świadectwo wiary4.doc

(42 KB) Pobierz
Świadectwo wiary

Świadectwo wiary

Gdy miałam 3 latka często chorowałam na zapalenie ucha prawego środkowego i brałam antybiotyki. W wieku 6 lat miałam kolejne zapalenie ucha i tym razem lekarka przepisała bardzo silną dawkę antybiotyku w zastrzyku. Nikt nie chciał mi dać tego zastrzyku i sama pani dr mi go dała, po czym dostałam wstrząsu i znalazłam się w szpitalu. Po wyjściu ze szpitala, mama zauważyła ze bardziej nastawiam ucho lewe, niż prawe jak coś mówi do mnie. Zaniepokoiło ją to i udała się ze mną do lekarza, który skierował mnie na laryngologie, w celu przeprowadzenia badań.

Badania wykazały ze mam w jakimś tam stopniu uszkodzony nerw słuchowy w prawym uchu, prawdopodobnie z powodu tego antybiotyku. Lekarz powiedział, ze nie będę już słyszeć na to ucho i ze nic się nie da już zrobić aby przywrócić słuch, chyba ze stanie się cud.

Mam z rodziną modlili się i mnie prosili również abym się modliła, a ja powiedziałam: "Nie módl się o to mamusiu, bo jeśli będę słyszeć to co będę ofiarować Bogu... Ja przyjmuje to ze nie słyszę na ucho i ofiaruje Bogu". W wieku szkolnym nawet nie było widać po mnie żebym miała słabszy słuch od rówieśników. Nie odczuwałam żadnej dysfunkcji z tego powodu.

Ukończyłam szkolę podstawową i pozostałe wszystkie szkoły dla osób zdrowych i słyszących czyli normalna. W wieku 12 lat został mi przyznany aparat na ucho lewe, ale miałam w nim chodzić tylko wtedy, kiedy naprawdę bym słabo słyszała i do szkoły. Tak wiec nie chodziłam w nim dopiero w wieku 23 lat zaczęłam używać aparatu na co dzień.

Jak to w życiu rożnie bywa tak i u mnie było. Był okres kiedy chciałam słyszeć normalnie, kiedy słuch był jakby przeszkoda, ciężkim krzyżem. Teraz po latach widzę, że wtedy ten krzyż nie niosłam z Jezusem i dlatego tak było. Był to okres, kiedy pogubiłam się w życiu i mimo że nadal modliłam się to upadłam na samo dno..., ale trzeba było tego upadku, abym lepiej zrozumiała miłość Bożą.

 

W tym właśnie okresie zaczęłam szukać pomocy, aby lepiej słyszeć. Jeździłam po rożnych bioterapeutach – uzdrowicielach, nie wiedząc wtedy, jakie to będzie miało skutki, nie zdając sobie sprawy z tego, że to jest grzech. Myślałam, że ci wszyscy mają dar od Boga.

Aż pewnego razu stało się coś, co dało mi do myślenia. Otóż po pierwszej wizycie u takiego "uzdrowiciela", zaczęłam bardzo dobrze słyszeć. Z wielka radością zaczęłam dziękować Bogu i jak tylko zaczęłam się modlić, również za tego pana, tak nagle przestałam słyszeć, było jeszcze gorzej...

To mnie zastanowiło, postanowiłam sprawdzić jak będzie kiedy będę się modlić, a jak będzie, gdy nie będę się o to modlić, aby słyszeć po tych seansach.

I jak się modliłam to nie słyszałam, a jak nie modliłam się to słyszałam bardzo dobrze...

I to dało mi do myślenia..., wtedy doszłam do wniosku, że ta siła co niby uzdrawia, nie pochodzi od Boga (wtedy jeszcze nie było wiadomo tak, jak teraz, że to fałszywi uzdrowiciele. Co jeszcze mnie w tym zmyliło, to to, że oni "uzdrawiali" w kościele) i jak doszłam
do takiego wniosku przestałam jeździć na takie spotkania.

Choć nie przeczę, że jak ktoś, tylko jakaś znajoma, czy koleżanka powiedziała, że ten pomaga, czy tam jest ten, co uzdrawia, to że nie pojechałam. Owszem, byłam jeszcze na dwóch chyba takich spotkaniach, ale że bez rezultatu to zaniechałam...

Nauczyłam się żyć z tym, że nie słyszę. Stało się to dla mnie normalne... i od nowa zaczęłam ofiarować to Jezusowi, po mału wychodząc z dna i nie odczuwając ciężaru tego, że nie słyszę na jedno ucho... Przez cały ten okres, od 7 lat byłam pod stała opieką laryngologiczną w Krakowie, gdzie jeździłam dwa razy do roku na kroplówki podtrzymujące słuch w lewym uchu.

Mimo to z wiekiem czasu słuch na lewym uchu osłabiał się i w latach: 2000 - 2004 prawie już nie słyszałam na to ucho. W roku 2004 zostałam skierowana do Warszawy w celu badań i ewentualnej operacji przeszczepu ślimakowego. Zakwalifikowałam się i czekałam w ogromnej kolejce na operacje...

Pewnej nocy podczas snu usłyszałam głos, że stracę całkowicie słuch, wtedy się wystraszyłam i prosiłam Boga aby nie doszło do tego... Bóg wysłuchał mojej prośby i tak zadziałał, że w cudowny niewytłumaczalny sposób, nagle zostałam wezwana na operację...

 

Operacja się udała. Jak tylko zaczęłam słyszeć przez implant, tak po paru miesiącach zanikł słuch na uchu lewym... Znalazłam się znów w szpitalu i pomimo wszystkich możliwych środków, jakie tylko były, nie przywrócono słuchu na tym uchu... I jakby nie ta operacja, to straciłabym nie tylko słuch ale i mowę, a tak implant w jakimś stopniu uratował moja mowę i choć bardzo słabo słyszałam, bo to stopniowo się słyszy co raz lepiej, to jednak Bóg dał łaskę, że coś nie coś słyszałam....

Mimo, że straciłam słuch na drugie ucho, to tak bardzo tego nie przeżywałam. Myślę, że w jakimś stopniu, Bóg mnie już na to przygotował poprzez ten sen - głos... bo, choć ufałam Bogu i modliłam się, to jednak z drugiej strony przygotowywałam się na to, że mogę w każdej chwili przestać słyszeć, tym bardziej, że już nie słyszałam słów, a dźwięki były co raz gorszej jakości i co raz bardziej zniekształcone...

Teraz obecnie słyszę tylko za pomocą implantu, który niestety ale lubi mi sprawiać rożne niespodzianki :):) i czasami nie działa jak to miało działać. (Ostatnio miejsce podczas dwóch ostatnich moich pobytów u siostrzyczek.) Myślę, że Bóg też i na to, mnie przygotowywał...

Pewnej nocy śniło mi się, jak Jezus podaje mi kielich ze swoja krwią i pyta się, czy chcę przyjąć ten kielich cierpień...

Odpowiedziałam, że tak, że pragnę wypić go do ostatniej kropli krwi....

Pierwszy raz jak sprawił mi implant taka niespodziankę miało miejsce jak byłam u sióstr w Częstochowie. Przyjechałam na parę dni, aby z siostrami trochę  pobyć, pomóc im i poadorować Jezusa w całonocnej adoracji. W dzień, kiedy była adoracja implant nagle przestał działać. Przestałam całkowicie słyszeć. Okazało się, że zepsuł się implant i nie zostało nic, jak tylko na drugi dzień jechać do Warszawy. Całą noc adorowałam i ofiarowałam Bogu to cierpienie. Wtedy bardziej przeżywałam to, że mam sama jechać do Warszawy, w całkowitej ciszy i to pociągiem, niż to, że nie słyszę choć bardzo wtedy pragnęłam słyszeć. Po powrocie już słyszałam...

 

Drugi raz jak sprawił mi niespodziankę implant, to na ostatnich rekolekcjach. W przed ostatni dzień rekolekcji raptem pyk... i znów nie słyszę nic. Z początku myślałam, że to baterie, bo na zewnątrz nic nie było uszkodzone, ale po zmienieniu baterii nadal nic nie słyszałam, nie działał. Pojechałyśmy z siostrą Anią do punktu, gdzie mają aparaty słuchowe i .nic nie mogli nam pomóc, mimo to nadal byłam radosna. W tym czasie pożyczono mi książkę "Kunegunda Siwiec - nadprzyrodzone oświecenie." i tak jak tam pisało, ja również tak robiłam.

Ofiarowałam swój krzyż, w łączności z ofiarą Jezusa na krzyżu i Jego najdroższą krwią za rekolekcje, za siostry za wszystkich potrzebujących tej ofiary. Miałam wtedy zostać dłużej, ale niestety znów musiałam jechać do Warszawy z tym implantem, z tym, że tym razem musiałam 5 dni chodzić w całkowitej ciszy, ale to mnie nie przeraziło. Ku mojemu i innych osób zdziwieniu, byłam pełna radości uśmiechu i taka lekka, i taki miałam słodki piękny pokój w sercu, które promieniała podobno ode mnie. Ta radość i miłość, to było zaskoczenie, nie tylko dla środowiska otaczających mnie osób, ale i dla mnie samej. Nigdy czegoś tak pięknego nie przeżyłam, aż brakuje słów...

Pomimo, że nie słyszałam, to byłam cały czas uśmiechnięta i radosna. W ostatni dzień rekolekcji kochana Agnieszka pisała mi wszystko na kartce, co siostra mówi na konferencji ,a potem na Mszy pisała mi co o.Wojciech Mainka (OFM) mówił na kazaniu. W ten sposób uczestniczyłam w pełni, w ostatni dzień rekolekcji. W tym miejscu pragnę z serca podziękować wszystkim za piękne rekolekcje i wszelką pomoc. Bóg zapłać.

Swój krzyż łączyłam z krzyżem Jezusa, a raczej poprzez ten krzyż pomagałam nieść krzyż Jezusowi i to było piękne. Zawierzyłam do końca, powtarzałam nie moja, lecz Twoja wola niech się pełni.

Pragnę wypić ten kielich do ostatniej kropli. Jak dali mi zastępczy implant, bo tamten nie szło naprawić na miejscu i musieli wysłać do Austrii, i jak zaczęłam słyszeć to... szczerze mówiąc byłam w pierwszej chwili zła, że słyszę. Już wszystko się zmieniło, ale rozumiem, że muszę mieć jakiś kontakt, że słuch jest potrzebny. Mimo to, nie chciałam wracać do świata dźwięków, było mi dobrze w ciszy. Lepiej słyszałam Boga i ku zdumieniu otoczenia, też ich rozumiałam mimo, że nie słyszałam.

Nawet mama mówiła, że lepiej się dogadujemy teraz, niż jak słyszę:))) No ale musiałam powrócić do świata dźwięków i nadal ofiaruje Bogu swoje cierpienia tym, razem nie brak słuchu, lecz przeszkody i trudności jakie mnie spotykają, i czasami jak to miało miejsce, nie dawno niezrozumienie i źle ocenienie mnie przez bliska koleżankę na uczelni. Choć czasami ten krzyż jest bolesny, to nie jest ciężki, bo zaufałam Bogu i nie niosę go sama, lecz z Jezusem. Teraz już wiem ze krzyż życia niesiony sam, jest ciężki, gorzki, natomiast niesiony z Jezusem jest lekki, słodki i piękny...

Chwała Panu za wszystko, czym mnie doświadcza i za wszystko, co mnie spotyka. Niech będą dzięki Bogu, że mogę cokolwiek Mu ofiarować i pomagać w zbawieniu mnie i świata. Niech to świadectwo, które napisałam z polecenia najukochańszej Matki generalnej, będzie na większa chwałe Boga i ku pożytkowi wszystkich tych, co będą to czytać.

Z Bogiem


 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin