Kaiser Janice - Tajemniczy narzeczony.pdf

(381 KB) Pobierz
Double take
Kaiser Janice
Tajemniczy Narzeczony
Arianna Hamiłton krążyła nerwowo po pokoju, obracając na palcu pierścionek
zaręczynowy. Był to najpiękniejszy klejnot, jaki kiedykolwiek widziała — trzykaratowy
brylant osadzony w platynie. Kiedy dostała go od Marka w Dniu Zakochanych, była
nieprzytomna ze szczęścia.
Zdjęła pierścionek, zacisnęła go w dłoni i podeszła do okna. Spojrzała na szarzejące w
mroku, ciche, zasypane liśćmi Murray Hill i pomyślała o eleganckim domu, który Mark dla
nich kupił. Gdy przypomniała sobie, jak go urządzali w marzeniach, miała ochotę się
rozpłakać. Trudno uwierzyć, że ich pragnienia nigdy się nie spełnią. Zrozumiała, że choć
bardzo kocha Marka Lindsaya, nie może go poślubić.
Odezwał się telefon. Pewnie jej siostra bliźniaczka dzwoni z Aspen. Arianna chwyciła
słuchawkę.
- Halo? Zara?
— Nie, kochanie, to ja— usłyszała głos Marka. — Chciałem
ci tylko powiedzieć, że się spóźnię. Posiedzenie zarządu trochę się przeciągnęło, a teraz
utknąłem w korku. Ale będę niedługo. Za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut.
— Dobrze, Mark. Jeszcze nie zaczęłam szykować kolacji. Mogę się do tego zabrać w
każdej chwili.
— Nie śpiesz się. Przywiozę butelkę szampana. Pamiętasz, że do ślubu pozostał tylko
miesiąc? Chyba możemy to uczcić.
— Och, Mark — szepnęła ze łzami w oczach.
— Wiem, że jestem sentymentalnym głupcem, ale cię kocham.
Arianna zagryzła usta niemal do krwi.
— Do zobaczenia — wyjąkała. Odwiesiła słuchawkę i otarła łzy. Jak mu to powie, na
Boga?
Przeszła do sypialni, otworzyła szafę i popatrzyła na suknię ślubną. Tygodniami chodziła
po sklepach, szukając wymarzonej kreacji. Gdy już straciła nadzieję, ujrzała ją na
wystawie niewielkiego butiku.
Wpadła do sklepu, chwyciła to dzieło kunsztu krawieckiego i ruszyła do przymierzalni,
zrzucając pośpiesznie okrycie. Gdy delikatny atłas spłynął na jej biodra, nabrała
pewności, że właśnie tego szukała. Na myśl, że nigdy nie włoży tej idealnej wprost sukni,
serce o mało nie pękło jej zżalu.
Dręczyła ją niepewność. Może głupio robi? Teoretycznie Mark Lindsay to idealny
kandydat na męża. Jest przystojny, ma doskonałe maniery, pochodzi ze znamienitej
rodziny i pewnego dnia zostanie właścicielem banku Lindsay Sć Soames. Co
1
ważniejsze, od początku wiedziała, że Mark naprawdę jej pragnie — to czuły, troskliwy
kochanek. Nigdy nie wątpiła w szczerość jego uczuć, ale...
Właśnie to „ale” nie dawało jej spokoju. Nie potrafiła sprecyzować, co ją gnębi. Mark to
chodzący ideał, ale jego miłość raczej ją przytłaczała, niż cieszyła.
Telefon znowu się odezwał.
— Sprawa życia i śmierci, co? — powiedziała jej siostra.
— Przełożyłam spotkanie, żeby do ciebie zadzwonić. Mam nadzieję, że to naprawdę coś
ważnego, Ań.
— Zara — odparła drżącym głosem — odwołuję ślub.
— Co takiego?!
- Odwołuję...
— Słyszałam, co powiedziałaś, Arianno. Pytam dlaczego? Co się stało?
— Właściwie nic. Po prostu opadły mnie wątpliwości.
— Ale jeszcze niedawno uważałaś, że Mark to ósmy cud świata.
— Może na tym polega problem. Wiem, że to zabrzmi krętyńsko, ale czasami mam
wrażenie, że jest zbyt wspaniały. Jedyne, czego pragnie, to mnie uszczęśliwić.
— Boże, to straszne — zażartowała Zara.
— Pewnie myślisz, że oszalałam. Często budzę się w środku nocy i sama się nad tym
zastanawiam. Chyba podświadomie czegoś się boję.
— Rozmawiałaś o tym z Markiem?
— Próbowałam, ale jest tak we mnie zakochany, że opacznie odbiera moje słowa.
Będzie tu dziś wieczorem. Zamierzaliśmy spędzić weekend w domku letniskowym, który
należy do jego rodziny. W tej sytuacji nigdzie nie pojadę. — Arianna umilkła, i dopiero po
dłuższej chwili rzekła drżącym głosem: — Chcę mu zwrócić pierścionek zaręczynowy.
— Jesteś pewna? — spytała Zara. — Całkowicie pewna?
— Jestem. Noszę się z tym zam arem już od jakiegoś czasu. W kółko o tym myślę.
— Czy wydarzyło się coś szczególnego? Pokłóciliście się?
— Nie. Mark nigdy nie podniósł na mnie głosu ani nie stracił panowania nad sobą.
Czasami nawet żałuję, że tak się nie stało.
W słuchawce znowu zapadła cisza. Tym razem trwała dłużej. Ariannie serce waliło jak
młotem.
— Zawsze lubiłaś ostrych facetów — powiedziała w końcu Zara. — Drani o złotym sercu.
Rozumiem, że Mark może być dla ciebie za miękki.
— Czyli nie jestem wariatką?
— Oczywiście, że jesteś, ale dla mnie to nie nowina.
Arianna odetchnęła z ulgą. Chociaż były bliźniaczkami, miały zupełnie inne usposobienia
i zainteresowania. Zara skończyła prawo i zamieszkała w Aspefl. Natomiast Arianna
pracowała jako redaktorka w dużym wydawnictwie i nie wyobrażała sobie życia poza
Nowym Jorkiem.
Obie czuły się szczęśliwe. Martwiło je tylko tO, że nie mogą częściej się widywać.
Brakowało im zwłaszcza tych spotkań, od kiedy dwa lata temu zmarła ich babka ze
strony ojca, Ellen Hamilton. Po katastrofie lotniczej, w której zginęli ich rodzice,
osierocając dziesięcioletnie dziewczynki, zabrała wnuczki do siebie, do Denver.
2
— Zdajesz sobie sprawę, że odwołując ślub w ostatniej chwili, narazisz na kłopoty wiele
osób? — spytała Zara.
- Owszem — odparła Arianna. - Nie masz pojęcia, jak mi przykro. Wiem, że ty, Darcy i
Laura kupiłyście już suknie dla druhen, a Laura nawet bilet do Nowego Jorku.
— Ja też — rzekła Zara. — I tak mogę przyjechać, chyba że nie chcesz.
— Och, pewnie, że chcę. Nie wiem, co mogłoby mi lepiej zrobić. Skoro obie z Laurą
macie bilety, to może spotkamy
się we cztery. Z bólem serca stwierdzam, że suknie trzeba spisać na straty, ale podróży
me musicie odwoływać.
— Masz rację. Poza tym, nie widujemy się tak często, jak to sobie obiecałyśmy po
skończeniu ogólniaka.
— Świetnie. Któregoś wieczoru możemy odwiedzić salon Madame Wu. Chyba ci o nim
nie opowiadałam, ale to szczególne miejsce. Ciasteczka szczęścia, które tam podają,
mają czarodziejską moc! Ich przepowiednie się spełniają!
— Arianno, ty naprawdę zwariowałaś.
— To ciekawe miejsce, Zaro. Na pewno ci się spodoba.
— Zamilkła, a kiedy znowu się odezwała, w jej głosie wyczuwało się wahanie. — Ale nie
musimy tam chodzić, jeśli me będziesz miała ochoty. Przede wszystkim chciałabym
wynagrodzić wam straty, jakie przeze mnie poniosłyście.
— Śpij spokojnie — rzekła Zara. — Jakoś to przeżyjemy. Gorzej będzie z Markiem.
— Wiem. — Głos.Arianny drżał. — Jestem przerażona.
— Dasz sobie radę. Nigdy nie bałaś się trudnych decyzji. I bez względu na to, co zrobisz,
masz moje pełne poparcie. Chyba wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
— Dzięki. To bardzo dużo dla mnie znaczy — odrzekła Arianna. — Jesteś jedyną osobą,
której mogę się zwierzyć. Mamy tylko siebie.
— To prawda — westchnęła Zara. — Dobrze o tym wiem.
— Dzięki za wszystko.
— Kocham cię, siostrzyczko. Głowa do góry. Wszystko dobrze się ułoży. Jak zawsze.
— Do zobaczenia za parę tygodni.
ROZDZIAŁ1
Mark Lindsay wjechał wypożyczonym samochodem na serpentynę, która prowadziła do
Independence Pass, i wkrótce był już na samym wierzchołku. Zjechawszy na pobocze,
spojrzał na łagodnie pochylone, pokryte śniegiem łąki rozciągające się od góry Elbert na
północy aż do szczytu La Piatu na południu. Był dopiero początek października i śnieg
sprawiał na nim niesamowite wrażenie, tym bardziej że dwa dni temu wrócił z Karaibów.
Przez ostatni miesiąc Mark żył w rozterce. Wreszcie trzydziestego września, w dniu, w
którym mial się odbyć jego ślub z Arianną, postanowił polecieć na Martynikę, by się
przekonać, czy narzeczona. rzeczywiście pragnie od niego odejść. Przez myśl mu nie
przeszło, że trzy dni później znajdzie się w Górach Skalistych. Mark uchylił szybę, by
zaczerpnąć świeżego powietrza i objąć wzrokiem pełne majestatu góry. Choć słońce
3
grzało mocno, na wysokości trzech tysięcy sześciuset metrów panował chłód. Odetchnął
głęboko, myśląc ze zdziwieniem o nauczce, jaką dostał od życia.
Decyzja Arianny o zerwaniu zaręczyn całkowicie go zaskoczyła.
— Nie chodzi o to, że cię nie kocham, Mark -. powiedziała, zwracając mu pierścionek. —
Ale...
— Ale co?
— Nie wiem. Chyba nie jestem jeszcze gotowa.
— Nie jesteś gotowa — powtórzył. — Zgadzam się, że siedmiomiesięcme zaręczyny nie
należą do najdłuższych na świecie, lecz...
— Mark — przerwała mu, wstając od stołu — to nie jest kwestia czasu. — Byli w jej
mieszkaniu w Murray HiJl. Niewielki salonik rozjaśniaŁ chybotliwy płomień świecy.
— Ale powiedziałaś, że nie jesteś gotowa.
Podeszła do okna i odwrócona tyłem do Marka, patrzyła na roziskrzony światłami
Manhattan. Mark nigdy nie zapomni tego widoku — jej drobnego, smukłego ciała,
miękkich rudych loków, błyszczących w świetle świecy, wąskiej talii i krągłych bioder...
Arianna stała mu się tak bardzo bliska, pokochał ją całym sercem, a ona go zraniła.
— Nie chodzi o ciebie, Mark - wyjaśniła — ale o mnie. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć.
Po prostu wydaje mi się, że powinnam odczuwać coś innego.
— Chodzi o to, czy mnie kochasz, czy nie.
Arianna odwróciła się od okna i popatrzyła na niego błyszczącymi oczami.
— To nie jest takie proste. Naprawdę nie jest.
— No dobrze — rzekł — odłóżmy na razie ślub.
Potrząsnęła głową.
— Nie, to byłoby nie w porządku z mojej strony, gdybym kazała ci czekać. Za pół roku
mogę czuć to samo co teraz.
— Chcę spróbować — odparł. — Co byś pomyślała o mnie, gdybym od razu pozwolił ci
odejść?
Łzy popłynęły jej z oczu.
— Może zasługujesz na kogoś lepszego, kto potrafi cię docenić. Tak, na pewno
zasługujesz ha kogoś takiego.
Na początku był w szoku. Z pewnością jego durna została zraniona, me rozumiał, co się
stało. Przez parętygodni czekał,
żyjąc nadzieją. Myślał, że Arianna odzysku zdrowy rozsądek, że zerwała zaręczyny ze
strachu przed życiową decyzją. Gdy jednak nie otrzymał od niej żadnej wiadomości,
doszedł do wniosku, że przyczyny jej zachowania powinien szukać w czym innym.
Nie tylko on był zaskoczony i rozczarowany.
— Co się dzieje z tą dziewczyną? — spytała jego matka, gdy podzielił się wieścią z
rodzicami. — Te spotkania z gwiazdarni filmowymi musiały przewrócić jej w głowie.
— Nie w tym rzecz, mamo.
— Może i nie, kochanie. Arianna na pewno jest śliczną dziewczyną, ale nie jedyną na
świecie. W Meredith też byłeś zakochany. I jeśli chcesz znać moje zdanie, to ona
bardziej do ciebie pasowała. Jaka szkoda, że zginęła w tej straszliwej kraksie
samochodowej.
4
Jego matka miała słabość do Meredith Peyton, kobiety, z którą był zaręczony parę lat
temu, ale trzeba przyznać, że odkąd pojawiła się Arianna, Julia Lindsay ani razu nie
wspomniała nieżyjącej narzeczonej syna. Jednak nie ulega wątpliwości, że dla Julii
właśnie ona była uosobieniem idealnej żony — z dobrej rodziny, właściwie wychowanej,
należącej do śmietanki towarzyskiej. Ze stratą Meredith pogodził się wiele lat temu, ale
me chciał znowu zostać sam. Szczerze pokochał Ariannę. Nie był pewien, czy Ań
rzeczywiście uważała, że zasługuje na kogoś lepszego, czy po prostu próbowała
osłodzić rozstanie.
Musiał dowiedzieć się, co naprawdę kryło się za decyzją o zerwaniu. Zadzwonił do niej
do pracy.
— Richard? — spytała, podnosząc słuchawkę.
- Nie, Arianno, to ja, Mark.
— Och, Mark, wybacz mi — odparła zakłopotana. — Miałam dwa telefony jednocześnie,
musiałam więc wcisnąć zły guzik. Richard Gere jest na drugiej linii. Ma tylko potwierdzić
termin spotkania. Możesz chwilkę poczekać? — Wyłączyła się na parę sekund. —
Przepraszam — powiedziała, włączając się z powrotem.
— Mam nadzieję, że w Hollywood wszystko w porządku.
— Starał się, by nie usłyszała sarkazmu w jego głosie.
— Richard zastanawia się nad napisaniem książki i jego agent chce, żeby omówił ze
inną szczegóły. To zwykła procedura.
Arianna przybrała pojednawczy, a nawet przepraszajy ton. To go zdziwiło, nie miała już
przecież wobec niego żadnych zobowiązań.
— Dzwonię do ciebie, ponieważ nasza podróż poślubna na Martynikę została wcześniej
opłacona, a trudno żądać zwrotu pieniędzy na tydzień przed wyjazdem. Myślałem, że
sam pojadę, ale muszę przeprowadzić ważną transakcję. Przyszło mi do głowy, że może
ty miałabyś ochotę wykorzystać swój bilet i rezerwację w Maison des Carabes.
— Proponujesz, żebym wybrała się w tę podróż, chociaż
ślub się nie odbędzie?
— Wszystko zapłacone, Arianno. Dlaczego nie skorzystać
z okazji?
W słuchawce zapadła cisza. Mark czekał.
— Myślisz, że jestem nieczuła i niewrażliwa, prawda?
Był zaskoczony, słysząc nutę cierpienia w jej głosie.
— Sądzisz, że łatwo mi było zerwać zaręczyny?
— Arianno, nie miałem zamiaru...
— Och, to nie twoja wina. Nie dziwię się, że tak źle o mnie myślisz.
— Słuchaj, inaczej te bilety się zmarnują. Pomyślałem, że może zechcesz je
wykorzystać, to wszystko.
Znowu zapadła cisza.
— Chyba nie będę w stanie — odparła po chwili. — To miał być nasz miesiąc miodowy...
to znaczy... o Boże... nie jestem zimna jak głaz.
— Te bilety nie są mi potrzebne. Prześlę ci je razem z rezerwacją hotelową. Zrobisz z
tym, co zechcesz.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin