Fever - Zoe.docx

(117 KB) Pobierz

Fever - I. like Frustrated

The Knack - Frustrated

 

 

- Cięcie! – Anne warknęła mierząc mnie groźnym, zmęczonym spojrzeniem wzbudzając przerażenie wśród wszystkich członków ekipy.

 

Sally Turner, dźwigająca na barkach główną rolę kobiecą, westchnęła z ulgą wnioskując, że niezadowolenie reżyserki nie ma nic wspólnego z jej grą aktorską i w pełni skupione jest na mnie.

 

Nie miałem pojęcia co tym razem zrobiłem źle!

 

Upał mnie dobijał, wyczerpanie dodawało ciężkości ruchom i czułem się jak idiota w przydużych ubraniach członka głupkowatego gangu.

 

Marcus! Kiedy przestaniesz wreszcie udawać niegrzecznego chłopca i przeobrazisz się w niego? Mam dość ciągłego powtarzania! Dość amatorszczyzny! Wejdź w rolę albo kończymy na dzisiaj, zanim szlag mnie trafi!

 

- O co ci chodzi? – Uniosłem do góry ręce w geście rezygnacji, skarcony przez stylistę za przepocenie nadmiaru szmat, w które mnie bezlitośnie wpakował. Nie moja wina, że pocę się jak każdy normalny człowiek. Poza tym, gigantyczne, mokre plamy pod pachami powinny stanowić dostateczny dowód mojego poświęcenia. – Robię co mogę. Wylewam tu siódme poty!

 

- Grasz do cholery, grasz! A masz przeobrazić się w Jonathana! Stać się nim! – Anne wydała kilkanaście bezgłośnych rozkazów samymi gestami, czym wprawiła połowę ekipy w trans nerwowego uwijania się.

 

Czułem się okropnie skołatany, zawstydzony i bezużyteczny. Nie dawałem rady z układem choreograficznym, wrednie prażącym słońcem nad głową i nadmiarem stresu. Jakże kurewsko byłem sfrustrowany!

 

- Co mam zrobić? – zapytałem bezsilnie, nędznie pokrzepiony współczującymi spojrzeniami Sally. Dziewczyna była zawodową tancerką, która niczym ryba w wodzie czuła się w roli zakochanej w złym chłopcu choreografce. Poza tym, jej robota była o wiele prostsza od mojej. Przez większość czasu tańczyła w ujęciach solo, albo ograniczała się do wysyłania nieśmiałych spojrzeń w stronę mojego bohatera. Kaszka z mleczkiem.

 

- Prześpij się z tym i jutro staw się na planie lepiej przygotowany. W przeciwnym wypadku wyjdę z siebie i gwarantuję, że nikomu nie przyniesie to korzyści! – Słowa Anne oznaczały oczywiście koniec zdjęć na dzień dzisiejszy, co przyjąłem z mieszaniną ulgi i obawy.

 

Z jednej strony, padałem na pysk i marzyłem o cholernej przerwie. Z drugiej, nie chciałem uchodzić w świecie filmu za beztalencie nieskłonne do poświęceń. Okay, za poprzednie role otrzymałem pozytywne recenzje krytyków udowadniając, że potrafię oczarować publiczność, ale dobra passa mogła skończyć się błyskawicznie.

 

Ludzie w showbiznesie spadali z piedestałów w zastraszającym tempie.

 

- Zdzira. – Sally poklepała mnie po ramieniu i dobrodusznie podała ręcznik, abym mógł wytrzeć nadmiar słonych kropel z twarzy. Pociłem się jak mops w tej cholernej bluzie i długich, zbyt szerokich gaciach.

 

– Możemy poćwiczyć kroki, jeśli chcesz? – zaproponowała z czarującym uśmiechem, który błyskawicznie zrobił z niej młodą gwiazdkę, umożliwiając przemarsz z sali tanecznej przed obiecującą kamerę. Niestety nie byłem w nastroju do przyjaznego flirtu.

 

- Jestem po prostu zmęczony. Myślę, że potrzeba mi odetchnąć od choreografii, chociażby na chwilę. – Próbowałem spławić ją delikatnie i z wyczuciem. Jakby nie było, naprawdę opadałem z sił i marzyłem tylko o gorącej kąpieli oraz kilkunastogodzinnym śnie.

 

- Jeśli zmienisz zdanie, wiesz pod jakim numerem mnie złapać.

 

- Jasne – odparłem z lekkim uśmiechem, po czym wymówiłem się koniecznością zrzucenia nadmiaru ubrań z grzbietu i powrotu do swoich własnych ciuchów.

 

                                                                     ***

 

Z błogością wziąłem prysznic w garderobie i owinięty w ręcznik rozprostowałem obolałe mięśnie, obserwując przez okno jak członkowie ekipy uwijają się z chowaniem kosztownego sprzętu na noc. Plan filmowy stanowił jedno wielkie zamieszanie. Chaos, w którym połapać potrafił się chyba tylko sam reżyser.

 

Postanowiłem ubrać się i zwinąć jak najszybciej z tego oszalałego miejsca, ale kątem oka dostrzegłem cień na dachu jednego z hangarów, który szybko przemieścił się po całej jego długości i długim skokiem dostał na drugi hangar. Śmignął po drabinie, wskoczył na nieco niższy budynek, w którym przechowywano rozmaite rekwizyty i zamierzał pokonać ogrodzenie, jednak donośny głos ochroniarza zniweczył owe plany.

 

Cień stracił równowagę i spadł na ziemię z, jak mniemam, bolesnym skutkiem.

 

Zaintrygowany wsunąłem dżinsy na tyłek i pospieszyłem w stronę zdarzenia, próbując wyratować cień z opresji. Byłem skołowany i rozdrażniony niepowodzeniami na planie, a w tym nastroju robię się zawsze paradoksalnie współczujący względem otoczenia.

 

- Wstawaj! – Ochroniarz zwrócił się groźnie w stronę leżącego na ziemi człowieka, trzymając na smyczy perfekcyjnie wytresowanego owczarka niemieckiego.

 

- Co tu się dzieje? – zapytałem twardym tonem, obserwując wstający z ziemi cień, który okazał się być chłopakiem najwyżej dwudziestoletnim. Był niski, niebieskooki i miał na głowie prawdziwy miszmasz lekko rudawych włosów. Mimika jego szczupłej twarzy wyrażała ból i irytację, całkiem zrozumiałe zważywszy na okoliczności.

 

– Złodziejaszek kręci się na planie. Za chwilę wezwę policję.

 

- Nie jestem złodziejem! – Chłopak warknął otrzepując ciasne dżinsy i eksperymentalnie wyginając bark, by skontrolować czy nie został zwichnięty. – Co miałbym tu niby kraść?!

 

- Jak nie złodziej, to pewnie paparazzi. – Ochroniarz kontynuował uparcie, jakby celem jego życia było doszukiwanie się w innych złych intencji. No dobra, zdaje się że były to adekwatne cechy zawodowego ochroniarza, ale tym razem ofiara nie wyglądała podejrzanie.

 

- Reporter raczej nie rusza się z domu bez aparatu – stwierdziłem nie dopatrując się u chłopaka żadnego sprzętu, ani plecaka w którym ewentualnie mógłby go schować. Zresztą po solidnym upadku na plecy  ze schowanego aparatu niewiele by zostało. – Daj mu spokój.

 

- Kręci się po zamkniętym terenie. Powinien ponieść konsekwencje. – Koleś był naprawdę uparty. Wymieniłem z chłopakiem szybkie spojrzenie, dostrzegając jak jego ciało napina się w zamiarze podjęcia ucieczki. Przytaknąłem lekko, gotów wziąć na siebie konieczność odwiedzenia ochroniarza od zaaranżowania pościgu. – Wzywam gliny!

 

Chłopak zadziwiająco zwinnie wskoczył na ogrodzenie pokonując je w ułamku sekundy, po czym ze sprawnością małpy wgramolił się na pobliskie drzewo, przeskakując z niego na dach jednopiętrowego budynku.

 

- Odpuść. Już po sprawie. – Zacisnąłem palce na ramieniu ochroniarza twardo spoglądając mu w oczy. Byłem tylko aktorem i nie miałem prawa wydawać żadnych rozkazów, ale miałem nadzieję, że nie będzie naciskał, skoro ewentualne kłopoty z chłopakiem w przyszłości można było zwalić na mnie.

 

- Może wrócić.

 

- Wtedy wezwiesz gliny. – Wzruszyłem ramionami dowodząc, iż tak … to aż takie proste, po czym wróciłem do garderoby zabrać resztę swoich rzeczy i ruszyć wreszcie w stronę upragnionego domu.

 

                                                                   ***

 

Z westchnieniem ulgi wrzuciłem do bagażnika sportową torbę, kontent iż żaden żądny wrażeń fan nie zakradł się na teren planu terroryzować mnie swoją osobą. Czasami trafiałem na mini stada desperatów, którzy jakimś cudem dostawali się w strzeżone miejsca mimo profesjonalnej ochrony.

 

Nie znosiłem tego, chociaż z dobrą miną do złej gry uśmiechałem się do cholernych obiektywów i rozdawałem autografy. Nie miałem serca odsyłać z kwitkiem kogoś, kto marnował cenne chwile życia dla świstka podpisanego przeze mnie papieru.

 

Tym razem mogłem na szczęście odjechać bez niechcianego poślizgu. A raczej taki miałem zamiar, dopóki znikąd na parkingu nie pojawił się poszczuty przez nadgorliwego ochroniarza cień. Zanim zdążyłem zareagować wykonał szybki manewr i na rękach, z idealnie wyprostowanymi w górze nogami, przemaszerował po masce mojego Porsche, wspiął się na dach i zgrabnie zeskoczył tyłem.

 

Obserwowałem cały popis z otwartą w niedowierzaniu gębą i narastającą trwogą o stan pojazdu. Sporo wydałem na to czterokołowe cacko.

 

- Bez obaw, nie zadrapałem lakieru. – Chłopak zapewnił z uśmiechem, trzymając się na dystans abym nie posądził go o złe zamiary. – Chciałem ci podziękować.

 

- Nie ma za co – oparłem, z trudem odrywając spojrzenie od samochodu. Nie bardzo wiedziałem jak powinienem zareagować na jego bez wątpienia bezczelny wyczyn. – Zawsze wskakujesz ludziom na samochody w ramach wdzięczności?

 

- Nigdy jeszcze nie zrobiłem tego z takich pobudek. – Wyszczerzył się tajemniczo, po czym oparł o bagażnik mierząc mnie badawczym spojrzeniem. – Widziałem próbę twojego tańca. Jesteś kiepski.

 

- He? – Doprawdy nic mądrzejszego nie byłem w stanie wydusić w odzewie na tak bezpośrednie wytknięcie mi braku umiejętności.

 

Poczułem przytłaczający wstyd, a przecież nawet nie znałem tego człowieka … nie powinno zależeć mi na jego opinii. Moja pewność siebie powoli osiągać musiała poziom krytyczny.

 

– A więc jednak kręciłeś się po planie. – Zmieniłem temat czując irytujące zakłopotanie.

 

- Powiedzmy, że przy okazji. – Zastanowił się chwilę przeczesując palcami spocone włosy. – Tańczysz umysłem, nie ciałem. Na tym polega problem.

 

- Tańczę pod okiem zawodowego choreografa, który wie co robi – odparłem twardo, nie wiedząc dlaczego w ogóle wdaję się w dyskusję z jawnie krytykującym mnie amatorem.

 

- Choreograf nie zmusi cię abyś tańczył całym sobą. Sam musisz osiągnąć ten stan.

 

- To multum cholernych kroków do zapamiętania. Cały czas mam wrażenie, że się pomylę! – Okay, nie powinienem być aż tak szczery, ale przynajmniej mogłem wyrazić swoje wątpliwości bez obaw, że zostanę posądzony o brak profesjonalizmu.

 

Gdybym skarżył się Anne, już dawno wykluczyłaby mnie z obsady i zastąpiła bardziej giętkim gogusiem.

 

- Jak zaczniesz czuć taniec, nie będziesz musiał skupiać się na pamiętaniu kroków.

 

- Może nauczysz mnie jak uzyskać taką kontrole nad ciałem? – zaproponowałem zanim zdążyłem przemyśleć sprawę na poważnie, będąc pod nieskrywanym wrażeniem jego akrobatycznych umiejętności.

 

Miałem masę godzin morderczych treningów z zawodowcami na głowie i cholernie napięty grafik. Poza tym, jako popularny aktor młodego pokolenia nie powinienem zaznajamiać się z podejrzanymi osobami. W tym biznesie do każdej niezawodowej znajomości trzeba było podejść bardzo, ale to bardzo ostrożnie.

 

- Ja? Nie. Nie jestem tancerzem. – Potrząsnął głową z uśmiechem, po chwili przyglądając mi się uważnie. – Mogę cię jednak wprowadzić do klubu street-dancerów. Spróbować przekonać ich, że warto cię podszkolić.

 

- Street-dancerów? – Dopytałem badawczo domyślając się, iż pod elegancką nazwą kryje się jakiś uliczny gang. Nie powinienem był zadawać się pochopnie z obcym chłopakiem, co dopiero z całą grupą osób podejrzanego pochodzenia.

 

- Bez obaw. Załatwimy to anonimowo.

 

- Anonimowo? – Podrapałem się po głowie z lekkim uśmiechem. – Nie chcę się przechwalać, ale miasto usiane jest bilbordami reklamującymi premierę mojego najnowszego filmu.

 

- Zauważyłem. Nieźle się po nich skacze. – Chłopak odparł beztrosko wzruszając ramionami. – Paczkę niewiele będzie obchodził fakt, że jesteś znany. Możesz liczyć na dyskrecję.

 

- Ile już to razy słyszałem – stwierdziłem kwaśno przypominając sobie setki tego typu wpadek w lokalach, w czasie nieoficjalnych wizyt, a nawet na pogrzebie!

 

- Jak chcesz – odparł pogodnie, po czym obdarzając mnie pożegnalnym uśmiechem ruszył pospiesznie w stronę pobliskiego budynku z zamiarem wspięcia się po schodach pożarowych.

 

- Hej! Zaczekaj! – zawołałem zanim zdążył na dobre zniknąć mi z oczu, czując wewnętrzną potrzebę podjęcia ryzyka. Moja przyszła kariera mogła zależeć od tego cholernego filmu i musiałem udowodnić, że potrafię sprostać roli tancerza na profesjonalnym poziomie.

 

- Jamie – przedstawił się spoglądając na mnie wyczekująco.

 

- Jamie, przyjmuję twoja ofertę. – stwierdziłem pospiesznie mając nadzieję, że postępuję właściwie.

 

- Dziś o dwudziestej drugiej na San Vicente Boulevard.

 

- Przyjadę – zapewniłem przeklinając fakt, iż następnego dnia musiałem wstać o czwartej, by stawić się na porannym treningu z choreografem o zamiłowaniu do iście wojskowego drylu.

 

– Weź. – Podszedłem do niego ze stu dolarowym banknotem tknięty potrzebą przeprowadzenia mini akcji charytatywnej.

 

- Hej, hej. Obrażasz mnie tu. – Uśmiechnął się lekko odpychając moją dłoń, po czym zamaszystym ruchem rąk objął całą swoją sylwetkę. – Czy wyglądam na żebraka? – zapytał zmuszając mnie bym przyjrzał się wytartym dżinsom, przylegającej do zgrabnej sylwetki koszulce i markowym trampkom.

 

Mimo mizernie szczupłej twarzy i niskiego wzrostu wyglądał na czystego i nieźle odżywionego. Błyskawicznie zrobiło mi się głupio.

 

- Wybacz. – Ewidentnie zmyliły mnie jego umiejętności miejskiego jumpera. – To przez … włosy.

 

- Włosy? – Przeczesał palcami rudawy miszmasz, podczas gdy ja odwróciłem wzrok w zawstydzeniu.

 

Nigdy nie lubiłem, gdy zarzucano mi iż czuję się lepszy od innych, mimo że w zawodzie aktora tego typu oskarżeń nie można było uniknąć. Tym razem sam sprowokowałem jednak takie przypuszczenie i nie było mi z tą świadomością najlepiej.

 

– Co jest nie tak z moimi włosami?

 

- Są … nie wiem. – Uśmiechnąłem się głupio, na co zareagował niedbałym machnięciem dłonią o długich i z pewnością silnych palcach.

 

- Do zobaczenia wieczorem. – oznajmił na pożegnanie i nim zdążyłem odpowiedzieć zniknął w ciemnym pasażu pomiędzy dwoma budynkami.

 

Fever - II. like Hit That Perfect Beat

Bronski Beat - Hit That Perfect Beat

 

Miałem złe przeczucia.

 

Prześladowała mnie obawa, iż zbyt pochopnie zgodziłem się na propozycję obcego człowieka, który mógł być przecież każdym. Narkomanem, dilerem, złodziejem, członkiem gangu albo kimś jeszcze gorszym.

 

Za przebywanie w nieodpowiednim towarzystwie mogłem trafić za kratki i oczywiście na pierwsze strony gazet w negatywnym świetle, za co producent „ Perfect Beat” powiesiłby mnie za jaja na firmowym sztandarze Universal Studios.

 

Postanowiłem nie zjawić się na San Vicente Boulevard mając nadzieję, że chłopak w magiczny sposób nie wytropi mnie i nie zacznie, ja wiem? Szantażować? Prześladować?

 

Masa paranoicznych myśli orała mi zwoje mózgowe, podczas gdy mięśnie dygotały na skutek kilkugodzinnego wysiłku i niewyspania.

 

- Aloha! – Richard, menadżer, przywitał mnie niespodziewanie, gdy odświeżony aromatyczną kąpielą zszedłem na parter pobuszować w lodówce. Postanowiłem nieodpowiedzialne wypiąć się na zdrową dietę i napchać brzuch ociekającą serem Lasagnią.

 

– Oto widok mistrza. – Z uznaniem powiódł wzrokiem po mojej idealnie wyrzeźbionej sylwetce, opasanej jasnym ręcznikiem na biodrach.

 

Pracowałem nad ciałem w prawdziwych bólach, gdyż u progu kariery stanowiło moją główną kartę przetargową.

 

Na szczęście lubiłem sport. Moje DNA składało się ze sporej dawki mocnych, włoskich genów, dzięki czemu pozostanie w formie nie było arcytrudnym wyrzeczeniem i znienawidzonym wysiłkiem.

 

- Niemniej przydałoby ci się trochę więcej solarium – kontynuował, gdy uparcie go ignorowałem. Dochodziła siódma i potrzebowałem wreszcie odrobiny spokoju w swoim własnym towarzystwie.

 

- I zgól włosy na klacie. To nie jest już oznaka męskości. -  Na miłość boską, przy Richardzie czułem się jak krytycznie oceniany z każdej strony towar na sklepowej półce. Oczywiście w czysto zawodowym znaczeniu.

 

Menadżer by żonaty, dzieciaty i w stu procentach ukierunkowany na płeć piękną. W oczach zimnokrwistego skurwysyna byłem niczym rasowy ogier, na którego warto postawić fortunę w jokerskim wyścigu.

 

- Nie mów, że zamierzasz wysłać mnie na kolejną imprezę promocyjną – przemówiłem wreszcie spoglądając na niego podejrzliwie.

 

- Nic nadprogramowego póki co nie planuję. Przychodzę z powodu Anne. – Przybrał doskonale wypracowaną pozę wszechogarniającego autorytetu, która zawsze zwiastowała nadejście surowej reprymendy. Jak w pieprzonym przedszkolu! – Podobno siadają ci nerwy.

 

- Wieści rozchodzą się w tym biznesie z prędkością światła – burknąłem ostentacyjnie wyjmując z zamrażalnika mrożone Lasagnie, które matka przywiozła mi podczas ostatniej wizyty. Czystej krwi Włoszka wżeniona w rodzinę rosyjskich imigrantów, zawsze wiedziała jak zaspokoić nawet najwybredniejsze podniebienie.

 

- Nie złożyła donosu, jeśli o to chodzi. Ale wiesz, że jestem jednym z najlepszych agentów gwiazd w branży. Mam swoich szpiegów. Lubię wiedzieć jak spisują się moje maleństwa. – Richard uśmiechnął się perfidnie sprawiając, iż wywróciłem oczami. Maleństwa? Bardzo adekwatnie przy moich stu osiemdziesięciu ośmiu centymetrach wzrostu.

 

– Zamierzasz nakarmić tym psy, prawda? – Zmierzył zaniepokojonym spojrzeniem wkładaną przeze mnie do mikrofalówki bombę kaloryczną.

 

- Nie mam psów, więc obawiam się, że sam skorzystam – stwierdziłem z wyzwaniem dolewając oliwy do ognia i wyjmując z lodówki butelkę lodowatej Coli. – Oto uczta mistrza. – Sparodiowałem Richarda z uciechą, obserwując jak zaciska wargi z niesmakiem.

 

- Ciężko będzie ci tańczyć mniej klockowato z dodatkowymi kilogramami na dupie. – Gdyby nie potrafił zadać człowiekowi od czasu do czasu ciosu poniżej pasa, nie byłby jednym z najlepiej opłacanych agentów. Na przycinek zareagowałem lekkim uderzeniem pięścią w stół.

 

- Robię co w mojej mocy, do cholery!

 

- Niewystarczająco! Nie dajesz z siebie stu dwudziestu procent. Przy takiej konkurencji … – Miał na myśli oczywiście totalny wykwit młodych, przystojnych i utalentowanych aktorów, którzy marzyli by wziął ich pod swoje skrzydła. – … sto procent to za mało, Marcus.

 

- Więcej z siebie nie wycisnę – oznajmiłem uparcie tracąc nagle cały apetyt. Richard spojrzał na mnie z idealnie wyćwiczonym rozczarowaniem i ostentacyjnie spojrzał na zegarek.

 

- Pora się zmywać, nie zwykłem tracić czasu. Muszę przycisnąć do muru inne gwiazdki, które nie osiągnęły jeszcze szczytu swoich możliwości – stwierdził cierpko, wiedząc że słowa trafiają wprost w moją nadwątloną dumę. – Zadzwoń jak uzmysłowisz sobie, że jestem jedyną drogą do światowej kariery.

 

- Nie masz lepszego ode mnie. Ty to wiesz i ja to wiem! – warknąłem brutalnie wyciągając Lasgnie z mikrofalówki, wiedząc że połowa wyląduje z impetem w śmietniku. Matka wybaczy, ale ciężko odczuwać apetyt przy takiej dawce stresu. – Nie próbuj mi grozić. Jesteś chciwym sukinsynem i póki co na mnie zarabiasz największe kokosy!

 

- Nie schlebiaj sobie, chociaż masz sporo racji. – Richard przyznał otwarcie, po czym uśmiechnął się bez cienia wesołości. – Ale nie pójdę z tobą na dno.

 

- Chcę zostać sam – oświadczyłem nie zamierzając ani chwili dłużej dusić się w stłoczonej nad nim toksycznej atmosferze. Nie odprowadziłem go do drzwi i nie pożegnałem z uśmiechem zadowolenia na skutek dochodowej współpracy.

 

Zamiast tego, ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin