Kociak [Lunae].rtf

(46 KB) Pobierz

Kociak

autor: Lunae

opublikowane na: Northern Lights    

Dozwolone od: 18+ | GATUNEK TEKSTU: hentai

OSTRZEŻENIA: ostre sceny erotyczne

Opublikowane:29/08/2005 | Liczba słów: 6718 | Skończone: Tak

 

 

"A on znowu spogląda w okno. Sam! I wzdycha, tak głośno, że spać nie można..." wstaję, przeciągam się, wyginam grzbiet. "Położyć się? Odwrócić na drugi bok? Yech..." zeskakuję z łóżka i idę do niego. Obcieram się o nagie łydki, a potem wskakuję na parapet i siadam obok jego głowy opartej na ramionach. Odwraca twarz od okna i spogląda na mnie. A właściwie przeze mnie, ma takie zamyślone spojrzenie, zamyślone i smutne. Jego oczy w dzień ciemnobrązowe teraz wyglądają jak dwie czarne studnie, pełne lśniącej wody... brrry... otwieram paszczę i ziewam przeraźliwie a potem zagaduję go.

- Miau?

- Cześć Salomon! Obudziłem cię? Nie chcesz już spać?

Delikatnie drapie mnie za uchem, a po chwili pod brodą. Ech, zna każdy mój słaby punkt. I z premedytacją wykorzystuje tą wiedzę, żeby sprawić mi przyjemność. I jak tu się na niego gniewać...

- Mruuuu...

Jest mi dobrze, mrużę ślepia i nadstawiam gardło do drapania. Pewnie, że chcę spać! Ale z drugiej strony... kładę się na parapecie i spoglądam przez okno. I na co on się tak gapi? Nic tu nie ma ciekawego! Puste ulice, po których hula wiatr przenosząc śmieci z miejsca na miejsce, ogrodzony parking, na którym stoi zaparkowany samochód mojego opiekuna i ciemne okna w blokach naprzeciwko.

- Spójrz Salomonie na księżyc! Czyż nie jest piękny? Latarnie gasną. A tam, widzisz?

Mężczyzna wskazał dłonią na wschód i posłusznie odwróciłem tam łepek. Zmrużyłem oczy, nic ciekawego nie widząc. Słońce niedługo wstania.

- To Jutrzenka! Różanopalca maluję chmury swymi dłońmi.

Uniosłem pyszczek w kierunku jego twarzy i przyglądałem mu się przez dłuższą chwilę, on także wpatrywał się w moje ślepia a po chwili szepnął cicho

- Twoje oczy błyszczą niczym szmaragdy, mój Salomonie.

Położył ręce dookoła mnie i pochylił się wtulając swój nos w moje śnieżnobiałe futerko. Ułożyłem łepek w zagłębienie jego łokcia i zamruczałem cicho. Jego ciepły oddech łaskotał mój bok, w jego objęciach czułem się taki bezpieczny... Nagle poczułem coś mokrego ledwo, co powstrzymałem się od wzdrygnięcia. On płacze! Tak cichutko, nic nie słychać... tylko te krople słonej wody... otworzyłem ślepia nie ruszając się z miejsca. Po chwili mężczyzna uniósł twarz i spojrzał na księżyc. Na jego śniadych policzkach błyszczały ślady od łez, powiedział cicho

- Ułożyłem wierszyk, chcesz posłuchać?

I nie czekając na moją odpowiedz, dodał

- Jeszcze nie ma tytułu, ale coś wymyślę, posłuchaj:

 

Gdy zbliży się dzień

Ujrzysz jak latarnie gasną

I będzie taka chwila

Gdy kończy się noc

A zaczyna dzień

I gdy ta chwila nadejdzie

Srebrne latarnie zgasną

Umknął do swego świata

A nim słońce

Pojawi się nad horyzontem

Jest wtedy tak cicho...

Jakby świat wstrzymał oddech

Czekając by zaczął się dzień

Czekając na tarczę słońca, która...

Nigdy nie wiadomo czy pojawi się

Następny dzień...

 

- Miau?

Przerwałem ciszę, która nastąpiła po jego słowach. Oderwał wzrok od wschodzącego słońca i spojrzał w moje ślepia

- Tylko, po co mi następny dzień! Przecież on i tak niczego nie zmieni w moim życiu.

Westchnął ciężko i biorąc mnie w ramiona zaniósł do łóżka. Położył się obok i pogłaskał mój łepek.

- Choć Salomonie, dziś możemy spać aż do bólu, pamiętasz? Mamy wolne.

Powiedział ziewając a po chwili zamknął oczy i mruknął niewyraźnie, zasypiając

- Śpij dobrze Salomonie.

Przypatrywałem mu się przez chwilę. Jego twarz jest taka spokojna, gdy śpi. Kosmyk włosów uparcie opadał na jego czoło zasłaniając prawe oko. Brązowe włosy odcieniem przypominały mi czekoladę, czekoladowe włosy, oblizałem się na myśl o czekoladzie, pycha. Mężczyzna poruszył się lekko przez sen wyrywając mnie z pewnego rodzaju transu. Wstałem i pochylając się lekko nad jego twarzą polizałem jego policzek. Uśmiechnął się, pewnie połaskotałem go wąsami. Stałem nad jego twarzą i wpatrywałem się w subtelne rysy. Prosty wąski nos nadawał mu śródziemnomorski wyraz. Kojarzył mi się z antycznymi rzeźbami przedstawiającymi bogów z panteonu greckiego. Przyzwyczaiłem się do roli kota, w końcu już osiem lat nim jestem, ale może czas już coś zmienić. Najwyższy czas. Stagnacja nie jest zalecana w moim zawodzie. Westchnąłem w głębi duszy i wsunąłem się pod kołdrę. Umościłem się w pobliżu klatki piersiowej mężczyzny i wsłuchany w regularne bicie jego serca zasnąłem.

 

* * *

 

Obudził nas głośny dźwięk telefonu. To znaczy ja się obudziłem dużo wcześniej, ale było mi zbyt dobrze, żeby się ruszyć, ponieważ wtulałem się w ciepłe ciało mężczyzny. Dzwoniący telefon wyrwał drastycznie mojego opiekuna z snu. Mężczyzna zerwał się gwałtownie z łóżka ściągając przy okazji kołdrę na podłogę. Miauknąłem oburzony. Mój mężczyzna w samych spodenkach stał z słuchawką przy uchu i słuchał kogoś. Po chwili odłożył słuchawkę i przeciągnął dłonią po swoich włosach, on twierdzi, że taki sposób czesania się jest odpowiedni i najbardziej skuteczny. Powiedział do mnie.

- Wstawaj Salomonie. Musimy dziś być wcześniej w pracy. Hej śpiochu, wyśpisz się w nocy.

Jasne, akurat. Pomyślałem wstając i przeciągając każdą nogę osobno. Na dzisiejszą noc mam inne plany. Myśląc o przyjemnościach przeze mnie zaplanowanych zeskoczyłem z łóżka i znowu się poprzeciągałem. Zanim mężczyzna znalazł swoje ciuchy wsunąłem się do łazienki i skorzystałem z kuwety. To jest duży minus bycia kotem. Wskoczyłem na pralkę i czekałem na mojego opiekuna, myjąc się przy okazji. Mężczyzna wszedł do łazienki i rozebrał się wrzucając spodenki do kosza na brudne rzeczy. Kiedy korzystał z ubikacji odwróciłem dyskretnie łepek i spojrzałem dopiero, gdy usłyszałem szum spłukiwanej wody. Idąc pod prysznic, mężczyzna pogłaskał mnie od niechcenia, to był już nasz rytuał. Już od tylu lat siadam, co ranek na tej pralce i gapię się na jego piękne muskularne ciało. Mniam, mniam... znaczy miau, oczywiście. Stał pod strumieniem wody i spłukiwał z siebie pianę, woda zmieszana z mydlinami spływała po jego szerokich barkach umięśnionych plecach aż do wąskich bioder. Płynęła po kręgosłupie i znikała w przerwie miedzy pośladkami. Podniecający widok... oparł głowę o ścianę i zamykając oczy powoli zaczął gładzić swój tors. Pieścił swoje ciało coraz niżej, aż dotarł do pulsującej męskości. Woda spływająca z jego ciała podniecała go dodatkowo, jego ciało leciutko drżało, oddychał głośno... Leżałem opierając łepek o wyciągnięte przednie łapki i przyglądałem mu się bezwstydnie, zadrżał gwałtownie osiągając spełnienie. Przytulając ciało do mokrych kafelek jęknął głośno i drżąc jeszcze ciężko oddychał. Kiedy w końcu uspokoił oddech wyszedł spod prysznica, ogolił się, wysuszył włosy i wyszedł z łazienki owinięty tylko ręcznikiem. Zaczął się ubierać a ja w tym czasie poszedłem do kuchni napić się mleka. Po chwili mężczyzna kucnął przy mnie a ja uniosłem łepek spoglądając na niego. Uśmiechnął się lekko i unosząc rękę wytarł kropelkę mleka z mojego wąsa. Podniósł dłoń do swoich ust i zlizał białą kroplę z swojego palca. Przeszył mnie dreszcz a serce zabiło mocno, ten gest, taki naturalny, taki podniecający. Jego język... nawet nie wiem jak smakują jego pocałunki. Osiem lat życia w celibacie, brrry to stanowczo za długo. Wpatrywałem się w brązowe oczy mężczyzny, który drgnął nagle i wstał mówiąc

- Idziemy Salomonie.

Posłusznie wyszedłem razem z nim z mieszkania i ruszyłem przez parking w stronę jego Jeepa. Kiedy tylko otworzył drzwiczki wskoczyłem do środka i usiadłem na siedzeniu obok kierowcy. Zawsze siedząc w tym samochodzie przypominałem sobie dzień a właściwie noc, kiedy się poznaliśmy. To już ponad osiem lat temu... Był późny wieczór, ciemno, zimno, zbliżała się zamieć a ja właśnie zmieniłem postać przeobrażając się w świetle księżyca w kota. Nie mając dostatecznej ilości energii zrobiłem to bez przygotowania i zupełnie nie tak jak trzeba. Na wynik nie musiałem długo czekać. Jak tylko otworzyłem ślepia poczułem przejmujący ból głowy no i czułem się paskudnie, wręcz parszywie. Do tej pory nie wiem, co mnie napadło żeby się ruszyć tuż po transformacji z tamtego zaułka. Może to było przeznaczenie? Albo raczej ten skundlony owczarek niemiecki! Miałem wybór. Mogłem zostać pożarty, mimo mojej sporej budowy ciała nie byłem w stanie walczyć z tym psem albo mogłem zostać przejechany. Nie zbadane są wyroki mojej Bogini. Ja wybrałem drugą możliwość. Większy procent zachowania życia. No i przeżyłem, ledwo, co ale jednak. Gdyby to nie był samochód Vincenta, to nie wiem... pewnie bym teraz wypłakiwał oczy przed moją Boginią. Na moje szczęście to był on. I trzeba mu przyznać, że potrafił się mną zaopiekować. Zabrał mnie do weterynarza a potem zawiózł do swojego mieszkania. Odstąpił połowę swojego łóżka, nakarmił i pozwolił spać. I tak jakoś zostało. To znaczy ja zostałem z nim, w jego łóżku. Jako kot, Salomon. Co do zmiany postaci, miałem jakąś dziwną niezrozumiałą awersję. Ciekawe, czemu? W każdym bądź razie, on przynajmniej miał towarzystwo a ja dach nad głową. W ciągu tych lat poznałem jego wszystkie słabostki i większość wad. Ma już trzydzieści dwa lata i do tej pory nie znalazł żadnej towarzyszki życia, ani nawet kochanki, choćby na jedną noc. Strasznie mnie to zastanawiało, do czasu, kiedy poznałem Daniela, który jest kolegą Vincenta z pracy. Wtedy zrozumiałem, że mój opiekun woli mężczyzn. Ja to rozumiem i jak najbardziej mi to odpowiada. Lecz nie wszyscy to tolerują. Na głupie dowcipy kolegów z pracy zawsze odpowiadał, że ma mnie. A ponoć ja jestem bardzo zazdrosną istotą. Któregoś dni przesadzili, nie dość, że denerwowali mojego opiekuna to jeszcze wnerwili mnie nazywając "kociakiem". A "kociakiem" mógł mnie nazywać tylko i wyłącznie Vincent. Kiedy Daniel zaczął przytulać się do niego, doczekał się reakcji. Nie mojego opiekuna oczywiście, bo on tylko zarumienił się słodko i nawet nie próbował odepchnąć mężczyzny, tylko mojej reakcji. Chciał wiedzieć czy jestem zaborczy, więc się dowiedział! Do tej pory ma nieestetyczną bliznę pod okiem, pamiątkę po moich pazurach. Od tamtego dnia śmiechy gwałtownie się urwały a ja zacząłem systematycznie jeździć z Vincentem do pracy. Choć nie przepadam za nią. Za dużo wody! I ognia. Ale po zastanowieniu wolę ogień od wody (dla niedomyślnych - Vincent jest strażakiem). Moje rozmyślania zostały gwałtownie przerwane.

Zatrzymaliśmy się na parkingu, przed remizą strażacką. No tak, jesteśmy na miejscu. Kiedy wysiedliśmy Vincent ruszył prosto do budynku a ja maszerowałem obok jego nogi z dumnie wyprostowanym ogonem. Kiedy tylko mój mężczyzna się przebrał, jak on seksownie wygląda w mundurze, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy z wyciem syreny na miejsce pożaru. Kiedy już dojechaliśmy wysiadłem wraz z nim. Mój opiekun spojrzał na mnie zdziwiony. Jeszcze nigdy nie wysiadłem z wozu po przyjeździe na miejsce wypadku. Wyskakując z samochodu wpadłem wprost w kałużę. Oczywiście! Jak pech to na całego. Z godnością wylazłem z wody, otrzepując każdą łapę po kolei. Usiadłem obok Vincenta, który akurat rozmawiał z jednym z kolegów. Właściwie nie było już nic do roboty. Blok powoli dogasał, wszyscy ludzie uratowani. Ogień pozostał jeszcze tylko na jednym piętrze. Ale i on niedługo zostanie ugaszony. Vincent został wezwany tylko po to by spisać raport, w końcu za to mu płacą. Wstałem i przeskakując przez kałużę ruszyłem w stronę pogorzeliska. Odwróciłem się jeszcze by sprawdzić, co robi Vincent. A on sobie rozmawia, utkwiwszy wzrok zupełnie w złym kierunku! Jasne! Czemu nie! Człowiek, kot znaczy, poświęca swoje życie, dla jego widzimisie, dobrego samopoczucia, bo mu się zmiany zachciało a ten nawet nie spojrzy! Potrząsnąłem łepkiem z oburzeniem

- Miau.

I nic! Parsknąłem zły.

- MIAU!!!

Odwrócił głowę i spojrzał na mnie a ja zniknąłem w ciemnym wejściu do bloku. Jeszcze usłyszałem głośny krzyk

- Salomon!

Wbiegłem po schodach na piętro, co za ohyda, bród i smród... po drodze ubrudziłem swoje wypieszczone śnieżnobiałe futro. Nikogo nie spotykając dotarłem do pomieszczenia, z którego widziałem słońce. Co prawda powinien to być blask księżyca, lecz słoneczko także może być. Słyszałem wołanie Vincenta szukającego mnie, muszę się pośpieszyć. Ale posiadałem energię zgromadzoną w ciągu ośmiu lat i miałem zamiar ją wykorzystać. Zamykając oczy położyłem się w promieniach słonecznych. Skupiając swą wolę wydostałem się z ciała kota, porzucając je jak pustą skorupę. Unosiłem się nad nim i przez chwilę miałem ochotę pozostać w tym stanie. Jako ulotna myśl, nie uwięziona żadnym ciałem, żadnymi potrzebami, pragnieniami i uczuciami. Co do uczuć... kocham cię Vincent. W ciągu tych lat pokochałem cię bardziej niż kogokolwiek na świecie, twoje marzenia są moimi marzeniami. Pragnę poznać twoje pocałunki, chcę żebyś i ty poznał mój dotyk i pieszczotę moich dłoni. Spojrzałem na świetlistą plamę odbijających się promieni słońca, tam gdzie przed chwilą leżało martwa skorupa kota. Wypowiadając stosowną modlitwę, w dużym skrócie, do Bogini Reiny o pomoc wyciągnąłem niematerialną dłoń w kierunku podłogi i siłą myśli zacząłem tworzyć. Swoją drogą z przyjemnością znowu zobaczę własną twarz. Zacząłem łączyć rozproszone cząsteczki światła w jednym miejscu, w jedną całość. Wśród blasku maleńkich gwiazdek uformowałem własne ciało. Nie miałem czasu na poprawki, więc stworzyłem się tak samo jak wyglądałem osiem lat temu. Wysoki, barczysty o potężnej klatce piersiowej i muskularnych ramionach, długie umięśnione nogi i oczywiście włosy. To jest coś, czego mi zawsze każdy zazdrościł. Długie sięgające do połowy pleców, proste i lśniące, srebrzystobiałe. Koloru oczu nigdy nie zmieniłem, zawsze zostawiam je takie, z jakimi się urodziłem. Zielone z niesamowitym refleksem świetlnym, wiem doskonale, że Vincent uwielbia kolor moich ślepi. Spojrzałem ostatni raz i uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Moje ciało było piękne, zmysłowe i idealne, czyli takie jak zawsze. Z myślą o moim ukochanym spłynąłem w nie. Przez chwilę czułem nieprzyjemne rozdwojenie, jedna część była gdzieś tam pod sufitem a druga na zimnej podłodze. Słysząc ukochany głos i szybkie kroki mężczyzny zmusiłem się do połączenia w jedną całość. Uniosłem się na łokciach i potrząsnąłem lekko głową by pozbyć się natrętnego bzyczenia w uszach. Otwierając oczy pomyślałem: oto ja, znowu w swoim własnym ciele. Obok drzwi ujrzałem wpatrzonego we mnie Vincenta. Miał taka zabawną minę, był zafascynowany moją nagością a zarazem starał się ukryć wrażenie, jakie na nim zrobiłem. Rozchylił usta by coś powiedzieć, lecz nie mógł wydobyć ani jednego słowa. Uniosłem lekko nogę i postawiłem ja na stopie, Vincent śledził wzrokiem każdy mój najdrobniejszy ruch. Nawet z takiej odległości czułem szalone bicie jego serca i ogromne pożądanie, jakie falami rozchodziło się po jego ciele, oddychał szybko i zarumienił się wstydząc myśli, jakie kłębiły się w jego głowie i własnej intensywnej rozkoszy, jaką przeżył na mój widok. Jego uczucia i myśli były dla mnie doskonale widoczne, zaintrygowały mnie sceny z jego wyobraźni. Czując jego i swoje podniecenie zapragnąłem je urzeczywistnić. Przynajmniej na początek jedną niewielką ich część, dotyczącą pocałunków. W końcu poznam dotyk twoich ust moje Kochanie, pomyślałem wpatrując się w przepastne spojrzenie oczu Vincenta. Uśmiechnąłem się lekko i pokiwałem wskazującym palcem przywołując go. Ruszył do mnie niczym w śnie, nie potrafił się uwolnić spod wpływu mojego spojrzenia. Kiedy znalazł się tuż obok, z cichym jękiem osunął się na kolana i z widocznym drżeniem dłoni lekko musnął palcami mój policzek. Kiedy upewnił się, że ja naprawdę istnieję zabrał szybko swoją dłoń i zapatrzył się w moje oczy i twarz. Nie ruszałem się pozwalając mu napatrzeć się do woli. Ja również wpatrywałem się w ukochane oczy, które mi zdradzały wszystkie uczucia Vincenta. Nie musiałem nawet korzystać z swoich mocy by wiedzieć o fascynacji, jaką poczuł do mnie i ku swojemu ogromnemu zadowoleniu w umyśle Vincenta nie znalazłem ani śladu obecności Daniela. A przecież do tej pory on zawsze tam się gdzieś plątał, nawet, kiedy mężczyzna o nim nie myślał zawsze był obecny w jego podświadomości. A teraz moja skromna osoba wyparła wszystkie te myśli, ogromnie mnie to ucieszyło. Mieszanka uczuć mężczyzny i moich własnych była zbyt intensywna bym dalej mógł się powstrzymywać. Powolnym gestem uniosłem dłoń do góry i położyłem ją na jego szyi, pierwszy raz pod opuszkami moich palców poczułem delikatną wrażliwą skórę Vincenta. Przymknął z rozkoszą oczy i pod wpływem mojego dotyku przez jego ciało przeszedł przyjemny elektryzujący dreszcz. Pochylił lekko twarz w moją stronę. Pragnę cię, bardzo cię pragnę, ale nie chce cię wystraszyć siłą swoich uczuć, dlatego jeszcze trochę się powstrzymam i nie zrobię tego, o czym myślisz, na razie chcę tylko poznać smak twoich warg, moje Kochanie. Przesunąłem dłoń na jego kark i nacisnąłem zmuszając mężczyznę by się pochylił nade mną. Przytuliłem policzek do jego policzka i potarłem nim, wdychając subtelny zapach spragnionego ciała Vincenta. Jego pragnienie było takie wyraźne i takie podniecające, przesunąłem twarz muskając wargami jego rozgrzaną skórę. Czułem ciepło rozchodzące się po całym ciele mężczyzny, to nie była tylko fascynacja, to było już coś więcej. Nie używałem swojej mocy do kierowania uczuciami Vincenta, chciałem by mnie pokochał sam z własnej woli a nie zmuszony lub pokierowany przeze mnie. Zbyt go kochałem by wykorzystać jego pragnienia nawet, kiedy to były także moje pragnienia. Przesuwając twarz sunąłem wargami po jego policzku. Zanim nasze usta się spotkały odsunąłem się kawałeczek i jeszcze raz zajrzałem w zamglone oczy mojego przyszłego kochanka. Widziałem ogromne pragnienie na jego przystojnej twarzy. Pragnienie, które ściskało serce i tamowało krew. Brązowe oczy błagały mnie o pocałunek. Uśmiechnąłem się i przysunąłem twarz Vincenta do siebie by spełnić jego niemą prośbę. W tej samej chwili do pomieszczenia wpadł jeden z strażaków.

- Vincent! Co ty robisz?

Mój mężczyzna wystraszony wyrwał się z mojego uścisku i odwrócił się do mówiącego.

- Daniel...

Jego głos przypominał jęk. Wstyd i przerażenie walczyły o pierwszeństwo w jego wystraszonym umyśle. Vincent wstał chwiejąc się lekko pod wpływem nie zaspokojonego pragnienia i widząc jeszcze dwóch nadchodzących kolegów, lekko się zataczając wybiegł z pomieszczenia gniewnie przepychając się obok zastygłego ze zdziwienia Daniela. Patrząc za odchodzącym Vincentem westchnąłem zniechęcony. Byłem wściekły na Daniela, Vincenta i przede wszystkim na samego siebie. No i nadal nie znam smaku twoich pocałunków, Kochanie. Położyłem się zniechęcony śledząc myśli odjeżdżającego Vincenta. W jego umyśle szalała burza. Większość myśli przemykała zanim się w pełni zmaterializowała, ale dominował wstyd i strach i myśli o Danielu. I kiełkująca powoli niechęć do mnie jako do sprawcy całego zła. Oj, Vincent, Vincent... przecież ty nie zdradziłeś Daniela. Nigdy nie byliście razem a twoje zauroczenie nim, no cóż, nie miałeś nikogo innego i z braku laku wyobraziłeś sobie, że go kochasz. Ale teraz to się zmieni! Z tym postanowieniem wstałem i nie krępując się własną nagością podszedłem do wciąż zaskoczonych strażaków. Przełknąłem miauknięcie i powoli przypominając sobie ludzką mowę powiedziałem

- Może, pożyczysz mi, coś do ubrania?

 

Po jakimś czasie, ubrany w pożyczone ciuchy, które niezbyt na mnie pasowały, siedziałem w karetce i odpowiadałem na nudne pytania lekarza. Po krótkiej chwili, znudzony jak rzadko, kiedy skierowałem uwagę ludzi stojących w pobliżu w inną stronę a sam nie zwracając niczyjej uwagi powoli oddaliłem się z tego miejsca. Najgorsze jest to, że w zasadzie nigdy nie poznałem tego miasta. Ponad osiem lat temu żyłem tutaj tylko dwa dni w mojej naturalnej postaci a potem przeobraziłem się w kota i wszędzie jeździłem z Vincentem. Zatrzymałem się przymykając oczy i wsłuchując się w ludzkie umysły, ale nie znalazłem ani śladu mojego ukochanego. Co jest? Nie myśli, czy co? Wzruszyłem ramionami i korzystając z moich zmysłów i zdolności wyszukałem mieszkanie mojego opiekuna, było przepojone istotą Vincenta no i moją. Ruszyłem powoli w tamtą stronę. Kiedy nie znalazłem Jeepa na parkingu usiadłem na schodach prowadzących do bloku i dopiero wtedy zacząłem myśleć, co robić dalej. Pierwszy wniosek, do jakiego doszedłem była myśl "nie wpadnę pod jego koła i on nie będzie się mną opiekować". Drugą myślą, intensywnie pukającą w moją czaszkę, było pytanie "i co teraz?" a na nie jeszcze nie znalazłem odpowiedzi. Widząc dziwne spojrzenia rzucane mi przez ludzi wstałem z schodów i przeniosłem się na ławkę. Oparłem zmęczoną głowę o ramiona i musiałem zasnąć, bo kiedy otworzyłem oczy zapadał zmierzch a Vincenta nadal nie było. Brutalnie powróciło pytanie "I co teraz?". Lecz nadal nie wiedziałem, co na nie odpowiedzieć. Siedząc tutaj mogę się go nie doczekać. Wstałem gwałtownie podejmując decyzję. Znajdę go! W końcu jestem magiem, czyż nie??? Z tym postanowieniem ruszyłem na poszukiwanie.

Było coraz później i ciemniej. Chlip, mój ukochany mówił, że się w nocy wyśpię, ale to chyba nie była trafna ocena. Ja zaś myślałem, że spędzę noc z nim w ramionach. A tu, obcieram sobie pięty w niewygodnych przyciasnych butach. Rany! Muszę skorzystać z kuwety, znaczy iść do łazienki. (następne minuty pominiemy w milczeniu).

Wędrując po mieście, w jednym z brudniejszych zaułków zauważyłem jego samochód. Podchodząc bliżej ujrzałem drzwi prowadzące do obskurnego baru. Zaskrzypiały lekko pod naciskiem mojej dłoni. Cztery schodki prowadziły w głąb mrocznego korytarzyka. Kiedy nimi zszedłem, zmrużyłem gwałtownie oczy, przecierając je dłonią. Łzawiły od unoszącego się dymu papierosów. Moje serce zabiło mocno. Vincent siedział na stołku opierając łokcie o ladę. Obok niego siedział Daniel i go pocieszał. Gładził dłonią plecy mojego opiekuna! Prychnąłem gniewnie i gdybym miał jeszcze futro to bym je najeżył. Ruszyłem prosto do baru i usiadłem tak by siedzieć akurat na wprost Daniela. Mój Vincent nawet mnie nie zauważył zbyt pochłonięty piciem czegoś bursztynowego. Przez chwilę spoglądając na niego czułem jego ból, zmęczenie i otępienie wywołane alkoholem. Bardzo dużą ilością alkoholu! Teraz wiadomo, dlaczego nie wyczułem go szybciej. Nie chciałem sprawić Ci tyle cierpienia, Kochanie. Nie wiedziałem, że będzie aż tak źle. Ale jeszcze trochę musisz wytrzymać. Moje rozmyślanie przerwało dyskretne kaszlnięcie barmana. Spojrzałem na niego z irytacją

- To dla pana od tego faceta naprzeciwko.

Podał mi wysoką szklankę wypełnioną czymś dziwnym jasno brązowym z białą pianką na górze. Popiłem łyk, miła odmiana po mlecznej diecie. Uniosłem oczy znad szklanki i spojrzałem prosto w oczy Daniela. Nie musiałem wysyłać ku niemu żadnych czarów. Poklepał Vincenta po ramieniu i mówiąc coś do niego zabrał swój kieliszek i podszedł do mnie chwiejąc się lekko. Usiadł obok mnie i odezwał się

- Cześć! To ciebie ratował Vincent, prawda?

- Tak.

Otworzył usta by coś powiedzieć, lecz ja nie miałem zamiaru z nim dyskutować. Chciałem się go pozbyć i to jak najszybciej. Dotknąłem jego dłoń i zatopiłem spojrzenie w jego oczach. Zanim złapałem go w sieć spojrzeń zrobił unik spoglądając na nasze dłonie połączone lekkim uściskiem. Unosząc twarz powiedział z zaskoczeniem

- Co jest?

Spojrzał w moje oczy i już nie mógł się uwolnić. Jego źrenice rozszerzyły się gwałtowne. Po chwili wstał i podszedł razem ze mną do Vincenta. Popatrzył na mojego opiekuna i wykrztusił

- Przepraszam. Zapomniałem o czymś. Muszę iść. To jest...

Zaciął się lekko, ale mój dotyk przypomniał mu, co miał powiedzieć

- To jest Slay. Uratowałeś go.

Odwrócił się i wyszedł z baru. Odprowadziłem go wzrokiem, uruchamiając czar. Miał iść prosto do domu i położyć się spać. Jutro czekał go fatalny ból głowy, za podrywanie mojego opiekuna. Odwróciłem się do Vincenta nie zaprzątając już sobie głowy Danielem. Usiadłem obok i przyjrzałem mu się. Wyglądał fatalnie. Opuchnięte oczy pełne nie wylanych łez, lekko drżące dłonie unoszące kieliszek do ust. Dotknąłem dłonią jego ramię wysyłając lekki czar sondujący jego umysł. Ogłuszył mnie ból, rozpacz i chaos panujący w jego głowie, szybko zabrałem rękę. Istny koszmar, pełen zniechęcenia, smutku i nienawiści skierowanej do samego siebie. Wiedząc już, co mnie czeka ponownie go dotknąłem, zamykając umysł przed jego uczuciami. Szybko przemknąłem pomad nimi szukając wiadomości dotyczących Salomona. Vincent nie wiedział, co się stało z jego ukochanym kotem. Wyrzucał sobie, że uciekł nie odszukawszy go. Kiedy jakiś czas później wrócił na miejsce "zbrodni" nie odnalazł swojego pupila. Puściłem jego dłoń przerywając kontakt i wyszeptałem

- Cześć...

Spojrzał na mnie nieprzytomnie. Jego oczy były puste, żadnych uczuć. Otoczyłem nas cienką barierą magiczną, lecz na tyle silną żeby nikt nam bez potrzeby nie przeszkadzał.

- Chciałem ci podziękować.

- Jak, jak mnie znalazłeś?- spytał zacinając się lekko

Wzruszyłem ramionami i powiedziałem zgodnie z prawdą

- Po prostu cię znalazłem.

Vincent zamówił dla siebie jeszcze jednego drinka i po chwili przypomniawszy sobie o mnie spytał czy chcę się czegoś napić. Kiedy odmówiłem zaczął wpatrywać się w bursztynowy płyn. Nawet nie spytał jak się czuję! Kiedy cisza zaczęła mi się dłużyć, zacząłem dyskretnie (ha, ha) czarować. Wszyscy w barze przypomnieli sobie o nie załatwionych telefonach, nie wyłączonych żelazkach i płynącej wodzie z kranu. Po pięciu minutach bar był pusty nie licząc nas i zdziwionego barmana. Kiedy przechodził obok złapałem jego ramię i zmusiłem do spojrzenia w moje oczy. Vincent nie zwrócił uwagi na moje kombinacje. Barman, który był równocześnie właścicielem szybko sprzątnął i przyniósł mi klucze. Z jego umysłu wyczytałem, że wszystko na zapleczu pozamykał i wychodząc mam zgasić światła i zamknąć drzwi. Z jego mętnych myśli wyczytałem, że drzwi wystarczy tylko zatrzasnąć a zablokują się same, więc oddałem mu klucz i pozwoliłem iść do domu. Wychodząc wywiesił kartkę z napisem zamknięte. Po paru krokach zapomniał o nas i z uśmiechem poszedł do siebie. Odwróciłem twarz w stronę Vincenta i palcem uniosłem jego twarz. Był taki przystojny, ciemnobrązowe oczka błyszczały smutno, zerknąłem na jego usta. Chcę poznać twój smak i dotyk twojego nagiego ciała. Zabrałem jego szklankę i odstawiłem na blat. Zmarszczył brwi zdziwiony

- Co robisz?

- Nic strasznego...- uśmiechnąłem się promiennie do oszołomionego mężczyzny.

Podniosłem się i stanąłem za nim przytulając się do jego napiętych pleców. Uniosłem dłonie do góry lekko muskając kark przesunąłem palce do przodu i rozpiąłem jego koszulę. Zsunąłem ją i zacząłem delikatny masaż ramion, szyi i karku wystraszonego Vincenta. Powolne, koliste ruchy sprawiały mu najwięcej przyjemności. Dłońmi pieściłem jego ciało a myślami uspakajałem umysł. Kiedy się zupełnie rozluźnił uniosłem dłonie i położyłem je na jego skroniach. Lekkie łagodne ruchy usuwały ból głowy i przyszłe skutki wypicia takiej ilości alkoholu. Przymknął powieki poddając się fali przyjemności. Po dłuższej chwili mruknął cicho

- Dlaczego twoje oczy są tak podobne do oczu mojego kota? Co zrobiłeś z Salomonem?

Dyskretnie odczytałem jego myśli. Co zrobiłeś, co zrobiłeś??? Tylko o tym myślisz... Wpatrywałem się w jego spokojną twarz odbijającą się w lustrze po drugiej stronie baru.

- Zjadłem go!

Odpowiedziałem zgryźliwie. Jego spojrzenie pełne przerażenia rozbawiło mnie.

- Kochanie jesteś tak pijany, że tego nie będziesz pamiętać. Więc przestań się martwić.

Zsunąłem palce z jego skroni i przesunąłem na oczy Vincenta, który pod wpływem mojego dotyku zamknął powieki. Przetrzymałem dłonie przez chwilę wysyłając mu myśli przesycone erotyzmem. Pieściłem jego policzki i szyję, słyszałem bicie jego serca, czułem narastające pragnienie jego ciała. Oparł się o mój tors wzdychając z przyjemności

- Slay... dobrze pamiętam?

Wyszeptał cicho, marszcząc brwi, pochyliłem się a moje długie włosy musnęły nagie ramiona Vincenta. Powiedziałem cicho przesuwając wargami po miękkich włosach mężczyzny.

- Tak, dobrze pamiętasz.

Zsunąłem dłonie na jego klatkę piersiową i delikatnie zacząłem pieścić jego tors. Jednocześnie całowałem kark i szyję mojego mężczyzny, jego skóra miała lekko słonawy smak. Vincent uniósł dłoń i niepewnie przesunął palcami po moich włosach odwrócił twarz do mnie i zamykając oczy na oślep odszukał moje wargi. Czekałem osiem lat na dotyk twojego ciała na smak twych ust. Tak bardzo cię pragnę, tak bardzo cię kocham.

- Vincent...

Wyszeptałem zanim nasze wargi się spotkały. Jego gorące usta były takie jak zawsze marzyłem. Twarde, męskie a zarazem delikatne i nieśmiałe z łatwością poddawały się napierającej sile moich pocałunków. Smakowały alkoholem a na mnie działały niczym najlepszy wyprodukowany przeze mnie afrodyzjak. Jęcząc cicho przytuliłem się z całej siły do jego wspaniałego, podniecającego ciała. Zaskoczony siłą moich ramion oderwał się od moich warg i spojrzał na mnie nieprzytomnie głośno oddychając. Odwróciłem krzesło, na którym siedział i łapiąc jego dłonie pomogłem mu wstać. Byłem tylko kilka centymetrów od niego wyższy za to o wiele silniejszy. Przesunąłem ręce wzdłuż jego nagich ramion przyglądałem się z przyjemnością, jakie wrażenie robi dotyk moich dłoni na ukochanym. Wyszeptałem pochylając się nad jego uchem

- Widziałem każdy skrawek twojego pięknego ciała, tak dobrze znam twoją duszę. Sądzę, że najwyższy czas poznać smak i dotyk twojej skóry. Nie uważasz?

Spytałem oczekując potwierdzenia. Vincent nagle wyrwał się z moich objęć wykazując zdumiewającą siłę. Odsunąłem się do jego nagle przestraszonego ciała. Przecierając twarz dłonią wymamrotał

- NIE. Nie przepraszam, nie... nie mogę, nie chcę, przepraszam...

Brutalnie wtargnąłem w jego umyśl chcąc odczytać jego myśli.

- Oj, Kochanie przecież chcesz- uśmiechnąłem się zniewalająco do wystraszonego mężczyzny dodając - Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo chcesz.

Vincent rumieniąc się słodko z zakłopotania uniknął mojego spojrzenia, gwałtownymi szarpnięciami poprawił na sobie koszulę. Przesłałem mu bardzo przyjemną wizję nas obojga pod jego prysznicem. Poderwał głowę przypatrując mi się z uwagą. Uśmiechnąłem się bezczelnie pytając

- No więc, Kochanie? Co będzie z naszą kąpielą?

Wiedziałem, że go tym pytaniem zdenerwuję, lecz nie mogłem się powstrzymać. Kiedy zorientował się, że wiem, o czym myśli spojrzał na mnie z przerażeniem. Odwrócił się bez słowa i zataczając wyszedł z baru na ulicę. No i mam karę, przestraszyłem moje Kochanie, ale także zafascynowałem. Uśmiechając się lekko do jego myśli usiadłem na krześle i wpatrując się w drzwi upiłem łyk tego, co pił Vincent. Jego ciało było takie spragnione, całe pulsowało, bolało. Tak bardzo chcę spełnić to, o czym myślisz Kochanie. Tylko musisz do mnie wrócić z powrotem. Chcę czuć twoje dłonie, słodkie pocałunki, od których serce tak mocno mi bije. Wysiądź z tego samochodu! Nie bądź taki wystraszony przecież nie zrobię ci krzywdy. Uczynię tylko to, co będziesz chciał. Ale muszę ci przyznać, że masz bogatszą wyobraźnię ode mnie. Zaśmiałem się do swoich myśli. No więc skarbie? Oparłem się wygodniej. Cały czas byłem obecny w myślach Vincenta i wiedziałem, że jeszcze nic nie postanowił. Przymknąłem powieki bardzo intensywnie starając się nie wysyłać mu żadnych myśli. Tylko dyskretnie czuwałem nad przebiegiem jego rozważań. I tak zmierzały w dobrym kierunku, więc, po co mam nimi manipulować. Ja zrobiłem dość, niech teraz Vincent sam zdecyduje, czego pragnie.

Kiedy cicho zaskrzypiały drzwi powoli uniosłem powieki, uśmiechnąłem się delikatnie. Vincent wchodząc niepewnie oparł się o zamknięte drzwi.

- Ja ciebie w ogóle nie znam. Więc dlaczego w głębi duszy czuję zupełnie inaczej?

Powiedział cichutko wpatrując się w podłogą pod swoimi stopami.

- Choć do mnie!

Vincent posłusznie ruszył w stronę baru i raptownie przystanął. Popatrzył na mnie myśląc intensywnie.

- Nie bój się, przecież ja nie gryzę.

Uśmiechnąłem się i prowokująco przejechałem językiem po górnych zębach. Vincent wzruszył ramionami, siadając obok wyjął z moich dłoni szklaneczkę i wypił resztę jednym haustem, krzywiąc się przy okazji.

- Oj Vincent, Vincent...

Pokiwałem z politowaniem głową i dodałem

- Przecież ty mnie znasz, bardzo dobrze mnie znasz. Spójrz w moje oczy i powiedz mi, co widzisz.

Mężczyzna odwrócił głowę i zapatrzył się w moje oczy, po dłuższej chwili powiedział

- Twoje oczy błyszczą niczym szmaragdy.

Przypomniał sobie słowa, które niedawno powiedział do Salomona.

- Znasz mnie. Prawda?

- Tak.

Odpowiedział nie odrywając ode mnie wzroku. Jednocześnie uniósł dłoń i musnął palcami mój policzek. Odwróciłem twarz i opuszki jego palców znalazły się na moich wargach. Pocałowałem je lekko i przysunąłem się do twarzy ukochanego. Jego dłoń przesunęła się na moje włosy i pogładziła je delikatnie a ja zaszeptałem do jego ucha

- Przyrzekam, że nigdy cię nie skrzywdzę. Proszę, pokochaj mnie tak mocno jak ja kocham ciebie...

- Kim jesteś?

- Nie powiem ci. Najpierw musisz mi zaufać i mnie pokochać.

Pocałowałem jego policzek i dodałem

- Zaopiekuj się mną a ja zaopiekuję się tobą. Co powiesz na taką wymianę?

Kiwnął głową zgadzając ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin