Tadeusz MicińskiW MROKU GWIAZD
[1902]
STRĄCENI Z NIEBIOSÓW
"Za karę będę na okropnej skalestróżował stojąc - bez snu i bez ruchu -jęk niczyjego mój nie dojdzie słuchu"
(Eschylos)
KOLOSSEUM
Ruinom podobne serce moje - ruinom ogromnym i bezkształtnym.
Mrok otulił rany moje, po lazurowych wschodach prowadzi mię zaduma w gwiazdy.
Orionie - bracie mój - w purpurowym zarzewiu wulkanów czytający księgę przeznaczeń -
i Ty, siostro moja, Andromedo, przykuta do skał -
i Ty, łamiąca dłonie Kassjopeo, której córę wzięło na pożarcie złe bóstwo - miłość -
i Ty, Perseuszu, coś ujarzmił obłąkane loty swojej wyobraźni -
i Ty, Liro - i Ty, Orle - i Ty najbliższa nam grzywo Centaura -
- - o gwiazdy magowie, składający hołd wiekuistemu Sercu! wzmocnijcie chlebem aniołów mnie - najciemniejszego z tułaczów po otchłani.
Męczennicy, których krew użyźnia bryłę ziemi - dziewice, niewinniejsze od lilij - młodzieńcy, dzielniejsi od posągów - rozżarzcie serce moje w trybularz wonności.
I wy, Geniusze, tworzący wszechład - ogień - wodę - powietrze i ziemię - eter - gwiazdy i przeznaczenie gwiazd- świeczniki boże siedmioramienne - skrysztalcie mię w klejnot wiedzy, na czarny węgiel rzućcie iskrę objawień.
Aniołowie - otom dzwon zaryty w piasku, - na wysokich górach postawcie mię braciszkowie moi, abym dolinom opętanym w mroku zwiastował Ducha Pocieszyciela.
O ruiny serca mego, ogromne i bezkształtne w mroku - poryte wąwozami cieniów, które nie wiem dokąd zawiodą - pełne więzień i klatek na potwory, łańcuchów - pordzewiałych od krwi i od łez -
- - Czarodzieje filtrują jady w przysionkach mych -
handlarze brązu rozkopują łono moje -
niewolnice kupczą wdziękiem Afrodyty -
dumna młodzież rozpędza rydwany dokoła cyprysowych alej -
lecz łasice gryzą się w ciemnościach, a świerszcze sykają nad upadkiem -
i tylko gwiazdy wświecają się w sznur obłąkanych nieskończonością okien -
a niebiosa rozwinęły się nade mną jako szafirowe żagle.
O przedwieczne rodzeństwo - aniołowie, geniusze i święci - dźwignijcie księżyc z fali morza zamarzłego - niechaj cyprysy moje napełni szmerami proroctw.
W ciemności schodzi duch mój - w ciemności roztęczone od szronu gwiazd - łyskające kopułą czarodziejskiego zamku, gdzie białe rumaki strącane są w głuche jeziora - a w fosforycznych grotach ucztują widma potępionych.
Tysiącoletnie drzewa rozpaczy nurzają się w lodowych zatorach, płyną szeleszcząc ku bezdennym wirom - nad mglistym wyżłobionym lejem Anioł śmierci waży się w krwawym płomieniu, niby dogorywająca na wieży latarnia.
Stało się -
zapadły pode mną niebiosa - kępa kwiatów pod stopą kamiennego olbrzyma i mrok zgęstniał dokoła.
A nad głębiami Duch - gasi gwiazdy - i rozżarza wizje, świetniejsze od gwiazd.
ORLAND SZALONY
***
Kwiat purpurowy marznie w lodowni
w upiornych snach -
dusza się błąka z zarzewiem głowni,
by odgnać strach.
Tam - na Golgoty krzyżu zawisnął
skrwawiony kruk -
harfa gra cicho - skrzydłami błysnął -
u Jego nóg.
A więc ty dziki śmiechu zwątpienia
składasz Mu łzy?
lecz to kość ludzką gryzły wśród cienia
zgłodniałe psy.
* * *
Hej, z maurytańskich śpiewnych sal
wybiega do mnie hurysa -
czarny płomienny jedwabny szal
z nagiego łona się zwisa.
Cyprysy - księżyc - fontann szmer -
zaczarowane ganki -
oddałem wszystkie gwiazdy sfer
za uścisk - Maurytanki
Newady śnieżne zimne szczyty,
gdzie orły z wrzaskiem krążą głodne,
sosen pachnących malachity,
mórz turkusowych szlaki wodne
- widzę - czerwony mam puginał
i krwi na ciele moim plama,
gdym ją w uścisku już przeginał
ona o śmierć prosiła sama.
Na szafirowej snów głębinie
toną żałobne gwiazd mych łodzie.
A cień olbrzymi jest na wodzie
od chmury, która za mną płynie.
. . . . . . . . . . . . . .
Oh, w ciemnym borze
słowiki nucą -
oh, na przestworze
gwiazdy!
Polecę - polecę - polecę -
i umrę - u Twoich nóg -
w głębokiej zimnej rzece -
śniąc, że u Twych nóg.
Dusza jak płomień biały
przez morza leci w dal -
ja rycerz Boga - lecz o skały
zmiażdżyłem święty Gral.
W przydrożnej wisiał iwie
skrwawiony za mnie Mistrz -
ja mam ran więcej! - orły żywię
mym sercem burzo świszcz!
Ach, w modrzewiowym dworze,
gdzie na kominku płonie żar,
(obroń tej myśli, Boże!)
podejdę w ciemny jar -
- wilkołak! będę pił twą krew -
i twoje dziatki - -
wydrę im z trzew
ten jęk - co serce opiekielni -
matki!
- - - Zawyje wicher, zawierucha -
i ujrzysz mojego ducha,
jak twojego męża głowę
będę wlókł -
i uderzę nią o przydrzwia brązowe.
i ujrzysz mię wśród zamieci,
jak będę go wlókł i krwawił -
i wyć będziesz - ty - i twoje dzieci -
a szatan będzie z borów błogosławił
tej mocnej - jak śmierć - zemście.
CZARNE XIĘSTWO
Pną się we mnie czarne kwiaty -
złote kwiaty,
krwawe kwiaty.
Nim Adonai przeklął Kainowe plemię,
wirowały już te światy
w ogniach Mocy i Tronów -
i z kryształowych dzwonów
płynęły w rajskich melodiach na ziemię.
Ach, moich szaleństw złowieszcze bachmaty
wichrem spadających komet
uniosły mię w zamek Chimery -
gdzie na krzyżach rozpięte
ciała męczonych Andromed
i niemych Sfingów twarze wniebowzięte.
(... fosforycznie przyświecają
w studniach głębokich -
jednookich
olbrzymów do się zapraszają...)
Na rubinowym szczycie, oplątana w liany
zodiaków i w sennych mgławic protosfery -
ta Jeruzalem piekielna.
Jako płonące świeczniki
żarzą się wichrem rozszumione cedry.
Wśród kolumn czarnych olbrzymiej katedry
zaklęta postać leży Bereniki.
(...a hymn jej grają
zimowe bezdroża -
a skrzydła nad nią roztaczają
Samumy...)
Pośród nocy miesięcznej przez bory
orszak magów płynie w adoracji -
nad słoniami złota kiść akacji -
to królowie wyklętej Gomory.
W tańcu zwiewnym czarne bajadery
lśnią skarbami podziemnej Golkondy -
na warkoczach skrzą gwiazdy, drżą szmery,
jak kwiat mango w ściskach anakondy.
Wrzask tympanów, brzmią dzikie litaury,
od pochodni goreją świątynie -
to na Olimp się wdarły Centaury
i w zadumie patrzą na boginię:
(a hymn jej grają
Samumy).
Nad cysterną - wśród gorącej splątanej zieleń
kwiat niewoli brudną krwią się mieni
i zatapia w mrok siny swe łona -
duch za kratą wytęża ramiona.
Kiedy w rajskim dziwnym śnie,
kołysany szeptem tulipanów,
w mgły srebrzyste przyoblokłem Cię
na dalekiej wyspie Oceanów
(w dziwnym rajskim śnie) -
szafirową w ogniach różę
wydałem z mojego łona
i łzy szczęścia w gwiazd wichurze
przetopiłem w blask Oriona -
ach, ujrzałem Cię:
przeze mnie wyśnioną,
przeze mnie na wiek potępioną.
Bóg mściwy wyrwał ten mój serca kwiat
i wśród jaskiń księżyca pustyni
duchy wężów się wzniosły w las pinij -
a ze skał niebosiężnych gdzie był chram
patrzył na mnie fosforyczny zimny gad -
ze skał, gdzie się tuli śmierć do bram.
Ponad głębiami czarnych wód
leżę w bezchwiejnym cichym śnie
i marzę - że ty przyjdziesz mnie
tam strącić - w swój piekielny gród.
Na uczcie króla Baltazara
sfałszował mag żydowski
Daniel jej złote imię Upharisim.
A imię znaczy:
- nieśmiertelny
- i bogom równy!
- zejdź w zimny wilgny loch kościelny
- i zabij tę, co w trumnie śni -
- Mené - Mené - co w mroku lśni
- jej duszę - serce twe -
- Mené - Mené!...
- a ja Cię wzniosę - bóg piekielny -
- ponad aniołów czyn nie dokonany
- ponad najgłębszą z gwiazd
- o której mędrce marzą i szatany...
O pani konających, nasyć oczy moje.
LUCIFER
Jam ciemny jest wśród wichrów płomień boży,
lecący z jękiem w dal - jak głuchy dzwon północy -
ja w mrokach gór zapalam czerwień zorzy
iskrą mych bólów, gwiazdą mej bezmocy.
Ja komet król - a duch się we mnie wichrzy
jak pył pustyni w zwiewną piramidę -
ja piorun burz - a od grobowca cichszy
mogił swych kryję trupiość i ohydę.
Ja - otchłań tęcz - a płakałbym nad sobą
jak zimny wiatr na zwiędłych stawu trzcinach -
jam blask wulkanów - a w błotnych nizinach
idę, jak pogrzeb, z nudą i żałobą.
Na harfach morze gra - kłębi się rajów pożoga -
i słońce - mój wróg słońce! wschodzi wielbiąc Boga.
Mój duch łańcuchem skuty do ziemi
zwisa się w przepaść piekielnych łon,
a kiedy targnie skrzydły dźwięcznemi
głuche się echo ozwie jak dzwon.
U stropu mego gwiazda się żarzy
[serce me niegdyś kochało ją]
w przeanieleniu złotych witraży
ona się moją syciła krwią.
I znowu płynie gwiaździsta rosa
pocałunkami morderczych zórz -
oh, duszo moja, - oh, me niebiosa
rzućcie swe płomię w toń zimnych mórz.
Nie pragnę słońca - osamotniony -
z krzykiem złowieszczym upiornych snów,
bogowie mogił - jam był pojony
jak wy - ambrozją - i mlekiem lwów.
Organy grają Requiem żalu,
organy grają Centaurów zgon,
jak Damajanti płacze po Nalu,
tak burze, wichry, grady i szron -
wieczne są we mnie, jak łzy w opalu.
MELANCOLIA
Żyje we mnie jakiś głuchy płacz - jakiś szloch i plącz żyją we mnie -
niby w grocie kropel wieczny szmer, monotonnych kropel tajny jęk.
Ach, to pewno przez zbójcow zamkniona ze złotymi włosami królewna,
(kasztelanka lub może pasterka) - z pól słonecznych, zielonych porwana,
zapomniana i w grocie zamknięta i na ostrych się głazach krwawiąca,
złotowłosa mej duszy królewna.
Łzy jej płyną jak zimne opale - łzy jej płyną wśród nocy bez końca
i w kryształy się lodów zwisają - w zamyślenia wiszące kryształy.
Raz przypełznął za szmerem do groty - wąż kusiciel tych głuchych podziemi,
usta chciwie przyłożył do zdroju, lecz się wzdrygnął przed blaskiem nieznanym.
A wtem ujrzał w szafirach królewnę - i swe oczy głębokie, zielone -
swoje oczy widzące w ciemnościach utkwił w bladą płaczącą królewnę -
i mądrymi oczyma pocieszał i prowadził ją w otchłań głęboką -
fosforycznie oczyma przyświecał - i prowadził ją w otchłań głęboko.
Aż pod ręką skrwawioną, co szuka w mroku oparcia,
grać poczęły jak dzwony bólów zamarzłych kryształy:
chór wyklętych pielgrzymów nuci pieśń grobu świętego,
tarcze błyskają, miecze - wśród kolumn czarnych bazaltu -
wstają z grobów olbrzymy - szał rozpędzonych rumaków
niesie ich w ogniach kłębiących przed gniewny w piorunach Majestat.
Nagle śpiewy zamilkły - głucha rozwarła się otchłań -
widać wśród ścian obślizgłych mgłą wirujące jezioro.
I na zwilgłym grobowcu drżąca spoczęła królewna,
w otchłań patrzy bezgwiezdną - w świątyń zagasłych jezioro.
Wtem ją mocne ramiona objęły w krzyku bezdźwięcznym
i uniosły nad otchłań skrzydeł sześcioro
i ujrzała cudowną w blasku miesięcznym - twarz Lucifera.
Oto mej duszy świątynia - z czarnych, jak miłość, marmurów,
gdziem lud spiżowych posągów zaklął nad głębią rozpaczy.
Niech wicher morski gra, niech strąca lwów - Poskramiaczy
w płynny wulkanów żar - w ogniowy pałac Ahurów.
Tu napowietrzny most z bolesnych krwawych stygmatów
między górami na morzu, jakoby nici pajęcze -
i tu Cię będę niósł, jak chmura porwaną tęczę,
na ten najwyższy cypl - w zorzy polarnej dwóch światów.
I Tobie oddam regiony, co w skalnych zboczach mej duszy,
jak ametysty lśnią: sny prerie; sny jak miesiąc w borze,
i tę ścieżynę modlitwy, którą szedł Chrystus raz w mroku.
A dla mnie to bezbrzeżne kraterów gasnących morze,
upiory świateł, wieczność, której już nic nie poruszy -
chyba ten Bóg - co przyszedł mię potępić - w Twoim wzroku.
KAIN
Wyszła mi z boru - w złocie warkoczy
z twarzą indyjskiej Bogarodzicy -
w błękitnych iskrach - w srebrnej przeźroczy -
nadksiężycowej wieszczka świątnicy...
Ach, rozkochały się w niej moje tęskne oczy -
ach, - i zabrzęczał łańcuch mej ciemnicy.
Jak wulkan krwawy w łonie Arymana,
jak Samum, gdy się wichrami rozuzda -
tak we mnie otchłań - gwiazdami przetkana
leciała w państwo słoneczne Ormuzda.
ach, i zabrzęczał łańcuch mej ciemnicy.
Nie wzbraniał mi jej smok, żelazna wieża,
zdradny labirynt ni królewskie ramię -
miłość zwycięży wszystko - wszystko złamie -
ale nie miłość drugą do pasterza.
Więc Śmierć przyzwałem - i śmierć odtąd żyje
i wszechświat cały grobowcem przywarła -
- - - czuję mdły powiew - -
- - w oczeretach gnije - -
z tęsknoty - u nóg mych - umarła.
...
Marenejra