7. Jesteś mi coś winny, Black.doc

(38 KB) Pobierz

Z  wizji Alice  było wiadomo, że bitwa zacznie się jutro. Podejrzewałam , że wilki  raczej nie zjawią się o „umówionej” porze. W końcu jeden z nich był moim przyjacielem. To było dawno a co najgorsze-prawdą. Pamiętam jak mój ukochany zabraniał spotykać się z Blackiem. Były to wówczas tylko przyjacielskie  pogawędki. A potem przeholowałam- pozwoliłam  Jake’owi  zakochać się we mnie. Wiedziałam, że musze tę znajomość zakończyć raz na  zawsze. Żałuję, że nie zrobiłam tego jak on mnie pocałował.

Byłam cała w nerwach. Nie potrafiłam się wyciszyć ani opanować. Sama nie wiedziałam jak bardzo  potrzebuję towarzystwa  Edwarda. Bez niego nic nie miało sensu… Nawet gdybym miała żyć wiecznie ale sama prędzej  zabiłabym się. No bo poco żyć bez niego?  W pewnym momencie poczułam czyjś oddech na szyi. Po chwili czyjeś wargi wpijały się w moje…

-Jak dobrze, że jesteś- szepnęłam.

Edward zaśmiał się cicho ale nie przerwał całowania. Musze przyznać, że całował najlepiej na świecie. I tak nie musiałam mu o tym przypominać – dobrze wiedział. Teraz już nie mieliśmy żadnych ograniczeń więc Edward nie musiał się hamować w tym co robił.

-Bello, co się stało? Jesteś taka spięta.- zapytał z troską w głosie.

-Wiesz, wydaje mi się, że wilki już dziś  rozpoczną swoje działania  wojenne. Myślę, że ta cała Emily był tylko przykrywką. Bo po co kazali jej  pojechać do Forks. Doskonale wiedzą, że Alice nie może ich zobaczyć w La Push.

Popatrzył na mnie zdziwiony.  Cóż, chyba nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Nie myśląc  za wiele, Edward wziął mnie za rękę i pociągnął do gabinetu Carlisle’a by przedstawić mu moją teorię. Moja wampirza intuicja   dawała mi znaki, że  mam rację. A jeśli się mylę? Równie dobrze ta Young mogła być dla nas podpowiedzią.

-Sądzę, że Bella ma rację.- orzekł doktor-  Ona dobrze zna całą watahę, że może podejrzewać ich o coś takiego. Edwardzie, nie mów o podejrzeniach Belli  nikomu. Dobrze?

Mój ukochany kiwnął  głową. Czyżby Carlisle był przekonany co do mojej teorii? A może sam nie wie czy mam rację? Przeszliśmy przez salon i usiedliśmy na schodach. Przytuliłam się do niego. On wziął moją rękę  i przyłożył ją do twarzy. Co prawda nie mogłam wyczuć temperatury jego ciała ale Zasze czułam jego skórę. Była taka gładka….podobnie jak moja. Trwaliśmy tak niespełna dziesięć minut bo drzwi frontowe rozwarły się z hukiem. Wyszła z nich bardzo zdenerwowana Esme. Nigdy nie wiedziałam jej w  takim stanie. Wyglądała na porządnie zdenerwowaną. I znowu drzwi otworzyły i  zamknęły się z trzaskiem. To akurat była sprawka Emmetta.  Biegł w kierunku Esme.

-Esme!- krzyknął

-Nie zbliżaj się do mnie!- warknęła

-Posłuchaj…

-To nie ja kupuję psa i daję mu imię Jacob a potem go nie trenuję by cały czas łaził za Edwardem!

-Ja tylko pzygotowywuję braciszka  do bitwy- tłumaczył się

-- To może chociaż….- nie dokończyła bo mój ukochany wstał i dał mi znak ruchem głowy bym za nim poszła. Zaprowadził mnie do pokoju . To co zauważyłam wymusiło na mnie nieopanowany wybuch śmiechu. Koło łóżka stał owczarek niemiecki z kartką w pysku: „Jacob Black- miło mi”  Edward podszedł do psa, wyrwał mu kartkę i zniknął za drzwiami z psem. Przez chwilę myślałam, że go zje.  Wiedziałam jak Edward  nienawidził  Jacoba. I miał ku temu bardzo dużo powodów. Wrócił ale bez psa. Rzuciłam mu pytające spojrzenie a ten tylko się uśmiechnął.

-Zapytaj Emmetta.

Po chwili mój mąż spoważniał. W jego oczach pojawiły się ogniki a do pokoju wleciała Alice.

-Bella, Edward szybko! Mamy niecałe dziesięć minut! Miałaś rację Bells.- dodała

-Ależ Alice! Skąd wiesz, że wilki mają  zamiar zacząć akurat za dziesięć minut?

-Sue Clearwater wybrała się do Forks w odwiedziny do Charliego.  Myślała o swoich dzieciach.

A więc Sam wtajemniczył i Sue. No proszę. Nie sądziłam, że trzeba pozwolenia o udział w bitwie. W szczególności gdy  jej dzieciak są wilkołakami.

Zbiegłam do garażu by wyposażyć się w łom gdyby zabrakło mi sił. Jednak w połowie drogi uświadomiłam sobie, że jestem wampirem więc siły nie powinno mi zabraknąć. Tak więc wróciłam i pobiegła za rodzinką do granic w La Push. W czasie biegu dowiedziałam się, że ewakuowano całą wioskę. Wydawało mi się to śmieszne. Kto mógł w paść na równie głupi pomysł? Pewnie chodziło im o zwykłych ludzi- z krwi i kości byśmy nie mogił ich dopaś. Przecież Billy wiedział, że jesteśmy wegetariańską rodziną, A do niego można mówić.

W niespełna  pięć minut dotarliśmy na miejsce. Przejechałam wzrokiem po twarzach moich bliskich- wszystkie wyrażały spokój i opanowanie.  Między drzewami  pobłyskiwały ślepia wilkołaków. Po kilku minutach z lasu dobiegło nas wilcze wycie. A więc to już. Bitwa się zaczęła. Z rezerwatu wybiegły basiory. Było ich około dziecięciu. Największy z nich rzucił się na Emmetta a ten  o piaskowej sierści na  Alice. Nie chciałam  na to patrzeć… Ta bitwa jest wyłącznie z mojego powodu. Gdybym została w Phoenix  i nigdy nie poznała Edwarda to moje życie i życie jego wiodłoby się spokojnie. Bez bitew i bez trosk. Prawdopodobnie nigdy bym tam nie doświadczyła prawdziwej miłości.

Stałam na polance wraz z Edwardem. Tylko do nas basiory nie podeszły ale obawiałam się, że to tylko kwestia czasu. Przytuliłam się do niego. W oddali dostrzegłam walczących. Ile bliskich mi osób zginie? Coś zaszeleściło. Zza krzaków znowu błyskały ślepia dwóch basiorów. Czy tak właśnie zakończę swój żywot wraz z Edwardem? Czy tak właśnie miałam zginąć? Wilki były coraz bliżej a ja nie potrafiłam się ruszyć. Popatrzyłam  błagalnym wzrokiem na  mojego męża. Jego oczy również zdradzały starch. Basiory zatrzymały się.  Jeden z nich przyjął postać człowieka. Zdziwiłam się bo przede mną stał….Jacob. Przecież on uciekł z Forks. Jak to możliwe? Coś mi się wydaje,że maczał w tym palce Sam.

-Bella, co oni z tobą zrobili?- rozczulał się

-Nie twoja sprawa.- warknęłam

- Dobrze….to może zacznę tak. Jeśli ty wygrasz, wilkołaki się stąd wyniosą. Raz na zawsze. Jeżeli przegrasz- to wy opuszczacie Forks.

-Black, ty chcesz walczyć ze mną w tej postaci?- zadrwiłam

Jak się okazało niepotrzebnie. Mięśnie chłopaka zaczęły drżeć. Potem nastąpił trzask. Przede mną stał wilk. Zaklęłam. Jeszcze nigdy nie walczyłam a co dopiero sama.

-Bello- zawołał Edward

-Cii….dam sobie radę.

Zobaczyłam  jego oczy przepełnione bólem. Wszystko wskazywało na to, że tych oczu już nigdy nie ujrzę. Ustawiłam się do  skoku i czekałam aż to on zrobi pierwszy ruch. Nie musiałam długo czekać bo Jacob niemal natychmiast rzucił  się na mnie. Jednym długim krokiem uniknęłam zderzenia z wilkiem. Spojrzałam na Edwarda- on  walczył z drugim basiorem. Black skorzystał z chwili nieuwagi bo zamierzał odgryźdz  mi  rękę.  Tylko n a to czekałam. Całym ciężarem ciała skoczyłam na niego przygniatając do ziemi. Na powrót stał się człowiekiem. Zaśmiałam się gardłowo.

-Jesteś mi coś winien Black.

-Niby co?

-Swoje życie…Nie pamiętasz ile przez ciebie wycierpiałam? Ile bezsennych nocy spędziłam  by odgadnąć  kim jesteś naprawdę.

-Ja…

Nie usłyszałam co dalej mówił bo skupiłam  się na najbliższym drzewie. Udało się. Drzewo trafiło w Blacka i odtrąciło go.  Po kilku minutach ten zapchlony pies wydostał się z pod grabu. Teraz to on chwycił pień  i podążał w moją  stronę. Gdy drzewo znajdowało się kilka centymetrów zaczęłam skracać do ręką.  Ok. może ta czynność nie zabierała dużo siły ale czasu tak. Wspięłam się na pień i podążyłam (trzymając się rękami) w stronę Jacoba.  Stamtąd przedostałam się na plecy Indianina, uwięziłam go w stalowym uścisku i przyłożyłam żeby do jego gardła.

-No Bello, dalej. Już tak nie dużo ci zostało- podjudzał mnie.

Nie wiedziała co robić. Z jednej strony walczyła by pozostać w Forks przynajmniej do końca września.  A ta jego cała zgraja wilków chciała mi odebrać mój dom… W tym momencie zjawił się Jasper  z Emmettem.  Dałabym głowę, żę ich porachunki się skończyły. Tylko mój trwał najdłużej.  Usłyszałam ich gdyż rozmawiali z Edwardem.

-No dalej!- zawołał osiłek

Wróciłam do rzeczywistości. Nie potrafiłam zabić mojego przyjaciela.  Już miałam zamiar go oddać w ręce braci Edwarda gdy Jake poruszył się gwałtownie. Już było po nim.  Nie mogłam nic poradzić- załatwił się sam.  Mój ukochany podszedł do mnie i z czułością objął. Wiedział  ile znaczył do mnie Jacob jeszcze przed przeminą.  Edward pogłaskał mnie po głowie i wziął na ręce bo nie dałam rady ruszyć się z miejsca.  Przynajmniej  wygraliśmy bitwę, pomyślałam. A czy czegoś  żałowałam?

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin