Jak wędrowny ptak.pdf

(524 KB) Pobierz
45362853 UNPDF
RITA RAINVILLE
Jak wędrowny ptak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- No, ładnie! -jęknęła z rezygnacją. Nadchodzące
kłopoty wyczuwała natychmiast. Nikt w maleńkim
miasteczku Prudence w stanie Kansas nie potrafił tego
lepiej niż ona i ani upływ czasu, ani przebyte setki
kilometrów nie zdołały osłabić jej umiejętności. Na­
wet na tej zapomnianej przez Boga i ludzi, kamienistej
drodze wijącej się wśród gór północno-zachodniej Ari­
zony wystarczyło jedno spojrzenie, by Stacy Sullivan
zrozumiała, że zbliża się nieszczęście.
Z piskiem i chrzęstem opon, z ogłuszającym ry­
kiem silnika tuż obok jej popsutego auta zatrzymała
się wielka ciężarówka. Pokryta grubą warstwą czer­
wonego kurzu i błota wyglądała wrogo i groźnie. Po­
dobnie jak człowiek, który wyskoczył z szoferki i
z hukiem zatrzasnął drzwiczki.
Był potężnym mężczyzną. Szeroki w ramionach,
wąski w biodrach, ubrany w wytarte dżinsy, poruszał
się z gracją i szybkością drapieżnika. Nie dopięta ko­
szula z wysoko podwiniętymi rękawami nie zasłaniała
zbyt wiele. Miał spaloną na brąz skórę i mnóstwo
ciemnych włosów wystających spod koszuli i szero-
6
JAK WĘDROWNY PTAK
kiego ronda kapelusza. Kilkoma szybkimi krokami
zbliżył się do niej.
Tłumiąc rozpaczliwy jęk, Stacy przymknęła oczy
ukryte za ciemnymi szkłami okularów przeciwsłone­
cznych. Gdyby była tu ciotka Tabby, bez wątpienia
westchnęłaby znad ulubionej gazety: „Ach, cóż za
przystojny młodzieniec!" I miałaby rację. Wbrew sa­
mej sobie Stacy musiała przyznać, że naprawdę był
przystojny.
Wolno wykonała głęboki wdech, gorączkowo
usiłując przypomnieć sobie instrukcje wyczytane
w kupionej niedawno książce o technikach medyta­
cji. Czuła, że potrzebna jej będzie każda dostępna po­
moc.
Znowu odetchnęła głęboko i powoli wypuszczała
powietrze, licząc do pięciu. Doliczyła ledwie do
trzech, gdy usłyszała:
- Co pani, do diabła, wyrabia?!
Niski, dźwięczny głos nieznajomego wibrował
zniecierpliwieniem. Najpierw pomyślała, że zaskoczył
go widok jej osoby, siedzącej ze skrzyżowanymi no­
gami na masce czerwonego, lśniącego nowością sa­
mochodu. Szybko jednak uznała, że nie ma to dla
niego żadnego znaczenia.
Olbrzym przerażał ją i onieśmielał. Miała ochotę
krzyczeć ze strachu. Na szczęście Long John,
zaprzyjaźniony kierowca ciężarówki, z którym roz­
mawiała przez CB-radio, gdy jej auto się popsuło, dość
JAK WĘDROWNY PTAK
7
szczegółowo opisał zarówno ciężarówkę, jak i czło­
wieka, który przyjedzie nią, by jej pomóc.
- Ty jesteś Gibraltar, prawda? - Uśmiechnęła się
niepewnie. Jego radiowy pseudonim był wyjątkowo
trafny. Naprawdę wyglądał jak potężna skała.
- A ty Tumbleweed - stwierdził raczej, niż spytał
z rezygnacją w głosie.
Skinęła głową.
- Co ty robisz, do diabła?! Czemu tam siedzisz?
- spytał ponownie.
- Tutaj? - Klepnęła w blachę, unosząc brwi ze
zdziwienia. - Medytuję. Nie wiedziałam przecież, jak
długo przyjdzie mi tu czekać, więc postanowiłam zre­
laksować się trochę na świeżym powietrzu.
Co prawda nie potrafiła jeszcze osiągnąć absolutnej
koncentracji, ale przecież tylko nieustanny trening jest
drogą do odniesienia sukcesu. Tak przynajmniej napi­
sano na pierwszych stronach jej nowej książki. Tylko
tyle dotąd przeczytała, ale o tym nie musiała mu mó­
wić. Awaria samochodu pośrodku pustej drogi jest
równie dobrą okazją do ćwiczeń, jak każda inna.
Poza tym przypomniała sobie z miłym dreszczy­
kiem, że medytacje to tylko jedno z zajęć, jakim bę­
dzie oddawać się w swoim nowym, fascynującym ży­
ciu w Kalifornii. Im bliżej była realizacji tych zamie­
rzeń, tym bardziej oddalała się od statecznej i nudnej
egzystencji, którą wiodła panna Sullivan z Prudence
w stanie Kansas.
8
JAK WĘDROWNY PTAK
- Czy dobrze zrozumiałem? - Olbrzym Gibraltar
przyglądał się jej ze zgrozą. - Siedzisz tutaj, w samo
południe, w pełnym lipcowym słońcu, bez kapelusza
i relaksujesz się?
Skinęła głową energicznie. Kosmyk włosów mus­
nął jej policzek i powrócił na miejsce. Nie minęły
nawet dwa tygodnie, jak zamieniła puszyste, długie
włosy na krótką, przypominającą brązowy hełm fry­
zurę. Jeszcze jeden element przeszłości, który pozo­
stawiła w Prudence.
- Młoda damo! - zawołał. - Słońce świeci tutaj
mocno jak na pustyni. Nabawisz się udaru słoneczne­
go. - Spojrzał na bezchmurne niebo. -I bardzo pręd­
ko szlag cię trafi.
Uśmiechnęła się doń ponownie. W końcu jednak
przyjechał tutaj, by jej pomóc.
- Nazywam się Stacy Sullivan. Nie jestem żadną
damą i... bardzo dziękuję za pomoc.
- Evan McClain. Mów mi Mac. - Nie zwracają-
cu wagi na jej wyciągniętą do powitania rękę, chwy­
cił ją wielkimi dłońmi w pasie i uniósł do góry jak
piórko.
- Panie Mc... - sapnęła ze złością, wspierając się
na jego ramionach.
- Mac.
- Dobrze, Mac. Postaw mnie... -Jej drobne stopy
w lekkich sandałkach zabawnie wyglądały przy wiel­
kich, zdartych buciorach Maca. Nosił kowbojskie buty
Zgłoś jeśli naruszono regulamin