Lara Adrian - Rasa Środka Nocy 07 - Cienie północy.pdf

(1259 KB) Pobierz
Adrian Lara
Rasa środka nocy
Tom 7
Cienie północy
W zamrożonym pogrążonym w ciemności pustkowiu, granica między dobrem i złem,
kochankiem i wrogiem nigdy nie jest czarna albo biała, lecz rozmywają ją Cienie
Północy.
Coś nieludzkiego czai się w lodowatych pustkowiach Alaski, pozostawiając po sobie
okrutne rzezie. W Alexandrze Maguire młodej pilotce latającej nad tą śnieżną pustynią,
zabójstwa przywołują wspomnienia przerażającego wydarzenia, którego
była świadkiem jako dziecko i wywołują w niej niewytłumaczalne poczucie
odmienności, które zawsze w sobie wyczuwała, ale nigdy nie mogła go w pełni
zrozumieć... do czasu gdy mroczny, uwodzicielski nieznajomy zmagający się z
własnymi tajemnicami przekroczył granicę jej świata.
Wysłany z Bostonu z misją, żeby zbadać przyczyny i płożyć kres brutalnym atakom,
wampir-wojownik Kade ma również swoje własne powody, by wrócić do mroźnego,
złowrogiego miejsca swoich narodzin. Dręczony przez wstydliwą tajemnicę, wkrótce
jasno uświadomi sobie prawdziwą twarz zagrożenia, które może zniszczyć kruchą wieź,
jaką stworzył z odważną, zdecydowaną młodą kobietą, która rozbudza jego najgłębsze
namiętności i najbardziej prymitywny głód. Ale wciągając Aleks do swojego świata krwi
i ciemności, Kade musi stanąć twarzą w twarz zarówno z własnymi demonami, jak i
jeszcze potężniejszym złem, które może zniszczyć wszystkich, których kocha.
W cyklu „Rasa środka nosy:
1. Pocałunek o północy
2. Szkarłat nocy
3. Przebudzenie o północy
4. Potęga północy
5. Welon północy
6. Popioły północy
7. Cienie północy
Prolog
Pod ciemnym, zimowym niebem Alaski, pieśń wilka niosła się w noc czysto i
majestatycznie. Wycie ciągnęło się długo, brzmiało piękne i dziko przez gęstwinę
świerkowego lasu i pięło się po poszarpanych, ośnieżonych kamiennych ścianach skał,
które rozciągały się wzdłuż oblodzonych brzegów rzeki Koyukuk. Gdy wilk ponownie
wydał z siebie swoje zawodzące zapadające w pamięć wołanie, spotkało się ono z
pogardliwym rechoczącym śmiechem, a następnie odpowiedział mu pijany głos z nad
płomieni małego ogniska.
- Auuuu! Auuuuu! - Jeden z trzech facetów z grupy, która przyszła by imprezować tej
nocy, w tym odległym zakątku ziemi, przyłożył ręce w rękawicach do ust i wydał z siebie
następny raniący uszy okrzyk, w odpowiedzi na pieśń wilka, która powoli cichła w
oddali. - Słyszeliście to? Właśnie trochę sobie z nim pogadałem. – Chwycił za butelkę
whisky, która zrobiła rundkę wokół ogniska i wróciła do niego. - Mówiłem ci, że jestem
biegły w wilczym, Annabeth?
Po drugiej stronie ogniska, miękki śmiech wydmuchnął obłok pary w mroźne
powietrze, spod głębokiego kaptura parki dziewczyny. - Dla mnie brzmiało to jakbyś
władał biegle świńskim kwikiem.
- Och, to było trudne, kochanie. Serio trudne. - Wziął łyka z butelki i oddał Jacka
Danielsa następnej osobie. - Może jeśli zechcesz zademonstruję ci kiedyś moje
umiejętności oralne. Obiecuję ci, że jestem niezwykle uzdolniony.
- Jesteś prawdziwym dupkiem, Chadzie Bishop. - Miała rację, ale jej ton wskazywał na
to, że wcale tak nie myśli.
Zaśmiała się ponownie, ciepło brzmiącym, zalotnie kobiecym śmiechem, który
wywołał gwałtowną, gorącą reakcję w kroczu Tomsa Teddego. Przesunął się na zimnym
głazie, na którym siedział, starając się żeby jego zainteresowanie nie stało się oczywiste
dla wszystkich. Kiedy Chad ogłosił, że musi się odlać, a Annabeth i siedząca obok niej
dziewczyna zaczęły ze sobą rozmawiać. Ostry łokieć dźgnął Teddgo w prawy bok, pod
żebra.
- Będziesz tak tu siedział i ślinił się przez całą noc? Rusz swój tchórzliwy tyłek i
porozmawiaj z nią, na rany Chrystusa.
Teddy spojrzał na wysokiego, chudego faceta, siedzącego obok niego na skale i
potrząsnął głową.
- Idź, nie bądź taką cipą. Wiesz, że tego chcesz. Przecież ona cię nie ugryzie. No chyba,
że jej nie chcesz.
To Skeeter Arnold przyprowadził Teddego na to spotkanie. Również, to on dostarczył
whisky. Coś czego Teddy w swoim dziewiętnastoletnim życiu próbował tylko raz.
Alkohol został zakazany w domu ojca, faktycznie był on zakazany dla całej
sześcioosobowej rodziny, z którą Teddy mieszkał. Ale dzisiejszej nocy chłopak
przykładał butelkę do ust już co najmniej dziesięć razy. Nie widział w tym niczego złego.
W rzeczywistości, raczej spodobało mu się to, że czuł przyjemne ciepło i rozluźnienie.
Dorósł, był mężczyzną. Mężczyzną, który pragnął bardziej niż czegokolwiek, wstać i
wyznać Annabeth Jablonsky co do niej czuje. Skeeter wręczył Teddemu prawie pustą
butelkę i przyglądał się mu, gdy ten wysączał ostatnie krople.
- Myślę, że mam coś innego, co ci się spodoba, człowieku. - Zdjął rękawice i sięgnął do
kieszeni kurtki. Teddy nie był pewien co tam miał i nie obchodziło go to w tym
momencie. Był jak zahipnotyzowany przez Annabeth, która właśnie zsunęła kaptur, aby
pokazać swojej przyjaciółce nowe kolczyki w delikatnym płatku swojego ucha. Jej włosy
były ufarbowane na blond wyjątkiem pojedynczej jasnoróżowej smugi, choć Teddy
przypomniał sobie, że była naturalną brunetką. Wiedział, bo widział jak tańczyła wiosną
ubiegłego roku w klubie ze striptizem w Fairbanks, gdzie Annabeth Jablonsky była lepiej
znana jako Amber Joy. Policzki Teddego zapłonęły na samo wspomnienie, a trudna do
zignorowania twardość w dżinsach, była teraz w pełnym rozkwicie.
- Masz tutaj - powiedział Skeeter, podając mu coś i odrywając jego myśli od Annabeth,
która razem z przyjaciółką wstała od ogniska i poszła w kierunku zamarzniętego brzegu
rzeki. - Sztachnij się człowieku.
Teddy wziął metalową rureczkę i uniósł małą miseczkę z jakąś tlącą się substancją, w
pobliże swojego nosa. Bryłka czegoś kredowobiałego paliła w misce, emitując tak
obrzydliwy chemiczny smród, że aż wykręcało mu nozdrza. Skrzywił się i posłał
Skeeterowi pełne wątpliwości spojrzenie. - C-c-c-co...co t-t-t-to jest?
Skeeter uśmiechnął, jego wąskie usta rozciągnęły się ukazując krzywe zęby. - To ci
doda trochę odwagi. Śmiało, sztachnij się. Polubisz to.
Teddy podniósł rurkę do ust i zassał słodko-gorzki dym. Trochę zakasłał, więc
odetchnął i znowu pociągnął przez rurkę.
- Dobre, no nie? - Skeeter pozwolił mu popalić jeszcze przez chwilę, a następnie
odebrał mu rurkę. - Spoko, stary, zostaw trochę dla innych. Wiesz, jeśli chcesz, mogę ci
skombinować tego więcej, alkohol też. Za odpowiednią forsę, mogę ci załatwić każdy
rodzaj gówna jaki zechcesz. Musisz mi tylko dać znać, wiesz gdzie przyjechać, prawda?
Teddy kiwnął głową. Nawet w najbardziej odległych zakątkach buszu, ludzie dobrze
znali rodzaj działalności i złą sławę Skeetera Arnolda. Ojciec Teddego go nienawidził.
Zabronił synowi spotykania się z nim i jeśli wiedziałby, że Teddy wymknął się ze
Skeeterem dzisiejszej nocy, zwłaszcza, że spodziewali się dostawy zaopatrzenia do
sklepu jutro rano, skopałoby Teddemu tyłek stąd aż do Barrow.
- Weź to - powiedział Skeeter, podając rurkę Teddemu. - Idź i zanieś to paniom z
najlepszymi życzeniami ode mnie.
Teddy zagapił się na niego z otwartymi ustami. - Chcesz, żebym z-z-z-zaniósł t-t-t-to...
Annabeth?
- Nie, głupku. Daj to jej matce.
Teddy zaśmiał się nerwowo z własnej gapowatości. Uśmiech Skeetera stał się
szerszy, dzięki czemu jego wąska twarz i haczykowaty nos wyglądały na jeszcze
dłuższe niż zwykle.
- I nie mów, że nigdy nie zrobiłem cię przysługi - powiedział Skeeter, kiedy Teddy
ukrył w dłoni ciepłą rurkę i rzucił spojrzenie na brzeg zamarzniętej rzeki, gdzie Annabeth
i jej przyjaciółka nadal były pogrążone w pogaduszkach.
Przecież szukał jakiegoś sposobu żeby zacząć z nią rozmowę, nieprawdaż?. Teraz miał
dobry powód. Najlepszą szansę, jaką kiedykolwiek mógł dostać.
Złośliwy zdławiony chichot Skeetera podążył za Teddym, kiedy zaczął on iść w
kierunku dziewcząt. Czuł nierówny grunt pod swoimi stopami. Jego nogi były jak z
gumy i nie zupełnie poddawały się jego kontroli. Ale czuł dziwną lekkość w środku, jego
serce waliło, krew wrzała w żyłach. Dziewczyny usłyszały, że zbliża się do nich z
chrzęstem lodu i kamieni pod stopami. Odwróciły się do niego przodem. Teddy
wpatrywał się w przedmiot swojego pożądania, próbując wymyślić jakiś interesujący
początek rozmowy. Musiał stać tam gapiąc się nią przez dobrą, długą chwilę ponieważ
obie dziewczyny zaczęły chichotać.
- Co się stało? - zapytała Annabeth z lekkim zdziwieniem na twarzy. - Teddy,
prawda? Widziałam cię kilka razy, ale nie mieliśmy okazji nigdy wcześniej
porozmawiać. Byłeś kiedyś w tawernie Pete'a w Harmony?
Niepewnie potrząsnął głową, ciężko myśląc trawił fakt, że właśnie powiedziała, iż
zauważyła go wcześniej, a nie dopiero dziś wieczorem.
- Powinieneś wpaść kiedyś, Teddy - dodała wesoło. - Kiedy będę pracować w
barze, nie będziesz potrzebował karty wstępu. - Brzmienie jej głosu, brzmienie jego
imienia na jej wargach, prawie go zamroczyło. Uśmiechnęła się do niego, pokazując
niewielką przerwę pomiędzy przednimi zębami, co Teddy uznał za niezwykle
zachwycające.
Przyniosłem ci to. - Wyciągnął rurkę w jej kierunku i zrobił krok do tyłu. Chciał
powiedzieć coś obojętnego. Powiedzieć, coś, cokolwiek co mogło sprawiać, że ona
zaczęłaby postrzegać go inaczej niż jako o wyrywającego się spod opiekuńczych
skrzydeł rodziny dzieciaka, który nie znał zasad rządzących w realnym świecie.
Ale on zdawał sobie sprawę z faktów. Wiedział wystarczająco dużo. Wiedział, że
Annabeth jest dobrą dziewczyną, że w głębi duszy była całkiem uczciwa i życzliwa. Czuł
to w swoim sercu, był skłonny postawić na to własne życie. Była lepsza niż
wskazywałaby na to jej reputacja, i lepsza niż wszystkie te ofiary życiowe, z którymi
zaczepiła się dziś wieczorem. Wliczając w to również Teddego. Była aniołem, czystym i
ślicznym aniołem i właśnie potrzebowała kogoś, kto by jej o tym przypomniał.
- Ok, wielkie dzięki - powiedziała i wzięła głęboki wdech przez rurkę. Podała ją swojej
koleżance i obie powoli zaczęły odwracać się od Teddego.
- Poczekaj - wypalił Teddy. Wstrzymał oddech, kiedy zatrzymała się i spojrzała niego. -
Ja, hmm, chcę żebyś wiedziała, że Ja... myślę, że jesteś naprawdę piękna.
Kiedy Teddy wymówił te słowa, jej przyjaciółka stłumiła śmiech swoją odzianą w
rękawiczkę ręką. Ale nie Annabeth. Ona miała poważną minę. Wpatrywała się w niego
bez słowa, nie mrugnąwszy nawet okiem. Coś miękkiego zaświeciło w jej oczach, jakieś
zmieszanie. Jej przyjaciółka prychała, ale Annabeth wciąż słuchała, wcale go nie
wyśmiewając.
- Myślę jesteś najbardziej niezwykłą dziewczyną jaką kiedykolwiek widziałem.
Jesteś... niesamowita. Naprawdę mam na myśli, że wszystko w tobie jest
niesamowite.
Jasna cholera, powtarzał się, ale nie przejmował się tym. Brzmienie jego własnego
głosu, wolnego od jąkania się, które sprawiło, że nie cierpiał rozmawiać, wstrząsnęło
nim. Przerwał i zaczerpnął tchu przygotowując się, by powiedzieć jej to wszystko, co o
niej myślał od tej chwili, kiedy ujrzał ją jak tańczyła w tym kiepskim barze w podupadłej
dzielnicy miasta. - Myślę jesteś doskonała, Annabeth. Zasługujesz by być szanowaną i... i
ubóstwianą, wiesz? Jesteś wyjątkowa. Jesteś aniołem, i zasługujesz na człowieka, który
będzie opiekować się tobą i będzie chronić cię i... i kochać.
Powietrze obok Teddego poruszyło się, niosąc smród whisky i duszącej wody
kolońskiej Chada Bishopa. - P-p-p-pooocałuuuj mnie, Amber Joy. P-p-p-proooszę!
Pozwól mi d-d-d-doootknąć twoich cudownych cycuszków!
Teddy poczuł jak cała krew uderza mu do głowy, kiedy Chad podszedł do Annabeth i
otoczył ją ramieniem. Jego upokorzenie pogorszył sto razy fakt, że był świadkiem
niedbałego głębokiego pocałunku, który Chad wycisnął na ustach Annabeth pocałunku,
którego ona nie odrzuciła, nawet jeśli nie powitała go z radością.
Kiedy Chad wreszcie oderwał od niej usta, Annabeth spojrzała na Teddego i próbowała
bez przekonania odepchnąć Chada od siebie opierając swoją dłoń na jego klatce
piersiowej. - Jesteś niedorozwiniętym czubkiem, wiesz o tym?
- I jesteś tak cholernie gorąca, że s-s-s-sprawiasz, że mój k-k-k-kutas...
- Zamknij się. - Słowa te wypłynęły z ust Teddego zanim zdołał je potrzymać. - Po
prostu się zamknij i skończ to pieprzenie. Nie... nie mów d-d-d-do niej w ten sposób.
Oczy Chada zwęziły się. - Mam nadzieję, że nie mówisz do mnie, dupku. P-p-p-
powiedz mi, że nie stoisz tam, żebym mógł s-s-s-skopać twoją żałosną dupę, T-T-Teddy
T-T-T-Toms.
Kiedy rzucił się do przodu, Annabeth zastąpiła mu drogę. - Zostaw to biedne dziecko w
spokoju. On nie ma wpływu na to jak mówi.
Teddy chciałby móc zniknąć. Cała pewność siebie, którą poczuł chwilę wcześniej
zniknęła pod wpływem szyderstw Chada Bishopa i raniącego współczucia Annabeth. Po
chwili usłyszał, jak Skeeter i przyjaciółka Annabeth zwarli szeregi z Chadem. Teraz
śmiali się z niego wszyscy. Wszyscy wyśmiewali się z jego jąkania, ich brzmiące razem
głosy, dzwoniły mu w uszach. Teddy odwrócił się i uciekł. Wskoczył na swój śnieżny
skuter i uruchomił starter. Po sekundzie stary silnik obudził się do życia, Teddy otworzył
przepustnicę. Wystrzelił, oddalając się od towarzystwa w stanie furii i wzburzenia.
Nigdy nie powinien był przychodzić tu ze Skeeterem dziś wieczorem. Nigdy nie
powinien był pić tej whisky, ani też palić tego gówna w fajce Skeetera. Powinien był
zostać do domu i słuchać swojego ojca.
Żal nasilał się z każdą milą, która przybliżała go do domu. W odległości około pół
kilometra od skupiska wyciosanych ręcznie chatek, w których większa część jego
rodziny żyła od pokoleń, gniew i upokorzenie ustąpiły miejsca węzłowi zimnego lęku.
Jego ojciec wciąż jeszcze nie spał.
W pokoju dziennym paliła się lampa, blask z odsłoniętego okna przecinał ciemności
jak reflektor punktowy. Jeśli ojciec nie spał, to musiał wiedzieć, że Teddego nie było w
domu. I kiedy tylko Teddy przekroczyłby drzwi, jego ojciec zorientowałby się, że był na
imprezie. Co znaczyło, że Teddy wylądowałby w głębokim gównie.
- Boże co za b-b-b-bagno - wymamrotał Teddy gasząc światła skutera, a po zjechaniu z
głównego szlaku i wyłączył również silnik. Uniósł się na nogach i stał tak przez chwilę,
wpatrując się w swój dom, podczas gdy jego pijane nogi przyzwyczajały się do
trzymania go w pionie.
Nic, co miał zamiar powiedzieć nie było w stanie wydobyć go z tarapatów. Ciągle
jeszcze próbował znaleźć wiarygodne usprawiedliwienie dla tego, gdzie był i co robił
przez kilka minionych godzin. Był przecież dorosłym człowiekiem. Faktycznie, miał
obowiązek pomagania swojemu ojcu kiedy tylko mógł, ale to nie oznaczało, że nie miał
własnego, prywatnego życia. Jeśli ojciec będzie mu robił jakieś gówniane wymówki,
Teddy będzie musiał ustawić go do pionu. Ale kiedy znalazł się bliżej domu, odwaga
Zgłoś jeśli naruszono regulamin