Bauer Pamela - Pan Podrywalski.pdf

(246 KB) Pobierz
Pan Podrywalski
Pamela Bauer
Pan Podrywalski
Skostniały z zimna rycerz poszukuje gorącej kobiety,
bojąc się spędzić Dzień Zakochanych w śnieżnej zaspie
gdzieś w Minnesocie.
Tęskni więc za tą, która rozgrzeje mu serce.
Ty, która wyglądasz ukochanego rozumiejącego
rzeczywistą wagę romansu, napisz w skreślonym od serca
liściku, jak wyobrażasz sobie najbardziej upojny wieczór w
roku z rycerzem, zwanym inaczej Panem Podrywalskim.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Równo wycięte czerwone serca. Były wszędzie. Ściany, sufit, okna, kaloryfery i
meble, na wszystkim tym czyjaś dłoń zawiesiła odwieczne symbole miłości. Duże, małe,
błyszczące, matowe...
Tristan Talbot leżał na dentystycznym fotelu i czuł się dokładnie tak, jak wszyscy inni
w jego sytuacji. Widział nad sobą białą sylwetkę doktora Bakera, który trzymał w ręku
wiertarkę.
— Doris wykonała kawał świetnej roboty, nie sądzisz?
— zauważył dentysta swoim landrynkowatym głosem i uśmiechnął się z taką aprobatą
jakby to on sam był świętym Walentym.
Tristan kiwnął głową.
— Robota wzorowa — mruknął, lecz wypchane ligniną usta wydały z siebie dźwięki
układające się w całkiem odmienne słowa: „zaraza morowa”
I w zasadzie to oddawało najtrafniej jego samopoczucie. Nienawidził tych wizyt,
borowania, a nawet samego zapachu gabinetu dentystycznego.
Doris, asystentka Bakera, rozkładała właśnie na tacy narzędzia. Gdy ustał ich
niesamowity brzęk, wybrała coś do złudzenia przypominającego haczyk na duże ryby i
wręczyła to lekarzowi. Tristan poczuł, że się poci.
— Walentynki to taki uroczy dzień — powiedziała, patrząc gdzieś w przestrzeń, co
świadczyło, że mówi nie tyle do pacjenta, co do samej siebie.
Tristan miał ochotę powiedzieć, że urok tego dnia jest z pewnością porównywalny do
przyjemności chodzenia boso po śniegu, lecz zaoszczędził sobie wysiłku bełkotania przez
knebel z ligniny.
— Styczeń to taki długi i mroźny miesiąc, chciałam więc jakoś ożywić ten gabinet,
wiesz, czymś, co byłoby bliskie każdemu — kontynuowała Doris. — Ostatecznie, miłość
jest osią tego świata.
— Jako ktoś, kto ma za sobą trzydzieści pięć lat małżeństwa, na wszelki wypadek
przyznam ci rację — oświadczył doktor Baker, zabierając się do swoich „rzeźnickich”
— Tristanowi inne określenie nie przychodziło do głowy — czynności.
Doris zachichotała.
— Och, doktorze, nie tak łatwo mnie nabrać. Wiem, że w głębi serca jesteś
romantykiem.
Dentysta włożył obleczone gumową rękawiczką palce do jamy ustnej Tristana.
— Nie jestem pewien, czy moja żona zgodziłaby się
z taką oceną. Tristan wszystko wie lub powinien wiedzieć o miłości. Jest przecież
kawalerem, a nie jakimś tam podstarzałym pantoflarzem.
Tristan przywykł już do faktu, że ludzie stawiali znak równości pomiędzy stanem
kawalerskim, a nieprzerwanym ciągiem erotycznych przygód. Zastanowił się, co „rzeźnik”
i jego pomocnica pomyśleliby sobie, gdyby powiedział lin, że chce wyłowić swoją
Walentynkę przy pomocy ogłoszenia matrymonialnego. INajprawdopoaolMlleJ nie
uwierzyliby mu.
Zreszta sam nie mógł w to uwierzyć. Ale egzemplarz „Daily Tribune” z poprzedniego
tygodnia stanowił dowód, którego w żaden sposób nie dawało się obalić. Widniało tam
czarno na białym to, co zaniósł niedawno do biura ogłoszeń.
Od chwili, gdy opłacił należność, wpadł w chroniczny niepokój. Nie powinien był
przystępować do tej gry. Na czternastego lutego nie chciał przypadkowej partnerki. Ale tak
właśnie kończyły się wszystkie spotkania z Nicholasem i Alekiem: jakimś mniej lub
bardziej głupawym pomysłem, z którego później nie sposób było się wywikłać.
A jednak nie mógł zrzucać na nich całej winy. Miał w sobie żyłkę hazardzisty i oni
dobrze wiedzieli, że przyjmie wyzwanie.
Bo właśnie do tego sprowadzał się ów zbliżający się dzień świętego Walentego — do
wyzwania i hazardu. Tristan wstąpił na ścieżkę, którą nie tyle chciał kroczyć, co był
zmuszony kroczyć. Bądź co bądź, nazywano go niegdyś panem Podrywalskim. Nosił
przezwisko, na które uczciwie zapracował sobie w college”u.
Jego kumpie, oczywiście, nie mieli zielonego pojęcia, że wcale nie zamierzał bić
żadnych rekordów co do liczby randek w tygodniu czy miesiącu, lecz tylko próbował
nadrobić stracony czas.
Zazdroszczono mu w coilege”u, zazdroszczono mu i teraz. Kawaler. Człowiek wolny.
Wolny od przymusu rodzinnego rytuału. Wolny w doborze osób, z którymi chce się
spotkać. Wolny w porywach serca.
Kiedy był młodszy, wszystko szło mu jak po maśle
— studia architektoniczne, sprawy osobiste, praca. Ostatnio jednak zaczął się
zastanawiać, czy czasami nie popełnił błędu, nie zakładając rodziny jeszcze przed
trzydziestką. Znużony był już kobietami, które potrafiły przez cały wieczór przekonywać
go, że właściwie mogą obyć
się bez mężczyzny.
Dlatego nie miał większych złudzeń, że walentynkowa parnterka z ogłoszenia, o ile w
ogóle się pojawi, będzie odbiegać od tego zasmucającego standardu. Czyż jednak było
jakieś inne wyjście? Nie mógł przecież skompromitować się w oczach przyjaciół.
— Hej, Tristan, nie zamykaj ust! Muszę mieć dostęp do tej twojej szóstki.
Tristana bólały już szczęki, posłusznie jednak zastosował się do polecenia. Wiertło
tonęło w miazdze zębowej, a świsty i zgrzyty przenikały mózg na wylot. Mimo
to Tristan zamknął oczy i próbował skupić myśli na projekcie kompleksu budynków
mieszkalnych, nad którym właśnie pracował. Nagle Doris powiedziała coś, co przy-
kuło jego uwagę.
— Jeżeli chcesz, doktorku, żeby najbliższe Walentynki okazały się dla ciebie i twojej
Florence niezapomnianym dniem, zwróć się o radę do Allison Parker, specjalistki
od tych Spraw.
Baker zarechotał.
— Sądzisz, że potrafi przemienić starego konia w narowistego, ognistego źrebca?
Doris cmoknęła.
— Jeszcze nie jesteś starym koniem, a poza tym zawsze warto skorzystać z czyjejś
wiedzy. Delikatna sfera uczuć wymaga pielęgnacji, odpowiedniego nastroju, oprawy,
symboliki. Jeżeli ktoś jest w tym dobry, dlaczego mamy żałować kilku dolarów?
Tristan wydał z siebie szereg dźwięków, który w jego intencji miał być pytaniem, na
czym polega wiedza specjalistki od Spraw miłosnych, jednak wyszedł z tego bełkot
nieszczęśliwca, któremu obcięto język.
A przecież stał się cud. Przywykłe do tego rodzaju karykaturalnych zniekształceń ucho
Doris wychwyciło sens.
— Agencja nosi nazwę „Wyjątkowe Chwile” i cieszy się sporą popularnokją wśród
małżeństw i par, które po prostu nie mają czasu, żeby zaplanować sobie udany wieczór czy
wyjazd.
Tristan, który nagminnie korzystał z usług innych ludzi przy sprzątaniu domu, praniu
bielizny i organizowaniu jedzenia, natychmiast uznał za rzecz naturalną zwrócenie się do
takiej agencji z prośbą, by ułożyła mu w najdrobniejszych szczegółach walentynkową
randkę.
Ostatecznie ta Parker musi znać się na rzeczy, skoro żyje z udzielania tego typu porad.
Może więc mu w poważnym stopniu ułatwić wygraną.
Pół godziny później, opuszczając gabinet dentystyczny, Tristan uśmiechnął się do
siebie. Kto wie, czy najbliższa przyszłość nie przyniesie jakichś zasadniczych zmian w
jego życiu?
— Alli, znalazłam go. Idealnego dla ciebie faceta. Allison Parker obróciła się na
krześle i spojrzała na swoją koleżankę. Zajmowały w pracy sąsiednie biurka i łączyła je
przyjaźń.
— Jazz, nie szukam nikogo takiego.
Jazz, pulchna, kipiąca energią blondyneczka, poderwała się z krzesła i szybkim
krokiem podeszła do Allison.
— Wiem. I dlatego wzięłam to na siebie.
Allison westchnęła. Odkąd Jazz Connors zaręczyła się, opętała ją idea znalezienia
męża również i dla niej. Jak na razie jednak jedynym rezultatem tych poszukiwań były
zszarpane nerwy samej zainteresowanej. Nawiasem mówiąc, aktywność Jazz wzrastała w
miarę zbliżania się Dnia Zakochanych.
— Ma trzydzieści trzy lata i żadnych żon, z którymi by się rozwiódł, ani dzieci, które
by porzucił. — Wbiła w przyjaciółkę swój płonący wzrok, oczekując jej reakcji.
Allison spojrzała na fotografię i skrzywiła się.
— Stokrotne dzięki. Jak na mój gust, zbyt atletycznie zbudowany.
— Większość kobiet lubi, gdy mężczyzna ma klatę — odparła Jazz, biorąc się pod
boki.
Allison wzruszyła ramionami.
— Cóż, właśnie uświadomiłaś mi, że nie zaliczam się do tej większości.
Jazz machnęła ręką.
— Gdybym nie mała cię tak dobrze, pomyślałabym, że masz zamiar spędzić
Walentynki, stawiając sobie pasjansa.
— W każdym razie nie mam ochoty na randkę. Allison zebrała część leżących na
biurku papierów i włożyła je do brunatnej koperty, którą z kolei schowała do szuflady.
— Dlaczego?
— Ponieważ do Walentynek nie przykładam większej wagi. Nie traktuję tego dnia
jako jedynej szansy w roku.
— Jak to? Organizujesz innym wszystkie te romantyczne spotkania, a nie chcesz
żadnego dla siebie?
Faktycznie, była w tym jakaś ironia. Allison kojarzyła ze sobą pary i była dobra w tej
robocie, lecz jeszcze nigdy nie wykorzystała swych zawodowych umiejętności dla siebie.
— Chcesz wiedzieć, co myślę o tym wszystkim? — Jazz nie czekała na odpowiedź. —
Myślę, że jesteś jak ta pracownica z fabryki czekolady, której już żaden łakoć nie będzie
smakował. Żaden mężczyzna nie wywrze na tobie wrażenia.
— Mylisz się. — Allison kontynuowała sprzątanie biurka.
— Czyżby? Zrobiłaś się zbyt wybredna i grymaśna, Aul. Czekasz na rycerza na
białym koniu, który cię porwie, zanim zdążysz pomyśleć, czy istotnie zasługuje na to,
żebyś zamieniła z nim dwa zdania.
— Trudno rozmawiać, trzęsąc się na grzbiecie szkapy.
Jazz groźnie zmarszczyła czoło.
— Bądź poważna, Aul!
— Nie mogę. Przynajmniej nie wtedy, gdy mowa mężczyznach, Temat jest zbyt
przygnębiający.
— Wiem, że ostatnio nie odnosisz jakichś oszałamiających sukcesów, ale...
— Oszałamiających? — Allison uniosła wzrok ku górze. — Bądźmy szczere, nie
odnoszę żadnych sukcesów!
— Bo nie szukasz mężczyzny i nie jesteś otwarta na spotkanie. Odkąd zerwałaś ze
Steye”em, zamknęłaś się w sobie zupełnie, — Jest zasadniczy powód, Jazz. Mam grubo
ponad trzydziestkę, czyli, żeby nie owijać rzeczy w bawełnę, minimalne szanse na
spotkanie tego „wymarzonegO”, „idealnego” lub choćby tylko „odpowiedniego” partnera.
— Daj spokój. Chyba nie wierzysz w te wszystkie statystyki i absurdalne wykresy
szans na zamążpójście?
— Jasne, że chciałabym skwitować je wzruszeniem ramion, ale nawet ty musisz
przyznać, że elementu czasu nie da się pominąć, a w powiedzeniu „spóźniła się na ostatni
pociąg” kryje się gorzka prawda.
— Tym bardziej powinnaś odpowiedzieć na ogłoszenie tego faceta — upierała się
Jazz. — Przynajmniej sprawdź, czy jest w twoim typie.
— Nawet jeżeli będzie miał ochotę umówić się ze mną, to jeszcze wcale nie znaczy,
że zechce się ze mną ożenić
— odpowiedziała Allison z cynicznym uśmieszkiem.
— Alli, zaczynasz działać mi na nerwy. Gdzie się podział twój optymizm? Czyżbyś
już nie wierzyła, że ludzie są z góry sobie przeznaczeni i jedyny problem tkwi w
odszukaniu tej drugiej osoby, z którą spędzi się resztę
życia?
— Przyznaję, że trochę zbyt długo patrzyłam na świat przez różowe okulary.
— Po prostu żaden z tych facetów, z którymi miałaś dotąd do czynienia, nie był tym
przeznaczonym tobie.
— Wątpię, żeby tym razem zanosiło się na coś innego.
— I tu nie masz racji. Przemawia przez ciebie gorycz. Tymczasem musisz wyjść z tej
skorupy, w której się schroniłaś, i rozejrzeć się wokół siebie.
— Wolałabym, żeby to on mnie znalazł — powiedziała
Allison z miną upartej dziewczynki.
— Gdzie twoja wyobraźnia? Czy pomyślałaś już, co powiedzą twoi klienci, kiedy
jakimś sposobem dowiedzą się, że ich mistrzyni od spraw erotycznych spędziła
Walcntynki w kapciach, w szlafroku i przed telewizorem?
— Powiedz że zmęczona staraniami, żeby inni spędzili ten dzień możliwie
najprzyjemniej i najowocniej, została w domu, żeby odpocząć.
Jazz aż sapnęła ze złości.
— Jesteś niemożliwa. Za każdym razem, kiedy pcham
Zgłoś jeśli naruszono regulamin