Darcy Lilian - Kochanka doktora Blacka.pdf

(590 KB) Pobierz
Darcy Lilian - Kochanka doktora Blacka.rtf
Lilian Darcy
Kochanka doktora Blacka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hayley Morris z piskiem opon ruszyła spod pogotowia i skręciwszy w Halifax Street,
włączyła światło alarmowe i syrenę. Siedzący obok Bruce McDonald pochylił się nad planem
miasta.
– W porządku – powiedział. – To boczna Bennett Paradę. Beach Road.
Był doświadczonym sanitariuszem, ale nie dorównywał kwalifikacjami Hayley, która
miała stopień asystentki medycznej. Był krępy, miał posiwiałe włosy i potrafił równie dobrze
podnieść cięŜkiego męŜczyznę, co łagodnym głosem uspokoić przeraŜone dziecko.
Hayley skinęła głową.
– Znam Beach Road – mruknęła.
– Rozbudowali ją ostatnio – dodał Bruce. – MoŜe to jeden z tych nowych domów.
– Zaraz się przekonamy.
Był początek lutego, czwartek, wczesne popołudnie. Hayley ostro skręciła i skierowała
wóz na północ. Ulica była pusta, ambulans pędził z prędkością stu kilometrów na godzinę.
Dwie minuty później byli juŜ w Moama. Sześćdziesiąt lat temu Moama była po prostu
nazwą plaŜy. Trzydzieści lat później w pachnącym gaju eukaliptusowym wyrosły letnie
domki, z fibrocementu lub z desek.
Teraz było to juŜ odrębne miasto, w którym działki połoŜone przy plaŜy osiągały
zawrotne ceny. WzdłuŜ nabrzeŜa powstały wspaniałe rezydencje w niczym nie
przypominające dawnej osady letniskowej. W ciągu następnych dziesięciu lat Arden i Moama
zespolą się zapewne w jeden organizm miejski.
– Wezwanie pochodzi od czteroletniej dziewczynki – usłyszeli w radiotelefonie głos
dyspozytorki, Kathy Lowe. – Ona płacze. Mogę jej powiedzieć, Ŝe zaraz będziecie? Ma na
imię Tori.
– Skręcamy w Beach Road – odparł Bruce. – Powiedz jej, Ŝe usłyszy, jak nadjeŜdŜamy. I
niech otworzy drzwi.
Hayley tknęło złe przeczucie. Dlaczego czteroletnia dziewczynka sama wzywa
pogotowie? Co się stało?
Kathy, była pielęgniarka, nie potrafiła podać wielu szczegółów, choć miała za sobą lata
praktyki i umiała rozmawiać z wzywającymi pomocy i podtrzymywać ich na duchu. Ostatnio
instruowała nawet przez telefon pewnego ojca, jak odbierać poród, zanim karetka dotrze na
odludzie, na którym mieszkali. A kiedyś zdołała zlokalizować rannych turystów,
identyfikując drzewo, na które wpadł ich samochód.
Tym razem Kathy musiała od płaczącego dziecka wydobyć adres domu i inne istotne
szczegóły. Czy jest z babcią? Dlaczego babcia nie pomogła jej ugotować jajka? Och, babcia
właśnie się połoŜyła, Ŝeby się przespać? Czy tak?
– Strasznie płacze – oznajmiła Kathy. – Nie bardzo mogę się zorientować, co się stało.
Coś z babcią, coś z jajkiem. Chyba się poparzyła, ale nie jestem pewna.
Hayley nie znosiła oparzeń. Nie znosiła, gdy coś takiego się przydarzało dziecku. A juŜ
249122278.001.png
najbardziej ją irytowało, gdy nikt nie miał na tyle przytomności umysłu, by natychmiast polać
miejsce oparzenia zimną wodą. Ale jak mogła się tego spodziewać po dziecku? Nawet jeśli
Kathy poradziła dziewczynce, by to zrobiła, to czy ona zrozumiała, o co chodzi? A co do
babci...
– To numer 154, jeden z tych nowych domów – powiedział Bruce. – Dobra, tutaj! –
Wskazał na imponującą posesję, w najdrobniejszych szczegółach zaprojektowaną przez
architektów. Dom był pomalowany na kremowy kolor, miał czerwone zdobienia. – Do diabła,
ale cudo!
Podjazd prowadził pod bramę podwójnego garaŜu.
– Zawrócę – powiedziała Hayley, wyłączając syrenę. Skręciła i ustawiła samochód
przodem do ulicy. Bruce wyskoczył, zanim jeszcze zdąŜyła wyhamować i zgasić silnik.
Pobiegła za nim przez dziedziniec okolony drzewami i rabatami kwiatów.
W otwartych drzwiach stała Tori, śliczna dziewczynka z jasnymi włosami związanymi w
kucyk i duŜymi piwnymi oczami. RóŜowa bawełniana sukienka była z przodu mokra.
Dziewczynka trzęsła się i płakała. Woda musiała poparzyć ją całą, pomyślała Hayley. Jej
zachowanie mogło świadczyć o groźnym dla Ŝycia wstrząsie, ale mogła to być teŜ normalna
reakcja po poparzeniu. Bruce wziął dziewczynkę na ręce.
– Jest gorąca – stwierdził. – Gdzie kuchnia? Przede wszystkim polejmy ją wodą.
Weszli do domu, instynktownie kierując się we właściwą stronę. Za duŜym holem zastali
przestronną, supernowoczesną kuchnię połączoną z pokojem jadalnym, z którego rozciągał
się wspaniały widok na ogród. Hayley rozejrzała się. Do kranu umocowany był wąŜ z
końcówką prysznicową i regulatorem ciśnienia.
– Patrz, kuchenka jest włączona – zauwaŜył Bruce. – A na podłodze dwa rozbite jajka, na
talerzu resztki chleba i masła. Chciałaś sobie zrobić śniadanie, Tori? – zwrócił się łagodnie do
dziewczynki.
Posadził ją na granitowym blacie zlewozmywaka i ściągnął z niej sukienkę, a Hayley
zaczęła polewać zimną wodą poparzone miejsca. ZauwaŜyła na stopie dziecka dwie czerwone
plamy i zorientowała się, Ŝe i w tym miejscu były oparzenia. Siady widniały teŜ na udach.
Zatkała zlew, zanurzyła w wodzie stopy Tori i ostroŜnie, pod wodą, zdjęła z nich sandały.
– Wiem, Ŝe to boli, maleńka – uśmiechnęła się do dziewczynki, odnotowując w duchu, Ŝe
obszar poparzenia jest rozleglejszy, niŜ początkowo myślała. – Zimna woda ci pomoŜe,
wiesz? Nie będzie bolało.
– Zobaczę, kto jeszcze jest w domu – powiedział Bruce. – Lepiej, Ŝeby ktoś był – dodał
złowrogim tonem.
Pracował w pogotowiu od dwudziestu lat i często mówił, Ŝe nic juŜ nie jest w stanie go
zaskoczyć. Ale niejedno jeszcze mogło go doprowadzić do furii, a przede wszystkim
wypadek dziecka, którego moŜna było uniknąć, gdyby opiekun nie zaniedbał swoich
obowiązków.
Podał Hayley koc, którym owinęła drŜące ciało dziewczynki. Oparzenia wymagały
schłodzenia, ale reszta ciała ciepła. Dziecko potrzebowało takŜe serdecznych ramion, które
mogłyby je utulić. Tori przestała szlochać, lecz nadal wstrząsały nią konwulsyjne dreszcze.
249122278.002.png
DuŜe ciemne oczy były pełne łez, nie powiedziała jeszcze ani słowa.
– Mniej cię boli? – spytała Hayley. – Czujesz się juŜ trochę lepiej? Nie zostawimy cię
samej.
TeŜ miała czteroletnie dziecko – chłopca o imieniu Max. Jego ojciec mieszkał teraz w
Melbourne. Od trzech lat byli rozwiedzeni. Kiedy została sama z Maxem, wytworzył się
między nimi stosunek szczególnej bliskości i nawet gdy Max był z Chrisem, starała się nie
tracić syna z oczu. Jej były mąŜ kochał go, ale to nie zawsze wystarczy.
A kto kocha to dziecko? Kogo naleŜy obwiniać o to, co się stało? Kto powinien mieć
wyrzuty sumienia? Słyszała cięŜkie kroki Bruce’a w holu. Dziewczynka wciąŜ milczała.
– Halo! – wołał Bruce. – Jest tam kto? Podszedł do tylnych drzwi i obrzucił wzrokiem
ogród, potem skierował się długim korytarzem do sypialni.
– Weźmiemy cię do karetki – rzekła Hayley do dziewczynki. – PrzyłoŜymy wilgotną
gazę, Ŝeby twoje ciałko było chłodne. Czy mamusia albo tatuś niedługo przyjdą?
Zaczęła tracić wiarę w istnienie babci. Przypuszczalnie Kathy się przesłyszała. To
dziecko jest w domu samo.
– Mam tatusia – pisnęła dziewczynka.
– A gdzie teraz jest tatuś, kochanie?
– W pracy.
– Wiesz, gdzie pracuje?
– W szpitalu.
Bruce doszedł do końca korytarza i otworzył drzwi pokoju po prawej stronie. Hayley
usłyszała jego głośny okrzyk, a w chwilę później rozmowę z dyspozytorką.
– Przyślij drugi wóz na Beach Road, Kathy – mówił. – Babcia wcale nie śpi, jest
nieprzytomna. Zbadam ją.
– Dobra, załatwione – odparła Kathy.
W pogotowiu panuje zasada, by nie kazać pacjentowi czekać. Nie byli duŜą stacją i w
dzień dyŜur pełniła tylko jedna załoga. Drugą trzeba było dopiero wezwać, co opóźniało
interwencję.
Tymczasem Bruce zbada chorą i w miarę moŜliwości określi jej stan. EKG potwierdzi
albo wykluczy problemy z sercem, a szybki test na poziom cukru we krwi wskaŜe, czy aby
nie zachodzi tu przypadek śpiączki cukrzycowej.
– Wygląda na udar mózgu – zawołał w końcu Bruce.
– Jesteś pewien? – spytała Hayley, nie przestając schładzać rozpalonej skóry
dziewczynki.
– EKG wykluczyło serce. Poziom cukru w normie. Sprawdziłem jej reakcje –
kontynuował Bruce. – Reaguje na ból i światło. Przykryłem ją i połoŜyłem na boku, Ŝeby
zabezpieczyć drogi oddechowe. Będę do niej mówił, moŜe zareaguje. A jak twoja mała
bohaterka? Nie chciałbym odjeŜdŜać, dopóki nie zjawi się drugi wóz.
– Nie, oczywiście, Ŝe nie – zgodziła się Hayley – ale to nam utrudnia sprawę. Ta mała
wymaga więcej, niŜ mogę zrobić, sądząc po jej skórze i oddechu.
Tori była blada i spocona, oddech miała przyspieszony i płytki. RównieŜ tętno było
249122278.003.png
przyspieszone i nitkowate.
– Powiedziała coś? – spytał Bruce.
– śe tatuś pracuje w szpitalu. Prawda, kochanie?
– Nie mamy pojęcia, kto to – rzucił Bruce.
– Nie, ale... CóŜ, spójrz na ten niewiarygodny dom.
– Hm – zgodził się Bruce. – I ten imponujący widok za oknem. To juŜ pewna
wskazówka. Portierem na pewno nie jest. Lekarzem? Dyrektorem administracyjnym? No nie,
znam go, nie ma dzieci w tym wieku.
Hayley wyjęła z torby bandaŜ. Tori wciąŜ milczała. Nagle pochyliła się i zwymiotowała.
Hayley przytrzymała ją za ramiona, potem szybko spłukała zlew. Dała dziewczynce szklankę
wody. Tori wypluła ślinę i łapczywie wypiła wodę. Hayley przyłoŜyła wilgotną gazę na
poparzone miejsca.
Zaczynały się juŜ tworzyć pęcherze. Na szczęście obszar poparzeń kończył się tuŜ nad
pępkiem.
– Zaniosę ją do karetki! – zawołała do Bruce’a. – Jak tylko przyjedzie drugi samochód,
rozdzielimy się. Jim zawiezie mnie do szpitala, a Paul zostanie z tobą.
Zostawiła frontowe drzwi otwarte i zaniosła Tori do ambulansu, mając nadzieję, Ŝe drugi
zespół zjawi się lada chwila. W karetce przykryła dziewczynkę kocem. Wyjęła strzykawkę i
napełniła ją morfiną. Zaniepokoiło ją, Ŝe dziewczynka nawet nie zareagowała na ukłucie.
Włączyła radiotelefon.
– Kathy, czy drugi wóz juŜ wyjechał? – spytała.
– Tak, siódemka. Powinna być za parę minut.
– Dzięki. – Hayley pochyliła się nad Tori. – Co twój tatuś robi w szpitalu, kochanie? –
spytała.
– On jest doktor Black – rzekła słabym głosem Tori.
– Doktor Black? – Hayley nie wierzyła własnym uszom.
Dobry BoŜe, to musi być Byron! To córka Byrona Blacka...
Z oddali dobiegał słaby dźwięk syreny. Hayley widziała Byrona moŜe ze dwa razy w
ciągu szesnastu lat. Kiedy mieli po kilkanaście lat, trenowali razem w amatorskim klubie
pływackim w Arden. Nazywano go wtedy B. J.
Był od niej starszy o trzy lata, ale oboje specjalizowali się w stylu grzbietowym na
krótkich dystansach. Ścigali się, dopingowali i przyjaźnili. Oboje byli zapalonymi
sportowcami i dwa razy nawet osiągnęli mistrzostwo. Kiedyś nawet się pocałowali. Na Boga,
od lat juŜ nie wspominała tego miłego zdarzenia...
Potem, kiedy miała piętnaście lat, Byron wyjechał do Sydney na studia i na dobre
zadomowił się w mieście. Był ambitny w sporcie i ambitny w Ŝyciu zawodowym. Nie
pochodził z rodziny lekarskiej. Ojciec pracował w sklepie ze sprzętem elektronicznym i
Byron musiał cięŜko pracować na swoją pozycję. Hayley miała wraŜenie, Ŝe uwielbiał
wyzwania i nie wyobraŜała sobie, by mógł nie dopiąć celu.
Kiedyś, z siedem lat temu, spotkała go przypadkowo na plaŜy w towarzystwie ładnej
ciemnowłosej kobiety. „To moja Ŝona, Elizabeth”, powiedział. Ona przedstawiła mu Chrisa i
249122278.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin