Beverley Jo - Malloren 02 - Kuszenie losu.pdf

(757 KB) Pobierz
419977388 UNPDF
Jo Beverley
Kuszenie losu
Maidenhead, Anglia, listopad 1761
Światło księżyca wpadało do chłodnego korytarza,
spowijając go tajemniczą poświatą.
Z pewnością to właśnie księżyc sprawiał, pomyślała
Portia St. Claire, że intruz wyglądał niczym Książę
Ciemności. Blade, idealnie wyrzeźbione rysy doskonałego
piękna; ciągnące się z tyłu ciemne, skórzane
skrzydła...
Uniosła ciężki pistolet i wycelowała w jego pierś.
-Stój!
Postać znieruchomiała. Dziewczyna dostrzegła
dłonie: eleganckie, o długich palcach, unoszące się
w uspokajającym geście. Nagle okazało się, że czarne
skrzydła to po prostu długi, ciemny płaszcz.
Wciągnęła powietrze drżącymi ustami. To, co zobaczyła,
oznaczało, iż duch jest jak najbardziej z krwi
i kości. Był nikim więcej jak tylko pospolitym włamywaczem.
To oznaczało, że znalazła się twarzą w twarz
z przestępcą. Mądrzejsza kobieta, słysząc brzęk tłuczonego
szkła, schowałaby się pod łóżko. Portia natomiast
chwyciła pistolet matki, sprawdziła, czy jest
naładowany, i ostrożnie zeszła na dół, by sprawdzić,
co się dzieje. Jej motto brzmiało: „Strach, któremu
stawi się czoło, jest strachem pokonanym", ale teraz
5
zastanawiała się, czy rzeczywiście zawsze jest to
prawdą. Intruz nie wyglądał na pokonanego i po zatrzymaniu
go Portia nie miała najmniejszego pojęcia,
co począć dalej. Z rękawów płaszcza wystawał
fragment białej koronki.
Drogiej koronki.
Na lewej dłoni miał pierścień z ciemnym kamieniem,
którego refleksy w srebrnej poświacie księżyca
mówiły Portii, iż jest to drogocenny klejnot. W okolicy
twarzy błyszczała kolejna droga ozdoba - wysadzany
kamieniami szlachetnymi kolczyk.
Z pewnością nie był to pospolity włamywacz.
- Zatrzymałem się, jeśli byłaś łaskawa zauważyć ton
głosu był grzeczny, a akcent wskazywał na dobre
pochodzenie.
- Zatrzymałeś się - odparowała ostro Portia. - Teraz
odwrócisz się i wyjdziesz.
- Albo?
- Albo zawołam straże! Słyszałam dźwięk tłuczonego
szkła. Jesteś włamywaczem.
Dostrzegła delikatny uśmieszek na jego twarzy.
- Tak mi się zdaje. Jak jednak chcesz wezwać straże,
pilnując mnie, mignon?
Portia zacisnęła zęby.
- Wyjdź! Natychmiast!
- Albo? - zapytał ponownie.
- Albo cię zastrzelę.
- O wiele lepiej - przytaknął. - To mogłabyś zrobić.
Bryght Malloren był rozbawiony.
Nie spodziewał się, iż ta misja go rozbawi, ale teraz
stanąwszy twarzą w twarz z żarliwą obrończynią
ogniska domowego, musiał się powstrzymywać, by
nie wybuchnąć śmiechem.
Prawdopodobnie od razu by go zastrzeliła, gdyby
się roześmiał.
6
Była jednak taka drobna. Niższa od niego o ponad
głowę. Pomimo sukni i zwojów szali, którymi była
opatulona, mógł dostrzec, iż jest delikatnej budowy.
Dłonie, w których trzymała wielki pistolet, były
bardzo małe i kruche.
Kruchość jednak nie była określeniem, które przychodziło
mu na myśl.
Rezolutna.
Albo pikantna.
Energia, wywołana po części odwagą, po części
agresją, a po części strachem, tryskała z niej niczym
iskry z płonącego drewna. Nie mógł stwierdzić, jakiego
koloru były jej opadające na plecy włosy, ale
domyślał się, iż są rude. Naprawdę zastrzeliłaby go,
gdyby ją sprowokował i samo to wystarczało, aby go
zaintrygować.
Było to również niewygodne. Miał mało czasu
na ukończenie misji, a ten mały wojownik najwyraźniej
uparł się, by go powstrzymać. Najpierw spróbował
odwołać się do rozsądku.
- Przyznaję się, że wybiłem okno kuchenne, by się
dostać do środka, madam. Ale nikt nie otwierał drzwi.
- Zawsze się włamujesz, kiedy nikt nie otwiera
drzwi?
Zastanowił się.
- Ogólnie rzecz biorąc, domy, do których stukam,
zwykle mają służbę. Ty nie masz służby?
- To nie twój interes!
Trafił w czuły punkt. Kim, do diabła, była? Ten
dom w Maidenhead był wynajmowany przez hrabiego
Walgrave'a jako areszt domowy dla jego córki, lady
Chastity Ware. Bryght spodziewał się, iż zastanie
go pustym, skoro Chastity uciekła.
Młoda kobieta uniosła pistolet.
- Wyjdź!
7
-Nie.
Bryght usłyszał, jak syknęła z irytacją, i czekał
na rozwój wypadków. By strzelić z zimną krwią
do człowieka, trzeba być pozbawionym serca, a nie
zależnie od cech charakteru tej młodej osóbki, nie
uważał, by była właśnie taka.
Okazało się, że miał rację. Nie pociągnęła
za spust.
- A teraz - rzekł - mam rozsądny powód, by się tu
znajdować.
- Jakiż to rozsądny powód tłumaczy włamanie?
- Przybyłem, by zabrać dokument, który należał
do poprzedniego mieszkańca.
- Jakiego poprzedniego mieszkańca?
- Masz mnóstwo pytań. Powiedzmy, że damy.
- Jakiej damy?
- Wolałbym nie odpowiadać - zmęczony tą grą,
zrobił krok w przód, by ją rozbroić.
Zobaczył, jak wciąga powietrze i unosi pistolet
jeszcze wyżej. Do diabła. Rzucił się na jej nogi dokładnie
w chwili, kiedy pociągnęła za spust.
Portia znalazła się na plecach przyciśnięta potężnym
ciałem. Dłonie miała zdrętwiałe od odrzutu pistoletu,
a w głowie huczały dzwony od uderzenia
o posadzkę. A może to huk pistoletu? Nigdy przedtem
nie wystrzeliła z broni w pomieszczeniu. Hałas
był potężny.
Wlepiła przed siebie wzrok i dojrzała, że na twarzy
włamywacza malował się wyraz pewnego zatroskania.
Mężczyzna uniósł się na łokciach, by mogła
zaczerpnąć tchu.
- Jak śmiałeś!
- Nie mogłem pozwolić, byś mnie zastrzeliła.
- Więc trzeba było wyjść! - Portia usiłowała go
z siebie zrzucić, ale natychmiast zdała sobie sprawę,
8
iż jest to zły pomysł. Mężczyzna leża! pomiędzy jej
nogami, a jej prosta sukienka i jedna halka stanowiły
marną barierę.
Sposób, w jaki jego wytworne usta wygięły się, stanowiąc
komentarz do jej położenia, sprawił, że zapragnęła
podrapać tę piękną twarz. Nikt nie miał
prawa mieć wyrazu twarzy rozbawionego Lucyfera,
a zwłaszcza napastliwy włamywacz.
- Kim jesteś?! - zapytała.
- Bryght Malloren, niekoniecznie do usług. A kim
ty jesteś?
- A to, proszę pana, nie pański interes - usiłowała
się jakoś wydostać, ale on trzymał ją jak w pułapce.
- Wobec tego nazwę cię Hipolitą, królową Amazonek
- odgarnął lok z jej czoła i delikatność tego
gestu zbiła ją z tropu. Podobna łagodność zabrzmiała
w jego głosie, gdy powiedział: - Zawsze walczysz
na przekór wszystkiemu, Hipolito?
Jego ciemne włosy były w nieładzie. Wysunęły się
z wstążki i swobodnie opadały kosmykami na twarz.
Ten widok był rozbrajający.
- Miałam pistolet.
- I co z tego?
Uśmiechnął się. Portia warknęła. Ten drań nabijał
się z niej.
- Zejdź ze mnie - wycedziła.
- Najpierw odbiorę swoje fanty.
- Fanty?
Poczuła pierwsze dotknięcie realnego strachu. Usłyszawszy
dźwięk tłuczonego szkła, wystraszyła się. Kiedy
zeszła na dół i zobaczyła ciemną postać, niemal
zdrętwiała z przerażenia. Ale w jakiś sposób, uprawiając
szermierkę słowną z tym mężczyzną, nie bała się
naprawdę. Teraz zdała sobie sprawę, iż jest na jego łasce.
Nie miała w sobie nic z panienki, w młodszych la
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin