Duncan Judith - Specjalne życzenie.pdf

(457 KB) Pobierz
101602215 UNPDF
Judith Duncan
Specjalne zyczenie
101602215.001.png 101602215.002.png
Rozdział pierwszy
Czwartek, czwarty maja
Kochany Dziadku!
Pewnie wiesz, że niedawno były moje urodziny. Mama
zrobiła mi tort ze świeczkami i prawie pąkiem, kiedy pró­
bowałem zdmuchnąć wszystkie dziewięć. Mama strasznie
się śmiała - wiesz, ona się tak śmieje, że aż ma łzy
w oczach.
Ale nie dostałem tego, co naprawdę chciałem dostać.
Wiesz, tych trzech rzeczy, o których Ci mówiłem. Chcia­
łem mieć psa, ale ona znowu powiedziała, że nie i mówiła
serio. Wie powiedziałem jej (teraz, kiedy Ciebie tu nie
ma), że tak naprawdę, to chcą mieć tatą. Na pewno by
jej było przykro. I nie wiem, czy kiedykolwiek dostaną
autograf Wayna Gretzky 'ego. Wszystko bym zrobił, żeby
dostać, chociaż Scot Lauder mówi, że to głupie. On po
prostu zazdrości, bo wszyscy wiedzą, że Gretzky jest naj­
lepszym hokeistą na świecie.
A we wtorek narobiłem sobie strasznych kłopotów
w szkole. Uczyliśmy się tej głupiej tabliczki mnożenia,
a ja akurat patrzyłem na nalepki ze zdjęciami Wayna
Gretzky'ego. Były pogniecione i na pogniecione nikt się
nie wymienia, a pani Martin mnie przyłapała i powie­
działa, że znowu myślę o niebieskich migdałach. Dziad­
ku, co to właściwie znaczy?. Chciałem zapytać mamę, ale
ona była okropnie zła, że znowu nie uważałem. Pani Mar­
tin uczy już chyba ze sto lat. Jimmy Manson mówi, że
ona wygląda jak suszona śliwka. Wiesz, jest okropnie po­
marszczona. Najpierw się z tego śmiałem, ale potem było
mi głupio. Po tym, jak odszedłeś, pani Martin była dla
mnie bardzo miła, zupełnie jakby wiedziała, że jest mi
smutno. Wycierałem tablicę i pomagałem w klasie, no
i nie musiałem już wychodzić na przerwy.
Dziadku, mama nie wie, że do Ciebie piszę. Nic jej
nie mówiłem, bo chyba byłoby jej smutno. Bardzo jej Cie­
bie brakuje. I właśnie dlatego potrzebny nam jest tata.
Nie tylko dla mnie, ale i dla mamy. Gdybym tylko miał
tatę, psa i autograf Wayna Gretzky'ego, to, wiesz, byłbym
zupełnie szczęśliwy. Chciałbym jeszcze mieć grę Nintendo
Boy, ale na to sam oszczędzam. Ale z tą resztą będziesz
mi chyba musiał pomóc, Dziadku. Wiesz, tak jak z gwiz­
daniem. Bo sam jeszcze nie bardzo sobie radzę. Chyba
już muszę kończyć, bo mama mówi, że musimy jechać do
Miliard po zakupy. Jejku! Niedługo znowu napiszę, dobra?
Twój wnuczek, Davy
Davy Jefferies szedł powoli ulicą. Płócienna torba
z gazetami obijała mu się o kolana. Co za koszmarny
dzień! Stara pani Prowski nakrzyczała na niego, bo za­
deptał świeżo zamieciony chodnik przed jej domem,
a pan Olsen wrzeszczał, że Davy wszedł mu na trawnik.
Do tego jeszcze pani Martin!
Chłopiec westchnął i poprawił torbę na ramieniu. Nie
powinien zabierać myszy do szkoły ani wypuszczać ich
w łazience dziewczyn, ale przecież założył się z Jimmym
Mansonem. Ale było fajnie, kiedy Marcy Brown biegała
po korytarzu, wrzeszczała i machała rękami! Dobrze jej
tak, dlaczego na niego skarżyła? Szkoda, że nie wsadził
jej tej myszy do kieszeni.
Przeszedł na drugą stronę ulicy i zatrzymał się nad
sporą kałużą. Przekopał obcasem wąski kanał do drugiej
kałuży. Tak, kiedy już będę dorosły, pomyślał, będę bu­
dował drogi i mosty... Po chwili uwagę chłopca przy­
ciągnął kawałek metalowej rurki, która leżała w trawie.
Podniósł ją i wycelował w niebo. „Tu kapitan Kirk i sta­
tek kosmiczny Enterprise..." Może lepiej zostać kosmo­
nautą?
Sara Jefferies oparła się o poręcz na tarasie i wdy­
chała ostre, wiosenne powietrze. Wystawiła twarz na
chłodny powiew, by wiatr odgarniał jej włosy z czoła.
Boże, jaka cudowna jest wiosna! Czuje się, że wszystko
odżywa.
Zima tego roku była wyjątkowo uciążliwa, ale teraz
można było zamknąć oczy i wdychać wspaniały zapach
trawy, pąków na drzewach, zapach... przypalonej pizzy.
Pizza! Klnąc pod nosem, Sara pomknęła do kuchni,
skąd dobiegał silny zapach spalonego sera. Złapała ku­
chenne rękawice i jednym szarpnięciem otworzyła pie­
karnik. Chmura ciemnego dymu, która się z niego wy­
dobyła, uruchomiła natychmiast alarm przeciwpożarowy
i Sara mogła teraz zrobić tylko jedno - otworzyła okno
i szerokim łukiem wyrzuciła pizzę na podwórko. Dymią­
cą blachę wsadziła do zlewu i płacząc od dymu zaczęła
machać ścierką pod czujnikiem alarmu, w nadziei, że się
wyłączy. Po co wszyscy mają wiedzieć, że spaliła już
drugi obiad w tym tygodniu? Zdaje się, że ma takie same
kłopoty z koncentracją jak Davy.
W końcu alarm ucichł i kobieta odetchnęła z ulgą. Jej
dom był chyba jedynym miejscem na świecie, gdzie po­
żary zdarzały się tak często. Odłożyła ścierkę i z ciężkim
westchnieniem zajrzała do szafki pod zlewem. Z do­
świadczenia wiedziała, że zlikwidować swąd spalenizny
może jedynie spray do czyszczenia mebli. Jej matka ucie­
szyłaby się, że Sara zaczęła go wreszcie używać.
Na szczęście Davy zjawił się, kiedy było już po wszy­
stkim. Odstawił torbę, jednym kopnięciem zrzucił kalo­
sze, a potem wpadł do kuchni i porwał ze stołu ciastko.
Na dodatek wytarł nos w rękaw.
- Odłóż to, Davy, i idź po chusteczkę. Nie je się cia­
stek tuż przed obiadem i nie wyciera nosa rękawem!
Chłopiec wzniósł oczy do nieba, ale odłożył ciastko.
Wytarł nos, a potem oparł się o stół i spojrzał na matkę
z podnieceniem.
- Wiesz co? Widziałem, jak ten stary pies McGrego-
rów wybiega z naszego podwórka z pizzą w zębach. Ta­
ką dużą, jak ty zawsze kupujesz.
- Naprawdę? - Matka udała zaskoczenie. Davy. był
tak przejęty, że znów wytarł nos rękawem.
- No! I wiesz, to była taka z podwójnym serem,
grzybami i papryką.
Sara miała ochotę tłuc głową o ścianę. Czy zawsze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin