Dale Ruth Jean - Kronika towarzyska.pdf

(720 KB) Pobierz
165546905 UNPDF
RUTH JEAN DALE
Kronika towarzyska
Tytuł oryginału: Society Page
Przełożył:
Maciej Tichy
PROLOG
– Przyznaj, Nick. Annie Page jest doskonała do tej
pracy.
Nicholas Kimball bębnił palcami po porysowanym
blacie biurka i patrzył ze zmarszczonym czołem na
Rosalind Charles, redaktora swej gazety. Roz pracowała w
„Bandwagonie” w Buena Vista od młodości aż do wieku
średniego, podczas gdy on spędził tu tylko pięć ze swoich
czterdziestu lat. Wiedziała o tym mieście znacznie więcej
od niego.
Na szczęście dla niej Nick zdawał sobie z tego sprawę.
W przeciwnym razie, jako wydawca i właściciel gazety,
nie siedziałby w swoim biurze, próbując cierpliwie
wysłuchać, jak ona powtarza tę samą starą śpiewkę.
Zaczynała przełamywać jego opór, z czego posępnie
zdał sobie sprawę. Miał nadzieję, że nie było tego po nim
widać. Po sześciu miesiącach zamieszania z
niewydarzonymi reporterami z kroniki towarzyskiej czuł,
że traci już siły.
– Ktokolwiek, byle nie Annie Page – powiedział
stanowczym tonem, który wyćwiczył podczas długoletniej
pracy korespondenta zagranicznego.
Ręce Roz zacisnęły się na pliku papierów i gazet, które
trzymała na kolanach.
– Ale...
– Nie. Daj temu spokój.
Zacisnęła zęby.
– W porządku, szefie. Sam tego chciałeś.
Przejrzała szybko kartki i wybrała jedną.
– To jest Nadine w najlepszym wydaniu. – Zaczęła
czytać: – „Puls nieustanie wybijał bólem jakiegoś
wyraźnego odczucia, kiedy słońce rozlało się po
horyzoncie promieniami, jakby z ciekłego złota,
przechodząc w bladożółty błysk, który tworzył hojne
obramowanie”.
Nick zmarszczył brwi. To było gorsze, niż oczekiwał.
Będę chyba musiał zacząć czytać tę kronikę towarzyską,
pomyślał. Jak gdybym nie miał już wystarczająco dużo
zmartwień.
Rosalind wydawała się wyczuwać jego słabnący opór.
Jej twarz nabrała chytrego wyrazu.
– To było z ostatniej kolumny Nadine, zanim – dzięki
Bogu – odpłynęła w siną dal na rejs, który wygrała.
Chciałbyś, żeby coś takiego pojawiło się w
„Bandwagonie”?
– Nie w takiej formie. Po to właśnie zatrudniam
redaktorów, aby takie rzeczy poprawiali.
– Myślisz, że to możliwe? Gdybyś musiał czytać te
bzdury przez cały tydzień, dopiero byś zrozumiał, przez
co my przechodzimy w biurze – przekartkowała strony i
wyciągnęła jedną. – No dobrze. Posłuchajmy tego.
„Przekonane o swych wielkich możliwościach, kobiety ze
Zjednoczonego Kościoła w Glover Valley użyły deseru
domowej produkcji w celu zbierania funduszy i wyłoniły
się w blasku chwały w swoim wspaniałym
przedsięwzięciu”.
Nick uśmiechnął się uprzejmie.
– Hm, niezłe – powiedział. – Wystarczy kilka senso-
wnych poprawek redakcyjnych i jesteśmy w domu.
– Jeszcze nie skończyłam – stwierdziła Rosalind. –
„Dobrodziejstwem było przyniesienie korzyści
Gregory’emu Atkinsonowi, którego życiową aspiracją było
zostać misjonarzem w którymś z państw trzeciego
świata”.
– No i co? – Nick uniósł brwi.
– „Podczas gdy seminarzysta przygotowuje się do
pracy misjonarza, jego piękna żona Louisa także oczekuje
życia wypełnionego posłannictwem”.
Nick zapadł się w fotel, wyczuwając porażkę.
– Przestań! Okaż choć trochę miłosierdzia. – Wykonał
gest oznaczający kompromis. – Nadine już odeszła. Znajdź
zaraz kogoś innego.
Roz spojrzała na niego ze złością.
– Och, czyżbyś nie chciał usłyszeć, jak domowy deser z
oliwkowozielonych awokado doprowadził do łez tłum
wybranych dygnitarzy i snobów, przywołując
wspomnienia z ich dzieciństwa?
Nick jeszcze głębiej zapadł się w fotel.
– Nie wiem, jak mogłaś znosić takie bzdury.
– Pracując z Nadine i podobnymi do niej.
– To idź i znajdź kogoś lepszego. Ale nie Annie Page.
– Bądź rozsądny, Nick. Annie jest naturalna, wszyscy ją
lubią...
– Ja nie.
– ... i szanują. Pracuje w każdej organizacji w tym
mieście, która jest czegoś warta...
– Każdy, byle nie ona.
– ... i ma więcej kontaktów niż my oboje razem wzięci.
– A co z Myrną Fairchild?
– Wyszła za mąż za rzeźnika i przeprowadziła się do
Phoenix. A co do Annie, to ona przynajmniej umie coś
napisać. Słucha, gdy się do niej mówi. Wyobrażasz sobie,
jakie to ważne? Możesz nią pokierować, ona jest w stanie
coś z tego pojąć.
– Nie, do cholery! Nie rozumiesz, co znaczy nie?
Podniosła głowę ze zniecierpliwieniem. Żywa, ener-
giczna, z kręconymi, rudymi włosami przypominała
Nickowi chryzantemę. Annie Page, z kolei, kojarzyła mu
się z lilią – gładka, kremowa skóra, blada twarz bez
wyrazu i chłodna osobowość. Szanował takiego
przeciwnika jak Roz. Nie lubił ani nie wierzył tym, którzy
jak Annie trzymali swoje uczucia mocno na wodzy. Była
Zgłoś jeśli naruszono regulamin