Isaac Asimov - Nastanie nocy.pdf

(1490 KB) Pobierz
Microsoft Word - Isaac Asimov - Ja, Robot.rtf
Isaac Asimov
Nastanie nocy
Gdyby gwiazdy świeciły przez jedną noc na tysiąc lat, jakŜe ludzie czciliby i wielbili, jak
zachowywaliby przez pokolenia pamięć o mieście Boga!
EMERSON
Inny świat! Nie ma Ŝadnego innego świata! Tutaj lub nigdzie - to cała rzeczywistość.
EMERSON
Pamięci szanownego Johna W. Campbella juniora i dwojga przeraŜonych dzieci z Brook-lynu,
które, drŜąc ze strachu, odbyły budzącą grozę pielgrzymkę do jego biura - jedno w 1938, a drugie
w 1952 roku.
Wszystkie postacie występujące w tej ksiąŜce są fikcyjne, a jakiekolwiek podobieństwo do
rzeczywistych osób, Ŝyjących bądź umarłych, jest czysto przypadkowe.
Powieść ta jest oparta na opowiadaniu Isaaca Asimova "Nastanie nocy", które ukazało się po raz
pierwszy w magazynie "Astounding Science Fiction" w 1941 roku (na język polski przetłumaczył
Tadeusz Jan Dehnel; pierwsza publikacja w antologii "Kryształowy sześcian Wenus" wydanej
przez "Iskry" w 1966 roku). Decyzją Autorów uległy zmianie niektóre imiona i nazwy.
Do Czytelnika
Kalgasz to zupełnie odmienny świat i nie chcielibyśmy, abyś myślał, iŜ jest taki sam jak Ziemia,
nawet jeŜeli zamieszkujących go ludzi opisujemy jako mówiących w zrozumiałym dla ciebie
języku i posługujących się znanymi ci pojęciami. Te słowa naleŜy rozumieć jedynie jako
odpowiedniki terminów obcych - czyli jest to typowy zbiór odpowiedników, taki sam, jakiego
uŜywa autor powieści, gdy J(r)^0 cudzoziemscy bohaterowie porozumiewają się między sobą w
swoim ojczystym języku, a on przekłada ich słowa na język czytelnika. Tak więc jeŜeli mieszkańcy
Kalgasza mówią o "kilometrach", "rękach", "samochodach" czy "komputerach", to mają na myśli
własne jednostki odległości, własne kończyny chwytne, własne środki transportu, własne
urządzenia przetwarzające informacje itd. Komputery na Kalgaszu niekoniecznie muszą być
kompatybilne ze stosowanymi w Nowym Jorku, Londynie czy Sztokholmie, a słowo kilometr,
którego uŜywamy w tej ksiąŜce, nie musi oznaczać jednostki odległości równej tysiącu metrom.
Uznaliśmy jednak, Ŝe prościej i lepiej będzie wykorzystać znane terminy do opisywania zdarzeń na
tamtym całkowicie odmiennym świecie, niŜ wymyślać długą listę kalgasjańskich wyrazów.
Innymi słowy, moglibyśmy opowiedzieć ci, jak to jeden z naszych bohaterów zatrzymał się, aby
strapnąć swe kanglisze przed wyjściem na siedmiowerkową przechadzkę po głównej libiszy
swojego rodzinnego subna, i cała treść ksiąŜki mogłaby wyglądać równie obco i odległe. Wtedy
jednak o wiele trudniej byłoby wyłowić sens tego, co opisujemy, a to nie wydawało nam się
celowe. Istota tej opowieści nie leŜy bowiem w liczbie dziwacznych pojęć, które moglibyśmy
wymyślić; zawiera się raczej w reakcji grupy ludzi nieco nas przypominających, Ŝyjących w
świecie trochę podobnym do naszego - we wszystkim, z wyjątkiem jednego, waŜnego szczegółu -
kiedy ci ludzie stają w obliczu sytuacji, róŜniącej się całkowicie od tego, z czym kiedykolwiek
borykali się mieszkańcy Ziemi. Wziąwszy pod uwagę wszystkie okoliczności uznaliśmy, Ŝe lepiej
opowiedzieć ci, iŜ ktoś załoŜył buty przed wyjściem na siedmiokilometrową przechadzkę, niŜ
zaśmiecać ksiąŜkę kangliszami, werkami i libiszami.
Jeśli wolisz, moŜesz sobie wyobraŜać, Ŝe w tekście pojawiają się "werki" wszędzie tam, gdzie jest
mowa o "kilometrach", "glabery" tam, gdzie występują "godziny", a "sladoły" tam, gdzie są "oczy".
MoŜesz teŜ wymyślić własne terminy. Werki czy kilometry - wszystko to straci znaczenie w chwili,
gdy pojawią się gwiazdy.
I. A.
R. S.
Część pierwsza
Szarówka
Popołudnie jaśniało blaskiem czterech słońc. Wielki złocisty Onos górował wysoko na zachodzie, a
niŜej mały czerwony Dovim wyłaniał się właśnie na horyzoncie. Jeśli spojrzało się w przeciwną
stronę, moŜna było zobaczyć błyszczące białe punkciki Treya i Patru, jaśniejące na tle purpury
wschodniej części nieba. Cudowne światło zalewało pofałdowane równiny najbardziej na północ
wysuniętego kontynentu Kalgasza. Biuro Kelaritana 99, dyrektora Miejskiego Instytutu Psychiatrii
w Jonglorze, miało szerokie okna wychodzące na cztery strony świata, mogące w pełni oddać
wspaniałość tego zachwycającego widoku.
Szirin 501 z Uniwersytetu Saryjskiego, który kilka godzin wcześniej przybył do Jongloru na pilne
wezwanie Kelaritana, zastanawiał się, dlaczego nie jest w lepszym nastroju. Szirin miał pogodne
usposobienie, dnie czterech słońc zwykle jeszcze zwiększały jego i tak wysoką aktywność;
lecz dzisiaj był podenerwowany i niespokojny, chociaŜ ze wszystkich sił starał się to ukryć.
PrzecieŜ ostatecznie wezwano go do Jongloru jako eksperta w dziedzinie chorób psychicznych.
- Czy chciałby pan zacząć od rozmów z ofiarami? - zapytał Kelaritan. Dyrektor szpitala
psychiatrycznego był wychudzonym, kościstym człowieczkiem o bladej cerze i zapadniętej klatce
piersiowej. Szirin, rumiany i daleki od wychudzenia, Ŝywił wrodzoną podejrzliwość wobec
kaŜdego dorosłego, który waŜył mniej niŜ połowę tego co on sam. "MoŜe to Kelaritan tak mnie
wyprowadza z równowagi -
11
2
pomyślał Szirin. - Wygląda jak Ŝywy kościotrup". - Czy teŜ uwaŜa pan, panie profesorze, Ŝe lepiej
będzie najpierw poznać samemu Tunel Tajemnic?
Szirin zdobył się na krótki śmiech, mając nadzieję, Ŝe nie zabrzmiało to bardzo wymuszenie.
- Porozmawiam najpierw z paroma ofiarami - odparł. - W ten sposób nieco lepiej przygotuję się na
potworności tunelu.
Ciemne, okrągłe jak paciorki oczy Kelaritana błysnęły niepewnie. Głos zabrał Sibello 54,
ugrzeczniony, ale stanowczy prawnik Jongloryjskiej Wystawy Stulecia.
- AleŜ, panie profesorze! - wykrzyknął. Potworności tunelu? To nieco przesadne określenie. Opiera
się pan tylko na sprawozdaniach w prasie! Nazywa pan pacjentów ofiarami! Jak moŜna ich tak
określać?!
- Tego terminu uŜył doktor Kelaritan - stwierdził oschle Szirin.
- Jestem pewien, Ŝe doktor Kelaritan uŜył tego słowa w sensie najbardziej ogólnym. Zakłada ono
bowiem coś, czego zaakceptować nie mogę.
W spojrzeniu, które Szirin rzucił prawnikowi, był zarówno niesmak, jak i zawodowy brak
wszelkiego zaangaŜowania.
- O ile wiem, w wyniku przejazdu przez Tunel Tajemnic kilkoro ludzi zmarło - odpowiedział. - Czy
tak?
- Owszem, było kilka zgonów. Nie ma jednak Ŝadnego powodu, by sądzić, Ŝe ci ludzie zmarli
właśnie w wyniku przejazdu przez tunel, panie profesorze.
- Doskonale rozumiem, dlaczego nie dopuszcza pan tej myśli do siebie, panie radco - odparł Szirin
cierpko.
- Doktorze Kelaritan! - Sibello rzucił pełne wściekłości spojrzenie dyrektorowi szpitala. - JeŜeli
badanie ma wyglądać w ten sposób, muszę zgłosić swój protest! Pański profesor Szirin ma tu
występować w roli bezstronnego eksperta, a nie świadka oskarŜenia!
Szirin zachichotał.
- Wyraziłem swój ogólny pogląd na prawników, nie zaś moją opinię o tym, co się stało lub nie stało
w Tunelu Tajemnic.
12
- Doktorze Kelaritan! - wykrzyknął czerwony ze złości Sibello.
- Panowie, proszę... - powiedział Kelaritan, przenosząc szybko wzrok z Szirina na prawnika i z
prawnika na Szirina. - Postarajmy się nie występować przeciwko sobie. Moim zdaniem badania
nasze mają wspólny cel. Jest nim odkrycie, co naprawdę zdarzyło się w Tunelu Tajemnic, aby te
nieszczęsne... hm... przypadki się nie powtórzyły.
- Zgoda - rzucił Szirin pojednawczo. Uznał, Ŝe dogryzanie prawnikowi to strata czasu. Były
waŜniejsze rzeczy do zrobienia. Z uśmiechem zwrócił się do Sibella: - Nigdy właściwie nie
interesowało mnie szukanie winnego, a tylko szukanie sposobów odwrócenia sytuacji, kiedy to
ludzie chcą winnego znaleźć. Doktorze Kelaritan, obejrzyjmy teraz któregoś z pańskich pacjentów.
Potem moŜemy zjeść obiad i przedyskutować wypadki, do których doszło w tunelu, tak jak je teraz
widzimy, a po obiedzie chciałbym zobaczyć jeszcze jednego czy dwóch chorych...
- Obiad? - powtórzył Kelaritan, jakby to pojęcie było mu całkiem obce.
- Tak, obiad. Południowy posiłek. Jedzenie obiadu to mój stary zwyczaj, panie doktorze. Ale
oczywiście poczekam. Z pewnością najpierw moŜemy odwiedzić któregoś z pacjentów.
Kelaritan kiwnął głową. Potem zwrócił się do prawnika:
- Myślę, Ŝe zaczniemy od Harrima. Jest dzisiaj w zupełnie dobrej formie. Na tyle dobrej, Ŝe chyba
zniesie badanie przez kogoś obcego.
- A co z Gistin 190? - zapytał Sibello.
- Ona nie jest tak silna jak Harrim. Niech profesor Szirin dowie się zasadniczych rzeczy od
Harrima, a potem porozmawia z Gistin i... hm, moŜe z Chimmilitem. To znaczy po obiedzie.
- Dziękuję - powiedział Szirin.
3
- Proszę tędy, panie profesorze...
Kelaritan wskazał oszklony pasaŜ prowadzący z biura do szpitala. Był to wysoki, napowietrzny
chodnik z widokiem na trzysta sześćdziesiąt stopni dookoła - na niebo
13
i na niskie szarozielone wzgórza otaczające Jonglor. Światło czterech słońc wpadało tu ze
wszystkich stron.
Dyrektor szpitala zatrzymał się na moment, spoglądając najpierw w lewo, a potem w prawo,
obejmując w ten sposób wzrokiem całą panoramę. Wydawało się, Ŝe powaŜne, zmęczone oczy
dyrektora szpitala psychiatrycznego zapłonęły nagle młodzieńczym blaskiem w ciepłych
promieniach Onosa i kontrastujących z nimi promieniach Dovima, Patru i Treya, które zlewały się
razem, tworząc olśniewające widowisko.
- CóŜ za piękny dzień! - wykrzyknął Kelaritan z entuzjazmem, który dla Szirina był trochę
niepokojący, wziąwszy pod uwagę, Ŝe wyraził go ktoś tak opanowany i surowy jak ten psychiatra. -
Wspaniałe są te cztery słońca razem na niebie! Cudownie się czuję skąpany w ich blasku! Ach,
czasem zastanawiam się, co byłoby z nami bez naszych wspaniałych słońc!
- Dzień mamy rzeczywiście piękny - zgodził się Szirin. Faktycznie, i on poczuł się trochę lepiej.
2
Pół świata dalej jedna z koleŜanek Szirina 501 z Uniwersytetu Saryjskiego równieŜ spoglądała w
niebo, ale czuła jedynie przeraŜenie.
Była to doktor Siferra 89 z Wydziału Archeologii, która przez ostatnie półtora roku prowadziła
wykopaliska na terenie staroŜytnego miasta Beklimot, leŜącego na odległym półwyspie Sagikan.
Zesztywniała ze zgrozy, obserwowała zbliŜającą się katastrofę.
Tu niebo nie wyglądało przyjaźnie. W tej części świata jasno świeciły tylko Tano i Sitha; ich zimny
blask nigdy nie przynosił radości, a jedynie smutek. Na tle głębokiego, ponurego błękitu nieba w
tym dniu dwóch słońc była to złowroga, przytłaczająca iluminacja, rzucająca poszarpane,
złowieszcze cienie. MoŜna teŜ było dojrzeć Dovima, który
14
właśnie zaczął piąć się po niebie z prawej strony, tuŜ ponad szczytami odległych gór Horkkan.
Jednak przyćmiony blask małego czerwonego słońca był niewielką pociechą.
Siferra wiedziała, Ŝe ciepłe Ŝółte światło Onosa pojawi się wkrótce na wschodzie i rozjaśni świat.
Niepokoiło ją jednak coś znacznie powaŜniejszego niŜ chwilowy brak głównego słońca.
Do Beklimotu zbliŜała się burza piaskowa, za kilka minut przetoczy się nad nimi, a wtedy
wszystko moŜe się wydarzyć. Wszystko. Burza moŜe zniszczyć namioty, tace ze starannie
posortowanymi znaleziskami archeologicznymi mogą zostać przewrócone, a ich zawartość
rozsypana. W jednej chwili ekipa moŜe stracić aparaty fotograficzne, sprzęt konieczny do
wykopalisk, pracowicie zestawione rysunki stratygraficzne i wszystko, nad czym tak długo
pracowali.
Nawet gorzej. Wszyscy mogą zginąć.
I jeszcze gorzej. Ruiny staroŜytnego Beklimotu - kolebki cywilizacji, najstarszego znanego miasta
na Kalgaszu - były w niebezpieczeństwie.
Rowy na otaczającej miasto aluwialnej równinie, które Siferra wykopała prowadząc badania, nie
były zabezpieczone przed tak silną burzą. JeŜeli nadchodzący wiatr, juŜ unoszący ogromne masy
piasku, będzie wystarczająco silny, naniesie go jeszcze więcej i rzuci z ogromną siłą na kruche
pozostałości Beklimotu - zetrze je, zniszczy, zagrzebie, a fundamenty potrzaska i rozrzuci po
rozpraŜonej równinie.
Beklimot to historyczny skarb będący własnością całego świata. Siferra odsłaniając miasto naraŜała
je na prawdopodobne uszkodzenie, ale to było normalne w takich przypadkach ryzyko. Nie da się
przeprowadzić Ŝadnych wykopalisk bez zniszczenia czegoś innego - na tym polega praca
4
archeologa. Ale odsłonić samo serce równiny i mieć takiego pecha, by zostać zaskoczoną przez
najstraszliwszą w całym stuleciu burzę piaskową...
Nie, nie! To naprawdę zbyt wiele! JeŜeli w wyniku tego, co zrobiła, Beklimot zostanie zniszczony,
jej imię będzie opluwane przez całe wieki.
15
A moŜe nad tym miejscem wisi jakaś klątwa, o czym mówią przesądni ludzie? Siferra 89 zawsze z
pogardą patrzyła na podobnych pomyleńców. Jednak te wykopaliska, które -jak miała nadzieję -
ukoronują jej karierę, od samego początku przyprawiały o ból głowy. A teraz groŜą zniszczeniem
jej zawodowej kariery na resztę Ŝycia - jeŜeli w ogóle to wszystko przeŜyje.
Przybiegł jeden z asystentów, Eilis 18. Był to niski, Ŝylasty męŜczyzna, wyglądający bardzo
niepozornie w porównaniu z wysoką, wysportowaną Siferra.
- Zamocowaliśmy juŜ, co było moŜna! - zawołał, z trudem łapiąc oddech. - Reszta jest w rękach
bogów!
- Bogów? Jakich bogów, Eilisie, czy widzisz tu jakichś bogów? - spytała Siferra gniewnie.
- Ja tylko chciałem powiedzieć...
- Wiem, co chciałeś powiedzieć. NiewaŜne. Z przeciwnej strony nadszedł nadzorujący prace Tuwik
443 z szeroko otwartymi z przeraŜenia oczami.
- Proszę pani, gdzie moŜemy się schować?! Tu nie ma Ŝadnego bezpiecznego miejsca!
- Tuwiku, juŜ ci mówiłam. Na dole pod urwiskiem.
- Zakopie nas tam! Zmiecie!
- Urwisko was ochroni, nie martw się - uspokajała go Siferra z pewnością siebie, której wcale nie
czuła. - Idźcie tam! I przypilnuj, Ŝeby wszyscy się tam znaleźli!
- A pani? Dlaczego pani tam nie idzie?
Spojrzała na niego z nagłym przestrachem. CzyŜby myślał, Ŝe ma swoją prywatną kryjówkę, w
której będzie bezpieczniejsza niŜ inni?
- Zaraz pójdę, Tuwiku! Idź juŜ i nie zawracaj mi głowy! Po przeciwnej stronie drogi, w pobliŜu
sześciobocznego budynku z cegły, który poprzedni badacze nazwali Świątynią Słońc, pojawiła się
zwalista postać Balika 338. Mrugając i zakrywając oczy przed zimnym światłem Tano i Sithy
spoglądał w kierunku północy, skąd nadciągała burza piaskowa. Na twarzy miał wyraz udręki.
Balik pełnił funkcję głównego stratygrafa, ale takŜe meteorologicznego eksperta ekspedycji. Do
jego obowiąz-
16
ków naleŜało opracowywanie raportów dotyczących warunków pogodowych i przewidywanie
wszelkich moŜliwych odchyleń.
Pod względem pogody na półwyspie Sagikan zazwyczaj nie działo się wiele - było to miejsce
niezwykle suche, a deszcz padał raz na dziesięć czy dwadzieścia lat. Jedynym niezwykłym
wydarzeniem klimatycznym, które się tam zdarzało, było przesunięcie w dominującym modelu
prądów powietrznych, co uruchamiało cyklon, ale to nie zdarzało się częściej niŜ kilka razy w
stuleciu.
Czy przygnębienie na twarzy Balika oznaczało wyrzuty sumienia, które musiał czuć, bo nie udało
mu się przewidzieć nadciągającej burzy? A moŜe był tak przeraŜony dlatego, Ŝe uświadomił sobie
całą grozę tego, co się miało zdarzyć?
Siferra pomyślała, Ŝe wszystko mogłoby być inaczej, gdyby mieli czas przygotować się do
kataklizmu. Teraz dostrzegała te wszystkie znaki, które go zwiastowały, gdyby tylko zechciano je
odczytać - najpierw niesłychanie suchy, nawet jak na warunki Sagikanu upał, zaraz potem martwa
cisza zastąpiła normalny powiew od północy, następnie zaś dziwny, wilgotny wiatr nadszedł od
południa. Kiedy zaczął wiać, ptaki khalla, osobliwe wychudzone stworzenia Ŝywiące się padliną,
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin