Harrison Harry - Oblicza Ziemi.doc

(441 KB) Pobierz

Tytuł oryginału

To the Stars, Homeworld

 

(c) Harry Harrison 1980

(c) Copyright for the Polish edition

by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL

GDAŃSK 1991

 

Redaktor Artur Kawiński

Opracowanie graficzne: Maria Dylis Ilustracja: Radosław Dylis

PRINTED IN GREAT BRITAIN

Wydanie I

ISBN 8385276220C

 

OBLICZA ZIEMI

1

 

- To po prostu potworność! Nieprawdopodobna kombinacja rur, zniszczonych zaworów i współczesnej technologii. To wszystko powinno zostać wysadzone w powietrze i poskładane ponownie.

- Nie jest tak źle, wasza dostojność. Naprawdę, wydaje mi się, że nie jest aż tak źle - Radcliffe otarł nerwowo wierzchem dłoni koniuszek poczerwieniałego nosa. Widząc, że pozostał na niej wilgotny ślad, spojrzał ze wstydem na stojącego tuż obok wysokiego inżyniera. Ten jednak wydawał się tego nie dostrzegać. Radcliffe wytarł skrupulatnie dłoń o nogawkę spodni. - To wszystko działa, produkujemy tutaj doskonały jakościowo spirytus...

- Działa, ale jedynie na słowo honoru - Jan Kulozik był już zmęczony i nie starał się tego ukrywać. W jego głosie pobrzmiewały ostre nuty. - Wszystkie te uszczelki dławikowe powinny zostać wymienione natychmiast, w przeciwnym wypadku to wszystko może eksplodować! Powinniście to zrobić już dawno i to bez żadnej pomocy z mojej strony. Spójrz tylko na te przecieki i kałuże pod spodem.

- Natychmiast rozkażę tu posprzątać, wasza dostojność.

- Nie o to mi chodzi. Najważniejszą sprawą jest zaplombowanie wszystkich przecieków. To na początek. Zrób coś konstruktywnego, człowieku. To rozkaz.

- Zostanie zrobione, jak wasza dostojność mówi.

Drżący Radcliffe schylił głowę w wyrazie posłuszeństwa i pokory. Jan, spoglądając z góry na tę łysiejącą już głowę, na zlepione olejem i pokryte łupieżem resztki włosów, czuł jedynie obrzydzenie. Ci ludzie nigdy się niczego nie nauczą. Nie są w stanie myśleć za siebie. Nawet wydane wcześniej polecenia realizowane są jedynie w połowie. Ten stojący przed nim dyspozytor był równie efektywny, jak kolekcja antycznych kolumn frakcyjnych, fermentacyjnych kadzi i pordzewiałych rur, które składały się na te dziwaczne, wykorzystujące paliwo roślinne, zakłady. Instalowanie tutaj zespołu automatycznego sterowania procesami wydawało się zwykłą stratą czasu.

Wpadające przez wysokie okna zimne światło z ledwością wyłuskiwało z mroku stojące w hali ciemne kształty maszyn i urządzeń; nieliczne reflektory rzucały na podłogę plamy żółtego

blasku. Nagle w polu widzenia ukazał się jeden z pracowników. Zawahał się na moment, przystanął i sięgnął do kieszeni. Ruch ten nie uszedł uwadze Jana.

- Ty tam! Uważaj człowieku! - wykrzyknął.

Rozkaz był niespodziewany i zaskakujący. Pracownik nie spodziewał się, że inżynier będzie właśnie tutaj. Wystraszony upuścił płonącą zapałkę prosto w kałużę płynu, przed którą stał. Natychmiast buchnął wysoki płomień. Jan, biegnąc po zawieszoną na ścianie gaśnicę, barkiem odepchnął pracownika na bok. Zerwał gaśnicę z haka i jeszcze w biegu przekręcił zawór. Mężczyzna usiłował zadeptać płomienie, ale jego gwałtowne ruchy podsycały jedynie ogień.

Z gaśnicy wystrzeliła struga białej piany i Jan skierował ją w dół. Ogień został natychmiast zduszony, lecz płomienie wykwitły na nogawkach spodni pracownika. Jan skierował biały strumień na jego nogi, a po chwili, w przypływie gniewu, podniósł dyszę i pokrył puszystą pianą tors i głowę mężczyzny.

- Jesteś głupcem! Zupełnym głupcem!

Zakręcił zawór i odrzucił gaśnicę. Spoglądał zimno na stojącego przed nim pracownika, który kaszlał gwałtownie i wycierał pokryte białą pianą oczy.

- Wiesz przecież, że palenie jest tutaj zabronione. Musiano powtarzać ci to wystarczająco często. A ty w dodatku stoisz pod napisem zabraniającym palenia.

- Ja... Ja nie czytam zbyt dobrze, wasza dostojność - mężczyzna zakrztusił się i splunął gorzkim płynem na podłogę.

- Niezbyt dobrze. Prawdopodobnie wcale. Jesteś zwolniony. Wynoś się stąd.

- Nie, wasza dostojność, proszę tak nie mówić - jęknął mężczyzna, spoglądając na Jana pełnym przerażenia wzrokiem. - Pracuję ciężko - moja rodzina - przez lata na zasiłku...

- A teraz pozostaniesz na zasiłku do końca życia - powiedział zimno Jan, chociaż na widok klęczącego przed nim w kałuży piany mężczyzny czuł, jak rozdrażnienie zaczyna go powoli opuszczać. - I ciesz się, że nie oskarżę cię o sabotaż.

Sytuacja stała się nie do zniesienia. Jan odwrócił się i odszedł do sterowni, nieświadom ścigających go spojrzeń dyspozytora i milczącego pracownika. Tutaj było o wiele przyjemniej. Mógł się rozluźnić, uśmiechnąć, spoglądając na lśniący porządek instalacji, którą właśnie zmontował.

Izolowane kable wiły się we wszystkich kierunkach, spotykając się ostatecznie w module kontrolnym. Nacisnął w odpowiedniej sekwencji kilka przycisków elektronicznego zamka i pokrywa odsunęła się cicho, łagodnie i z gracją. Mikrokomputer w samym sercu tego urządzenia sterował wszystkim z nieomylną precyzją. Końcówka terminala spoczywała w uchwytach u pasa. Wyjął ją, wetknął do komputera i wystukał na klawiaturze polecenie. Ekran rozjaśnił się natychmiastową odpowiedzią. Żadnych problemów, nie tutaj. Chociaż oczywiście nie odnosiło się to do innych miejsc w tym zakładzie. Gdy zarządał generalnego raportu o stanie technicznym urządzeń, na ekranie zaczęły pojawiać się maszerujące w górę linie:

ZAWÓR AGREGATU 376L9 PRZECIEK ZAWÓR AGREGATU 389P6 DO WYMIANY ZAWÓR AGREGATU 429P8 PRZECIEK Było to tak deprymujące, że szybkim naciśnięciem odpowiedniego przycisku skasował te dane. Od strony drzwi dobiegał go cichy, pełen respektu głos Radcliffe'a:

- Proszę o wybaczenie, inżynierze Kulozik, ale chodzi mi o Simmonsa. Tego człowieka, którego pan właśnie zwolnił. To dobry pracownik.

- Nie wydaje mi się - gniew ucichł, ustępując miejsca rozwadze. Jan jednak postanowił być stanowczy. - Wielu ludzi z utęsknieniem czeka na jego posadę. Ktoś inny może wykonywać tę pracę równie dobrze - a nawet lepiej.

- On uczył się przez lata, wasza dostojność. Lata. To o czymś świadczy. A teraz będzie na zasiłku.

- Zapalenie zapałki świadczy o czymś więcej. O głupocie. Przepraszam. Nie staram się być okrutny, lecz muszę także myśleć o pozostałych pracownikach. Co wy wszyscy robilibyście, gdyby on rzeczywiście spalił ten zakład? Jesteś dyspozytorem, Radcliffe i w taki właśnie sposób powinieneś myśleć. Jest to trudne i może nie być rozumiane przez innych, ale wierz mi, to właśnie metoda. Zgadzasz się ze mną, prawda?

Nim padła odpowiedź, poprzedziła ją chwila widocznego wahania.

- Oczywiście. Ma pan zupełną rację. Przepraszam, że panu przeszkodziłem. Zaraz się go pozbędę. Nie możemy pozwolić sobie na zatrudnianie tego typu ludzi.

- Właśnie. Widzę, że zrozumiałeś.

Nagle uwagę Jana przyciągnął głośny brzęczyk i czerwone, pulsujące światełko na pulpicie kontrolnym. Wychodzący Radcliffe zawahał się stojąc już w progu. Komputer odnalazł kolejną usterkę i informował o tym Jana, wyświetlając dane na monitorze:

ZAWÓR AGREGATU 9289R NIEOPERATYWNY.

ZABLOKOWANY W POZYCJI OTWARTEJ. ODCIĘTY DO WYMIANY.

- 928R. Brzmi znajomo - Jan zakodował tę informację w komputerze osobistym i skinął głową. - Tak myślałem. Ta jednostka powinna zostać wymieniona w zeszłym tygodniu. Czy zostało to zrobione?

- Zaraz sprawdzę - odparł pobladły nagle Radcliffe.

- Nie musisz się trudzić. Obaj wiemy, że nie. A więc przynieś ten zawór i zrobimy to teraz.

Jan odłączył jednostkę napędową szarpiąc za oporne obejmy śrubowe. Były zupełnie przeżarte rdzą. Typowe. Najwidoczniej okresowe przeglądy i oliwienie były tu zbyt wielkim wysiłkiem. Odszedł na bok i obserwował krzątaninę spoconych proli, którzy wymontowywali właśnie uszkodzony zawór, próbując unikać przy tym strumienia płynu, który wypływał końcówką rury. Gdy pod jego okiem nowy zawór został już dopasowany i zamontowany - tym razem nie robiono niczego połowicznie - ponownie podłączył jednostkę napędową. Praca została wykonana bez zbędnego gadania, a po jej zakończeniu robotnicy pozbierali swoje narzędzia i wyszli.

Jan powrócił do komputera, by odblokować odcięty zawór i ponownie przywrócić agregat do życia. Zażądał wydruku raportu stanu technicznego urządzeń. Gdy tylko wąski pasek papieru wysunął się z drukarki, Jan pochwycił go i opadł wygodnie na fotel. Z uwagą przyglądał się poszczególnym pozycjom, podkreślając te, które wymagały natychmiastowej interwencji. Był wysokim, szczupłym mężczyzną, dobiegającym już do trzydziestki. Kobiety uważały go za przystojnego - wiele z nich mu to nawet mówiło - ale on sam nigdy nie brał ich zbyt poważnie. Kobiety były miłą rzeczą w jego życiu, ale musiały znać swoje miejsce. A było ono tuż za inżynierią mikroobwodów. Czytał, od czasu do czasu marszcząc brwi, a wtedy na jego czole pojawiała się pionowa zmarszczka. Przeczytał całą listę po raz drugi i uśmiechnął się szeroko.

- Skończone! Nareszcie skończone!

To, co miało być zwykłym przeglądem konserwatorskim zakładów w Walsoken, zmieniło się w pracę, która wydawała się nie mieć końca. Była jesień, gdy przybył tu razem z Buchananem, inżynierem hydraulikiem. Lecz Buchanan miał pecha lub szczęście  nabawił się ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego. Zabrano go helikopterem szpitalnym i nigdy już nie powrócił. Nie przysłano także zastępstwa. Tak więc Jan zmuszony został, obok swych własnych prac, do nadzorowania in

stalacji urządzeń mechanicznych, a tymczasem jesień zmieniła się w zimę i wciąż nie było widoków na ostateczne zakończenie prac.

Lecz ta wyczekiwana z utęsknieniem chwila wreszcie nadeszła. Montaż instalacji i główne naprawy zostały już zakończone; po raz pierwszy od miesięcy zakłady funkcjonowały bez zgrzytów. Jedyne, co mu pozostało do zrobienia, to wynieść się stąd. I to co najmniej na parę tygodni - a dyspozytor w tym czasie będzie musiał radzić sobie sam. No, ale to już jego zmartwienie.

- Radcliffe, chodź tutaj. Mam dla ciebie parę interesujących wiadomości.

Słowa te słyszalne były we wszystkich pomieszczeniach zakładu, dzięki porozmieszczanym na ścianach głośnikom. W przeciągu paru sekund rozległ się tupot biegnących stóp i do pokoju wpadł zdyszany dyspozytor.

- Słucham... wasza dostojność?

- Wyjeżdżam. Dzisiaj. Nie gap się tak na mnie, człowieku. Powinieneś się raczej cieszyć. Ta antyczna rupieciarnia pracuje na razie bez zarzutu i tak pozostanie, jeżeli będziesz przestrzegał czynności konserwacyjnych, które wyszczególniłem ci na tej liście. Komputer zaprogramowany został w taki sposób, że jakiekolwiek kłopoty natychmiast tutaj kogoś ściągną. Ale nie powinno być żadnych kłopotów, prawda Radcliffe?

- Nie, sir, oczywiście że nie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, sir. Dziękuję.

- Mam nadzieję. I może to twoje "wszystko" będzie trochę lepsze, niż bywało w przeszłości. Wrócę, gdy tylko będę mógł i jeszcze raz sprawdzę wszystkie procesy i twoją listę realizacji. A teraz - chyba, że jest coś jeszcze - mam szczery zamiar opuścić wreszcie to miejsce.

- Nie. To wszystko, sir.

- Dobrze. A więc dopilnuj, aby wszystko funkcjonowało jak należy.

Jan machnięciem ręki odprawił dyspozytora i ponownie umieścił końcówkę komputera przy pasie. Z prawdziwą rozkoszą włożył na siebie podbite prawdziwym baranem futro i nasunął na dłonie rękawiczki. Jeden przystanek w hotelu, aby spakować swe rzeczy, a potem w świat! Gwizdał coś pod nosem, z trzaskiem odgradzając się drzwiami od ponurego, zimowego popołudnia. Ziemia zamarznięta była na kość, a powietrze przesycone śniegiem. Jego lśniący, czerwony samochód był jedyną plamą koloru pośród bieli otaczającego go krajobrazu. Płaską przestrzeń po obu stronach w głównej mierze wypełniały pola,

pod szarym niebem martwe teraz i ciche. Gdy przekręcił kluczyk w stacyjce wskaźnik paliwa zapłonął ognistą czerwienią, a do kabiny wtargnął strumień ciepłego powietrza. Ruszył i wolno, opuszczając parking zakładów, wjechał na brukowaną drobną kostką drogę.

Okolica ta była niegdyś szerokim rozlewiskiem, została jednak osuszona i zaorana. Lecz jeszcze widoczne były pozostałości starych kanałów, a Wisbech w dalszym ciągu było portem śródlądowym. Była to ostatnia tego typu miejscowość i Jan był nawet zadowolony mogąc ją obejrzeć.

Tuż za miasteczkiem rozpoczynała się autostrada. Stojący przy wjeździe policjant zasalutował, a Jan odpowiedział niedbałym machnięciem ręki. Gdy po wjechaniu na autostradę pojazd znalazł się w sieci sterowania automatycznego, powierzył kontrolę nad pojazdem autopilotowi, podając jako miejsce docelowe LONDYN TRASA 74. Informacja ta poprzez transmiter pod samochodem pomknęła wzdłuż zakopanych głęboko w ziemi kabli do komputera sieciowego, który go prowadził, i w przeciągu mikrosekund powróciła do komputera pokładowego samochodu w formie serii poleceń. Nastąpił powolny wzrost przyspieszenia, gdy samochód osiągnął swą zwykłą prędkość 240 km/h. Już po chwili migający za oknami krajobraz stał się jedynie rozmazaną plamą. Jan rozluźnił się i razem z fotelem okręcił do tyłu. Po naciśnięciu guzika w barku pojawiła się whisky i woda. Kolorowy telewizor emitował właśnie jedną z oper Petera Grimesa. Jan przez chwilę spoglądał na ekran z zainteresowaniem - podziwiając sopran nie tylko za jej piękny głos - i zastanawiając się, kogo mu ona właściwie przypomina.

Aileen Pettit - oczywiście! Wspomnienie dawno nie widzianej dziewczyny spłynęło na niego falą miłego ciepła. Oby tylko nie była zajęta. Od czasu rozwodu nie miała właściwie wiele do roboty. Nie powinna mieć większych oporów przed ponownym spotkaniem. Myśleć znaczyło działać. Szybko podniósł słuchawkę telefonu i wystukał na klawiaturze jej numer. Odpowiedziała prawie natychmiast:

- Jan. To miło, że dzwonisz.

- To miło, że odebrałaś telefon. Masz jakieś kłopoty z wizją? - zapytał, wskazując na ciemny ekran telewizjera.

- Nie, sama wyłączyłam. Właśnie siedzę w saunie - ekran rozjaśnił się nagle i dziewczyna roześmiała się, widząc wyraz jego twarzy. - Nigdy jeszcze nie widziałeś nagiej kobiety?

- Jeżeli nawet widziałem, to już zapomniałem. Tam, skąd właśnie wracam nie było żadnych kobiet. A przynajmniej takich

atrakcyjnych i mokrych jak ty. Mówię szczerze, Aileen. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem.

- Twoje pochlebstwa zaprowadzą cię wszędzie.

- A ty pójdziesz tam razem ze mną. Jesteś wolna?

- To zależy, co ci chodzi po głowie, kochanie.

- Trochę gorącego słońca, ciepłe morze, wyśmienite posiłki, szampan i ty. Jak ci się to podoba?

- Brzmi cudownie. Moje konto czy twoje?

- Ja stawiam. Zasługuję na coś po zimie na takim pustkowiu. Znam niewielki hotelik nad samym brzegiem Morza Czerwonego. Jeżeli wyjedziemy rano, będziemy mogli...

- Ani słowa więcej, kochanie. Wracam do sauny i czekam na ciebie. Tylko nie zwlekaj zbyt długo.

Z ostatnim słowem przerwała połączenie. Jan roześmiał się. Tak, życie zapowiadało się dużo ciekawiej. Opróżnił szklankę Scotcha i sięgnął po następną. Zakłady przetwórcze szybko stały się jedynie mglistym wspomnieniem. Nie wiedział, że człowiek, którego zwolnił z pracy, Simmons, nigdy nie powrócił na zasiłek. Popełnił samobójstwo mniej więcej w tym samym czasie, gdy Jan dojeżdżał do Londynu.

 

2

Owalny cień ogromnego sterowca wolno przesuwał się po błękitnej powierzchni Morza Śródziemnego. Silniki elektryczne zostały wyłączone, a jedynym słyszalnym dźwiękiem był cichy szum śmigieł. Były stosunkowo niewielkie i prawie niewidoczne wobec ogromu Beachy Head. Służyły jedynie do przesuwania kadłuba sterowca w powietrzu. Siłę nośną stanowiły zbiorniki wypełnione helem, umieszczone pod grubą powłoką kadłuba. Sterówce stały się doskonałym środkiem transportu, a - co istotne - charakteryzowały się niezwykle niskim wskaźnikiem zużycia paliwa.

Ładunek sterowca stanowiły tony ciężkich, czarnych rur. Jednak Beachy Head przewoziła także pasażerów porozmieszczanych w kabinach na rufie.

- Widok jest wręcz niewiarygodny - powiedziała Aileen, siedząc przed łukowatym oknem, które stanowiło całą przednią ścianę ich kabiny. Obserwowała przesuwającą się wolno w dole pustynię. Jan wyciągnięty wygodnie na łóżku skinął ugodowo głową - ale spoglądał na dziewczynę. Czesała właśnie swe długie do ramion, miedziane włosy. Zgodnie z ruchem unoszących

się w górę ramion unosiły się także jej foremne nagie piersi. Oświetlona promieniami słońca wyglądała niezwykle ponętnie.

- Niewiarygodne - powiedział Jan.

Dziewczyna roześmiała się, odłożyła grzebień, przysunęła się bliżej i pocałowała go.

- Wyjdziesz za mnie?  zapytał z błąkającym się na ustach figlarnym uśmiechem.

- Dziękuję, ale nie. Od mojego rozwodu nie upłynął nawet miesiąc. Na razie chcę się cieszyć wolnością.

- A więc zapytam cię o to w przyszłym miesiącu.

- Zrób to... - przerwało jej uderzenie dekoracyjnego kurantu. Po chwili kabinę wypełnił głos stewarda:

- Uwaga, pasażerowie. Wylądujemy w Suezie za trzydzieści minut. Proszę przygotować bagaże. Powtarzam - za trzydzieści minut. Prawdziwą przyjemnością było gościć państwa na pokładzie i w imieniu kapitana Beachy Head oraz całej załogi dziękuję, że zechcieli państwo skorzystać z usług Britisch Airways.

- Jeszcze tylko, pół godziny, a spójrz na moje włosy! I nawet nie zaczęłam się jeszcze pakować...

- Nie ma pośpiechu. Nikt przecież nie wyrzuci cię z tej kabiny. To wakacje, pamiętasz? Ubiorę się teraz i wydam polecenia w sprawie naszych bagaży. Spotkamy się po wylądowaniu.

- Nie możesz na mnie zaczekać?

- Zaczekam, ale na zewnątrz. Chcę zobaczyć, co właściwie wyładowują.

- Te cholerne rury interesują cię bardziej, niż ja.

- Właśnie  ale jak na to wpadłaś? Ta okazja jest jedyna w swoim rodzaju. Jeżeli techniki ekstrakcji cieplnej zdadzą swój egzamin, może ponownie będziemy wydobywać ropę. Po raz pierwszy od przeszło dwustu lat.

- Ropę? A skąd?  zapytała Aileen zduszonym głosem. Wydawała się być bardziej zainteresowana wciąganiem przez głowę bluzki, niż tym, co mówi Jan.

- Spod ziemi. Były tu niegdyś bogate złoża roponośne. Wypompowane do sucha przez Uzurpatorów, utlenione i zmarnowane, jak wszystko. Fantastyczne źródło węglowodoru, które po prostu spalono.

- Nie wiem zupełnie, o czym ty właściwie mówisz. Ale zawsze byłam słaba z historii.

- Do zobaczenia na dole.

Gdy Jan wysiadł z windy na najniższym poziomie wieży cumowniczej, miał wrażenie, że przechodzi przez otwarte drzwiczki pieca. Nawet pośrodku zimy słońce grzało tu tak mocno, jak

nigdy na północy. Po miesiącach samotnego wygnania była to przyjemna odmiana.

Ciężkie wiązki rur wyładowywane były właśnie przy pomocy gigantycznych dźwigów. Spływały w dół majestatycznego sterowca kołysząc się powoli, by z metalicznym szczękiem wylądować wreszcie w skrzyniach czekających ciężarówek. Jan rozważał możliwość wystąpienia o zezwolenie obejrzenia miejsca montażu - lecz już po chwili zarzucił ten zamiar. Może w drodze powrotnej. Na razie musi przestać zachwycać się wspaniałościami techniki, a poświęcić więcej czasu na odkrywanie bardziej fascynujących wspaniałości Aileen Pettit.

Gdy dziewczyna ukazała się wreszcie u wyjścia z wieży cumowniczej, udali się razem do budynku odpraw celnych, rozkoszując się ciepłymi dotykami słońca na skórze.

Tuż obok komory odpraw celnych stał poważny, ciemnoskóry policjant i z uwagą obserwował, jak Jan wkłada do szczeliny swą kartę personalną.

- Witamy w Egipcie - przemówił automat miękkim, kobiecym kontraltem.  Mamy nadzieję, że pobyt tutaj uzna pan za niezwykle przyjemny... panie Kulozik. Proszę o przyłożenie kciuka do płytki identyfikatora. Dziękuję. Może pan wyjąć kartę. Proszę udać się do wyjścia numer cztery, gdzie oczekuje już na pana przewodnik. To wszystko. Następny proszę.

Komputer uporał się z Aileen równie sprawnie. Po zwyczajowych formułkach powitalnych sprawdził jej identyfikację, porównując wzór odciśniętego na płytce kciuka z wzorem na karcie personalnej. Potem upewnił się, czy plan podróży został potwierdzony i opłacony.

Przy wyjściu czekał już na nich spocony, opalony na ciemny brąz mężczyzna w niebieskim uniformie.

- Pan Kulozik? Jestem z Magna Pałace, wasza dostojność. Bagaże państwa są już na pokładzie i możemy wyruszać w każdej chwili - jego angielski był nieskazitelny, posiadał jednak cień obcego akcentu, którego Jan nie potrafił zidentyfikować.

- Możemy wyruszać natychmiast.

Port lotniczy usytuowany został nad samym brzegiem zatoki. Na końcu mola kołysał się przycumowany niewielki poduszkowiec. Kierowca otworzył przed nimi drzwi i wśliznął się do klimatyzowanego wnętrza. W środku było dwanaście foteli lecz wyglądało na to, że byli jedynymi pasażerami. Po chwili pojazd uniósł się na poduszce powietrznej i stopniowo nabierając prędkości wypłynął na wody zatoki.

- Kierujemy się na południe Zatoki Sueskiej  - wyjaśnił

kierowca. - Po lewej stronie widzicie państwo półwysep Synaj. Przed nami, trochę po prawej stronie zobaczycie państwo wkrótce szczyt góry Gharib, która mierzy sobie tysiąc siedemset dwadzieścia trzy metry wysokości...

- Już tutaj byłem - przerwał Jan. - Możesz sobie oszczędzić tych turystycznych opisów.

-  Dziękuję, wasza dostojność.

- Ale ja chcę tego posłuchać, Janie. Nie wiem nawet, gdzie my właściwie jesteśmy.

- Czy z geografii byłaś równie słaba, jak z historii?

- Nie bądź nieznośny.

- Przepraszam. Po wypłynięciu na Morze Czerwone skręcimy ostro w lewo i wpłyniemy do zatoki Akaba, gdzie zawsze świeci słońce i jest niezwykle ciepło, z wyjątkiem lata, gdy jest jeszcze cieplej. A pośrodku tego słonecznego raju mieści się Magna Pałace, do którego właśnie zdążamy. Kierowco, chyba nie jesteś Anglikiem, prawda?

- Nie, wasza dostojność. Pochodzę z Południowej Afryki.

- Więc jesteś daleko od domu.

- Cały kontynent, sir.

- Chce mi się pić - wtrąciła Aileen.

- Zaraz przyniosę coś z barku.

- Ja to zrobi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin