Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara.pdf
(
1955 KB
)
Pobierz
(1740 \227 Notatnik)
1740
tytuł: "ZBRODNIA I KARA"
autor: FIODOR DOSTOJEWSKI
PRZEŁOśYŁ CZESŁAW JASTRZĘBIECKOZŁOWSKI
WARSZAWA 1984 PAŃSTWOWY INSTYTUT WYDAWNICZY
Tytuł oryginału: "źPRIESTUPLENIJE I NAKAZANIJE"
Okładkę i obwolutę projektował TADEUSZ PIETRZYK
Opracowanie typograficzne WACŁAW WYSZYŃSKI
(c) Copyright for the Polish edirion by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1955, 1957, 1964. ISBN
8306008898
ZBRODNIA I KARA
POWIEŚĆ W SZEŚCIU CZĘŚCIACH Z EPILOGIEM
CZĘŚĆ PIERWSZA
W początku lipca pod wieczór niezwykle upalnego dnia pewien młodzieniec wyszedł na ulicę ze swej
izdebki, którą podnajmował od lokatorów przy uliczce Sej, i powoli, jakby niezdecydowany, skierował się
ku mostowi Kmu. Na schodach szczęśliwie uniknął spotkania ze swoją gospodynią. Jego izdebka mieściła
się tuŜ pod dachem wysokiej, pięciopiętrowej kamienicy i bardziej przypominała szafę niŜ mieszkanie.
Gospodyni zaś, od której wynajmował tę izdebkę, wraz z obiadem i obsługą, zajmowała mieszkanie
oddzielne, o piętro niŜej; i za kaŜdym razem, gdy wychodził na ulicę, koniecznie musiał przejść mimo jej
kuchni, prawie zawsze na ościeŜ otwartej na schody. I za kaŜdym razem, przechodząc mimo, młodzieniec
doznawał jakiegoś chorobliwego uczucia lęku, które go napełniało wstydem i wywoływało grymas. JuŜ
duŜo był winien gospodyni i obawiał się ją spotkać. Nie znaczy to, by był tak tchórzliwy i zahukany, wręcz
przeciwnie, lecz od pewnego czasu był w stanie jakiegoś rozdraŜnienia i napięcia podobnego do
hipochondrii. Tak dalece pogrąŜył się w sobie, tak stronił od ludzi, Ŝe w ogóle lękał się wszelkiego
spotkania, nie tylko z gospodynią. Gnębiło go ubóstwo; ale nawet te trudne warunki ostatnio przestały mu
ciąŜyć. Swymi bieŜącymi sprawami zupełnie przestał, zupełnie nie chciał się zajmować. Właściwie, wcale
gospodyni się
^łh&Bfrljsa^.&is "ISst^ihSłiss^.i^dl
uH^^^^gt^a gpfg.s^lslll^s s.l.ii li
^ ^••aay§ §li |s S S S § ^••3 e^ •so"Rs aS.^sgs N a^^BSo g•"l^^3!^^! o. ^3. saga
^s^isGgR^^NEsgg ^ osgwos" " § s o.^ś s § g ^ ^•8" a S 2'° y os s R5R" s o •s' a a. 3 s' •s"i0 ^3 l
;Sl;1'i
• H""
wierzył tym swoim marzeniom i tylko podjudzał się ich potwornym, ale i kuszącym zuchwalstwem. Teraz
zaś, po upływie miesiąca, juŜ zaczynał patrzeć na to inaczej i wbrew wszystkim przekornym monologom o
własnej bezsile i niezdecydowaniu jakoś mimo woli przywykł juŜ poczytywać "potworne" marzenie za
realny plan, chociaŜ w dalszym ciągu nie wierzył sobie. Ot i teraz szedł dokonać próby swego planu i z
kaŜdym krokiem wzruszenie jego rosło coraz gwałtowniej. Z zamierającym sercem, z nerwowym drŜeniem
podszedł do olbrzymiej kamienicy, z jednej strony wychodzącej na kanał, z drugiej zaś na ulicę Wą. Dom
ten składał się z samych małych mieszkanek, a najmowali je róŜni rękodzielnicy, krawcy, ślusarze,
kucharki, jacyś tam Niemcy, własnym przemysłem Ŝyjące panny, drobni urzędnicy i tak dalej. Wchodzący i
wychodzący przesmykiwali się raz po raz pod obydwiema bramami i na obydwu podwórkach. Pracowali
tutaj trzej czy czterej StróŜe. Młodzieniec bardzo był rad, Ŝe nie spotkał Ŝadnego z nich, i niepostrzeŜenie
przemknął się zaraz z bramy na prawo, na schody. Schody były ciemne i ciasne, "kuchenne", ale on to
wszystko juŜ przedtem wiedział i zbadał, i całe to otoczenie dogadzało mu: w takich mrokach nawet
ciekawskie spojrzenie nie było niebezpieczne. "JeŜeli tak się boję teraz, to cóŜ by to było, gdyby
rzeczywiście doszło do tego?..." pomyślał mimo woli, idąc na czwarte piętro. Tutaj zatarasowali mu drogę
wysłuŜeni Ŝołnierzetragarze, wynoszący meble z jednego z mieszkań. JuŜ wiedział, Ŝe mieszkanie to
zajmuje pewien familijny Niemiec, urzędnik z rodziną. "Więc Niemiec się teraz wyprowadza; więc na
czwartym piętrze, na tych schodach i na tym podeście pozostanie przez jakiś czas tylko jedno zajęte
mieszkanie staruchy... To dobrze... na wszelki wypadek..." pomyślał znowu i zadzwonił do drzwi
staruszki. Dzwonek dŜwięknął wątle, jakby był z blachy, a nie z miedzi. Wszystkie mieszkania w takich
Strona 1
1740
domach miewają takie dzwonki. JuŜ nie pamiętał tego osobliwego dŜwięczenia, więc teraz mu jakby coś
przypominało, coś jasno ukazało... Drgnął cały: widać zanadto osłabły mu nerwy tym razem. Po chwili
drzwi się uchyliły nieznacznie; przez malutką szparkę lokatorka oglądała przybysza z widoczną
nieufnością, tak Ŝe moŜna było dostrzec tylko jej błyszczące w ciemności oczka. Lecz zobaczywszy na
podeście duŜo ludzi, nabrała otuchy, 12
i otworzyła zupełnie. Młodzieniec przestąpił próg ciemnej sionki, przedzielonej przepierzeniem, za którym
mieściła się maleńka kuchnia. Stara stała przed nim w milczeniu i patrzała na niego pytająco. Była to
drobniutka, sucha starowinka, w wieku jakich sześćdziesięciu lat, z ostrymi, złymi oczkami, z malutkim,
spiczastym nosem, bez chustki na głowie. Płowe, ledwie siwizną przyprószone włosy były tłusto
nasmarowane olejem. Cienka i długa szyja, podobna do kurzej nogi, była omotana jakimiś flanelowymi
galgankami, a z ramion, mimo upału, zwisała zniszczona i poŜółkła salopka na futrze. Staruszka raz po raz
kaszlała i postękiwała. Widocznie młodzieniec spojrzał na nią jakoś osobliwie, bo i w jej oczach mignęła
naraz uprzednia nieufność. Raskolnikow, student. Byłem juŜ u pani przed miesiącem pośpieszył
mruknąć młody człowiek z półuklonem, przypomniawszy sobie, Ŝe naleŜy być grzeczniejszym. Pamiętam,
mój dobrodzieju, bardzo dobrze pamiętam, Ŝeś juŜ był dobitnie rzekła staruszka, wciąŜ nie spuszczając
pytających oczu z jego twarzy. Więc właśnie... I znowu w takiej sprawie... ciągnął Raskolnikow, trochę
zmieszany i zdziwiony nieufnością starej. "A moŜe ona zawsze jest taka, tylko zeszłym razem nie
zauwaŜyłem" pomyślał z nieprzyjemnym uczuciem. Stara milczała jakby w zamyśleniu, potem usunęła
się i wskazawszy drzwi do pokoju, rzekła puszczając gościa naprzód : Proszę wejść, dobrodzieju.
NieduŜy pokój, do którego wszedł młodzieniec, pokój z Ŝółtą tapetą, z geranium i muślinowymi
firaneczkami na oknach, był w tej chwili jaskrawo oświetlony zachodzącym słońcem. "Więc i wtedy takŜe
będzie świeciło słońce!..." mimochodem błysnęło w umyśle Raskolnikowa. Szybkim spojrzeniem obrzucił
wszystko w pokoju, aŜeby w miarę moŜności zbadać i zapamiętać rozkład. Lecz w pokoju nie było nic
szczególnego. Na umeblowanie, bardzo stare, brzozowe, składała się kanapa z olbrzymim, giętym
drewnianym oparciem, owalny stół przed kanapą, między oknami gotowalnia ze zwierciadełkiem, krzesła
pod ścianami i dwa czy trzy groszowe obrazki w Ŝółtych ramkach, przedstawiające niemieckie panienki z
ptaszkami w ręku oto i wszystko. W kącie przed 13
niewielkim świętym obrazem paliła się lampka oliwna. Wszystko było nader schludne: mebte i podłogi
wyszorowane do połysku, wszystko lśniło. "To robota Lizawicty pomyślał młodzieniec. Ani pyłku nie
znalazłbyś w całym mieszkaniu. Tylko u'złych i starych wdów bywa tak czysto" ciągnął w duchu
Raskolnikow i ciekawie zerknął na perkalikową zasłonę przed drzwiami do drugiej malutkiej izdebki,
gdzie stało łóŜko starej i komoda, a dokąd jeszcze nigdy nie zaglądał. Cale mieszkanie składało się z tych
dwu pokoi. O co chodzi? surowo rzekła stara wchodząc i znowu stając przed nim tak, Ŝeby mu patrzeć
prosto w twarz. Przyniosłem zastaw, proszę! I wydobył z kieszeni stary, płaski srebrny zegarek.' Na
kopercie wyryty był globus. Łańcuszek był stalowy. Ale przecieŜ juŜ minął termin poprzedniego zastawu.
Przedwczoraj upłynął miesiąc. Zapłacę pani procenty za jeszcze jeden miesiąc; proszę mieć trochę
cierpliwości. A, mój dobrodzieju, to zaleŜy od mojej dobrej woli, czy mieć cierpliwość, czy teŜ zaraz
sprzedać tę twoją rzecz. Za zegarek duŜo dostanę, Alono Iwanowno?
Et, przynosisz byle co, nic to pewnie niewarte. Za pierścionek dałam d zeszłym razem dwa papierki, a u
jubilera moŜna i nowy taki dostać za półtora rubla. Niech pani da ze cztery ruble, wykupię na pewno, to
zegarek ojcowski. Wkrótce dostanę pieniądze. Półtora rubelka i procent z góry, jeŜeli pan chce.
Półtora rubla! zawołał młodzieniec.
Jak się panu podoba. I starucha podała mu zegarek z powrotem. Młody człowiek wziął go i tak się
rozzłościł, Ŝe juŜ miał odejść, lecz natychmiast się pomiarkowal na myśl, Ŝe juŜ więcej nie ma dokąd pójść i
Ŝe zresztą przybył tutaj jeszcze w jednej sprawie. Niech pani daje!rzekł grubiańsko.
Stara sięgnęła do kieszeni po klucze i poszła do drugiego pokoju za zasłonę. Młodzieniec, zostawszy sam
pośrodku pokoju, ciekawie nasłuchiwał i kombinował. Usłyszał, jak stara otwiera komodę. "To zapewne
górna szuflada medytował. A więc klucze nosi w prawej kieszeni... Wszystkie w jednym pęku, na
stalowym kółeczku... Jeden z kluczy jest 14
ze trzy razy większy od reszty, ma karbowane piórko; jest oczywiście nie od komody... To znaczy, Ŝe jest
jeszcze jakaś szkatułka czy skrzynka... To ciekawe. Skrzynki zawsze miewają takie klucze... Swoją drogą,
jakie to wszystko podłe..." Stara wróciła. Oto masz, mój dobrodzieju. Licząc po dziesiątce miesięcznie od
rubla, za półtora rubla naleŜy mi się piętnaście kopiejek, za miesiąc z góry. A za poprzednie dwa ruble
jeszcze mi się naleŜy, wedle tegoŜ rachunku, z góry dwadzieścia kopiejek. Czyli razem trzydzieści pięć.
Więc teraz dostaniesz za zegarek ogółem rubla i piętnaście kopiejek. Oto są. Jak to! Więc teraz tylko rubel
Strona 2
1740
piętnaście?
Ano tak.
Młodzieniec nie wdawał się w spory i wziął pieniądze. Patrzał na starą i nie spieszył się z odejściem, jakby
chciał jeszcze coś powiedzieć czy zrobić, tylko sam nie wiedział, co mianowicie... MoŜliwe, Alono
Iwanowno, Ŝe w najbliŜszych dniach przyniosę jeszcze jedną rzecz... srebrną... ładną... papierośnicę... jak
tylko zwróci mi ją przyjaciel... Zmieszał się i umilkł.
Ha, to wtedy pomówimy o tym, dobrodzieju.
śegnam panią... A pani wciąŜ sama siedzi w domu? Siostry nie ma? zapytał moŜliwie najswobodniej,
wychodząc do sionki. A co ci do niej, mój dobrodzieju?
AleŜ nic, oczywiście. Tak sobie zapytałem. A pani zaraz... Do widzenia, Alono Iwanowno! Raskolnikow
wyszedł, na dobre stropiony. Uczucie to wciąŜ się potęgowało. Na schodach kilkakrotnie nawet przystawał,
jakby czymś znienacka zaskoczony. A w końcu, juŜ na ulicy, wykrzyknął: O BoŜe! Jakie to wszystko
obmierzłe! I czyŜ naprawdę, czy naprawdę ja... Nie, to nonsens, to niedorzeczność! dorzucił stanowczo. I
czy rzeczywiście coś tak okropnego mogło mi przyjść do głowy? Tak czy owak, do jakiej podłości zdolne
jest moje serce! Bo to przede wszystkim podle, paskudne, wstrętne, wstrętne!... A ja, przez cały miesiąc...
Ale nie mógł wyrazić ani słowami, ani okrzykami swego wzburzenia. Bezgraniczna odraza, która zaczynała
gnębić i tra15
pić jego serce juŜ wtedy, gdy dopiero szedł do staruchy, wzmogła się teraz do takich rozmiarów i nabrała
takiej wyrazistości, Ŝe nie wiedział, gdzie się podziać od tej udręki. Szedł chodnikiem jak pijany, nie
widząc przechodniów i potrącając ich, a opamiętał się dopiero na następnej ulicy. Rozejrzawszy się,
spostrzegł, Ŝe stoi koło szynkowni, do której zstępowało się z chodnika po schodkach w dół, do sutereny. Z
drzwi wychodziło właśnie dwóch pijaków; podtrzymując się wzajemnie .i wymyślając sobie, gramolili się
na ulicę. Niewiele myśląc Raskolnikow od razu zszedł na dół. Dotychczas nigdy jeszcze nie wstępował do
szynkowni, ale teraz kręciło mu się w głowie, a na dobitkę nękało go palące pragnienie. Zachciało mu się
Wypić zimnego piwa, tym bardziej Ŝe swoje nagłe osłabienie przypisywał głodowi. Usiadł w ciemnym i
brudnym kącie, za lepkim stolikiem, kazał sobie podać piwa i łapczywie wychylił pierwszą szklankę. Od
razu poczuł ulgę, a myśli się przejaśniły. "Wszystko to są głupstwa rzekł sobie z otuchą i wcale nie było
powodu tak się przejmować! Po prostu osłabienie fizyczne! Wystarczy szklanka piwa, kawałek sucharka i
oto w jednej chwili umysł się wzmacnia, myśl staje się jasna, zamiary nabierają tęŜyzny! Tfu, jakieŜ to
wszystko marne!..." Ale mimo to pogardliwe splunięcie patrzał juŜ wesoło, jak gdyby nagle wyzwolony od
jakiegoś okropnego brzemienia, i przyjaźnie mierzył okiem obecnych. Jednak i w tej chwili mgliście
przeczuwał, Ŝe całe to optymistyczne nastawienie równieŜ jest chorobliwe. W szynkowni o tej porze
pozostawało niewiele gości. Oprócz tych dwóch pijaków, z którymi się zetknął na schodkach, tuŜ za nimi
wytoczyła się jeszcze cała gromada, jakieś pięć osób, z dziewczyną i z harmonią. Po ich wyjściu zrobiło się
cicho i przestronne. Pozostali: jeden podchmielony, ale nie zanadto, siedzący nad piwem, z wyglądu
mieszczanin, oraz jego towarzysz, otyły, siwobrody drągal w koŜuszku, mocno zawiany; ten drzemał na
ławce i z rzadka, nagle, jak gdyby zbudzony ze snu, zaczynał strzelać z palców rozstawiwszy ręce i
podrzucać górną częścią tułowia nie Wstając z ławki, przy czym nucił jakieś banialuki, usiłując
przypomnieć sobie wiersze w rodzaju: Cały rok pieściłem Ŝonę, Cały rok pieściłem Ŝonę...
16
Albo raptem, znowu się przecknąwszy:
Raz na miasto się wybrałem, Dawną miłą swą spotkałem...
Ale nikt nie podzielał jego rozanielenia; milkliwy jego towarzysz patrzył na wszystkie te wybuchy nawet
wrogo i nieufnie. Był tu jeszcze jeden człowiek, wyglądający na emeryta. Siedział na uboczu, przed swoją
flaszką, z rzadka łykał jeden haust i rozglądał się dookoła. On takŜe wydawał się czymś wzburzony. II
Raskolnikow nie był przyzwyczajony do tłumu i jakeśmy juŜ powiedzieli, unikał wszelkiego towarzystwa,
zwłaszcza w ostatnich czasach. Ale teraz pociągnęło go nagle do ludzi. Dokonywało się w nim coś nowego,
a zarazem budziła się potrzeba obcowania z ludźmi. Tak go wymęczył ten cały miesiąc ostrej udręki i
ponurego podniecenia, Ŝe chciał bodaj przez chwilę zaczerpnąć powietrza w innym świecie, jakimkolwiek
bądź; i bez względu na całe niechlujstwo otoczenia z przyjemnością siedział teraz w szynkowni.
Gospodarz lokalu był w innej izbie, ale często wchodził tutaj, do izby głównej, skądś do niej zstępując po
schodkach, przy czym ukazywały się najsampierw jego eleganckie lakierowane buty z duŜymi czerwonymi
wyłogami. Miał na sobie spencerek i okropnie zapuszczoną czarną, atłasową kamizelkę, był bez krawata, a
cała jego twarz zdawała się naoliwiona niby Ŝelazna kłódka. Za szynkwasem stal czternastoletni moŜe
wyrostek, drugi zaś, młodszy chłopiec, usługiwał, gdy goście czego zaŜądali. Stały talerzyki z mizerią,
Strona 3
1740
czarnymi sucharkami i na dzwonka pokrajaną rybą; wszystko to pachniało nader niezachęcająco.
Nieznośnie duszne powietrze sprawiało, Ŝe trudno tu było wysiedzieć, a wszystko było tak przepojone
odorem okowity, Ŝe miało się wraŜenie, iŜ od samego tego zaduchu moŜna w ciągu pięciu minut stać się
pijanym. Niekiedy spotykamy ludzi zupełnie nam obcych, którymi zaczynamy się interesować od
pierwszego wejrzenia, jakoś raptownie, znienacka, zanim choć słowem się do nich odezwieLiczna
my. Właśnie takie wraŜenie wywari na Raskolnikowie ów gość, który siedział opodal i przypominał
emerytowanego urzędnika. Później młodzieniec kilkakrotnie uprzytomnił sobie to pierwsze wraŜenie, ba,
przypisywał je przeczuciu. Ustawicznie popatrywał na urzędnika naturalnie i z tego powodu, Ŝe tamten
równieŜ uparcie na niego patrzał i najwidoczniej miał chętkę wdać się z nim w rozmowę. Na resztę zaś
obecnych, nie wyłączając i gospodarza, urzędnik patrzał z obojętnością i nawet ze znudzeniem, a
jednocześnie z odcieniem jakiejś lekcewaŜącej wyŜszości, niby na ludzLnizszego stanu i poziomu, z
którymi nie warto się zadawaćaBył to człowiek juŜ po pięćdziesiątce, średniego wzrostu i krępej budowy,
szpakowaty, z duŜą łysiną, z twarzą nalaną wskutek ciągłego pijaństwa, Ŝółtą, aŜ zielonkawą, z
nabrzmiałymi powiekami, spoza których błyszczały malutkie jak szparki, ale Ŝywe, przekrwione oczki.
Lecz było w nim coś bardzo dziwnego; w jego wzroku świeciła jakaś egzaltacja kto wie, moŜe by się
znalazła i roztropność, i rozum ale zarazem migało chwilami jak gdyby szaleństwo. Ubrany był w stary,
do cna obszarpany frak, z poobrywanymi guzikami; tylko jeden trzymał się jeszcze z biedą, i na ten jeden
guzik urzędnik się zapinał, widać przez resztkę dbałości o pozory. Spod nankinowej kamizelki sterczał
półkoszulek, zmiętoszony, wybrudzony i zalany. Twarz była po urzędniczemu ogolona, lecz tak juŜ
dawno, Ŝe gęsto zaczynała występować sinawa szczeć. A i w jego sposobie bycia zaznaczała się rzeczywiście
jakaś urzędnicza stateczność. Ale teraz był w rozterce, burzył sobie włosy, a od czasu do czasu ruchem
przygnębienia ujmując głowę obiema rękoma, kładł dziurawe łokcie na zalanym i lepkim stole. W końcu
spojrzał na Raskolnikowa wprost, po czym przemówił głośno i dobitnie: A czy mi wolno, łaskawy panie,
zwrócić się do niego z rozmową pełną przyzwoitości? Albowiem jakkolwiek nie wygląda pan teraz
imponująco, wszelakoŜ moje doświadczenie wyróŜnia w panu człowieka wykształconego i do trunków
nienawykłego. Sam zawsze czciłem wykształcenie, połączone z zaletami serca, ponadto zaś mam honor być
radcą tytularnym. Marmieładow takie nazwisko; radca tytularny. Ośmielę się zapytać: pan był w słuŜbie
państwowej? Nie, studiuję... odparł młody człowiek, trochę zdziwiony i tym osobliwym górnolotnym
stylem, i okolicznością, 18
Ŝe się do niego zwrócono tak wręcz, prosto z mostu. Choć niedawno pragnął przelotnie jakiegokolwiek
bądź zetknięcia się z ludźmi, jednak teraz przy pierwszym istotnie zwróconym do siebie słowie nagle
poczuł znowu zwykłą, gniewną i przykrą odrazę do kaŜdego obcego, który się otarł albo dopiero chciał się
otrzeć o jego osobowość. Więc student lub były student!wykrzyknął urzędnik.Właśnie tak sobie
pomyślałem! Doświadczenie, szanowny panie, niejednokrotne doświadczenie! i na znak uznania
przytknął sobie palec do czoła. Był pan studentem, czyli zgłębiał dziedzinę wiedzy! Pan pozwoli... Tu
wstał, zachwiał się, zagarnął swą butelkę, szklaneczkę i przysiadł się do młodzieńca, nieco na ukos od
niego. Był pijany, ale mówił potoczyście i wartko, z rzadka tylko tracąc tu i ówdzie wątek i kołując.. Na
Raskolnikowa rzucił się wprost zachłannie, jak gdyby i on takŜe przez cały miesiąc z nikim nie rozmawiał.
Łaskawy panie zagaił niemal uroczyście ubóstwo nie jest występkiem, to fakt. Wiem "dobrze, Ŝe i
pijaństwo nie jest cnotą; tym ci gorzej. Ale nędza, szanowny panie, nędza to występek. W biedzie
człowiek jeszcze zachowuje szlachetność wrodzonych uczuć, natomiast w nędzy nikt i nigdy. Za nędzęnie
powiem nawet, by kijem wypędzano, ale wprost miotłą wymiatają z ludzkiego towarzystwa, ku tym
większej zniewadze. I słusznie, albowiem w nędzy ja pierwszy gotów jestem sam siebie zniewaŜać. I stąd
trunkowość! Szanowny panie, przed miesiącem małŜonkę moją obił pan Lebicziatnikow, a moja
małŜonkato nie to, co ja! Rozumie pan? Pozwolę sobie zapytać jeszcze, ot, po prostu z ciekawości: czy
szanownemu panu zdarzało się nocować na Newie, na bcriinkach z sianem? Nie, nie zdarzało się odparł
Raskolnikow. CóŜ to takiego? No, a ja właśnie stamtąd, i to juŜ piątą noc... Nalał sobie do szklaneczki,
wypił i zamyślił się. W rzeczy samej, na jego ubraniu i nawet we włosach widniały gdzieniegdzie
Ŝdziebelka siana. Było bardzo prawdopodobne, Ŝe od pięciu dni nie rozbierał się i nie myl. Zwłaszcza ręce
miał brudne, zasmolone, czerwone, z czarnymi paznokciami. Jego gadanina ściągnęła na siebie ogólną
uwagę, zresztą
19
ospałą. Smarkacze za szynkwasem zachichotali. Gospodarz specjalnie bodaj zeszedł z górnego pokoju,
Ŝeby posłuchać "Ŝartownisia", i siadł opodal, ziewając leniwie, lecz z dostojeństwem. Widocznie
Strona 4
1740
Marmieładow był tu znany od dawna. A i zamiłowania do hałaśliwych rozpraw nabył przypuszczalnie
wskutek częstych szynkownianych rozmów z róŜnymi nieznajomymi.' Czasem ten nawyk przeistacza się u
alkoholików w prawdziwą potrzebę, szczególnie zaś u tych, których w domu traktuje się szorstko i którymi
się pomiata. Dlatego teŜ w kompanii pijaków usiłują oni zawsze jakby zdobyć sobie usprawiedliwienie,
gdy się zaś uda, to i szacunek. Ty, Ŝartowniś! gromko rzekł gospodarz. A czemu nie pracujesz, czemu
nie słuŜysz, skoroś urzędnik? Czemu nie słuŜę, szanowny panie? podchwycił Marmieładow zwracając
się wyłącznie do Raskolnikowa, jakby to on zadał mu pytanie czemu nie jestem w słuŜbie? A czyŜ serce
moje nie boleje nad tym, Ŝe się czołgam bezowocnie? Gdy przed miesiącem pan Lebieziatnikow
własnoręcznie pobił moją małŜonkę, a ja leŜałem pijaniuteńki, czyŜem nie cierpiał? Daruj, młodzieńcze:
czy d się trafiało... hm... na przykład zabiegać o poŜyczkę beznadziejnie? Owszem... ale niby jak to:
beznadziejnie?
To znaczy z beznadziejnością całkowitą, z góry wiedząc, Ŝe z tego nic nie będzie. Oto na przykład pan wie
z góry i niezachwianie, Ŝe ten a ten człowiek, ten a ten wysoce prawo myślny i wysoce uŜyteczny obywatel
za Ŝadne skarby pieniędzy panu nie da, bo i po cóŜ pytam miałby dać? Przecie wie, Ŝe mu nie zwrócę. Ze
współczucia? AleŜ pan Lebieziatnikow, który śledzi rozwój mych myśli, tłumaczył świeŜo, Ŝe w naszych
czasach współczucie zostało zakazane nawet przez naukę, i tak się juŜ dzieje w Anglii, gdzie panuje
ekonomia polityczna. Więc po cóŜ, pytam, miałby dać? OtóŜ, z góry wiedząc, Ŝe nie da, pan mimo to
wybiera się w drogę i... W jakimŜe celu? wtrącił Raskolnikow.
Dobrze, a jeŜeli nie ma juŜ do kogo, nie ma juŜ dokąd pójść! Przecie koniecznie trzeba, Ŝeby kaŜdy
człowiek mógł choć dokądkolwiek pójść. Albowiem bywają takie dnie, kiedy nieodzownie trzeba pójść,
choć gdziekolwiek bądź! Gdy córka moja po raz pierwszy wyszła z Ŝółtym biletem, i ja takŜe poszedłem
wtedy... gdyŜ moja córka legitymuje się Ŝółtym bile20
tem... dodał nawiasowo, z pewnym niepokojem patrząc na młodzieńca. To nic, łaskawy panie, to nic!
dorzucił skwapliwie i z pozornym spokojem, gdy obaj chłopcy parsknęli śmiechem, a i sam gospodarz się
uśmiechnął. To nic! Tego kiwania głowami nie biorę sobie do serca, albowiem juŜ wszystkim wiadomo i
cokolwiek było tajne, na jaw wychodzi; a mam się do tego nie ze wzgardą, lecz z pokorą. Niech tam! niech
tam! "Ecce homo!" Daruj, młodzieńcze: czy moŜesz... Ale nie, trzeba to powiedzieć mocniej i wyraziściej: nie
czy moŜesz, lecz czy się ośmielisz, spoglądając w tej chwili na mnie, orzec twierdząco, Ŝem nie świnia?
Młodzieniec nie odpowiedział ani słowa.
OwóŜ ciągnął dalej mówca statecznie i nawet ze spotęgowaną tym razem godnością, przeczekawszy, aŜ
umilkną ponowne chichoty. OwóŜ, niech będę świnią, ale ona jest damą! Ja stworzony jestem na
podobieństwo zwierzęcia, lecz Katarzyna Iwanowna, moja małŜonka, jest osobą wykształconą, córką
oficera sztabowego. Niechaj, niechaj będę szubrawcem, natomiast ona jest i wzniosłego serca, i pełna uczuć
wyszlachetnionych przez edukację. A tymczasem... o, gdybyŜ ona mnie poŜałowała! Szanowny panie,
szanowny panie, przecieŜ trzeba, Ŝeby kaŜdy człowiek miał bodaj jedno takie miejsce, gdzie by go
poŜałowano! A Katarzyna Iwanowna jest wprawdzie damą wielkoduszną, ale niesprawiedliwą... I chociaŜ
sam rozumiem, Ŝe kiedy mię targa za kudły, to targa je nie inaczej, tylko z Ŝałości serdecznej (albowiem,
powtarzam to bez fałszywego wstydu, ona mnie targa za kudły, młodzieńcze potwierdził z tym większą
godnością, znowu słysząc prześmiechy), ale, mój BoŜe, gdybyŜ ona choć jeden raz... Lecz nie! nie! wszystko
to nadaremnie i nie ma o czym gadać! nie ma o czym gadać!... Albowiem juŜ nieraz zdarzało się to
upragnione, juŜ nieraz Ŝałowano mnie, lecz... lecz taki juŜ jest rys mego charakteru: jestem urodzone bydlę!
Ja myślę zauwaŜył gospodarz ziewając. Marmieładow z determinacją stuknął pięścią w stół. Taki juŜ
rys mego charakteru! Czy ci wiadomo, czy ci wiadomo, szanowny panie, Ŝem przepił nawet jej pończochy?
Nie trzewiki, bo ta by jeszcze choć trochę przypominało zwykłą kolej rzeczy, ale przepiłem jej pończochy,
pończochy! Chusteczkę jej z koziej wełny takŜe przepiłem darowaną, 21
dawną, jej własną, nie moją; mieszkamy zaś w zimnym kącie, tak Ŝe tejŜe zimy przeziębiła się i zaczęła
kaszleć, juŜ krwią. A drobnych dziatek mamy troje i Katarzyna Iwanowna »c»t zaharowana od rana do
nocy, szoruje, pucuje, dzieci myje, albowiem od maleńkości przywykła do ochędóstwa, a pieri ma słabą,
skłonną do suchot, i ja to odczuwam. CzyŜ me odczuwam? Owszem. Im więcej piję, tym więcej odczuwam.
Właśnie dlatego piję, Ŝe w trunku tym szukam współczucia i serca. Nie wesela szukam, lecz jedynie
boleści... Piję, albowiem pragnę dotkliwiej cierpieć! I jakby w rozpaczy, oparł głowę o stół.
Młodzieńcze podjął, znów się wyprostowawszy z twojej twarzy czytam niejaką boleść; jak tylko
wszedłeś, wyczytałem to i dlatego zwróciłem się od razu do ciebie. Komunikując bowiem panu dzieje
Ŝywota mego nie pragnę wystawić się na pośmiewisko tych oto próŜniaków, którzy i tak o wszystkim juŜ
wiedzą, lecz szukam człowieka czułego i wykształconego. Wiedz tedy, Ŝe moja małŜonka pobierała
Strona 5
Plik z chomika:
mungi_
Inne pliki z tego folderu:
Fiodor Dostojewski - NOTATKI Z PODZIEMIA-GRACZ.pdf
(46900 KB)
Fiodor Dostojewski - Potulna.pdf
(166 KB)
Fiodor Dostojewski - Sen śmiesznego człowieka.pdf
(91 KB)
Fiodor Dostojewski - Skrzywdzeni i poniżeni cz. 1.pdf
(1315 KB)
Fiodor Dostojewski - Sobowtór.pdf
(595 KB)
Inne foldery tego chomika:
Albert Hofmann
Aldous Huxley
Allen Ginsberg
Andrzej Sapkowki - Wiedźmin (saga)
Andrzej Stasiuk
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin