Way Margaret - W krainie kwiatów(1).pdf

(634 KB) Pobierz
73236747 UNPDF
Margaret Way
W krainie kwiatów
73236747.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tego dnia panował tak nieznośny upał, że nawet Ja-
ke'owi McCordowi dał się we znaki. Wprawdzie w pół­
nocnej części stanu Queensland rozpoczęła się już pora de­
szczowa, ale gdzie indziej jeszcze nie padało. Na południo­
wym zachodzie, gdzie znajdowały się posiadłości wielkich
hodowców, do których zaliczano także Jake'a, krajobraz
wciąż przypominał półpustynię.
Wielkie połacie ziemi porośnięte trawą spinifex o barwie
spalonego złota przywodziły na myśl olbrzymie łany psze­
nicy. Tutaj przepędzanie bydła było stosunkowo łatwe, na­
tomiast gonienie krów wśród zarośli należało do zajęć dość
uciążliwych i niebezpiecznych.
Przed rokiem właśnie w takiej akcji najlepszy, ale żądny
przygód pracownik uległ poważnemu wypadkowi. Na szczęś­
cie skomplikowana operacja udała się i nie było powikłań, jed­
nak Charles Middleton wrócił do pracy z mniejszymi inkli­
nacjami do fanfaronady. Jake bardzo lubił tego młodego Bry­
tyjczyka i rozumiał jego pragnienie przygód, jednak wciąż
przypominał mu o ryzyku. Wyszukiwanie nieoznakowanych
zwierząt w buszu należało do najbardziej niebezpiecznych za­
dań. Krowy zaszywały się w rosnących nad rzekami i stru­
mieniami gwajakowcach, których gąszcz po półpustynnych
równinach mógł zdawać się zielonym rajem.
Obecnie przeganianie bydła wyglądało inaczej niż
w czasach, gdy Jake był dzieckiem. Teraz ważną rolę od­
grywali piloci helikopterów - Jake sam był świetnym pi­
lotem - dzięki nim operacje przeprowadzano szybciej i z
zaangażowaniem mniejszej liczby ludzi. Jednak w pewnych
okolicach helikoptery okazywały się nieprzydatne i tam po
dawnemu jeżdżono konno. Jake znał się na koniach jak mało
kto, sam je oswajał i ujeżdżał. Wyznawał zasadę, że czło­
wiek chcący prowadzić hodowlę na wielką skalę, musi być
wszechstronny.
Ojciec Jake'a, Clive McCord, zmarł przed trzema łaty.
Jego przedwczesną śmierć spowodowało ukąszenie jadowi­
tej miedzianki. Jednak Jake wciąż czuł się jedynie synem
właściciela, a nie pełnoprawnym gospodarzem. Zbyt długo
żył w cieniu ojca, który trzaskaniem z bicza lubił podkre­
ślać, że sprawuje kontrolę nad wszystkimi mieszkańcami
Coori Downs. Szczególnie nad synem, chociaż w tym wy­
padku nie było to zgodne z prawdą.
Jake wiedział, że zdaniem wielu sąsiadów źródłem nie­
porozumień między McCordami była zazdrość i gorycz star­
szego pana. Ich życie gwałtownie odmieniła tragiczna
śmierć pięknej i ukochanej żony i matki. Roxanne Mc­
Cord zginęła, gdy Jake miał sześć lat. Po stracie żony Clive
zmienił się nie do poznania. Zaczął unikać ludzi, odsunął
się nawet od syna, jakby miał do niego pretensję o to, że
żyje.
Jake zastanawiał się, czy na skutek braku miłości matki
i uznania ze strony ojca jego charakter nie uległ wypacze­
niu. Zbyt często czuł się boleśnie dotknięty czyjąś krytyczną
uwagą, łatwo się zrażał i obrażał. Był chorobliwie nieufny,
co niekorzystnie rzutowało na jego kontakty z płcią prze­
ciwną. Idealizował matkę, a to z kolei wpływało negatyw-
nie na ocenę znajomych kobiet, które nigdy nie dorówny­
wały wzorowi. Czy uważał, że miłość to złudzenie? Nie.
Dobrze pamiętał miłość matczyną.
Dwa lata po tragedii jego ojciec ożenił się powtórnie.
Biedna Stacy! Miała ciężkie życie z człowiekiem, który wy­
brał ją tylko dlatego, że w niczym nie przypominała zmarłej
Roxanne. Była młoda i powinna urodzić synów, by poma­
gali w prowadzeniu olbrzymiego gospodarstwa. A tymcza­
sem urodziła jedną córkę, którą despotyczny ojciec stale
ostro krytykował. Byłoby lepiej dla Gillian, gdyby przynaj­
mniej wyrosła na piękną dziewczynę, ale niestety, wdała
się w matkę. Jake często stawał w jej obronie, lecz wtedy
ojciec traktował oboje jeszcze ostrzej.
Clive McCord cieszył się doskonałym zdrowiem i try­
skał energią, więc jego nagła śmierć stanowiła prawdziwe
zaskoczenie. Jednak nikt go nie opłakiwał, a domownicy
wręcz odczuli ulgę. Wprawdzie żona i córka udawały głę­
boki żal, ale Jake nie był hipokrytą. Zmarły miał niewielu
prawdziwych przyjaciół. Jednym z nich był Aborygen Jin-
dii, wierny towarzysz wędrówek. Jindii, pustynny nomada,
przychodził i odchodził, jak daleko sięgano pamięcią. Wy­
glądał, jakby miał sto lat, lecz wciąż jeszcze wędrował po
bezkresnych pustkowiach. Wędrował także Clive McCord
- a przynajmniej jego dusza - ponieważ Jake rozrzucił pro­
chy ojca na cztery wiatry. ..-'..
Coori Downs. W języku aborygenów słowo coori ozna­
cza kwiaty. W połowie dziewiętnastego wieku szkocki przo­
dek Jake'a razem z przyjacielem przemierzał Australię
w głąb stanu Queensland. Pewnego dnia ujrzał niebywały
widok. W pamiętniku zapisał:
„Kwiaty są tu wszędzie, jak okiem sięgnąć, aż po ho­
ryzont. Takie piękno pozwała człowiekowi odczuć obecność
Boga. Wiem, że pod tymi pustynnymi ogrodami spoczywają
kości ludzi, którzy umierali w drodze. Ludzi zwykłych
i nieprzeciętnych. Trudno uwierzyć, że istnieje roślinność
wytrzymująca takie niemiłosierne promienie słońca. Rosną
tu białe stokrotki, różowe sukulenty, żółte maki, pachnące
indygowce, szkarłatne krzewy wyglądające, jakby stały
w płomieniach. Liliowe, srebrne i zielone trawy kołyszą się
na wietrze. Cudowny widok wprost zapiera dech. Człowiek
czuje się, jakby wszedł do raju. Chciałem zostać w krainie
kwiatów, ale Kingsley przekonał mnie, że wypada iść na
umówione spotkanie z pozostałymi".
Przodek Jake'a wrócił w to miejsce dopiero po dziesię­
ciu latach i osiadł tu z żoną i czterema synami. Tamten pio­
nierski okres barwnie opisano w kilku pamiętnikach.
McCordowie uchodzili za jedną z najbogatszych rodzin,
lecz Jake wiódł surowy tryb życia. Ojciec zawsze uważał,
że należy mu się szacunek za umiejętne zarządzanie mająt­
kiem. Rzeczywiście, Coori znajdowało się w kwitnącym sta­
nie, ale pan McCord rządził twardą ręką, co miało ten sku­
tek, że Jake także stał się twardym człowiekiem.
A Stacy? Jej los był nie do pozazdroszczenia. Osiem­
nastoletnią dziewczynę wydano za dużo starszego człowie­
ka, który w dodatku miał bardzo przykry charakter. Po ślu­
bie żyła jakby w trójkącie, chociaż jej rywalką był jedynie
duch pierwszej żony. Portret wiszący w salonie przedstawiał
piękną Roxanne w przededniu ślubu z najbogatszym kawa-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin