Flewelling Lynn - Księżyc zdrajcy 09-10 korekta.doc

(314 KB) Pobierz
09

09. W głąb Aurenen

Następneg ranka Seregila obudził trzepot małych skrzydeł. Otwierając oczy, ujrzał siedzącą na parapecie kuropatwę. Zielone pióra lśniły niczym emaliowane naczynia z Bry'kha, kiedy ptak dumnie stroszył krótki, gruby ogon. Bardzo często upuszczał tu swoje pióro. Dziś jednak odleciał z melodyjnym trelem, nie zostawiając mu żadnego daru.

Jasne światło za oknem mogło oznaczć tylko jedno. Zaspali. Z dala dobiegało dzwonienie końskiej uprzęży - to jeźdźcy Beki czynili ostatnie przygotowania do odjazdu. Mimo to leżał jeszcze chwilę, ciesząc się bliskością kochanka. Jego ciepłe ciało wciąż przytulało się do niego z zadowoleniem. Napawał się też komfortem wygodnego łóżka. Poprzedniej nocy zrobili z niego naprawdę dobry użytek, myślał sennie. Jednak ulotne poczucie spokoju znikło zbyt szybko. Płaszcz przerzucony niedbale przez oparcie krzesła przyciągał wzrok niczym nieme oskarżenie. Przypominał słowa Torsina i Riagila.

Prawdą było to, na co wczoraj khirnari zwrócił tak zwięźle uwagę. Życie pośród Tir zmusiło go, by dorósł znacznie szybciej niż przyjaciele, których zostawił za sobą tutaj, w Aurenen. Miał do czynienia ze śmiercią i przemocą, intrygami i pasją znacznie częściej niż większość dwukrotnie starszych od niego faie. Ilu spośród towarzyszy zabaw z jego dzieciństwa zabiło kogokolwiek? On sam nie potrafił zliczyć ilu zabił podczas lat służby jako Obserwator, szpieg i złodziej. Potarł leżącą mu na piersi rękę, głaszcząc delikatne, złote włoski. Większość jego rówieśników faie nie opuściło jeszcze domu rodzinnego. O wiele mniej związało się z kimś.

Kim ja jestem? Przez te wszystkie lata pobytu w Rhiminee było mu łatwo unikać odpowiedzi na to pytanie.

Za oknem dało się słyszeć coraz głośniejsze odgłosy przygotowań. Westchnął z żalem i przeciągnął czubkiem palca po grzbiecienosa chłopaka.

- Pobudka, tali.

- Już ranek? - wymamrotał płaczliwie.

- Przecież nie budziłbym cię gdyby była noc, prawda? Wstawaj, niedługo musimy wyruszać.

 

Na głównym dziedzińcu było pełno ludzi i koni. Jeźdźcy Urgazhi i Akhendi uwijali się przy ładowaniu sakw na juczne konie. Niektórzy tłoczyli się przy dymiących koksownikach gdzie gedryjscy kucharze podawali lekkie, proste śniadanie. Seregil dostrzegł Nyala. Obserwował go z rosnącą niechęcią. Musiał jednak przyznać, że tamten ma pełne ręce roboty.

- Już czas! - zawołała Beka na ich widok. - Klia was szuka. Lepiej, żebyście zabrali coś do jedzenia kiedy jeszcze macie okazję.

- Nikt nas nie obudził - wyamamrotał Seregil, zastanawiając się jednocześnie czy niedopatrzenie było celowe. Zgarnęli z najbliższego stołu chleb i kiełbaski i jedli chodząc pomiędzy jeźdźcami, baczni na najmniejsze nawet szczegóły.

Dwóch spośród pozostałej szóstki z dekurii Mercalle, Ari i Marten, mieli zostać z kapralem Zirem. Ich zadaniem miało być dostarczanie wiadomości ze Skali, które mogą przypłynąć statkiem. Pozostali mają robić to samo, tyle że z Sarikali.

Braknilowi również brakowało kilku żołnierzy. Orandin i Adis odnieśli podczas bitwy na morzu zbyt rozległe oparzenia by jechać dalej. Zostali więc odesłani na pokładzie Zyrii do domu. Pozostali członkowie turmy nie wyglądali na zbyt zadowolonych.

- Słyszałeś już? - Tare powiedział z grymasem do Aleca. - Do diabła, ponoć mamy część trasy przejechać z zasłoniętymi oczami!

- To dotyczyło obcokrajowców nawet zanim ustalono Edykt - wyjaśnił Seregil. - Tylko Aurenfaie i żyjący w górach Dravnijczycy mogą przebyć tę drogę swobodnie.

- Jak niby mamy przejechać przez góry na ślepo? - utyskiwał pod nosem Nikides.

- Ja po prostu przełoże opaskę na dobre oko - powiedział z uśmieszkiem Steb.

- Nie pozwolą by cokolwiek wam się stało, kapralu - zapewnił go Seregil, wskazując na siedzących nieopodal na koniach Akhendi. - Wasza krzywda oznaczałyby plamę na ich honorze.

Nikides gapił się chwilę na eskortę.

- Będę pamiętał by, zanim spadnę, przeprosić ich za to.

- Martwi się, że spadnie - wyjaśnił Alec jednemu z Akhendi.

- Może jechać razem ze mną na moim koniu - zaoferował tamten, klepiąc zad zwierzęcia. Nikides popatrzył nań wilkiem. Nie potrzebował tłumacza by zrozumieć znaczenie gestu.

- Jakoś dam sobie radę.

Tamten wzruszył ramionami.

- Może robić co chce. Mam nadzieję, że przyjmie chociaż to - z sakwy przy pasie wyjął kawałek korzenia dzikiego imbiru i podał kapralowi. Nikides przyglądał się roślinie nieufnie. - Przekaż mu, że mam na imię Vanos.

- Niektórych mdli, kiedy jadą na ślepo - wyjaśnił Seregil. - Jeśli ciebie też to spotka, zacznj to żuć. I chyba powinieneś podziękować Vanosowi za jego troskę.

- Użyj słowa "chypta" - podpowiedział chłopak.

Nikides raczej nieśmiało odwrócił się w stronę Akhendyjczyka i uniósł korzeń.

- Chypta.

- Ni ma ze co* - odpowiedział tamten z szerokim, przyjaznym uśmiechem.

- Zdaje się, że mają sobie dużo rzeczy do powiedzenia - zachichotał Alec. - Mam nadzieję, że masz dla mnie trochę tego korzenia.

Przyjaciel wyjął roślinę z woreczka przy pasie i pokazał mu.

- Wstyd jednego talimenios oznacza to samo dla jego partnera. Gdybyś zwymiotował wywarłoby to niezbyt dobre wrażenie, do tego objęłoby to również mnie. Nie martw się, większość czasu będziesz miał odsłonięte oczy.

Pojechali na przód kolumny i wsunęli się w szereg tuż za Klią i gospodarzem.

- Moi drodzy, zaczynamy teraz ostatni etap waszej długiej podróży - powiedział głośno Riagil. - Trasa jest wygodna jednak nie pozbawiona niebezpieczeństw. Największym spośród nich są młode smoki, te większe od jaszczurki jednak mniejsze od wołu. Kiedy spotkacie takiego zachowajcie spokój i unikajcie patrzenia mu w oczy. Bez względu na okoliczności nie możecie ich atakować lub polować na nie.

- A co jeśli zaatakują pierwsze? - wyszeptał chłopak, przypominając sobie to co Seregil powiedział mu na pokładzie Zyrii. Przyjaciel dał mu znak, by zachował ciszę.

- Najmłodsze nazywamy „smoczkami”, to bardzo kruche stworzenia - mówił dalej Riagil. - Jeśli zabijesz jednego przypadkiem, musisz przejść przez kilkudniowy rytuał oczyszczenia. Natomiast celowe zabicie „smoczka” sprowadza klątwę jego pobratymców. Jeśli klan, z którego wywodzi się winowajca nie wymierzy mu kary, przekleństwo smoków dotyka całego rodu. Każde stworzenie obdarzone darem mowy jest święte i polowania na nie są zabronione. To khtir’bai, są dziedzicami khi wielkich czarodziejów oraz rhui’auros.

- Jeśli nie wolno nam zranić żadnego stworzenia to dlaczego wszyscy jesteście tak uzbrojeni? - spytał chłopak jednego z członków eskorty. Wszyscy mieli łuki i długie miecze.

- Jest tu wiele innych zagrożeń. Skalne lwy, wilki, czasami spotyka się nawet teth’brimash.

- Co to?

- Ludzie, których wygnano z ich klanów za jakieś haniebne czyny - wyjaśnił mu Seregil. - Niektórzy zajmują się rozbojem.

- Jestem zaszczycony, że mogę być waszym przewodnikiem - kończył ich gospodarz. - Jesteście pierwszymi od wielu wieków Tir odwiedzającymi Sarikali. Jeśli Aura pozwoli, to będzie pierwsza z wielu takich wspólnych podróży.

Na początku droga wiodąca w góry była szeroka i równa, jednak po chwili opuścili przedgórze a ścieżka zaczęła wić się wzdłuż krawędzi krętej przepaści. Alec wkrótce zaczął podzielać wątpliwości Nikidesa odnośnie jazdy na ślepo. Wciąż mógł dostrzec lśniące połacie śniegu na szczytach i zboczach gór. Seregila martwiło jednak coś innego.

- Czy mi się wydaje czy tam coś się święci? - wyszeptał z twarzą bez wyrazu, ruchem głowy wskazując na Bekę i tłumacza.

- Jest bardzo przystojny i miły w obyciu - chłopak, w odróznieniu od ostrożnego Seregila, raczej lubił rozgadanego Ra’basi. Miał nadzieję, dla dobra Beki, że osławiona już intuicja tym razem zawiedzie przyjaciela. - Jak myślisz, ile ma lat?

Tamten wzruszył ramionami.

- Myślę, że około osiemdziesięciu.

- Więc nie za stary jak dla niej - zauważył chłopak.

- Na Światłość, nie żeń ich jeszcze!

- A kto mówił cokolwiek o ślubie? - drażnił się Alec. Beka pomachała im i podjechała razem z tłumaczem.

- Alec, wychwalałam twoje zdolności strzeleckie cały ranek.

- Czy to ten sławny Czarny Radly? - spytał Nyal. Chłopak podał mu łuk a tamten przesunął dłonią po łęczysku z polerowanego, czarnego drewna.

- Nigdy nie widziałem wspanialszego łuku ani nawet drewna. Skąd pochodzi?

- Z miasteczka o nazwie Wollde, położonego na północnych ziemiach za Myceną - Alec wskazał miejsce, gdzie znajdował się znak rzemieślnika. Ne rękojeści z kości słoniowej wyrzeźbiono cis, w którego górne gałęzie wpleciono literę “R”.

- Beka powiedziała, że to tym łukiem zniszczyłeś dyrmagnos . Słyszałem wiele legend o tych stworach! Jak wyglądał?

- Wysuszone zwłoki z żywymi oczami - odparł chłopak, tłumiąc dreszcz wstrętu na to wspomnienie. - Ja zadałem tylko pierwszy cios. Żeby ją zniszczyć trzeba było o wiele więcej.

- By zranić takiego potwora potrzeba czarodzieja - zauważył tamten, oddając łuk. - Mam nadzieję, że pewnego dnia opowiesz mi o tym coś więcej, jednak dzisiaj to chyba ja mam coś dla ciebie. Mam wrażenie, że tak długa podróż to dobry moment na opowieści?

- Bardzo dobry – przyświadczył.

- Beka mówiła mi, że nie znałeś matki ani jej ludu, więc zacznę od samego początku. Dawno temu, zanim jeszcze Tir przybyli na północne ziemie, żyła kobieta o imieniu Hâzadriёl. Twierdziła, że Aura, bóg którego wy na północy zwiecie Illiorem, zesłał jej wizję ukazującą podróż.

Alec uśmiechnął się zasłuchany. Nyal, pochłonięty przez opowieść, przypominał mu w tym Seregila.

- W tej wizji święty smok ukazał jej odległą krainę i powiedział, że tam ma założyć nowy klan. Przez wiele lat kobieta wędrowała po Aurenen, opowiadając o swej wizji i zbierając chętnych by za nią podążyć. Wielu zakazało jej wstępu myśląc, że jest szalona lub przegnało z ziem, bo powodowała kłopoty. Jednak inni witali ją chętnie do momentu, gdy odpłynęła z Bry’kha zabierając ze sobąwoelu naszych pobratymców. Od tamtej chwili słuch o nich zaginął, wkóńcu zaprzestano też poszukiwań. Dopiero wiele pokoleń później ludzcy handlarze przynieśli ze sobą opowieści o faie żyjących daleko na północy, w krainie lodu. To wtedy również dowiedzieliśmy się, że przyjęli za swoje własne imię swojej założycielki, Hâzadriёl. Przedtem nazywaliśmy ich Kalosi, Zaginionymi. Alecu, jesteś pierwszym w Aurenen, który twierdzi, że jest ich potomkiem.

- Więc nie mogę określić, z którym klanem jestem spokrewniony? - spytał rozczarowany.

- Nie znać własnego ludu to musi być smutne.

Chłopak pokręcił głową.

- Nie byłbym tego taki pewien. Według tego co mówił Seregil, nie zachowali wiele z gościnności Aurenfaie.

- To prawda - przyświadczył wspomniany. - Hâzadriёlfaie słyną z tego, że zazdrośnie strzegą swojej prywatności. Raz się z nimi zetknąłem i mało brakowało bym tego nie przeżył.

- Nigdy mi o tym nie mówiłeś! - zawołała z oburzeniem dziewczyna.

Mi też nie – pomyślał Alec ale trzymał język za zębami.

- Cóż, to nie jest coś, co miło wspominam - przyznał. - To było w czasie mojej pierwszej podróży na północ, jeszcze zanim poznałem ojca Beki. Usłyszałem opowieści starego barda o Starszym Ludzie. Alec dorastał, słuchając tych samych opowieści i nawet nie podejrzewał, że to jego własny lud. Wydusiłem z tamtego biedaka wszystko co wiedział, tak samo z wszystkich innych bajarzy, których spotkałem w trakcie następnego roku. Przypuszczam, że tak zacząłem przyuczać się do roli barda. W końcu poznałem tak wiele opowieści, że zaprowadziły mnie do Gór Żelaznego Serca i miejsca zwanego Kruczą Przełęczą. Byłem spragniony widoku innych faie, więc zacząłem ich szukać.

- Mogę to zrozumieć - wtrącił Nyal i rzucił dziewczynie zakłopotane spojrzenie. – Bez urazy.

- Nie ma sprawy - odpowiedziała, posyłając mu krzywe spojrzenie.

- Byłem w Skali już dziesięć lat i tęskniłem za domem - mówił dalej Seregil. - Odnalezienie innych faie, bez względu na to kim byli, stało się moją obsesją. Każdy, z kim rozmawiałem ostrzegał mnie, że Hâzadriёlfaie zabijają obcych. Sądziłem jednak, że to dotyczy tylko Tirfaie. To była długa podróż w zimne krainy więc zdecydowałem się pójść sam. Wyruszyłem późną wiosną, w tydzień później natrafiłem na olbrzymią dolinę a na jej odległym krańcu dojrzegłem coś podobnego do fai’thast. Pewien serdecznego powitania, podążyłem ku najbliższej wiosce. Jeszcze nie zszedłem na milę w głąb doliny a trafiłem na oddział konnych. Pierwsze co dostrzegłem, to sen’gai na ich głowach. Przywitałem ich w naszym języku ale mimo to pojmali mnie i uwięzili.

 

- Co sie stało później? - Beka domagała sie dalszego ciągu.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin