię!"
Wypchnął dno i wyszedł sobie.
Już są wolni matka z synem,
Widzą pośród mgieł wyżynę,
Sine morze z każdej strony,
Na wyżynie - dąb zielony.
Myśli syn: "Kto jeść zamierza,
Temu przyda się wieczerza."
Więc dębowy konar łamie,
Zgina łuk potężne ramię,
Od krzyżyka sznurek zrywa -
Już napięta jest cięciwa.
Jeszcze się o pręt zatroszczył,
W lekką strzałę go zaostrzył
I w dolinę nieboraczek
Poszedł szukać dzikich kaczek.
Ledwie wyszedł na brzeg miękki,
Słyszy naraz jakieś jęki.
Snadź na morzu coś się dzieje.
Patrzy - co to? Puch bieleje,
Łabędzica fale pruje,
Nad nią groźny sęp kołuje.
Ona, biedna, cała drżąca
Wodę mąci i roztrąca -
On już szpony rozczapierzył,
Krwawym dziobem się zamierzył...
Lecz zagrała właśnie strzała,
Sępa w szyję połechtała,
Krew spłynęła do czeluści,
A carewicz łuk opuści,
Spojrzy - sęp rażony ciosem
Tonie, ludzkim jęcząc głosem.
Łabędzica obok płynie,
Płynie obok po głębinie,
Złego sępa dziobem bodzie,
Bije skrzydłem, topi w wodzie,
Po czym, z zemsty swojej rada,
Po rosyjsku tak powiada:
"Carewiczu, mój wybawco,
Ocalenia mego sprawco,
Bez urazy przebolejesz
To, że dziś przeze mnie nie jesz
I że strzałę fala zmiata -
Taka strata, to nie strata.
Dobroć twoją odwzajemnię,
Będziesz miał pożytek ze mnie.
Nie łabędzia słyszysz słowa -
Tyś dziewczynę uratował.
I nie sęp w odmętach znika -
Tyś postrzelił czarownika.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin