Niespodziewany spadek.docx

(295 KB) Pobierz

Niespodziewany spadek

7

 

Niespodziewany spadek

 

Rozdział pierwszy Luty 1816 roku

Panna Talitha Grey lekko zadrżała i zerknęła w dół. Białe prześcieradło okrywało jej ramię i łagodnie spływało na podłogę, a naga skóra pod materiałem przybrała sinawą barwę. Tallie słusznie podejrzewała, że na jej ciele pojawiła się szpetna gęsia skórka.

Westchnąwszy z rezygnacją, zacisnęła palce lewej dłoni na pozłacanym łuku i ponownie utkwiła wzrok w przeżartym przez mole, błękitnym brokacie, który pełnił rolę nieboskłonu starożytnej Grecji. Może gdyby się skupiła, zdołałaby wyobrazić sobie palące słońce Południa i delikatny powiew ciepłego zefiru, a nie koncentrowałaby się na świszczących przeciągach, które przenikały do atelier na strychu przez liczne szpary w drzwiach i oknach.

Tallie wysiliła wyobraźnię i przywołała odległe pogwizdywanie fletni Pana, której dźwiękami pasterze umilali sobie czas spędzany w cieniu oliwnego gaju. Niestety, nic nie mogło zagłuszyć hałaśliwej kłótni woźniców z Panton Square daleko w dole. Próbowała więc wyobrazić sobie zapach sosnowych

 

lasów i palonego drewna, żeby odgrodzić się od wszechobecnej, przykrej woni ścieków oraz smrodu węgla, kiedy za plecami usłyszała poirytowany męski głos.

-   Panno Grey! Poruszyła się pani!

W pierwszym odruchu Tallie zapragnęła odwrócić głowę, ale udało się jej powstrzymać i pozostać w pozie narzuconej wcześniej przez artystę.

-   Zapewniam, że nie, proszę pana - zaprotestowała.

-   Coś się zmieniło - upierał się malarz.

Tallie usłyszała skrzypnięcie drewnianego podestu, na który wdrapał się pan Frederick Harland, by dosięgnąć szczytu ogromnego płótna. Uwieczniał epicką scenę z klasycznej Grecji, a bohaterką była bogini Artemida. Odwrócona plecami do widza, błądziła spojrzeniem po zalesionych wzgórzach, odległych świątyniach i ciemnym jak czerwone wino Morzu Egejskim. Deski konstrukcji ponownie zaskrzypiały i artysta podszedł do modelki.

-   Zmienił się kolor pani skóry! - obwieścił oskarżyciel-skim tonem.

-   Zimno mi - poskarżyła się Tallie, nieruchoma jakby połknęła kij. Już dawno przekonała się, że Frederick Harland nie interesuje się jej nagim ciałem bardziej niż barwą, formą i teksturą miski owoców, antycznej urny czy też zasłon. W objęciach muzy tracił poczucie rzeczywistości i choć czasami okazywał rozdrażnienie, był przy tym uprzejmy, dobrze płacił i w żaden sposób jej nie napastował, nawet gdy niemal nic nie miała na sobie.

-   Zimno pani? - zdumiał się. - Jak to, ogień przygasł?

-   Obawiam się, że nikt dzisiaj nie napalił, proszę pana. - Przed rozpoczęciem sesji Tallie mogła zażądać rozpalenia ognia w kominku, ale inne sprawy zaprzątały jej umysł. Dopiero kiedy malarz upozował ją i zajął miejsce przy sztalugach, dotarło do niej, że w przestronnym studiu panuje lutowy chłód, niemal taki jak na zewnątrz.

- Ach, tak Hm. No dobrze, jeszcze dziesięć minut i kończymy. - Podłoga znowu zaskrzypiała, gdy wracał do płótna. - Tak czy owak, potrzebuję więcej czerwieni do cieniowania skóry i błękitu na niebo. Lazur kosztuje majątek...

Tallie przestała słuchać zrzędzenia malarza, zwłaszcza że rozumiała piąte przez dziesiąte z tego mamrotania. Lekko marszcząc brwi, ponownie pogrążyła się w rozmyślaniach. W takiej pozie przynajmniej nie musiała przejmować się wyrazem twarzy, gdyż malarz portretował tylko fragment prawego profilu i większą uwagę skupiał na długich jasnych lokach, które spływały jej do połowy pleców.

Była boso, jej czoło zdobiła wąska opaska ze złotego sznurka, którego końce splatały się z włosami, tworząc ciemniejsze akcenty na fryzurze. Spod prześcieradła wystawał tylko skrawek jej lewego biodra i pośladka, a także cała noga. Wszystkie te zwykle rozkoszne walory były teraz pokryte nieładna gęsią skórką.

Mimo to Tallie nie mogła narzekać - w końcu dostawała pół gwinei za samo siedzenie. Zresztą było to jedyne wyjście. Musiała jakoś zarobić na życie, a pieniądze od pana Harlan-da umożliwiały jej opłacenie czynszu. Nie przejmowała się, że jej zawód uważano powszechnie za tylko odrobinę mniej godny pogardy niż prostytucja.

Ani trochę nie wątpiła w szczerość intencji pracodawcy, który nigdy, w żaden sposób nie dał jej do zrozumienia, że interesuje go w innym niż zawodowy sensie. Zachowywał się nienagannie, zresztą nie tylko w stosunku do niej, lecz także

 

do innych kobiet. Obiło się jej o uszy, że niektórzy mężczyźni wykazują skłonność do własnej płci, ale w tym wypadku nie chodziło o to. Obsesja na punkcie sztuki owładnęła nim do tego stopnia, że zwyczajnie nie pozostawiała miejsca na żadne inne silne uczucia.

Tallie nie przejmowała się swoim sposobem zarobkowania także dlatego, że prace, na których została uwieczniona, raczej nie miały szansy zdobić ścian żadnej galerii. Nie, nie dlatego, że fiksacja pana Harlanda na tle starożytności nie odpowiadała nowoczesnym gustom - po prostu płótna mistrza były zbyt obszerne, a jego perfekcjonizm wręcz absurdalny. W rezultacie prace zwykle pozostawały niedokończone i tym samym nikt nie mógł poddać ich krytycznemu osądowi.

Obraz Artemidy był czwartym, do którego pozowała Tallie. Kiedy każdy z nich był już na ukończeniu, artysta ciskał pędzle na bok i z okrzykiem desperacji uświadamiał sobie, że dzieło nie odpowiada jego wizji. Obrazy trafiały więc pod ścianę i tylko od czasu do czasu malarz przypuszczał rozpaczliwy atak na któryś z nich, by po dniu bądź dwóch ponownie dać za wygraną.

Na szczęście, pan Harland odziedziczył skromny majątek, a w dodatku zyskał sławę świetnego portrecisty. Nie cenił sobie pracy przy uwiecznianiu klientów, niemniej zapewniała mu ona godziwe pieniądze, a co za tym idzie wygodne życie i możliwość realizowania pasji. Trzy dni w tygodniu poświęcał namiętności do klasycyzmu, a przez resztę czasu malował podobizny osób z wyższych sfer. Z klientami spotykał się w nieco elegantszym atelier na pierwszym piętrze swojego podupadłego domu. Przedstawiciele socjety do tego stopnia cenili pana Harlanda, że potulnie nadkładali drogi i bez


Niespodziewany spadek

15

 

słowa skargi zjawiali się w obskurnym domu przy zdecydowanie niemodnej ulicy, nieopodal Leicester Square, by tam oddać się do dyspozycji mistrza.

Tallie w myślach podsumowywała rachunek przychodów i wydatków, aby oszacować, czy zimę przechodzi w dotychczasowej brązowej sukni spacerowej i pelisie, czy też stanie przed koniecznością zainwestowania w nowe ubranie.

Te rozważania w zupełności wystarczyły, by na jej czole pojawiła się głęboka zmarszczka, do której dołączyły następne, gdy cztery piętra niżej rozległo się głośne pukanie do drzwi i usłyszała męskie głosy. Wyraźnie zniecierpliwiony pan Harland wymamrotał coś ze złością. Hałaśliwie odłożył paletę, zsunął się z podestu i szeroko otworzył drzwi na strych. Gdy wyszedł, Tallie otuliła się szczelnie prześcieradłem i potruchtała na próg, gdzie wyraźnie usłyszała głos Petera, kolorysty pana Harlanda. Peter zajmował parter, który szczelnie wypełniały garnki, słoiki, torebki z pigmentem, butelki z olejem oraz rozmaite inne przedmioty - to wszystko pomagało mu w tworzeniu niebywale żywych kolorów.

-   Ależ panowie, mistrz Harland nie przyjmuje klientów w środy. Zapraszam we wtorki i czwartki. Sir, nie może pan wejść na górę!

-   Do licha, wysłałem pod ten adres zawiadomienie o swoim przybyciu! Chcę omówić szczegóły portretu ciotki i nie zamierzam tracić jeszcze jednego dnia dla wygody Harlanda! - Nieznajomy najwyraźniej za nic miał protesty Petera. - Usiłuje mi pan powiedzieć, że go nie ma?

-   Tak, sir, a raczej nie, sir, mistrz tam jest, ale...

-   A może ma towarzystwo, co? - spytał inny głos, chłodny i ironiczny, a do tego dość znudzony.

10

 

-   Ten człowiek właśnie oznajmił, że w środy Harland nie przyjmuje klientów, Nick. Zejdź mi z drogi, przyjacielu, nie mam zamiaru spędzać całego popołudnia na pojedynkowaniu się z tobą na słowa.

-   Sir, ależ mistrz pracuje z modelką! Nie mogą panowie tam się wdzierać! - Sądząc po podniesionym głosie Petera, intruz odepchnął kolorystę i szedł już po schodach.

-   Że co? Z modelką? A niech mnie kule biją! Idziemy wszyscy, zapowiada się pierwszorzędna zabawa! - Arogancję w głosie zastąpiło podniecenie. Po zmarzniętej skórze Tallie przeszły ciarki. Mężczyźni szli na górę i najwyraźniej było ich kilku.

Tego dnia, jak zawsze, rozebrała się w pokoju piętro niżej, gdyż doświadczenie nauczyło ją, że zakurzony strych to niedobre miejsce na przechowywanie skromnej garderoby. Teraz mogła się okryć jedynie cienkim prześcieradłem. Rozejrzała się w panice po atelier, w którego kątach stały brudne rekwizyty, stojaki na płótna, a także duża szafa.

-   Znikam w szafie - oznajmiła nerwowo. - Cokolwiek pan zrobi, niech pan im nie mówi, że tutaj jestem, bo wówczas przepadnę z kretesem.

Wściekły artysta pokiwał głową.

-   Tak, tak, w szafie - potwierdził z roztargnieniem w głosie. - Niech pani idzie do szafy. Ciekawe, czy któryś z tych dżentelmenów zechce kupić mój historyczny obraz?

Tallie nie miała czasu na przeciąganie rozmowy. W kilku susach dobiegła do szafy i tak gwałtownie otworzyła drzwi, że klucz wypadł z zanika i zagrzechotał na podłodze. Rozglądała się za nim gorączkowo, jednak przepadł bez śladu. W końcu jęknęła z frustracją, wskoczyła do szafy i zamknęła za sobą drzwi. Jedynym źródłem światła było tam maleńkie


okienko, zasnute pajęczynami i zakurzone, ale dostatecznie duże, by dostrzegła, że nie znajdzie tu nic, czym mogłaby się okryć. Poza tym nie miała żadnej możliwości zablokowania drzwi, które otwierały się na zewnątrz.

Tymczasem mężczyźni dotarli już na strych. Przez szpary między krzywymi deskami słyszała co najmniej cztery głosy, wyniosłe i arystokratyczne. Coraz bardziej zdenerwowana Tallie wyciągnęła rękę po prześcieradło, aby się nim okryć, i wtedy dotarło do niej, że materiał znikł. W panice rozejrzała się po szafie, jakby trzy metry bawełny mogły się ukryć w mikroskopijnym pomieszczeniu, a sekundę potem przypomniała sobie, że gdy biegła obok stojaków na obrazy, zahaczyła o coś prowizorycznym odzieniem.

Drżąc z zimna i ze strachu, wyraźnie usłyszała głos zdenerwowanego Harlanda.

-  Jak panowie widzą, przebywam tutaj sam, ale doprawdy, nie jestem w nastroju na przyjmowanie kogokolwiek. Skoro jednak już panowie tutaj są, to chciałbym wiedzieć, w czym rzecz. Co mogę dla pana zrobić, panie Hemsley? Zdaje się, że w liście napomknął pan coś o portrecie swojej ciotki, czy tak?

-  Jest pan sam? - zadrwił pan Hemsley arogancko. - Pański człowiek wyjawił, że bawi pan tutaj z modelką.

-   Peter się myli. Wcześniej pracowałem nad aktem, ale teraz...

-   Aktem! A to dopiero! Dobrze trafiliśmy! - uradował się ktoś o młodzieńczym głosie.

-   Proszę uważać, wasza lordowska mość! Ten podest jest dość chwiejny! Zatem któryś z nich wdrapał się na rusztowanie, żeby obejrzeć obraz.

12

 

-   O cholera... - wycedził Hemsley dziwnie niskim głosem, w którym nawet niewinna Tallie wyczuła pożądanie. - Idę o zakład, że ona nadal tu jest. Harland, z pana to pies na baby, co? Przyjaciele, bierzemy się do roboty, trzeba poszperać po kątach. Pojedziemy na łów!

-   Na litość boską, Hemsley - powstrzymywał go mężczyzna o ironicznym głosie. Najwyraźniej nie podzielał entuzjazmu swojego kompana. - Ile jeszcze czasu zamierzasz spędzić na tym zapyziałym strychu? Ech, skoro nic innego cię nie uspokoi, to bierzmy się do tych poszukiwań. Ja się rozejrzę tutaj, a wy tam. Na pewno natrafimy na kilka pokaźnych pająków, martwego szpaka albo dwa i jeszcze garść

myszy.

Tallie słyszała zbliżające się kroki. Zrozpaczona, chciała chwycić drzwi i przytrzymać je mocno, ale zrozumiała, że nie ma szans i że ktoś ją zaraz wywlecze na zewnątrz, ku jej upokorzeniu i uciesze nieznajomych. Nagle kroki ucichły tuż przed szafą. Odwróciła się plecami do drzwi, odsunęła od nich jak najdalej i w oczekiwaniu na najgorsze skuliła się, krzyżując ręce na piersi. Gdy pochyliła głowę, jej długie włosy opadły, dając ulotne poczucie bezpieczeństwa, ale i ono znikło, kiedy obcy otworzył drzwi. Na deskach u stóp Tallie pojawił się cień.

Nieznajomy znieruchomiał i chyba westchnął. Wyraźnie słyszała jego oddech, spokojny i miarowy. Stał i niewątpliwie wpatrywał się w nią z uwagą, a ona nie potrafiła oderwać wzroku od jego cienia. Niechże to się wreszcie skończy, pomyślała zrozpaczona. Człowieku, jak długo chcesz się nade mną znęcać?

Wiedziała, że niegodziwiec zaraz skrzyknie kompanów, aby razem z nimi szydzić z niej i ją popychać i poklepywać. Będzie dla nich niczym bezbronne zwierzę w potrzasku.


Cień drgnął i przesunął się, po czym coś delikatnie musnęło jej ramiona i osunęło się na plecy.

-   Proszę, to pani prześcieradło - wyszeptał mężczyzna zaskakująco obojętnym tonem. - Zaczepiło się o gwóźdź. Proszę zachować spokój, a wszystko dobrze się skończy, obiecuję.

Uwierzyła mu. Zrozumiała, że stał tuż za nią i mógł szeptać jej do ucha, nie wzbudzając podejrzeń towarzyszy. Odetchnął głęboko, a Tallie odniosła wrażenie, że nieznajomy delektuje się zapachem jej ciała. Czyżby wzbudziła jego zainteresowanie?

-   Wsuwam klucz do zamka od wewnątrz - poinformował ją cicho. - Gdy tylko odejdę, proszę go przekręcić.

Musiało się jej wydawać. Teraz przemawiał jak człowiek praktyczny, powściągliwy i całkowicie niewzruszony widokiem nagiej, drżącej dziewczyny, zdanej na jego łaskę i niełaskę. Drzwi się zamknęły, jaskrawe światło znikło.

-   Co ty tam knujesz, Nick? - spytał ktoś nieoczekiwanie głośno i niebezpiecznie blisko. - Zagoniłeś ją do nory, co?

-   Szafa jest zamknięta. - Mówił nieco głośniej niż należy, więc Tallie skorzystała ze sposobności i cicho zamknęła drzwi na klucz. - A klucz jest wewnątrz - dodał.

Sprytne, pochwaliła go w myślach. Nieoczekiwanie nogi ugięły się pod nią i osunęła się na podłogę. Skoro szafa była zamknięta, nikt nie mógł się w niej kryć.

-   Panowie, może przejdziemy na pierwsze piętro, gdzie w dogodniejszych warunkach będziemy mogli porozmawiać o portrecie lady Agathy - zaproponował pan Harland. Wyraźnie rozczarowani niepowodzeniem goście spokojnie podążyli za gospodarzem.

14

 

Tallie zaczekała, aż jej oddech nieco się uspokoi. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że zmarzła na kość i ledwie może się ruszać. Niczym staruszka, deprymująco powoli dźwignęła się z podłogi, otworzyła drzwi i na palcach wyszła z szafy. Daleko z dołu dobiegały niewyraźne głosy. Pan Harland zgromadził gości w atelier na pierwszym piętrze i zapewne częstował ich przyzwoitą maderą, którą trzymał specjalnie dla klientów.

Tallie przekradła się po schodach do niemal pustej sypialni piętro niżej, którą wykorzystywała jako przebieralnię. Obmyła zakurzone palce w lodowatej wodzie w misce na toaletce i szybko włożyła starą, ciepłą suknię z weby, przesyconą zapachem jej ulubionej wody jaśminowej. Na koniec przyczesała włosy, ponownie wyszła na schody i wychyliła się przez poręcz. W holu na dole zauważyła czterech dżentelmenów w eleganckich, szytych na miarę płaszczach. Pan Harland oraz Peter właśnie żegnali się z gośćmi.

Ostatni z nich nieoczekiwanie przystanął w drzwiach i Tallie wyraźnie usłyszała jego pełen ironii głos. Był to Nick, mężczyzna, który ją znalazł i ochronił przed kompanami.

-   Dobranoc panu - pożegnał się z malarzem. - Mam nadzieję, że nie wprowadziliśmy zbytniego zamętu do pańskiego domu.

Nie wydawał się szczególnie przejęty, niemniej Tallie odniosła silne wrażenie, że wstydził się za swoich kompanów.

-   Dziękuję panu - wyszeptała bardzo cicho. Czuła się tak, jakby wyniósł ją z szalejącego pożaru. Wydawało się jej, że i on nie pozostał obojętny. Chyba się zawahał na widok jej nagiego ciała, a potem z przyjemnością wdychał zapach jej skóry i włosów. Na samo wspomnienie tamtej chwili przeszył ją dreszcz.


Frederick Harland wszedł po schodach i widząc Tallie w ubraniu, nieprzyjemnie się zdumiał.

-   Już pani idzie, panno Grey? - spytał.

Tallie znała go zbyt dobrze, by się dziwić, że najwyraźniej kompletnie zapomniał o niebezpieczeństwie,

w którym się znalazła.

/

-   Ściemnia się, proszę pana - wyjaśniła, a on sapnął z irytacją i podążył dalej na strych. - Czy dżentelmeni zaproponowali panu jakieś interesujące zlecenie? - Potrzebowała pieniędzy, a jej pracodawca często zdawał się wychodzić z założenia, że są dla niej tak samo nieistotne jak dla niego, więc nieodmiennie musiała mu przypominać o swoim wynagrodzeniu.

-Niespecjalnie. Pan Hemsley, bratanek Lady Agathy Mornington, wdowy z wyższych sfer, płaci za jej portret. Bez wątpienia uważa to za rozsądną inwestycję - dodał pan Harland nieoczekiwanie, z zaskakującą przenikliwością dostrzegając sedno sprawy.

-   Jak to? - zdziwiła się Tallie, wkładając na dłonie rękawiczki. Portrety pana Harlanda nie należały do tanich.

-   Pan Hemsley nie śmierdzi groszem, a z wiarygodnych źródeł wiem, że zaciągnął pożyczkę płatną po śmierci lady Agathy. To jasne, że inwestuje w portret, gdyż pragnie zapewnić sobie względy zamożnej krewnej i boi się, że mógłby zostać wykreślony z testamentu. - Malarz nagle zauważył portmonetkę w dłoniach Tallie. - Ile jestem pani winien, panno Grey?

-   Dwie gwinee, proszę pana, za dzisiaj i trzy dni w zeszłym tygodniu, o ile pan pamięta. - Z uśmiechem przyjęła monety i podziękowała. - Jak pan myśli, czy lady Agatha wie o tym, że jej spadkobierca zaciągnął pożyczkę na poczet


 

16

 

spadku? Czy nie zbulwersowałby jej fakt, że ktoś zapożycza się, licząc na pieniądze po niej?

-   Śmiem twierdzić, że z miejsca by go wymazała z ostatniej woli. Ten młodzieniec jest dziki i nieokiełznany. Moim zdaniem będzie zmuszony uciec na wieś przed wierzycielami, o ile fortuna się do niego nie uśmiechnie.

-   To straszne, że ktoś może uważać śmierć krewnego za uśmiech fortuny - westchnęła Tallie i pomyślała, że dobrze mieć jakichkolwiek krewnych, choćby i budzącą respekt ary-stokratkę. - Kim byli pozostali dżentelmeni?

-    Słucham? Zechciałaby pani podać mi tę szmatkę? - poprosił malarz, zajęty czyszczeniem palety. - Ach, inni to lord Harperley i młody lord Parry.

Tallie wstrzymała oddech. Znała matkę lorda Parryego i niewykluczone, że jego lordowska mość mógłby ją rozpoznać, gdyż widział ją raz czy dwa. Przełknęła ślinę i ponownie skupiła się na słowach pana Harlanda.

-   Nie rozpoznałem milczącego dżentelmena - kontynuował. - Zapewne przebywał za granicą, gdyż jest nieco smagły, jakby od słońca. Poza tym charakteryzuje się nietuzinkową urodą. Ciekawe, czy zgodziłby się pozować do portretu Aleksandra... - dodał zamyślony.

Tallie pożegnała się uprzejmie i zeszła po schodach, pozostawiając pana Harlanda sam na sam z marzeniami o namalowaniu nagiego arystokraty z mieczem w dłoni. Na ulicy zorientowała się, że sama myśli o tym, jak wyglądałby przystojny dżentelmen w takich okolicznościach, więc pośpiesznie otrząsnęła się z tych niepokojących rozważań.

Talitho, pora do domu, przykazała sobie. Zjesz coś i zastanowisz się nad tym, co cię dzisiaj spotkało.


Rozdział drugi

Tallie musiała poświęcić sporo czasu na pokonanie długiej drogi do domu przy Upper Wimpole Street, ale nawet gwinee w portmonetce nie skłoniły jej do wzięcia powozu. Energicznym krokiem przemierzała pogrążone w zimowym półmroku ulice, usiłując zapomnieć o wstrząsających wydarzeniach tego popołudnia. Żeby skupić uwagę na innych sprawach, zmusiła się do myślenia o finansach, co tylko po­gorszyło jej samopoczucie.

Talitha Grey i jej matka ledwie wiązały koniec z końcem, odkąd James Grey, głowa rodziny, pięć lat wcześniej nieoczekiwanie przeniósł się na tamten świat. Pozostawił rodzinę bez środków do życia, jeśli nie liczyć kilku niejasnych inwestycji, wartych mniej niż papier, na którym zostały spisane. Co gorsza, przed śmiercią narobił niepokojących długów.

Przy skromnej rencie pani Grey i stu funtach rocznie Tallie jakoś udawało się im utrzymać mieszkanie, lecz nie było mowy o zorganizowaniu choćby skromnego debiutu towarzyskiego dziewczyny. Nic dziwnego, że pani Grey szybko popadła w melancholię i straciła zdrowie.


Niespodziewany spadek

29

 

18

 

Gdy trzy lata później podzieliła los męża, Tallie przekonała się, że renta przepadła wraz ze śmiercią matki. W takiej sytuacji nie pozostało jej nic innego, jak zadbać o swój los. Dobrze urodzone młode kobiety, bez pieniędzy, zamożnych opiekunów i koneksji, nie miały wielu możliwości. Przyzwoite małżeństwo nie wchodziło w grę bez posagu lub sponsora, więc Tallie stanęła przed koniecznością wyboru: mogła zatrudnić się jako osoba do towarzystwa przy odpowiednio bogatej damie albo podjąć pracę w charakterze guwernantki. Żadna z tych ewentualności nie wzbudziła jej entuzjazmu, gdyż obie wiązały się z utratą niezależności. Nie miała ochoty być na każde skinienie jakiejś przypadko­wej arystokratki.

Poważnie zastanowiła się nad swoimi umiejętnościami i doszła do wniosku, że mogłaby jakoś wykorzystać zdolności manualne oraz dobry gust, za który nieraz już ją chwalono. Ubrana w ostatnią elegancką suknię, udała się na obchód po modnych zakładach kapeluszniczych.

Słynn...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin