Palmer Diana - Narzeczona z miasta.pdf

(478 KB) Pobierz
258305610 UNPDF
DIANA PALMER
NARZECZONA Z MIASTA
tłumaczyła Katarzyna Ciążyńska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bar świecił pustkami.
Co za pech, pomyślał Harden, bo najchętniej zniknąłby w tłumie. Na domiar złego był
tu jedynym gościem w wysokich kowbojskich butach i stetsonie. I co tu kryć, rzucał się przez
to w oczy, chociaż poza tym miał na sobie stosowny do sytuacji, elegancki popielaty garnitur.
Zjazd producentów wołowiny zorganizowano w hotelu w zamożnej dzielnicy
Chicago. Harden zarezerwował na okres konferencji luksusowy apartament.
Miał poprowadzić zajęcia na temat ulepszonych metod krzyżowania ras bydła.
Szczerze mówiąc, wcale się do tego nie palił. Zresztą nie on wpadł na ten pomysł. To Evan w
tajemnicy zgłosił jego kandydaturę, a gdy sprawa wyszła na jaw, już nie mógł się wycofać. Z
trzech braci Evan był mu zdecydowanie najbliższy. Mimo pozorów dobrotliwości,
poczciwości i poczucia humoru, miał bardzo gorącą krew. Pod tym względem Evan bił na
głowę nawet jego własny wybuchowy temperament.
Zamyślony sączył drinka. Z trudem nawiązywał bliższy kontakt z ludźmi, z
większością nie znajdował wspólnego języka. Nawet szwagierki, należące w końcu do
rodziny, były wyraźnie skrępowane, gdy znalazły się z nim przy jednym stole. Wiedział o
tym. Niekiedy doczekanie końca dnia zdawało mu się heroizmem na granicy możliwości.
Czuł się niekompletny, jakby czegoś mu brakowało.
Zszedł na dół do tego nieszczęsnego baru po to właśnie, by przestać o tym myśleć.
Tymczasem siedzące wokół nieliczne pary, szczęśliwe i roześmiane, pogłębiły tylko jego
uczucie samotności.
Jego spojrzenie trafiło na starszawą kobietę, która bez żenady flirtowała ze swoim
towarzyszem. Historia stara jak świat: znudzona codziennością żona, przystojny młody
nieznajomy, jedna upojna noc. Jego matka mogłaby zapewne napisać o tym powieść,
ponieważ przyszedł na świat jako rezultat takiej fascynacji.
Był inny od swoich trzech braci.
Dla nikogo nie było tajemnicą, że jest nieślubnym dzieckiem. Z biegiem lat pogodził
się z tym. Upływ czasu nie osłabił jednak jego pogardy dla matki. Na dodatek owo negatywne
uczucie przerodziło się w nienawiść do wszystkich kobiet. Istniał jeszcze jeden powód nie
pozwalający mu wybaczyć tej, która go urodziła, bardziej bolesny i o wiele bardziej
obciążający niż jego pochodzenie z nieprawego łoża. Nie chciał teraz o tym myśleć. Mijały
lata, a owo wspomnienie w dalszym ciągu raniło. Przez tamte wydarzenia dotychczas nie
ożenił się i zapewne nigdy nie stanie przed ołtarzem.
Dwaj z jego braci mieli to już za sobą. Donald, najmłodszy, skapitulował przed
czterema laty. Connal uległ w minionym roku. Evan zachował wolność. On i Harden nadal
byli do wzięcia. Ich matka, Theodora, robiła wszystko, by to zmienić, i nieustannie podsuwała
im rozmaite kandydatki na żony. Evan bawił się tym. Harden tylko się złościł. Nie widział w
swoim życiu miejsca dla kobiety. We wczesnej młodości rozważał nawet możliwość zostania
kaznodzieją. Z czasem pomysł ów wraz z wieloma innymi chłopięcymi rojeniami poszedł w
niepamięć.
Harden był teraz dojrzałym mężczyzną, który dźwiga na barkach część
odpowiedzialności za ranczo rodziny Tremayne. Szczerze mówiąc, nigdy nie czuł
prawdziwego powołania do kapłaństwa. Swoją drogą, nie czuł chyba powołania do niczego.
Raptem w drzwiach baru zadźwięczał śmiech, który z miejsca przykuł jego uwagę.
Mimo że nie lubił kobiet, od tej dziewczyny nie mógł oderwać wzroku. W życiu nie widział
równie pięknej istoty. Czarne falujące włosy sięgały połowy jej pleców. Zwracała uwagę
zgrabną figurą, podkreśloną przez krój srebrzystej koktajlowej sukni. Miała też niesamowite
nogi.
Omiatając spojrzeniem jej twarz z delikatnym makijażem, zapragnął poznać kolor jej
oczu.
Kobieta odwróciła się od swojego towarzysza, jakby wyczuła na sobie czyjś badawczy
wzrok. Harden mógł teraz zaspokoić swoją ciekawość. Miała oczy w kolorze sukni: jak
prawdziwe srebro! Pomyślał jednak, że chociaż kobieta się śmieje, ma najsmutniejsze oczy na
świecie.
Nieznajoma patrzyła na niego równie zafascynowana nim, jak on nią. Omiatała
wzrokiem jego pociągłą twarz, niebieskie oczy oraz kruczoczarne brwi i włosy. Po chwili,
jakby sobie uprzytomniła, że nie wypada tak się przyglądać obcej osobie, odwróciła głowę.
Wraz ze swym towarzyszem zajęła stolik w pobliżu Hardena. Musiała wcześniej sporo
wypić, ponieważ zachowywała się dość głośno.
- Zabawne, co? - mówiła. - Sam, pojęcia nie miałam, że alkohol jest taki fajny! Tim
był abstynentem.
- Musisz przestać już o nim myśleć - rzekł stanowczo mężczyzna. - O, proszę, gryź
fistaszki.
- Nie jestem małpą, żeby napychać sobie brzuch orzeszkami! - prychnęła.
- Mindy, przestań! Przynajmniej udawaj, że się starasz.
- A co ja robię? Udaję od rana do wieczora. Nie zauważyłeś tego jeszcze?
- Posłuchaj, muszę...
Przerwał mu dźwięk pagera. Mężczyzna mruknął coś pod nosem, po czym go
wyłączył.
- Niech to szlag! Muszę zadzwonić. Zostań tu, Mindy. Zaraz wracam.
Mindy. To zdrobnienie pasowało do niej, chociaż Harden nie potrafił uzasadnić
dlaczego. Obracał w dłoni szklankę, wpatrując się w plecy kobiety, zastanawiając się, jak
naprawdę brzmi jej imię.
Ona tymczasem obserwowała przez ramię, jak jej towarzysz wystukuje numer w
automacie telefonicznym. Jej rozbawioną twarz wykrzywił grymas. Nagle spoważniała i
sposępniała.
Mężczyzna odbył krótką rozmowę, po czym wrócił do stolika. Spojrzał na zegarek ze
zmarszczonym czołem.
- Cholera. Wzywają mnie. Muszę natychmiast jechać do szpitala. Po drodze podrzucę
cię do domu.
- Nie trzeba - odparła. - Zadzwonię do Joan i poproszę, żeby po mnie przyjechała. Jedź
już.
- Na pewno chcesz jechać do siebie? Pamiętaj, że u mnie zawsze jesteś mile widziana.
- Wiem. Bardzo jestem ci wdzięczna, wierz mi, ale już najwyższa pora wrócić do
domu.
- To co, na pewno zadzwonisz po Joan? - dodał z wahaniem. - Musiałbym zboczyć z
drogi, żeby cię odwieźć. Zabrałoby mi to z dziesięć minut, a wzywają mnie do bardzo
poważnego wypadku.
- Jedź - powtórzyła. - Dam sobie radę.
Tkwił nieruchomo obok stolika, jakby nie dowierzał jej zapewnieniom.
- Zadzwonię później - powiedział w końcu. Harden zauważył, że mężczyzna
pocałował kobietę w policzek, a nie w usta.
Patrzyła za nim z wyrazem ulgi na twarzy. Dziwne, pomyślał Harden, bo sprawiali
wrażenie, że są razem.
Nieoczekiwanie kobieta odwróciła twarz i spojrzała Hardenowi prosto w oczy.
Zaśmiała się, wzięła do ręki szklankę z koktajlem, po czym wstała z krzesła. Lekkim krokiem
podeszła do stolika Hardena i nie czekając na zaproszenie, usiadła naprzeciw niego.
Przyglądała mu się z pewną rezerwą, lecz i z zaciekawieniem.
- Pan mnie obserwował - stwierdziła po prostu.
- Bo pani jest piękna - odparł z kamienną twarzą. - Chodzące arcydzieło. Myślę, że
wszyscy się za panią oglądają.
Zdziwiona uniosła brwi.
- Jest pan zaskakująco bezpośredni.
- Chyba chciała pani powiedzieć, że jestem bezczelny. - Teatralnym gestem podniósł
szklankę do ust i wypił łyk. - Nie mam zwyczaju owijać w bawełnę.
- Ani ja. Ma pan na mnie ochotę?
Przekrzywił głowę. Wcale nie zdziwiło go to pytanie. Może tylko trochę
rozczarowało.
- Słucham?
Nieznajoma na pozór nie traciła rezonu.
- Pytam, czy chce pan iść ze mną do łóżka?
Harden wzruszył ramionami.
- Nieszczególnie - odparował wprost, jak poprzednio. - Ale dziękuję za propozycję.
- Niczego panu nie proponowałam - sprostowała. - Miałam zamiar wyjaśnić, że nie
jestem taką kobietą, za jaką pan mnie bierze.
Uniosła lewą dłoń, by pokazać mu obrączkę i zaręczynowy pierścionek. Harden
poczuł, że robi mu się gorąco.
No tak, mężatka. Czego się spodziewał? To oczywiste, że taka ślicznotka już komuś
zawróciła w głowie. A teraz spotyka się z facetem, który nie jest jej mężem.
Spojrzał na nią z jawną pogardą.
- Rozumiem - odparł po chwili.
Mindy bezbłędnie rozpoznała to spojrzenie. Trzeba przyznać, że ją zabolało.
- Pan jest... żonaty?
- Taka odważna jeszcze się nie znalazła.
- Przymrużył oczy i uśmiechnął się dosyć chłodno. - Podobno trudno ze mną
wytrzymać.
- Podrywacz?
Nachylił się, jakby zamierzał powierzyć jej wielką tajemnicę, mierząc ją
beznamiętnym wzrokiem.
- Wróg kobiet. - Oznajmił to tak lodowatym tonem, że aż się odsunęła. Zrobiło się jej
zimno. - Mąż nie ma nic przeciwko temu, że spotyka się pani z innym mężczyzną? - spytał z
nieskrywaną kpiną.
- Mój mąż... umarł. - Ze ściągniętymi brwiami raz i drugi upiła drinka. - Trzy tygodnie
temu.
Zamyśliła się, na jej twarzy pojawił się grymas.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin