2009_1_w.pdf

(2040 KB) Pobierz
399054333 UNPDF
Psalm Sylwii Duk
Dziękuję Panu, który jest w niebie,
Za świat co stworzył dla mnie i dla ciebie.
Miłość wzajemną okazywać możemy,
Za to Ci Boże bardzo dziękujemy.
Mogę się modlić do Ciebie,
W Domu Bożym śpiewać pieśni,
Dziękuję Ci Panie.
399054333.003.png
MoŜe wczoraj, moŜe nie…
Za miasteczkiem, któŜ wie gdzie…
Prosto z domku tuŜ przy lesie,
Wiatr historię taką niesie:
Mierzyłem wzrokiem pagórek w pobliŜu naszego domu – nie za
duŜy był. Hm, na szybki sankowy zjazd wystarczy, ale mnie się marzyły
ślizgi jak kiedyś w Beskidach, na tej Baraniej Górze. O, tam to były
szalone ślizgi na workosankach, a na tej naszej górce to bieda… Wiatr
zawiał mocniej i sypnął mi puszystym śnieŜkiem w twarz.
- Tomciu, ale fajny ten śnieg, tak wszystko oblepił, patrz! – Usłyszałem
głosik Oli. – KaŜda gałązka i drut i absolutnie wszystko jest dokładnie
oblepione, jak to się stało! Nawet pod spodem, no popatrz! – Siostra
macała łapką gałązkę młodego dębu i na głos zastanawiała się jak śnieg
mógł sypać z dołu do góry.
- Ech te przedszkolaki – westchnąłem. Byłem mądry, bo niedawno
uczyłem się o tym zjawisku w szkole. – To jest szadź.
Ola z szacunkiem poskrobała gałązkę.
- Szadź – wyszeptała i pomyślała głęboko. – Czyli z nieba sypie śnieg, a z
ziemi sypie szadź? I świat się robi taki bajkowy…
- AleŜ nie! – Roześmiałem się, a moja siostra zmarszczyła brwi gotowa do
dyskusji. – Szadź jest wtedy, kiedy zamarza mgła. Na przykład na tym
drzewie – jak to mgła, otacza wszystko, dostaje się do wszystkich
zakamarków, i tam sobie zamarza.
- Acha! I dlatego od spodu teŜ sobie zamarzła! – Ucieszyła się Ola,
rozumiejąc o co chodzi, ale ja juŜ myślałem o czym innym.
- Jaka szkoda, Ŝe w góry jest spory kawałek drogi, pozjeŜdŜałbym sobie na
sankach slalomem całym pędem. – Marzyłem, bo jestem prawdziwym
specjalistą od slalomów.
- Tatuś chyba nie ma czasu nas tam zawieźć, pewnie nawet nie zauwaŜył,
Ŝe wreszcie spadł śnieg, a tak długo musieliśmy czekać w tym roku.
- Eee, zauwaŜył, przecieŜ codziennie odśnieŜa podwórko i wcale go ten
śnieg nie cieszy. – Stwierdziłem, wzruszając ramionami. – Ale to by była
frajda na takim śnieŜku poszaleć, wziąłbym moŜe nartosanki i taki worek
399054333.004.png 399054333.005.png
jak ostatnio, i pobiłbym rekord szybkości… Musimy tacie zabajerować,
Ŝeby nas zabrał w te góry. – Zdecydowałem, ale Ola zmarszczyła nos i
doradziła:
- A moŜe wystarczy poprosić, zamiast kombinować jak koń w górach. –
- Pod górę – poprawiłem ją, ale chyba nie usłyszała, bo trajkotała dalej.
- Bo się nagadamy, nawymyślamy, nakręcimy, a tatuś jak nie będzie miał
czasu to i tak nigdzie nie pojedzie.
- Fakt, takie proste rozwiązanie. – Zastanowiłem się - Tata przecieŜ obiecał
nam w lecie taki wypad, moŜe się zgodzi jak go ładnie poprosimy.
- No i juŜ – Ola rozłoŜyła ręce w geście rozwiązania naszego problemu.
Proste i szczere rozwiązania są zawsze najlepsze. Okazało sięŜe nasz tatuś
zaakceptował naszą propozycję, uznając ją za niezłą.
- MoŜemy jechać na Szyndzielnię, to jest kawałek drogi za Bielskiem
Białym. Jest tam wyciąg gondolowy na
szczyt, na górze jest teŜ schronisko, są
tam nartostrady i stoki po których
moŜna się poślizgać. – Zagadnął tata.
- Gondo...co? – spytałem zdziwiony
- Gondolowy! – powtórzył tata –
Takie fajne wagoniki na linie, które
zabierają cztery osoby, sprzęt
turystyczny i zapychają pod górę i z
górki jak małe samochodziki. A jakie widoki moŜna z nich oglądać jak jest
ładna pogoda!
- No właśnie, pogoda w sam raz na wycieczkę - stwierdziła mama –
chyba się z wami zabiorę
- Z Maciusiem?! – krzyknęliśmy zdziwieni razem z Olą.
- MoŜe babcia zaopiekuje się nim przez jeden dzień, a poza tym czy ja
jestem za stara na sanki?
- Ja oczywiście teŜ będę chciał sobie pozjeŜdŜać. – Dodał tata i
uśmiechnęli się do siebie oboje.
- No… no ale… - zacząłem się jąkać – no nie, ale my nie mamy tylu
sanek – stwierdziłem trochę przestraszony, Ŝe nie będę miał na czym się
ślizgać przy tak wielkim zainteresowaniu.
- Nie podzielisz się z nami? PrzecieŜ moŜemy zjeŜdŜać raz my, a raz wy,
kaŜdy trochę.
Wcale nie podobało mi się takie rozwiązanie. No bo co, rodzice będą sobie
śmigać a my będziemy patrzeć z wytęsknieniem, tragedia!
399054333.006.png
- No dooobra… - stęknąłem w końcu niechętnie, myśląc sobie, Ŝe raz się
wywalą i juŜ im przejdzie ochota na wygłupy.
Decyzja zapadła, wyruszaliśmy jutro z samego rana. Nauczeni
doświadczeniem wiedzieliśmy co naleŜy zabrać na taką wycieczkę, Ŝeby
nie zmoknąć i nie przemarznąć. Plecak rodziców był wielki jakby
wybierali się na tydzień. Westchnąłem niezadowolony.
- Jedźmy juŜ, jedźmy! – Kwiknęła Ola, gdy tato ładował bagaŜe – No
przecieŜ jak się będziemy tak guzdrać, to słonko nam stopi cały śnieg w
górach!
Wreszcie ruszyliśmy. W miarę jak zbliŜaliśmy się do celu, coraz
więcej samochodów miało na dachach narty i wszystkie jechały w tym
samym kierunku co my. Zaniepokoiłem się, Ŝe nie będzie gdzie postawić
sanek, nie mówiąc juŜ o zjeŜdŜaniu. Kiedy zobaczyłem jaka masa aut stoi
na parkingu, gdzie i my chcieliśmy zaparkować, byłem juŜ bliski rozpaczy.
Zabraliśmy wszystko i pomaszerowaliśmy do stacji kolejki linowej, gdzie
takie fajne budki zawoziły ludzi na szczyt Szyndzielni, góry w Beskidach,
która ma 1026 metrów nad poziomem morza. Góra tak się nazywa, bo
kiedyś górale tam wyrabiali „szyndziołki” czyli gonty, takie pokrycia
dachowe. Wiem, bo zanim nas zapakowali do tej budki wraz całym
naszym sprzętem, przeczytałem wszystkie tablice informacyjne
zawieszone w tym budynku. Dowiedziałem się równieŜ Ŝe kolejka ma 55
lat, a długość trasy to aŜ 2 kilometry.
Widoki rzeczywiście były piękne. Widać było z wagonika całe
miasto i zdawało się, jakby to były widoki z samolotu. Ola z przestrachu
otworzyła usta i uchwyciła się mocno mamy, jakby się bała Ŝe moŜe za
chwile zlecieć w wielką przepaść. Nasza budka szybko dotarła do stacji
końcowej, jechaliśmy tylko 13 minut, aŜ było Ŝal wysiadać. Z góry
zobaczyliśmy długi zjazd narciarski wraz z wyciągiem, na którym było
tylu narciarzy, Ŝe z przeraŜenia prawie się rozpłakałem.
- Tato gdzie my tu będziemy
zjeŜdŜać, przecieŜ oni nas
rozdeptają! – Jęknąłem, a
zaniepokojona Ola westchnęła,
spoglądając z rozpaczą na tłumy
snujące się w górę i w dół.
- Nie bój, nie bój – odparł
spokojnie tata. Mama, równie
spokojna, zapinała duŜy plecak,
przygotowując się do dalszej drogi.
399054333.001.png
Nabrałem nadziei, Ŝe dobrze znają te okolice i pewnie znają jakiś cichy
zakątek.
Nasz spacer trwał pół godziny, a
malownicza ścieŜka prowadziła nas
między drzewami. Dotarliśmy na
kolejną górę, z której roztaczał się
widok na taki zjazd narciarski, Ŝe jak
narciarz zjechał na sam dół, to był
mniejszy od mrówki. Czegoś takiego
jeszcze nie widziałem i co najlepsze,
ludzi tu było niewiele, a nawet był
specjalne oddzielony kawałek polany tylko dla saneczkarzy. No
przefantastycznie!! Tablica głosiła, Ŝe to jest Klimczok o wysokości 1119
metrów. Szybko zrzuciłem swój plecak w śnieg, skoczyłem na sanki i juŜ
chciałem zjechać na dół, gdy nagle usłyszałem groźny głos taty.
- Tomek! Dokąd to bratku?
- PrzecieŜ przyszliśmy tu na sanki – odpowiedziałem przestraszony.
- Wszędzie obowiązują jakieś zasady, a ty je znasz?
- Jakieś zasady? – zapytałem zdziwiony - Czy chodzi o to Ŝe lewą nogą
skręcamy w lewo a prawą w prawo? Te to ja znam juŜ od dawna.
- A zasady zachowania się w górach? Zachowania się na stoku? To nie
hopajgórki w naszym lasku. Przede wszystkim proszę odłoŜyć plecak tam
na tą ławkę, bo jak spadnie śnieg to go potem będziesz szukał, a znajdziesz
go chyba na wiosnę jak stopnieje śnieg. – Ola zachichotała, a ja po
zastanowieniu przyznałem tacie rację.
- Po drugie – kontynuował tata – saneczkarze nie przeszkadzają
narciarzom, po trzecie korzystamy tylko z tego wydzielonego terenu dla
saneczkarzy, po czwarte, i to bardzo waŜne, Ŝeby cię czasami nie skusiło
zjechać z któregoś stoku nie wytyczonego do zjazdów.
- A po któreś tam – dołączyła się mama – trzeba zabezpieczyć się przed
szybkim zamoczeniem ubrania. Buty dobrze zawiązać, kurtkę pozapinać,
nie lizać śniegu jak się będzie chciało pić, a... i pamiętajcie, kiedy
będziecie się przewracać, Ŝeby zawsze trzymać sznur od sanek, bo moŜecie
juŜ ich nigdy nie zobaczyć.
- To tutaj tak kradną? – oczy mojej siostrzyczki zrobiły się wielkie ze
zdziwienia.
- Nie kradną, tylko jak sanki uciekną wam z pod pupy, to posuną tam w
ten las hen w dół miedzy drzewa, gdzie nie wolno w tej chwili wchodzić,
399054333.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin