ROBERT LUDLUM PRZYMIERZE KASANDRY PRZEK�AD: JAN KRA�KO Spis tre�ci Spis tre�ci 2 Wst�p 3 Rozdzia� 1 4 Rozdzia� 2 8 Rozdzia� 3 14 Rozdzia� 4 22 Rozdzia� 5 29 Rozdzia� 6 35 Rozdzia� 7 42 Rozdzia� 8 45 Rozdzia� 9 55 Rozdzia� 10 60 Rozdzia� 11 68 Rozdzia� 12 81 Rozdzia� 13 89 Rozdzia� 14 95 Rozdzia� 15 101 Rozdzia� 16 108 Rozdzia� 17 113 Rozdzia� 18 118 Rozdzia� 19 126 Rozdzia� 20 131 Rozdzia� 21 136 Rozdzia� 22 142 Rozdzia� 23 149 Rozdzia� 24 154 Rozdzia� 25 160 Rozdzia� 26 164 Rozdzia� 27 172 Rozdzia� 28 179 Rozdzia� 29 185 Rozdzia� 30 188 Rozdzia� 31 192 Rozdzia� 32 196 Epilog 199 Wst�p THE NEW YORK TIMES Wtorek, 25 maja 1999 Dzia� D: Nauka Strona: D-3 Autor: dr Lawrence K. Altman Ospa prawdziwa, ta prastara choroba, zosta�a ca�kowicie wytrzebiona przed dwudziestoma laty. Jej wirus przebywa teraz w bloku �mierci, zamro�ony w dw�ch pilnie strze�onych laboratoriach w Stanach Zjednoczonych i w Rosji... Wczoraj, przy poparciu Rosji oraz rz�d�w innych kraj�w, WHO, �wiatowa Organizacja Zdrowia, po raz kolejny odroczy�a jego egzekucj�... Badania naukowe z wykorzystaniem wirusa mog� przyczyni� si� do stworzenia lek�w przeciwko ospie prawdziwej oraz do poprawienia skuteczno�ci istniej�cych ju� szczepionek. Lekarstwa te i szczepionki pozostan� bezu�yteczne, chyba �e rz�d jakiego� bandyckiego pa�stwa postanowi otworzy� tajne magazyny i przeprowadzi� terrorystyczny atak biologiczny, czego nie uwa�a si� ju� za rzecz zupe�nie nieprawdopodobn�. Na pro�b� �wiatowej Organizacji Zdrowia rosyjscy i ameryka�scy naukowcy sporz�dzili zapis ca�ego kodu DNA wirusa ospy prawdziwej. WHO uwa�a, �e dane te stworz� wystarczaj�c� baz� wyj�ciow� do dalszych bada� i por�wna� z kodami genetycznymi wirus�w wykorzystanych do ataku przez terroryst�w... Jednak niekt�rzy naukowcy podwa�aj� ten pogl�d, twierdz�c, �e na podstawie samego kodu nie da si� okre�li� stopnia podatno�ci wirusa na szczepionk�. M�wi�c o nieprzewidywalnych rezultatach tych bada�, dr Fauci z Krajowego Instytutu Alergii i Chor�b Zaka�nych stwierdzi�: "By� mo�e nigdy nie wyjmiecie wirusa z lod�wki, ale przynajmniej go macie". Rozdzia� 1 Dozorca poruszy� si� niespokojnie, s�ysz�c chrz�st �wiru pod oponami samochodu. Niebo by�o ju� prawie ciemne, a on w�a�nie zaparzy� kaw� i nie chcia�o mu si� wstawa�. Ale przewa�y�a ciekawo��. Odwiedzaj�cy Alexandri� rzadko kiedy trafiali na cmentarz na Ivy Hill; to historyczne miasto nad Potomakiem oferowa�o �yj�cym szereg innych, o wiele bardziej kolorowych atrakcji i rozrywek. Je�li za� chodzi o miejscowych, niewielu z nich przychodzi�o tu w �rodku tygodnia, a jeszcze mniej p�nym wieczorem, gdy niebo smaga�y strugi kwietniowego deszczu. Wyjrzawszy przez okno str��wki, zobaczy�, �e z nierzucaj�cego si� w oczy samochodu wysiada jaki� m�czyzna. Policja? Przybysz mia� czterdzie�ci par� lat, by� wysoki, dobrze zbudowany i ubrany stosownie do pogody w wodoodporn� kurtk� i ciemne spodnie. Na nogach mia� ci�kie buty. Odszed� od samochodu i rozejrza� si�. Nie, to nie policjant, pomy�la� dozorca. Raczej wojskowy. Otworzy� drzwi i wyszed�szy pod zadaszenie, patrzy�, jak m�czyzna spogl�da na bram� cmentarza, nie zwa�aj�c na mocz�cy mu w�osy deszcz. Mo�e wraca� tu pierwszy raz? Za pierwszym razem wszyscy si� jakby wahali, nie chc�c ponownie ogl�da� miejsca kojarz�cego si� z b�lem, smutkiem i strat�. Spojrza� na jego lew� r�k�: przybysz nie nosi� obr�czki. Wdowiec? Pr�bowa� sobie przypomnie�, czy chowano tu ostatnio jak�� m�od� kobiet�. - Dzie� dobry. Dozorca a� drgn��. Jak na tak ros�ego m�czyzn�, nieznajomy mia� g�os �agodny i mi�kki i pozdrowi� go niczym brzuchom�wca. - Witam. Jak chce pan i�� na groby, mog� po�yczy� parasol. - Ch�tnie skorzystam, dzi�kuj� - odrzek� m�czyzna, lecz nie drgn�� z miejsca. Dozorca si�gn�� za drzwi, do stojaka zrobionego ze starej konewki. Chwyci� parasol za r�czk� i ruszy� w stron� przybysza, patrz�c na jego poci�g�� twarz i zdumiewaj�co ciemnoniebieskie oczy. - Nazywam si� Barnes. Jestem tu dozorc�. Jak powie mi pan, kogo pan szuka, zaoszcz�dzi pan sobie b��dzenia. - Sophii Russell. - Russell, powiada pan? Nie kojarz�. Ale zaraz sprawdz�. Chwileczk�. - Szkoda fatygi. Trafi�. - Musz� wpisa� pana do ksi�gi go�ci. M�czyzna roz�o�y� parasol. - Jon Smith. Doktor Jon Smith. Znam drog�. Dzi�kuj�. I jakby za�ama� mu si� g�os. Dozorca podni�s� r�k�, �eby go zawo�a�, lecz przybysz ruszy� ju� przed siebie d�ugim, p�ynnym, �o�nierskim krokiem i wkr�tce znikn�� za szar� zas�on� deszczu. Dozorca patrzy� za nim. Na jego plecach zata�czy�o co� ostrego i zimnego i zadr�a�. Wszed� do str��wki, zamkn�� drzwi i mocno zatrzasn�� zasuw�. Z szuflady biurka wyj�� ksi�g� go�ci, otworzy� j� na bie��cej dacie, po czym starannie wpisa� nazwisko przybysza oraz godzin� odwiedzin. A potem, pod wp�ywem nag�ego impulsu, otworzy� ksi�g� na samym ko�cu, gdzie w porz�dku alfabetycznym spisano nazwiska zmar�ych le��cych na jego cmentarzu. Russell... Sophia Russell. Jest: kwatera dwunasta, rz�d siedemnasty. Pochowana... Dok�adnie rok temu! Po�r�d nazwisk �a�obnik�w wpisanych do ksi�gi widnia�o nazwisko doktora Jona Smitha. W takim razie dlaczego nie przyni�s� kwiat�w? Id�c alejk� przecinaj�c� Ivy Hill, Smith cieszy� si� z deszczu. Deszcz by� niczym ca�un przes�aniaj�cy wspomnienia wci�� bolesne i pal�ce, wspomnienia, kt�re towarzyszy�y mu wsz�dzie przez ca�y rok, szepcz�c do niego noc�, szydz�c z jego �ez, zmuszaj�c go do ponownego prze�ywania tamtych strasznych chwil. Widzi zimny bia�y pok�j w szpitalu Ameryka�skiego Instytutu Chor�b Zaka�nych we Frederick w Marylandzie. Patrzy na Sophi�, swoj� ukochan�, przysz�� �on�, kt�ra wije si� pod namiotem tlenowym, walcz�c o ka�dy oddech. On stoi, jest tu�-tu�, mimo to nie jest w stanie jej pom�c. Wrzeszczy na lekarzy i od �cian odbija si� szydercze echo jego g�osu. Nie wiedz�, co jej jest. Oni te� s� bezradni. Nagle Sophia wydaje przera�liwy krzyk - Smith wci�� s�yszy go w nocnych koszmarach i modli si�, by wreszcie umilk�. Jej wygi�ty w agonalny �uk kr�gos�up wygina si� jeszcze bardziej, pod niewyobra�alnie ostrym k�tem, leje si� z niej pot, jakby cia�o chcia�o wydali� z siebie toksyn�. Jej twarz p�onie. Sophia na chwil� nieruchomieje, na chwil� zamiera. A potem opada na ��ko. Z jej nosa i ust leje si� krew. Z piersi dobywa si� agonalne rz�enie, a potem ciche westchnienie, gdy dusza, nareszcie wolna, opuszcza um�czone cia�o... Smith zadr�a� i szybko si� rozejrza�. Nie zdawa� sobie sprawy, �e przystan��. W parasol wci�� b�bni� deszcz, lecz zdawa�o si�, �e pada teraz w zwolnionym tempie. S�ysza� uderzenie ka�dej rozpryskuj�cej si� na plastiku kropli. Nie wiedzia�, jak d�ugo tam sta� niczym porzucony i zapomniany pos�g, ani co kaza�o mu w ko�cu zrobi� kolejny krok. Nie wiedzia� te�, jak trafi� na �cie�k� prowadz�c� do grobu, ani jak si� przed tym grobem znalaz�. SOPHIA RUSSELL JU� POD OPIEK� PANA Pochyli� si� i czubkami palc�w przesun�� po g�adkiej kraw�dzi r�owobia�ego marmuru. - Wiem, powinienem by� przyj�� wcze�niej - szepn��. - Ale nie potrafi�em. My�la�em, �e je�li tu przyjd�, b�d� musia� przyzna�, �e straci�em ci� na zawsze. Nie mog�em tego zrobi�... a� do dzisiaj. Program Hades. Tak nazwano koszmar, kt�ry mi ci� zabra�, Sophio. Nie widzia�a� twarzy tych, kt�rzy go rozp�tali; B�g ci tego zaoszcz�dzi�. Ale wiedz, �e wszyscy zap�acili za swoje zbrodnie. Ja te� zasmakowa�em zemsty, kochanie, i my�la�em, �e przyniesie mi to spok�j. Nie przynios�o. Przez wiele miesi�cy pyta�em siebie, jak znale�� ukojenie i zawsze nasuwa�a mi si� jedna i ta sama odpowied�. Wyj�� z kieszeni ma�e puzderko. Otworzy� wieczko i spojrza� na sze�ciokaratowy brylant w platynowej oprawie, kt�ry kupi� u Van Cleefa & Arpela w Londynie. �lubny pier�cionek: zamierza� go wsun�� na palec kobiecie, kt�ra mia�a zosta� jego �on�. Przykucn�� i wepchn�� go w mi�kk� ziemi� u st�p nagrobka. - Kocham ci�, Sophio. Zawsze b�d� ci� kocha�. Twoje serce jest wci�� �wiat�o�ci� mojego �ycia. Ale nadesz�a pora, �ebym poszed� dalej. Nie wiem dok�d i nie wiem, jak tam zajd�. Ale musz� i��. Przytkn�� palce do ust i dotkn�� nimi zimnego kamienia. - Niech B�g ci� b�ogos�awi i zawsze ma w swej opiece. Podni�s� parasol i cofn�� si� o krok, patrz�c na marmurowy nagrobek tak intensywnie, jakby chcia�, �eby widok ten wry� mu si� w pami�� do ko�ca �ycia. Nagle us�ysza� za sob� odg�os cichych krok�w i szybko si� odwr�ci�. Wysoka kobieta z czarn� parasolk� mia�a trzydzie�ci kilka lat i jaskraworude u�o�one w szpic w�osy. Jej nos i policzki by�y upstrzone piegami. Szmaragdowe jak tropikalne morze oczy rozszerzy�y si�, gdy zobaczy�a, �e to on. - Jon? Jon Smith? - Megan? Megan Olson szybko podesz�a bli�ej i u�cisn�a go za rami�. - To naprawd� ty? Bo�e, widzieli�my si�... - Bardzo dawno temu. Megan zerkn�a na gr�b Sophii. - Przepraszam. Nie wiedzia�am, �e kto� tu b�dzie. Nie chcia�am ci przeszkadza�. - Nie szkodzi. Ju� sko�czy�em. - Jeste�my tu chyba z tego samego powodu - szepn�a. Zaprowadzi�a go pod roz�o�ysty d�b i uwa�nie mu si� przyjrza�a. Zmarszczka i bruzdy zdobi�ce jego twarz jeszcze bardziej si� pog��bi�y, przyby�o te� sporo nowych. Nie potrafi�a nawet sobie wyobrazi�, ile musia� przez ten rok wycierpie�. - Przykro mi, �e j� straci�e� - powiedzia�a. - �a�uj�, �e nie mog�am powiedzie� ci tego wcze�niej. - Zawaha�a si�. - �a�uj�, �e nie by�o mnie przy tobie, gdy kogo� potrzebowa�e�. - Dzwoni�em, ale wyjecha�a� - odrzek�. - Praca... Megan ze smutkiem skin�a g�ow�. - Tak, praca - odrzek�a wymijaj�co. Sophia Russell i Megan Olson dorasta�y w Santa Barbara. Chodzi�y do tej samej szko�y, posz�y na ten sam uniwersytet. Po college'u ich drogi si� rozesz�y. Sophia zrobi�a doktorat z biologii kom�rkowej i molekularnej i rozpocz�a prac� w Ameryka�skim Wojskowym Instytucie Chor�b Zaka�nych. Megan po magisterium z biochemii dosta�a etat w Narodowych Instytutach Zdrowia, jednak ju� trzy lata p�niej przenios�a si� do wydz...
KAZGODZINSKI